Człowiek śmiechu/Część druga/Księga szósta/Rozdział trzeci

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Człowiek śmiechu
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. L’Homme qui rit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ TRZECI
Zawikłania.

Ursus pozostał skamieniały.
Pokazało się, że nie sprawił złudzenia.
Byłoż to winą jego brzuchomówstwa? Zapewne nie. Udało mu się wyprowadzić w pole Fibi i Vinos, mające oczy, ale nie potrafił w błąd wprowadzić Dei, która była niewidomą. U tych dziewcząt bowiem źrenice tylko patrzały, podczas gdy Dea serce widzące miała.
Nie zdołał odpowiedzieć ani słowa. I myślał sobie w duchu: Bos in lingua. Człowiek zgłupiały ma niby wołu na języku.
W zbiorowych wzruszeniach jednem z najpierwszych uczuć bywa upokorzenie. Ursus pomyślał:
— Zmarnowałem moją całą wymowę.
Poczem, zwykłym porządkiem w takich razach, począł łajać sam siebie:
— Wszystko na nic, niech djabli porwą! Cudów dokazywałem, a nie zdały się nawet psu na budę. Ale co teraz będzie?
Popatrzał na Deę. Milczała, nieporuszona, coraz mocniej blednąc. Oko jej, jak i poprzednio, w głębiach gdzieś tonęło.
Nagle zdarzył się wypadek w samą porę.
Spostrzegł Ursus w dziedzińcu gospodarza Niklessa, ze świecą w ręku, dającego mu znaki.
Człowiek ten nie mógł być świadkiem końca widziadłowej komedji, odegranej przez Ursusa. Stało się to tem, że nagle zastukano do drzwi zajazdu. Nikless tedy zmuszony był pójść otworzyć. Ponieważ zaś dwa razy zastukano, dwa razy tedy musiał przedstawienie opuścić, na co jednak Ursus wcale nie był zwrócił uwagi.
Na jego znak, Ursus zeszedł na dziedziniec.
Wkrótce znajdował się sam na sam z gospodarzem.
Ursus położył sobie palec na ustach.
Nikless położył sobie palec na ustach.
Obaj w ten sposób spojrzeli na siebie.
Każdy z nich zdawał się mówić drugiemu:
— Rozmawiajmy, ale w milczeniu.
Gospodarz, nie mówiąc słowa, otworzył drzwi od izby szynkownianej. Weszli tam, i nie było z nimi więcej nikogo. Drzwi od ulicy, okna, okiennice, wszystko było jak najstaranniej pozamykane.
Nikless bacznie poza sobą drzwi zamknął, niemal przed nosem usiłującego podpatrywać chłopaka.
Poczem postawił świecę na stole.
W tedy dopiero rozmawiać poczęto. Półgłosem, niemal szeptem.
— Panie Ursusie...
— Co każesz, panie Niklessie?
— Zrozumiałem wszystko.
— Doprawdy? — Chciałeś, widzę, wmówić w tę biedną ślepą dziewczynę, że wszystko tu jest, jak i było.
— Nie znam prawa, któreby zabraniało brzuchomówstwa.
— Pan masz talent — niech djabli porwą!
— Ale gdzież tam!
— To nie do uwierzenia, jak pan potrafisz wszystko, co zechcesz.
— At, gadanie. Gdzie tam znowu!
— Mam panu coś powiedzieć.
— Czy co o sprawach publicznych?
— Nie wiem.
— Bo w takim razie zatkałbym uszy.
— Oto jak się rzecz ma. Podczas kiedyś pan w najlepsze udawał siebie i widzów, zastukano do drzwi szynkowni.
— Zastukano?
— Zastukano.
— Ja tego nie lubię.
— Ja także.
— No i cóż się stało?
— Stało się to, żem otworzył.
— I któż to stukał?
— Ktoś, kto do mnie przemówił.
— Cóż on powiedział?
— Coś, czego słuchałem.
— Cóżeś na to odpowiedział?
— Nic. Wróciłem znowu patrzeć na widowisko.
— A potem?
— A potem zastukano po raz drugi.
— Kto taki? Ten sam?
— Nie, inny.
— Znowu ktoś, kto do ciebie przemówił?
— Nie, ktoś taki, który nic nie powiedział.
— Wolę tego od tamtego.
— A ja nie.
— Mów jaśniej, mości Niklessie.
— No, zgadnij pan, kto stukał za pierwszym razem?
— Nie mam czasu być Edypem.
— Był to właściciel cyrku.
— Sąsiedniego?
— Właśnie, tego tu obok.
— Gdzie taka zawsze wściekła muzyka?
— Tego samego.
— No i cóż?
— Oto, mości Ursusie, przyszedł ci zrobić propozycję.
— Komu? Mnie?
— Tak, panu.
— A to z jakiego powodu?
— Z jakiego?
— Posłuchaj mnie, mości Niklessie. Masz w tem nade mną górę, że tylko co przed chwilą bardzo przebiegle przeniknąłeś moją zagadkę, ja zaś obecnie ani w ząb nie mogę zrozumieć twojej.
— Otóż właściciel cyrku zlecił mi powiedzieć panu, że ponieważ dziś rano widział odchodzący stąd oddział straży bezpieczeństwa, chcąc więc dowieść, że jest twoim przyjacielem, proponuje ci kupić od ciebie za cenę pięćdziesięciu funtów szterlingów, mających się wyliczyć gotówką, twoją landarę, twoje dwa konie, twoje dwie trąby wraz z kobietami, które w nie dmuchają, twoją sztukę razem z ślepą dziewczyną, która w niej śpiewa, twojego wilka i wreszcie ciebie samego.
Ursus uśmiechnął się wyniośle.
— Mości władco Inn-Tadcasteru, zechcesz oświadczyć władcy cyrku, że Gwynplaine niebawem wróci.
Na te jego słowa, gospodarz wziął z krzesła obok leżące jakieś w ciemności przedmioty i, zwróciwszy się do Ursusa, podniesionemi w górę rękoma przedstawił jego oczom kaftan, fartuch skórzany, kapelusz i płaszcz.
Co zrobiwszy, rzekł:
— Człowiek, który zastukał po raz drugi, był to pachołek od straży, który, nie powiedziawszy ani słowa, poprostu oddał mi te rzeczy.
Ursus z przerażeniem poznał kaftan, fartuch skórzany, kapelusz i płaszcz Gwynplaina.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Faleński.