Cywil w Berlinie/Odrębność

<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Sobański
Tytuł Cywil w Berlinie
Rozdział Odrębność
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „RÓJ”
Data wyd. 1934
Druk Piotr Laskauer; Druk. „MONOLIT“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ODRĘBNOŚĆ.

Powracam jeszcze do Żydów. Jestem jak endek. Nie mogę się od nich oderwać. Ale byłem w teatrze i zobaczyłem straszliwe spustoszenie, jakie antysemityzm wyrządził na tym odcinku. Byłem też w Warszawie na międzynarodowym konkursie tańca i widziałem, że wszystko co najlepsze (nie według protekcjonistycznie rozdanych nagród) przyszło z Niemiec i było przeważnie semickiego pochodzenia. Żydzi w samej rzeczy rządzili teatrem i spektaklem w Berlinie. Rządzili niemi ze świetnością jakiegoś Ludwika XIV i szerokością poglądów encyklopedystów. A co jest dzisiaj? Przeszło dwadzieścia teatrów stoi bezczynnie. W innych, do których zachodziłem na kilka minut, kupując sobie bilet na galerję, — „szmira“ nieprawdopodobna. W ciągu kilku miesięcy osiągnięto poziom nisko-prowincjonalny. Przecie poza nazwiskami, które wymieniłem w związku z książką dr. von Leersa, brakuje scenie berlińskiej takich nazwisk jak Moissi, Kortner, Eric Charell, Pallenberg, Gita Alpar, Fritzi Massary, Dájos Bela i wielu innych. Froelich np. nie może dostać engagement z powodu żydowskiego pochodzenia żony, właśnie Gity Alpar.
Wymownym obrazkiem życia teatru jest to, co się stało po ustąpieniu i wyjeździe do Austrji Reinhardta. A więc prasa z naciskiem oświadczyła, że Deutsche Theater pozostanie nadal pierwszą sceną Niemiec, oczywiście na znacznie wyższym poziomie, bo już nie pod wpływem żydowskim. Na pierwszy ogień dano jakąś sztukę patrjotyczną o Alzacji. Recenzenci szaleli z zachwytu, a po trzech dniach sztukę zdjęto z afiszu. Teatr był pusty, a sztuka strasznie marna. Oto okrutna prawda.
Toteż nic dziwnego, że zanik teatru zaczął poważnie niepokoić czynniki odpowiedzialne. Znamienną w tym względzie była mowa pruskiego ministra oświaty Rusta, skierowana do przedstawicieli narodowo-socjalistycznych organizacyj kulturalnych, a w szczególności do Związku Walki o Niemiecką Kulturę. (Takie „związki walki“ są wogóle liczne i w swej zamierzonej działalności mają dążyć ku sprostaniu wszystkim patrjotycznym, społecznym, kulturalnym i filantropijnym potrzebom kraju). W przemówieniu swem, nacechowanem zupełnie nierewolucyjnym umiarem, podkreślając potrzebę „duchowej demobilizacji“ po tak zwycięsko przeprowadzonej rewolucji, — p. minister Rust zachęcał do pracy konstruktywnej, a nietylko polegającej na wyszukiwaniu „niebłaganadiożnych“, i zatrzymał się specjalnie nad problematem teatru: „Wiadome jest, że teatrowi niemieckiemu nie brak ani utworów, ani autorów dramatycznych, a jedynie brak publiczności“ i tutaj Związek Walki powinien rozwinąć całą energję i stworzyć dla teatru poniekąd organizację „konsumentów“. Wyobrażam sobie łatwo jak to będzie wyglądało. Bez pytania zarobkujących odciągnie się im od uposażeń jakąś sumę, wzamian za co wyda się ulgowe bilety na jakieś niemieckie „Odsiecze Wiednia“ czy innych „Kościuszków pod Racławicami“. Najpierw będą się trochę buntowali, potem przez zmysł skrzętności zaczną wyzyskiwać te bądź-co-bądź darmowe bilety, a wreszcie przyzwyczają się do poziomu, który znamy z Teatru Letniego i Domu Żołnierza. Będzie im się podobało i Deutsches Theater nie będzie świecił pustkami. Ale…
Byłem oczywiście na programowej i rozreklamowej sztuce Joosta: „Schlageter“. Zapytałem już wilją portjera w hotelu, czy trudno będzie dostać miejsce. Odpowiedział trochę zdziwiony, że przeciwnie, nic łatwiejszego. Przyszedłem po rozpoczęciu przedstawienia, rozejrzałem się po sali i zobaczyłem, że jest na wpół pusta. Pomyślałem, że to pewno bardzo już długo grają. Tymczasem w przerwie zajrzałem do programu i wyczytałem, że to dopiero trzynaste przedstawienie. Publiczność oklaskuje niejednomyślnie: jedni wszystko, drudzy — nic. Sztuka jest grana, jak na to, co się dzisiaj widzi w Berlinie, dobrze, ale przedewszystkiem uczciwie i sumiennie. Teatrów działa zaledwie kilka, sztuka jest na czasie — a jednak pustki. Nie będę pisał o treści „Schlagetera“, bo sztuka stała się skandalem europejskim i cała prasa pełna była cytat z niej zaczerpniętych. Powiem tylko, że reakcja widza, nierozmiłowanego w panujących stosunkach i umysłowości, jest wprost bolesna. Człowiek siedzi podczas tego przedstawienia trochę skulony i nie wie, czy jest bardziej zgorszony, czy zdumiony. Z jednej strony wali się nań niesłychana gloryfikacja brutalności, wstecznictwa oraz pychy i odrębności narodowej, a z drugiej — „przeciera uszy“, słysząc długi monolog prezydenta prowincji, dawnego robotnika-socjalisty, który wstydzi się swych spracowanych rąk. Autor daje do zrozumienia, że jest się naprawdę czego wstydzić, że robotnik powinien pozostać robotnikiem. Są to — przyznajmy — akcenty nowe. Dawka nienawiści, zaślepienia i brutalności, jest tak silna, że przez całą jedną dobę nie mogłem się uspokoić. Wciąż sobie powtarzałem: „Tyle więc jest tej patrjotycznej nienawiści w powietrzu, a zdawałoby się, że w stosunku do zbiorowości jest to uczucie tak nienaturalne“.
Sprawa filmu nie przedstawia się lepiej. W ośmiu kinach śródmieścia wyświetlano podczas mego pobytu „Blutendes Deutschland“ („Krwawiące Niemcy“); pozatem niemieckie filmy z całkiem nieznanemi nazwiskami aktorów i — o dziwo! — dwa „przeboje“ sezonu: jeden Kiepury, drugi Schmidta. Kiepura — Polak, Schmidt — stuprocentowy, już nie Żyd, ale żydek. Obaj znakomici śpiewacy — znakomicie śpiewają. Kiepura zrobił niewiarogodne postępy: — mówi płynnie po niemiecku, gra z humorem i prostotą. Ale czem tłómaczyć fakt, że filmy te tolerowano? Odpowiedź: Hugenberg znajdował się jeszcze u władzy, Hugenberg był możnym panem w „Ufie“, oba wspomniane filmy nakręciła właśnie Ufa.
Byłem oczywiście na „Blutendes Deutschland“. Jest to film propagandowy narodowego socjalizmu, polegający na zlepku aktualności filmowych od czasów przedwojennych aż po chwilę obecną. Pokazana jest potęga i blask cesarstwa, rewje wojskowe z przed 1914 r., ale, rzecz ciekawa, nie widać cesarza, tylko — cesarzową. Potem następuje okres wojny. Napisy wychwalają wojnę jako czas bohaterstwa, próby i ofiarnej służby ojczyźnie. Z ekranu przemawiają nastroje świadczące, że w intencji piszącego scenarjusz było przekonanie młodych, iż wojna nie jest naprawdę taka straszna, jak ją malują. Ale fotografowana nie wygląda lepiej, zdjęcia bowiem, bardzo zresztą udane, pokazują najohydniejsze masakry, odzwierciadlają wiernie brud, brutalność i znużenie żołnierza. Trzeba już chyba dobrze znać swoją widownię, żeby móc taki film wyświetlać jako propagandowy. Oglądamy wreszcie powojenne „smutnoje wriemia“. Tu widzimy — tak przynajmniej się wydaje — pracę nie filmowo-reporterską, ale studjową, gdyż sceny rozruchów komunistycznych i barykad są brane przeważnie w nocy. Jest to świetne, o ile chodzi o nastrój ale nie daje zupełnie poczucia autentyczności. Pozatem widzimy zamarłe fabryki i okupacyjne wojska w Nadrenji. Wszystkiemu ma być winna republika weimarska i jej żydowsko-marxowskie rządy. Każdy napis to podkreśla. (Za „marxowskie“ uważa się dziś w Niemczech wszystko, co jest liberalne czy lewicowe). Pokazują nam np. nędzę w mieszkaniu rodziny bezrobotnego, przyczem napis brzmi mniejwięcej tak: „Tak się działo zanim narodowi socjaliści objęli rządy“. Ktoś mógłby pomyśleć, że się cokolwiek od tego czasu poprawiło. Film kończy się poczdamskim tryumfem z dn. 5 marca i łopotem flagi ze swastyką. Widowisko jest długie, naogół nudne i dość niechlujnie sklecone. Publiczność — bierna.
Ale co jest ciekawsze od każdego filmu widzianego dziś w Niemczech, to dodatki dźwiękowe. Kronika tygodnia, poświęcona w 90% sprawom niemieckim, i to politycznym, trwa czasem blisko godzinę. Ciągłe zjazdy, obchody i manifestacje są powodem do przemówień i enuncjacyj Hitlera, Goeringa i Goebbelsa ze wspomnianym już dzikim, demagogicznym rykiem. Śmiesznie wygląda tylko sam Wódz, choć tylko on jeden za każdem swojem pojawieniem się na ekranie wywołuje burzę oklasków. Zato bardzo patetyczne wrażenie robi stary prezydent Hindenburg. Można stać się odrazu konserwatystą, porównywując jego zachowanie się, postawę i ton w przemówieniach ze sposobem bycia „ludzi nowych“. Wprost przykro patrzeć, jak czuje się nieswojo ten, co tu gadać, imponujący starzec. Jego brak sympatji dla obecnych poczynań narodowych socjalistów, a zwłaszcza negatywny stosunek do antysemityzmu — stanowi dziś publiczną tajemnicę. Jedyny „jego“ człowiek — Hugenberg został usunięty, i prezydent jest dziś całkiem osamotniony nietylko pośród swego otoczenia i ludzi u władzy, ale i w społeczeństwie. Jest tak „pieczołowicie“ strzeżony, że nie ma wprost możności nawiązania kontaktów tam, gdzieby chciał.
Ale wróćmy jeszcze do filmu. Więc dawni reżyserzy i aktorzy w przeważnej części wyjechali i studja w Pradze, Wiedniu i Budapeszcie, które stały pustkami od początku kryzysu, zostały podobno odnajęte berlińskim wytwórcom na kilka lat. Nietylko więc teatr ale i film niemiecki można uważać za chwilowo (i oby tylko chwilowo) nieistniejący w artystycznem tego słowa znaczeniu.
Opera oczywiście trwa. Niemcy są tak muzykalni, że potrafią „śpiewać i grać“ sami. Ale fakt, że właśnie są tak muzykalni, zrobił z Niemiec Mekkę ludzi muzyki. Żydów i innych „obcoplemieńców“ (Toscanini) było więc, zwłaszcza wśród kapelmistrzów, bardzo wielu. Brak więc takich ludzi, jak, Bruno Walter, daje się jednakże boleśnie odczuwać i projektowane wypuszczenie znaczków pocztowych, ilustrowanych tematami wagnerowskiemi, nie przeważy tych strat.
Jak widać, „czistka“ przeprowadzana jest z całą sumiennością. Hasło „Niemcy dla Niemców“ nigdy nie było tak bliskie urzeczywistnienia. Z obcemi rasami wiadomo już, jak się załatwić, ale i wśród swojej, najświetniejszej ze wszystkich ras, trzeba zrobić porządek. Trzeba, żeby się rozmnażała. Strach przed brakiem mięsa armatniego jest większy niż skrupuły przed stwarzaniem miljonowych zastępów bezrobotnych. Trzeba więc rodzić, rodzić, rodzić! Trzeba według zasad eugeniki dobierać małżeństwa, a sterylizować nieodpowiednich do prokreacji, pozostawiając im życie „alkowy“ jedynie dla rekreacji. Wszystkie znane zasady hodowlane mają być zastosowane do rasy ludzkiej. Będą więc, jak u krów, ludzie kategorji I, II i t. d. Małżeństwa między przedstawicielami różnych kategoryj będą utrudniane, a związki z obcokrajowcami — wprost zakazane. Taki jest program. Słychać hasło: „Wir müssen uns vernordern“ (musimy się spółnocnić). To też o kobiecie, która sobie utleniła włosy, mówi się żartobliwie: „Sie hat sich vernordert“. A jedno pismo wrocławskie z zupełną powagą doniosło, że dowiedziało się ze „źródeł najpewniejszych“, że choć Hitler wąsik ma czarny, ale pod pachami jest blondynem.
Z powodu takiego programu poradnie matrymonjalne i eugeniczne miasta Berlina wszystkie zamknięto do czasu — jak głosi komunikat magistratu — obsadzenia ich przez lekarzy o nowych poglądach i sformułowania przez wydział hygjeny społecznej nowych ogólnych zasad ich działalności.
Wogóle dużo jest mowy „o naszych pięknych dziewczynach i kobietach, o naszych dorodnych chłopcach, o naszej pięknej rasie blondynów“. Jest w tem wszystkiem jakiś niepokojący, zmysłowy, narcyzowsko-kazirodczy posmak, który dziwnie odbija od jednocześnie głoszonej pruderji. Przecież Niemcy to naród niesłychanie skomplikowany i psychicznie i płciowo. Choćby wziąć pod uwagę tak jak nigdzie rozpowszechniony homoseksualizm. Dziś jest to, oczywiście, surowo ścigane. Twierdzi się, że Żydzi zaszczepili pederastję, że jest to objaw bardzo nieniemiecki, i pod tem hasłem rozgromiono instytut badań seksualnych dr. Magnusa Hirschfelda wraz z jego bibljoteką. Instytut z punktu widzenia nauki, był niewiele wart, ale śmieszne jest zarzucanie Żydom, jednemu z najbardziej płciowo zdefinjowanych narodów świata, tego co jest typowe właśnie dla ras nordyckich.
Wszystkie więc bary, uczęszczane przez pederastów i lesbijki, te tak typowo berlińskie instytucje, — zostały zamknięte. Wszyscy transwestyci schronili się do SA i tylko, jak powiadają, skarżą się na trudność chodzenia na niskich obcasach. Zato wśród ludzi, stojących najbliżej Hitlera, jest kilku takich, których brak instynktu „podtrzymywania rodzaju“ jest notorycznie znany. Tym panom nie dzieje się żadna krzywda. Chodzi o to, aby mocno siedzieć w partji i głośno wykrzykiwać na cześć Führera i „das Deutschtum“ (niemieckość), a pozatem wolno się kochać choćby w kaczce, byle kaczka była zupełnie prawomyślna.
W kwestji rasy operuje się dziś w Niemczech pojęciami i określeniami wysoce nienaukowemi i nieścisłemi. W rzeczywistości przedstawiciele rasy nordyckiej — najlepszej — stanowią dziś w Niemczech podobno zaledwie 6 proc. ludności. Zresztą na Śląsku, na Pomorzu, w Brandenburgji co drugi szyld sklepowy, to nazwisko słowiańskie, a mówiąc ściślej — polskie. Ale śmieszna, pseudo-naukowa „wystawa rasowa“, z wykresami, gipsowemi modelami, relikwiami znaków runicznych, zmierza do wyjaśnienia, że „najstarszą“ swastykę w Europie, wykutą w kamieniu, znaleziono gdzieś w Norwegji, w okolicach kręgu polarnego, i że schodząc na południe, rasa się zdegenerowała.
Żeby się więc odrodzić, czyni się liczne wysiłki w kierunku wyodrębnienia się i odróżnienia od innych narodów. Na odwrocie kart pocztowych o tematach hitlerowskich widzimy wydrukowane: „Deutschgeboren“ zamiast „Hochgeboren“, albo zwyczajnie „Herr“. Ten napis wygląda jednak zupełnie bluźnierczo, kiedy po nim widać nazwisko Polaka pochodzenia żydowskiego. Miałem sposobność ujrzeć takie świętokradztwo.
Istniejąca zawsze do pewnego stopnia, zwłaszcza u mężczyzn, odrębność mody niemieckiej została przez rewolucję narodową podtrzymana i podkreślona. Mężczyźni chętnie pokazują gołe kolana, a i mężczyźni i kobiety noszą krótkie, na dwa rzędy guzików zapinane, kurteczki z jakiemś tyrolskiem zacięciem. Niedawno też powstał w Berlinie urząd mody narodowej pod przewodnictwem żony Goebbelsa.
Tak we wszystkich dziedzinach życia istnieje dążność do wycofania się z kontaktu ze światem. (To prawie, jak polskie ograniczenia paszportowe). Tego się tak nie formułuje, ale tak się to jednak rozumie. Na uniwersytecie w Dreznie, przy udziale całego gremjum profesorów, z rektorem na czele, odbyła się ceremonja „pręgierza“. Do pnia, umieszczonego na środku dziedzińca uniwersyteckiego, przygwożdżono karty z nazwiskami „przestępców uniwersyteckich“. Więc obok nazwiska profesora, który nie zdjął kapelusza przed grobem Nieznanego Żołnierza, przybito nazwiska dwóch studentów filologji słowiańskiej, którzy odbyli jakieś kursa na uniwersytecie warszawskim.
Nagwałt wprowadza się wszędzie pismo gotyckie. Książki, oczekujące na drugi nakład, wycofano, bo muszą się ukazać drukowane gotykiem. Nazwy stacyj kolei podziemnej, tak jak i ulic, zamienia się w szybkiem tempie, bo były pisane literami łacińskiemi. Zaczęto oczywiście od Adolf Hitler Platzu. Dawniejszy Reichskanzlerplatz po dn. 5 marca przemianowano na cześć Wodza, ale tablicę otrzymał jeszcze łacińską. Sam widziałem jak tę gaffę wstydliwie naprawiano. Znajomy mój w bronzowej koszuli wpada zdyszany do baru hotelu Adlon, żeby się ze mną umówić na następny dzień. Śpieszy się ogromnie, ma pięć minut do odejścia pociągu i chce mi na kartce napisać swój nowy adres. Trzy kartki zniszczył, bo nie mógł wybazgrać się gotykiem. Była to niema scena niepozbawiona humoru.
A teraz wspomnę o dwóch bardziej jeszcze niepoważnych, ale charakterystycznych objawach separatyzmu duchowego Niemiec. Jeden — to pismo codzienne „Die Arische Rundschau“, które w jednakowym stopniu zwalcza Żydów, katolików, jezuitów (oddzielnie), masonów i komunistów. Ciekawa spółka wrogów. Mniejwięcej te same ideały przyświecają Generałowstwu Ludendorffom. Stary generał był w początkach rewolucji uważany za trochę zanadto tego… Ale dzisiaj sama rewolucja „podciąga“ się do niego jak może. Generał jest właścicielem wydawniczej firmy w Monachjum, a w Berlinie, na Friedrichstrasse ma swoją własną księgarnię. Patrząc na wystawę i typ okładek, możnaby myśleć, że się stoi przed witryną „librairie spéciale“ w paryskim Palais Royal. Papier i wykonanie — tandetne, ornamentacje secesyjne, dużo nagich ciał kobiecych, włosów i lilij wodnych w ozdobach i winjetkach. Wieje od tej wystawy ks. Oraczewskim, czy też p. Wotowskim. Niektóre dzieła wyszły z pod pióra generała, większość to dorobek literacki generałowej. Jest ona i płodną autorką i gorącą zwolenniczką germańskiego boga. Tak dużo i szczegółowo opisywała swoje bliskie z nim porozumienie, że została nawet skazana za bluźnierstwo przez niemoralne sądy republiki weimarskiej. Inni autorzy, których dzieła można tam nabyć, są mi całkowicie nieznani. Zaszedłem do sklepu po dwie karty pocztowe, obie z wizerunkiem Fryderyka Wielkiego i z jego aforyzmami: na jednej przeciwko katolicyzmowi, a na drugiej przeciwko masonom. Sprzedający wręczył mi kopertę. W kopercie znalazłem po 6 sztuk każdej pocztówki. Zaprotestowałem, ale sprzedawca wytłumaczył mi, że sześć otrzymałem za cenę jednej, że będę może miał sposobność rozdania tych kart wśród znajomych. Pozatem nabyłem tam pocztówki z reprodukcjami rzeźb wykonanych przez murzynów dahomejskich na tematy chrześcijańskie, jak to zdjęcie z Krzyża i Matkę Boską z małym Jezusem na ręku. Pocztówki te są zaopatrzone w komentarz następujący: „Rzeźby te dowodzą jak mylnem jest uważać Żyda, Jezusa z Nazaretu za aryjczyka, a chrystjanizm za odpowiednie dla narodu niemieckiego pojęcie o Bogu“. Zadziwiający, zaiste, kramik nienawiści.
Ale to, co chyba najbardziej wyróżnia narodowo-socjalistyczne Niemcy od — cokolwiek powiemy — istniejącego jeszcze demokratycznego świata, ba, nawet od Polski, — to prawodawstwo i wymiar sprawiedliwości.
Pisałem o bezprawiu jako o najjaskrawszym objawie każdej rewolucji. Ale prawie niemniej charakterystyczne dla rewolucji już zwycięskiej jest jej stosunek do istniejącego prawa, jej tendencje do stwarzania nowych praw i wreszcie temperament, z jakim nowe ustawy wydaje lub stare przekształca. Z tych trzech punktów widzenia przewrót narodowo-socjalistyczny ukazuje się nam znowu jako typowa rewolucja: do starego prawa — niedowierzanie, a nowe ustawy lub rozporządzenia, mające moc prawną, wydaje się z frenetycznym zapałem, wkraczając chaotycznie we wszystkie dziedziny życia. Prawodawcy Niemiec dzisiejszych zachowują się w równie rozagitowany sposób, jak dziecko w sklepie zabawek, któremu pozwolono wybierać, co mu się podoba. Jak dziecko też dzisiejsza rewolucja w Niemczech odrzuca pomoc i doświadczenie starych opiekunów, jak np. kodeksu rzymskiego, czy innych, bądźcobądź, sumiennie przemyślanych zbiorów praw. Zda się w zacietrzewieniu wołać: „Ja siama“.
Pozwolę sobie przytoczyć kilka ustępów z przemówień wygłoszonych na „Manifestacji Prawników“ w Berlinie. Obchód ten odbył się pod hasłem: „O niemieckie prawo i niemiecki wymiar sprawiedliwości“. Zgromadził przedstawicieli sądownictwa, prokuratury, narodowo-socjalistycznego związku adwokatów; (odpowiednik polskiego K.A.R.P‘u); obecni byli również ministrowie sprawiedliwości Rzeszy i krajów związkowych oraz delegaci narodowo-socjalistycznej organizacji prawników austrjackich.
Przywódca frakcji narodowo-socjalistycznej w pruskim Landtag‘u, nadprezydent Brandenburgji, Kube, mówił: „Sędzia powinien być sprawiedliwy, ale objektywizm ma swoje granice tam, gdzie idzie o sprawę narodu. Żywotne interesy narodu sędzia musi stawiać bezwzględnie ponad prawem formalnem“.
Dalej przemawiał sam organizator manifestacji, pruski minister sprawiedliwości Kerrl. Jest on uosobieniem tego radykalnego, powiedzmy — beznadziejnie logicznego kierunku w narodowym socjalizmie, który tak groźnie przedstawia się dzisiaj nietylko dla komunistów czy junkrów, ale nawet dla ludzi stojących na szczytach rewolucji. Do grupy przestraszonych można chyba śmiało zaliczyć i samego Hitlera. Kerrl bowiem kilkakrotnie pozwolił sobie wobec Führera na niesubordynację. Na wspomnianej manifestacji powiedział m. in.: „Przezwyciężona została wreszcie zarozumiałość intelektualistów. Przedstawiciele tego poglądu myśleli kategorjami wszechświatowo-obywatelskiemi, wszechświatowo-gospodarczemi i wszechświatowo-politycznemi, a naród tymczasem schodził na psy“. Przyszłe prawo „nie może być zależne od jakiejś litery czy paragrafu, dojść będzie można do niego jedynie poprzez charakter niemieckiego sędziego“. „Przyszły sędzia nie będzie kierował się paragrafami czy literą prawa. Musimy odejść od nadmiaru szablonów i fabrykowania ustaw, które tak dalece przewidują każdy możliwy wypadek, że sędzia ma zawsze pełne usta gotowych formułek“. „Praca sędziego to tylko zwyczajna technika. Precz więc od tego szaleństwa!“ (żywe oklaski).
Komisarz państwowy dr. Franck, prezes związku narodowo-socjalistycznych prawników niemieckich, określił narodowy socjalizm jako rewolucję germańską. Podkreślił, że po raz pierwszy pojęcie rasy jest uwzględnione przez prawo i że prawo to nie wegetuje w zakresie łamańców oderwanego myślenia, ale odżywa nanowo w świadomości narodu. Dr. Franck objaśnił, że chce wyraźnie stwierdzić, że walka o niemieckie prawo jest sprawą narodowego socjalizmu i będzie prowadzona wyłącznie przez „wykładniki siły“ tego ruchu (oklaski). Niemożliwe jest, żeby ten porządek prawny, który doprowadził naród do upadku, pozostał nadal, kiedy idzie o odbudowę państwa niemieckiego. „Jak się to już stało w Bawarji, tak samo będziemy się też starali w całej Rzeszy, żeby egzaminy z prawa rzymskiego były natychmiast i w każdej formie wstrzymane. Państwo niemieckie będzie mogło w przyszłości żądać, żeby interesy jego i jego ludu stanowiły jednocześnie podstawę sędziowskiego objektywizmu“. „Każda neutralność jest zła, albo obłudna (oklaski). Niedawno złamaliśmy wpływ żydostwa na niemiecki wymiar sprawiedliwości. Niektórym może wydać się trudne pogodzenie tempa procesu i potrzeb państwa z programowemi założeniami ruchu. Tempo narodowej rewolucji określa nasz Wódz. Związek narodowo-socjalistycznych prawników nie odstąpi nigdy od żądania wyrugowania wszystkich bez wyjątku Żydów z życia prawniczego w każdej jego formie“ (burzliwe oklaski). Dr. Franck zapowiedział, że wkrótce ma być rozpoczęta reforma prawa karnego, jak również reforma procedury cywilnej. (Te rzeczy robi się na kolanie). Jeszcze w ciągu przyszłego tygodnia gabinet Rzeszy zaaprobuje obszerną nowelę do kodeksu karnego, nowelę, która uwzględni najważniejsze i najpilniejsze potrzeby, a mianowicie: zaostrzenie kar w dziedzinie nielojalności, korupcji i dręczenia zwierząt, a zniesienie karalności pojedynków studenckich etc. (Dziwne zaiste są niektóre sprawy niecierpiące zwłoki. Wiem zresztą skądinąd, że studenci nie czekali wcale na ukazanie się noweli i z całym animuszem zabrali się do wzajemnego kaleczenia). Chociaż praca prawodawcza jest teraz tak uproszczona, ciągnął dalej dr. Franck, w przyszłości będzie bardzo trudno łamać prawa Rzeszy. Państwo nie ma zamiaru prowadzić dalej tego odurzania humanitaryzmem, jakie praktykowano w przeszłości. „Ośrodkiem naszej pracy jest lud, a przestępcę będziemy tak ścigali, że się nauczy drżeć przed władzą“. (Oby się to drżenie ograniczyło tylko do przestępcy).
Po dr. Francku dziekan wydziału prawnego na uniwersytecie berlińskim, Geheimrat Heymann, w ciągu obszernego przemówienia uskarżał się na scholastykę (jak się wyraził), która się pono rozpanoszyła, zwłaszcza w prawie cywilnem. Wyraził nadzieję, że prawo niemieckie, które wzięło swój początek z prawa chłopskiego (Bauernrecht) znowu zacznie posługiwać się chłopskim rozumem, a nie, jak dotychczas, metodami scholastycznemi.
Wreszcie dyrektor departamentu ministerjum sprawiedliwości i prezes pruskiego związku prawników Nazi, dr. Freisler, złożył przy akompanjamencie burzliwych oklasków w imieniu pruskiego ministra sprawiedliwości urzędowe oświadczenie, że ci, którzy walczyli o wolność Niemiec (?) i których stary system uznał za morderców, są teraz uroczyście proklamowani bohaterami narodowymi. „Niema tu żadnego dociekania prawa formalnego i żadnego wyroku sądu. Sumienie ludu przemówiło“.
Co to znaczy? Jest to aluzja do t. zw. „Fememord‘ów“ czyli skrytobójczych morderstw, wykonywanych na zasadzie wyroków sądów tajnych (kapturowych). Jak wiadomo, wiele tego rodzaju wypadków zaszło podczas powstania na Śląsku, w okupowanych rejonach na zachodzie Rzeszy, i wogóle w związku z „Putsch‘ami“ i walkami partyjnemi. Dzisiejszy prezydent policji wrocławskiej, który od dn. 1 maja b. r. jest jednocześnie dowódcą SA (nadgrupy 1) na Pomorze Pruskie, Meklenburgję, Ostland, Śląsk Niemiecki i Brandenburgję wraz z Berlinem — siedział do przewrotu styczniowego w więzieniu za takie właśnie morderstwo. Obecnie, jak donoszą gazety, powierzono mu rolę „usmiritiela“ na Pomorzu pruskiem, gdzie ma pokazać opornym junkrom, stahlhelmowcom i niemiecko-narodowym, co to jest subordynacja względem narodowej rewolucji.
Enuncjacji dr. Freislera specjalnego posmaku rewolucyjnego dodaje fakt, że podobno wielu jest takich, którzy pamiętają, (choć starają się jaknajszybciej o tem zapomnieć), dr. Freislera jako czynnego komunistę. Gdyby się o tem nawet nie wiedziało, łatwo byłoby wpaść na tę myśl, słuchając końcowego ustępu jego przemówienia, które jednocześnie zamykało obchód. Położył on, jak i jego przedmówcy, nacisk na to, że przy ferowaniu wyroków nie można się kierować fałszywym objektywizmem. Prawem jest zawsze to, co służy życiowym potrzebom narodu. Prawnicy niemieccy wrócą teraz do pracy i będą tworzyli państwo karności (Zucht), porządku, zdrowego rozwoju „krwi niemieckiej“, państwo chłopów, robotników, żołnierzy — państwo Adolfa Hitlera.
Czy to o takich sędziach w Berlinie głosi tradycja wieku oświecenia?… Czy rosnące w potęgę Prusy Fryderyka Wielkiego — ale i Woltera — pisały: „Il y a des juges à Berlin“ — gotykiem?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Sobański.