Clerambault/Część trzecia/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Clerambault
Podtytuł Dzieje sumienia niezawisłego w czasie wojny
Wydawca „Globus”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Sztuka“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Leon Sternklar
Tytuł orygin. Clérambault
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część trzecia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VIII.

Dziwne zjawisko dokonało się teraz w duszy Clerambaulta. Był silnie przygnębiony, a jednak równocześnie wzmocniony na duchu. Cierpiał z tego powodu, że mówił, a przecież czuł, że wkrótce znów się odezwie. Nie był już swoim panem. Pisma jego trzymały go w swej mocy, wywierały na niego przymus; zaledwie ogłosił swoje poglądy, a już czuł się niemi wiązany. Dzieło, które wytrysło z serca, oddziaływa napowrót na serce. Urodziło się w godzinie, kiedy dusza znajdowała się w stanie podniecenia; przedłuża tę godzinę i odtwarza ją w duszy, która bez niego popadłaby w wyczerpanie. Jest ono promieniem światła, które wytryska z głębi, jest najlepszą częścią wewnętrznej istoty ludzkiej i najbardziej wieczną; pociąga za sobą zwierzęcą część ziemskiej istoty. Człowiek, chcąc nie chcąc, idzie, oparty o swoje dzieła i ciągnięty przez nie; żyją one poza nim, zwracają mu straconą siłę, przypominają mu jego obowiązek, kierują nim i rządzą. Clerambault chciał milczeć. A jednak począł znów mówić.
Odczuwał z tego powodu niepokój. — „Drżysz, szkielecie, ponieważ wiesz, dokąd cię zawlokę“, mawiał Turevve do swego ciała przed bitwą. — Szkielet Clerambaulta nie okazywał większej pewności siebie. Wprawdzie bitwa, do której się gotował Clerambault, była bardziej niepokaźna, ale była równie trudna i groźna, albowiem stał sam jeden bez armji. Pojęcie, jakie miał o sobie samym w przededniu walki, było bardzo upokorzające. Widział się obnażonym, w swej miernocie — biedny człowiek, nieśmiały z natury, nieco bojaźliwy, który potrzebuje pomocy drugich, ich przywiązania, ich uznania; było mu okropnie przykro zrywać węzły, które go z nimi łączyły, iść z głową spuszczoną naprzeciw ich nienawiści... Czy będzie dość silny, by stawić opór? — I wątpliwości rozprószone znów wracały do ataku. Któż zmuszał go do mówienia? Kto będzie go słuchał? Na co się to przyda? Czyż nie miał przykładu ludzi mądrzejszych od niego, którzy umieli milczeć?
A jednak mózg jego, nieugięty w swem postanowieniu, dalej mu dyktował, co ma pisać; dłoń jego pisała, nie łagodząc ani jednego słowa. Był jak gdyby złożony z dwóch ludzi: jeden tarzał się na ziemi, zdjęty z trwogą i krzyczał: „Nie chcę się bić!“ — drugi zaś, pełen pogardy dla tchórza, wlókł go za kołnierz, mówiąc: „Pójdziesz!“
Byłoby to jednak za wiele zaszczytu dla niego; gdyby mu przypisywano, że postępował tak z odwagi. Działał tak jedynie z tego powodu, ponieważ nie mógł inaczej. Chociażby nawet chciał się zatrzymać, nie mógłby tego uczynić; musiał iść naprzód, mówić... „To twoje posłannictwo“. Nie rozumiał tego; zapytywał się sam siebie, dlaczego to on właśnie został do tego powołany, on, piewca czułości, stworzony do życia spokojnego, bez walk, bez ofiar, podczas gdy inni ludzie silni, nawykli do wojny i odpowiednio do tego zbudowani, o duszach atletów, nie zostali do tego przeznaczeni. — nie ma celu łamać sobie nad tem głowę. Masz być posłuszny. Tak być musi“.
Już ta sama dwoistość jego natury zmuszała go, skoro raz jedna z obydwóch dusz w nim zyskiwała przewagę, poddać się jej całkowicie. Człowiek, bardziej normalny, byłby niewątpliwie zlał w jedno obie natury albo raczej byłby je połączył, byłby znalazł kompromis, któryby zadowolił równocześnie wymagania jednej i ostrożność drugiej. Ale ludzie w rodzaju Clerambaulta są jednostronni; obierają wyłącznie jeden albo drugi kierunek. Czy droga im się podoba, czy nie, skoro raz jest obrana, idą nią prosto naprzód. I z tych samych przyczyn, które niegdyś budziły w nim bezwarunkową wiarę w to, w co wszyscy dokoła niego wierzyli, musiał teraz Clerambault okazać się człowiekiem bezwzględnym, gdy począł poznawać kłamstwa, które go w błąd wprowadziły, ci którzy z początku nie dali się tak bardzo oszukiwać, nie byliby tych fałszów co teraz odsłonili.
Tak tedy człowiek ten, śmiały mimowoli, jak drugi Edyp, rozpoczął walkę ze sfinksem ojczyzny, który czekał na niego na rozstajnej drodze.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Leon Sternklar.