Człowiek szakalem
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Człowiek szakalem |
Podtytuł | Zdarzenie prawdziwe |
Pochodzenie | Zwierzenia histeryczki |
Wydawca | Księgarnia J. Czerneckiego |
Data wyd. | 1921 |
Druk | Drukarnia J. Czerneckiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Do szpitala przywiózł młody małżonek żonę, która nagle na balu ciężko zasłabła. Położono ją zaraz na stole operacyjnym. Była to młoda, piękna kobieta — twarz jej blada stanowiła duży kontrast ze wspaniałą, jaskrawą toaletą balową, od której dziwnie jakoś odbijała znowu poważna biel sali operacyjnej. Mąż czekał w poczekalni a lekarze przystąpili zaraz do badania. Niestety na wszelką pomoc było już zapóźno, straszny krwotok wewnętrzny złamał w pełni rozkwitu to młode życie! — Umarła...
I lekarze, ci ludzie, o których się mówi, że mają kamienne serca, stali wobec trupa tej kobiety z głębokiem współczuciem. Bo oto — może dwie godziny temu — ta młoda istota cieszyła się życiem i z rozkoszą płynęła wsparta na ramieniu dansera w takt walca po sali balowej... jeszcze przyniosła ze sobą subtelną jakąś woń perfum, jedna jej ręka obciśnięta rękawiczką trzymała kurczowo wachlarz i przyczepiony do niego karnecik...
Pierwszy sekundarjusz ocknął się z zadumy, westchnął i rzekł:
Pójdę, trzeba męża o zgonie zawiadomić.
Krokiem wolnym skierował się ku poczekalni, po której mąż chodził tam i z powrotem, paląc papierosa.
Proszę Pana, niestety muszę Panu zakomunikować smutną wiadomość, wszelki ratunek jest wykluczony, żona Pana zmarła!
Co Pan mówi! nie żyje... to straszne...
Lekarz wskazał mu ręką drzwi sali operacyjnej i młody człowiek skierował tam swe kroki.
Wszedł — staliśmy z zapartym oddechem, nie spuszczając z niego wzroku. A on szedł wolno, niemal automatycznie ku zwłokom i zatrzymał się tuż przy nich... Twarz jego nieco przybladła, ale nic z niej wyczytać nie można było. Patrzył chwilę na twarz a potem wzrok jego pobiegł po całej jej postaci. Nagle jakby się ocknął i zwracając się ku najstarszemu lekarzowi, rzekł: jestem biednym urzędnikiem, nie stać mnie na pogrzeb żony, a skoro tu już jest, to proszę ją pochować, jako zwłoki szpitalne. Szybkim ruchem przysunął się ku zwłokom, zdjął jej brutalnie z palców obrączkę i pierścionki, wyrwał niemal kolczyki, włożył wszystko szybko do kieszeni palta i skłoniwszy lekko głową ze słowami: żegnam Panów — wyszedł szybko ze sali...
Staliśmy jak skamieniali, wtem nasz drogi i luby kolega Zdaniecki, porwał się i krzycząc: „ależ to szakal, dogonię go i wypoliczkuję“, wybiegł za nim.
Za chwilę wrócił, bo na szczęście nie dogonił już w gmachu owego człowieka.
Dowiedziałem się potem bliższych szczegółów o tej parze od siostry zmarłej. Ów straszny człowiek ożenił się z nią przed paru miesiącami w nadziei, że odziedziczy po ojcu, przedsiębiorcy, duży majątek.
Niestety ojciec stracił całą fortunę na spekulacjach i wtedy młody małżonek zaczął żonie robić sceny, wysuwając się przed jej oczami jako ofiara.
A była to istota dobra i cicha. Jeszcze teraz pamiętam doskonale tę jej dziecinną niemal twarzyczkę, jakby śpiącą w tej balowej toalecie na sztywnym stole operacyjnym!
Jeszcze i teraz po latach, gdy spotkamy się z kolegami, wspominamy nieraz ten wypadek, to biedne niewinne stworzenie i tego męża szakala, obdzierającego ciepłe jeszcze zwłoki swej młodej żony.