<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Cnotliwi
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1871
Druk J. Berger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



VIII.


August, po powrocie z przechadzki, która niespodzianie dała mu spotkać i poznać niewidzialną artystkę, czarującą go swą muzyką co wieczór od kilku tygodni, wszedł do swego szczelnie zamkniętego, kurzem i stęchlizną tchnącego mieszkania.
Anastazja siedziała jak zwykle przed ogniem kominka, nogi swe bezwładne, nie ogrzewane krwi obiegiem, rozgrzewając przed płomieniem. Z płomienia tego wydobywały się małe kłęby dymu, i duszącą szarą mgłą napełniały pokój.
Na twarzy Augusta ukazało się przy wejściu ciężkie wrażenie, jakiem napełnił go ten pokój zamknięty, sztywny, duszny i zadymiony, w którym się znalazł nagle po świeżości, zieleni i woni majowego wieczoru.
Zbliżył się jednak do żony, wyciągnął do niej rękę i rzekł łagodnie:
— Dobry wieczór, Anastazjo.
Ale Anastazja nie przyjęła jego ręki i nic nie odpowiedziała. Zagasłe jej oczy upornie wpatrywały się w płomień, i ani razu nie zwróciły się na twarz męża. Palcami mięła i szarpała bezprzestannie suknię, z większą jeszcze niż wczoraj gwałtownością.
August usiadł przy niej i cóś do niej przemówił. Nie odpowiedziała.
Dym z komina owiał mu twarz, i niezmierne gorąco płomienia go ogarnęło. Zakrztusił się, zakaszlał, i odstąpił na środek pokoju, aby oddalić się od dymu i gorąca.
— Anastazjo, rzekł, zdaje mi się, iż źle czynisz siedząc nieustannie przed ogniem i w tak dusznem powietrzu. Gdybyś pozwoliła choć raz okno otworzyć! doktór nawet zalecał ci świeże powietrze.
Anastazja milczała i nie zwracała oczu na męża. Tylko coraz gwałtowniej mięła i szarpała suknię, przyczem coraz częściej błyskała przed ogniem złota ślubna obrączka.
Błysk ten uderzył parę razy oczy Augusta — może raził je przykro, bo odwrócił się i usiadł przed pianinem. A może też dźwiękami muzyki chciał rozbudzić nieszczęśliwą kobietę z jej milczenia upornego, pełnego wewnętrznego wrzenia, i wlać choć trochę słodyczy w tę pierś wyschłą od choroby, a targaną i rozdrażnioną boleśnie, gorzko.
Zaczął grać. Palce jego mistrzowsko wydobywały, z klawiszów tony, i łączyły je w rozliczne pasma melodji.
Po kilku chwilach znać było z twarzy jego, że zapomniał całkiem o tem co go otaczało, o duszącej atmosferze, którą oddychał, i o tym szkielecie kobiety, który siedział przed ogniem komina, i błyskał co chwilę złotą obrączką ślubną.
Grał z natchnienia, improwizował — i w muzyce jego powtórzyły się chwile, które niedawno przebywał poza ścianami swego domu. Głębokie tony basu naśladowały chwilami uroczysty i poważny szum boru, wiolin szemrał jak biegnące po kamykach strumienie — i zdawało się że gdzieś w dali, cicha woda sączy się zwolna ze stromego urwiska, i kropla po kropli spada na piasczyste dno głębokiej przepaści. Potem zabrzmiały smętne akordy i łagodne andante popłynęło z dwóch przeciwnych stron klawiatury, niby rozmowa dwóch głosów, z których jeden męzki był jędrnej pełen poezji, drugi zdawał się wychodzić z niewinnej, marzeniem zasnutej piersi dziewiczej. Ale stopniowo oba te głosy nabierały energji i mocy; w oddali słychać było jeszcze szum boru i bieg kroplisty strumieni, lecz głuszyła je dwojga ludzi rozmowa, coraz gorętsza, żywsza, namiętniejsza. Aż nagle palce artysty uderzyły gwałtownie jeden akord niezmiernej mocy; ozwały się w nim westchnienia, straszne jęki rwące piersi, namiętność bez granic i bez granic rozpacz. Potem ręce Augusta odpadły nagle od klawiszów — struna z jękiem pękła w pianinie.
August długo siedział nieruchomy, z rękami obwisłemi i głową opadłą na piersi. Ciemne oczy jego nie strzelały w tej chwili iskrami, ale z pod zsuniętych brwi patrzyły nieruchomie w jeden przedmiot, niby zaklęte jękiem pękającej struny, który drżał w przestrzeni długo — długo.
Po chwili młody mężczyzna podniósł głowę, i spojrzał na siedzącą u komina kobietę. Nie zmieniła postawy i nie odwróciła zagasłego wzroku od płomienia, a palce jej nie przestawały miąć i szarpać suknię.
Na twarzy Augusta ukazała się znowu litość i dobroć. Zbliżył się do żony.
— Anastazjo, rzekł, może chcesz abym ci co przeczytał?
Nie odpowiedziała.
Wziął ze stołu książkę, przybliżył lampę, i mimo duszącego dymu i gorąca, usiadł przed płomieniem i zaczął czytać głośno.
Przeczytał kilka kart i spojrzał na żonę. Nie zmieniła postawy! nie odwróciła oczu od ognia, i nie przestała drżącemi palcami miąć i szarpać sukni.
Zmęczenie ukazało się znowu na twarzy Augusta.
— Anastazjo, — zwrócił się do niej raz jeszcze, co ci jest dzisiaj? czyś bardziej chora? może chcesz abym wezwał lekarza?
Nie odpowiedziała.
Tym razem brwi Augusta zsunęły się, twarz jego buchnęła na chwilę wyrazem głuchego zniecierpliwienia, oczy płomieniem zapłonęły. Nie rzekł jednak nic, tylko zacisnął zbladłe wargi i utkwił na chwilę wzrok w posadzkę.
Potem powstał zwolna uspokojony mocą woli, i przeszedł parę razy pokój.
Wtedy Anastazja pierwszy raz odwróciła oczy od ognia i zawołała ochrypłym głosem:
— Teklo! Teklo!
Weszła służąca.
— Zatocz mój fotel do sypialnego pokoju. Chcę spać.
Sługa fotel na kółkach potoczyła w stronę sypialni. Kościsty profil Anastazji przesunął się na tle płomienia, i raz jeszcze błysnęła na jej palcu złota obrączka ślubna.
— Dobranoc ci Anastazjo, rzekł zbliżając się do niej August, i podając jej rękę.
Nie podała mu swojej i nie odpowiedziała.
Jak wczoraj w przystępie głośnych wyrzutów, jęków i skarg, tak dziś była w fazie upornego, zawziętego milczenia.
August wszedł znowu do swego pokoju, gdzie czekała go lampa pod zasłoną płonąca, i biórko pełne ksiąg i papierów.
Otworzył okno i spojrzenie jego podniosło się ku pierwszemu piętru przeciwległej kamienicy.
Ale oświetlone okno pierwszego piętra otwarte wczoraj, i wylewające na zmęczoną głowę jego potoki słodkiej dziewiczej muzyki, zamknięte było i milczące. Tylko na tle bladawo błyszczących szyb rysowały się doniczki z różami, i biała firanka.
August patrzył na nie długo, długo — potem odstąpił, usiadł przed biórkiem, i czoło pełne chmur ciężkich nad otwartą pochylił książką. Chwilami przerwał sobie czytanie, i przystępując do okna spoglądał ku pierwszemu piętru; zdawałoby się że czekał, czy nie ozwie się śród nocy cichej czarowna gra niewidzialnej artystki. Ale okno z różami milczało. Czy mieszkająca za niem dziewica tak zatonęła dziś w myślach swych i marzeniach, że zapomniała o instrumencie któremu co dzień o tej porze zwykła była dumy swe powierzać? — czy nieśmiałością dziewiczą i nieokreślonym wstydem niepokalanego serca zdjęta, nie chciała już dum tych wypowiadać muzyką, wiedząc o tem iż ma słuchacza?
I tylko długo, długo w noc dwa okna same jedne oświetlone i czuwające śród ciemnych i uśpionych okien sąsiednich domów, zdawały się patrzeć na siebie i wieść z sobą tajemniczą rozmowę. Pośrodku, ulica mroczna i cicha zapadała między niemi, niby przepaść...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.