Człowiek śmiechu/Część pierwsza/Księga druga/Rozdział jedenasty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Człowiek śmiechu
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. L’Homme qui rit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ JEDENASTY
Casquette.

Była to rzeczywiście latarnia Liht-House, na Casquetach.
Latarnia morska dziewiętnastego wieku jest wyniosłą murowaną budową walcowo-ostrokręgową, posiadającą na szczycie przyrząd do oświetlenia wysoce udoskonalony. Szczegółowo zaś latarnia morska na Casquetach jest dziś potrójną białą wieżą, dźwigającą w powietrze trzy świetlne ogniska. Trzy te widziadła płomieniste wykręcają się i wirują za pomocą zegarowego mechanizmu z tak przedziwną doskonałością, że majtek służbowy, przypatrujący się im z pełnego morza, nieodmiennie robi dziesięć kroków na pomoście statku przez czas ich przyświecania i dwadzieścia pięć przez czas zaćmienia. Wszystko tam ściśle obliczone, równie co do położenia płaszczyzny ogniska, jak i obrotu ośmiościennego bębna, utworzonego z ośmiu szerokich soczewek pojedynczo stopniowanych i mających każda, równie pod, jak i ponad sobą, odpowiednie sobie szeregi pierścieni dioptrycznych; zazębienie matematyczne, zabezpieczone od szałów wichru i morza przez szyby milimetrowej grubości, a jednak rozbijane niekiedy przez orły morskie, uderzające na nie piersiami naoślep, niby ogromne motyle nocne tych latarń olbrzymich. Budowa, która osłania sobą, podtrzymuje i obsługuje ten mechanizm cały, jest, jak on sam, matematycznie obliczona. Nic tam zbytecznego, wszystko dokładne, wyraźne, poprawne. Latarnia morska to liczba.
W siedemnastem stuleciu latarnia taka była pewnym rodzajem pióropusza ziemi nad brzegiem morza.
Architektura wieży podobnej latarni była wspaniała i szalona. Nie szczędzono tam balkonów, krużganków, wieżyczek, wystawek, wyskocznych klatek, chorągiewek. Nie żałowano maskaronów, posągów, liści, wijących się ozdób, płaskorzeźb, figurek i figurynek, równianek z napisami. Pax in hello — wygłaszała latarnia Eddystonu.
Zauważmy mimochodem, że owo wyznanie zasad pokojowych niezawsze rozbrajało ocean. Winstanley spróbował je powtórzyć ponad drzwiami latarni, którą wystawił swoim kosztem w pewnem dzikiem miejscu, naprzeciw Plymouth. Ukończywszy jej budowę, wszedł do niej i dał ją do wypróbowania nawałnicy. Nawałnica, niewiele myśląc, przyszła i porwała latarnię razem z Winstanleyem. Zresztą, coprawda, zbytkowne te budowle zbyt łatwy dawały zewsząd przystęp do siebie nawałnicom, podobne w tem do tych nazbyt suto przystrojonych wodzów, którzy w czasie bitwy stają się tem łatwiejszym celem dla pocisków.
Oprócz zbytku z kamienia, dopuszczano się tam również zbytku z żelaza, z miedzi, z drzewa. Ślusarszczyzny przedstawiały się tam w kształcie rzeźb, wiązania układano w wyskoczne ozdoby. Na każdem miejscu, pośród arabesków, morskie przybory wszelkiego rodzaju, bądź użyteczne, bądź na nic nieprzydatne, windy, belki, przeciwwagi, drabiny, żórawie do ładowania, haki ratownicze. Na szczycie wokoło ogniska misternie wyrobione ślusarszczyzny unosiły wielkie świeczniki żelazne, w które zatykano kawały lin napojonych żywicą, knoty płonące uporczywie i których żaden wiatr nie był w stanie zgasić. Do tego, od stóp aż do szczytu wieża przybrana była w chorągwie morskie, banderole, bandery, flagi, proporce, proporczyki, jeżące się na drzewach, od gzymsu do gzymsu, od piętra do piętra, gromadząc zbiorowisko wszelkich barw, wszelkich kształtów, wszelkiego rodzaju tarcz, znaków — słowem: wszelkiego rodzaju ruchliwej niesforności, aż po promienistą klatkę szczytu. W czasie burzy jakże wesołą sprawiało to swawolę z poszarpanych szmat chwały wokoło płomienia trwogi. Podobna bezczelność światła na krawędzi przepaści była podobna do wyzwania i dziwnie nastrajała rozbitków do zuchwalstwa.
Ale latarnia na Casquetach była innego rodzaju.
Była to w owej epoce poprostu stara, barbarzyńska latarnia, taka, jaką ją Henryk I wybudował po utracie tak zwanej Białej Nawy, to jest ognisko najpierwotniejsze, płonące w żelaznym koszu, na szczycie skały, słowem zarzewie, rozniecone za kratą z kitą ognistą, na wiatr puszczoną.
Jedyne udoskonalenie, jakie ta latarnia otrzymała od dwunastego stulecia, ograniczało się do miechu kuźniczego, poruszanego za pomocą wag o ciężarach z kamienia, który przystosowano do ogniska w roku 1610.
U tych staroświeckich latarń ptaki morskie nierównie smutniejszych doświadczały losów, niż u latarń dzisiejszych. Przylatywały tam tak, jak i dziś, wabione światłością i rzucały się naoślep, ale nieuchronnie zaraz wpadały w sam środek żaru, kędy spostrzec je można było trzepoczące się, niby duchy czarne, w podrzutach konania, wpośród tego piekła; niekiedy zaś wylatywały znowu z rozczerwienionej klatki na skałę, osmalone, kurzące się, okaleczałe, ślepe, jak kiedy odpadają od rozpalonej lampy muchy nawpół upieczone.
Dla statku całkiem nieuszkodzonego, posiadającego jeszcze cały swój rynsztunek i dającego się należycie kierować, latarnia morska Casquetów jest istotnie pożyteczna; woła ona: „Strzeż się“, zdaleka uprzedzając o niebezpieczeństwie. Ale dla okrętu, złupionego przez burzę, jest tylko złowróżbnem zjawiskiem. Czerep, dotknięty niemocą i bezwładny, niezdolny już stawić oporu szalonym wybrykom wody, bezbronny przeciwko przemocy wichru, niby ryba bez skrzel, niby ptak bezskrzydły, tam tylko iść może i musi, kędy go pędzą podmuchy. Latarnia ukazuje mu wtedy ostateczny kres jego istnienia, oznacza jasno miejsce, gdzie mu przepadnąć przyjdzie, słowem, przyświeca jego pogrzebaniu. Jest mu gromnicą grobową.
Obrzucać błyskiem nieubłagane rozwarcie się pod sobą przepaści, ostrzegać o tem, co jest dla ciebie nie do uniknięcia, — możeż być posępniejsza ironja?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Faleński.