<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Klęsk
Tytuł Końska kuracja
Pochodzenie Zwierzenia histeryczki
Wydawca Księgarnia J. Czerneckiego
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia J. Czerneckiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KOŃSKA KURACJA


Opowiem panu, panie doktorze, jak się wyleczyłem z kamieni żółciowych, bo to historja ciekawa. Przed laty dziesięcioma zaczęło mnie pobolewać z prawej strony, poszedłem do naszego lekarza w miasteczku, on zbadał mnie, popukał, pokiwał głową i rzekł: ma pan dobrodziej kamice czy kamienicę (bo nie pamiętam) żółciową, zapiszę panu lekarstwo, ale trzeba jechać do Karlsbadu, inaczej może się skończyć na operacji. Należy zachować djetę, unikać alkoholu; zmartwień, jakoteż wysiłków fizycznych. Gadaj sobie zdrów, pomyślałem wychodząc, albo mówisz prawdę albo nie! Jeżeli jest to prawda, to cóż mi pomogą proszki, jeżeli ja muszę się irytować na wsi, jeździć konno i wózkiem, a od czasu do czasu i gorzałki trzeba się napić. Albo więc robić wszystko i żyć jak Kameduła, albo szkoda czasu i atłasu. Wybrałem to ostatnie. Czytam raz gazetę i natrafiam na anons: Chologen, leczy radykalnie kamienie żółciowe, skutek pewny, tysiące podziękowań, świadectwa powag lekarskich i t. p.
Sprowadzam więc sobie od razu owe pigułki i łykam je podług przepisu, prócz tego radzą mi pić na czczo piołunówkę — piję, pić oliwę — piję, masować brzuch — masuję, kąpać się w gorącej wodzie — kąpię, jeść tłusto — jem, i co pan powie! Bole stawały się coraz to rzadsze, aż ustąpiły zupełnie. Jestem też zupełnie kontent ze siebie, tylko może pan zobaczy, dlaczego ta prawa strona jakaś twardsza jak lewa?
Zacząłem badać pacjenta i rychło cała sprawa stała się niestety dla mnie jasną. Jego końska kuracja nie wiele mu pomogła, zniknęły wprawdzie typowe kolki, ale właśnie dlatego, że wytworzył się rak pęcherzyka żółciowego, który zamknął tak ujście, że kamyki, nie próbowały już starań, by się do przewodu przecisnąć.
Stałem nad chorym i myślałem właśnie, jak mu przedstawić tę sprawę, gdy on śmiejąc się z całego serca powiedział:
— No, niech się pan, panie doktorze tak nie martwi, że ja w waszą medycynę nie wierzę i sam się wyleczyłem, to się zdarza, przecież panu ufam, bo przyszedłem do niego, trudno, nie możecie być nieomylni, niech pan lepiej to wszystko spamięta i innym tak ordynuje. I niech pan sobie pomyśli, że ten tam doktorzyna przed 10 laty groził mi operacją i coś nawet mówił, że może się nawet zrobić jakiś guz!
— Drogi
panie, rzekłem, niestety miał on zupełną rację — bo niestety pan właśnie ma taki guz.
Obywatel wzruszył tylko ramionami, ubrał się szybko i rzekł mi na pożegnanie: radzono mi pana, jako bardzo sumiennego lekarza, widzę jednak, że jesteście wszyscy jednacy — szkoda czasu — leczyłem się dotąd sam, leczyć się będę też sam dalej!
Do widzenia!
Nie potrzebuję chyba dodawać, że ten biedny człowiek w trzy miesiące zakończył życie, twierdząc, że temu „wszystkiemu“ winni doktorzy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Klęsk.