<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Klęsk
Tytuł Mąż jako lekarz
Pochodzenie Zwierzenia histeryczki
Wydawca Księgarnia J. Czerneckiego
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia J. Czerneckiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


MĄŻ JAKO LEKARZ


Doktór Sorański należał do najbardziej wziętych lekarzy miasta X., a prócz rozległej praktyki dopisywało mu szczęście na każdym kroku, miał ukochaną młodą żonę, dwoje cudnych dzieci i byt zapewniony. Lecz był on filozofem i zawsze mawiał, że boi się w życiu jakiejś katastrofy, bo mu na świecie jest zbyt dobrze. I katastrofa ta nadeszła i to jeszcze pod postacią, której najmniej się spodziewał. Razu pewnego wracał późno do domu ze wsi od chorego. Sorański jechał i cieszył się, że za chwilę ujrzy swój miły domek, przeglądający przez bukiety bzów i jaśminów, uściśnie swą drogą żoneczkę, porwie na ręce swe dziatki i wśród miłego gwaru zasiądzie do stołu. Zapewne w jadalni będzie już zaświecone, myślał, skręcając na rogu. Lecz domek majaczył swą białością między krzewami, a żadne światło nie rozweselało oka. Zajechał pod dom i odrazu uderzyła go jakaś pustka i cisza — jakby w przeczuciu wszedł cicho na palcach do sieni i tu zaraz zjawiła się służąca, mówiąc stłumionym głosem: proszę pana doktora, z panią naszą coś niedobrego się dzieje! Zrzucił prędko palto i szybko wbiegł do sypialni — mimo słabego światła świecy odrazu uderzyła go jako lekarza dziwna bladość twarzy żony. Przywitał się z nią jak zwykle czule, lecz zaraz lekarz zaczął brać w nim górę, począł ją badać, dopytywać i dotknął pulsu... aż drgnął, puls ledwie dał się wyczuwać! Wkrótce niestety nie było mu tajnem, że stan jest bardzo groźny a krwotok wewnętrzny wymaga natychmiastowej operacji. Przeszedł szybko do telefonu, lecz niestety kolegi, do którego jedynie miał zaufanie jako do operatora, nie było w domu, bo wyjechał właśnie na wieś do chorego. Przewozić żony w takim stanie nie można, podobnie nie ma czasu na wołanie specjalisty ze stolicy; czekanie dalsze grozi życiu — więc cóż robić?
Sorański ukrył twarz w dłoniach i zimny pot pokrył mu czoło — nagle wstał, wyprostował się i wyrzekł z mocą: nie ma innej rady muszę sam ją operować!
Powrócił do żony i w formie tkliwej lecz stanowczej przedstawił jej rzecz całą i czekał odpowiedzi. A ona zapytała tylko: czy tak być musi Janku? Tak dziecino, innej rady niema. A kto mnie będzie operował? Sorański drgnął — ja, Stefo, bo Witowskiego niema, a któż innyby się tego podjął.
Ty! A to bardzo dobrze, ja ci tak ufam Janku, wiem, że z całych sił pragniesz mego zdrowia, więc dołożysz takich starań, jak nikt inny, bym prędko przyszła do zdrowia — nie zwlekajmy zatem.
Sorański automatycznie poszedł do telefonu, poprosił dwóch kolegów do pomocy i upadł na fotel. Czyż znajdzie na tyle siły i zimnej krwi, by dokonać operacji na niej, i to jeszcze operacji, którą wykonywał dawno już w klinice, tu w tych złych dla aseptyki warunkach. Lecz jakiś głos rzekł mu: już zdecydowane, wstań i rób, co do ciebie należy!
Zerwał się niemal z fotelu, gorączkowo przygotował instrumenta i opatrunki i właśnie kończył, gdy zjawili się koledzy. I oni zbadali chorą i konsyljum orzekło, że chodzi tu o pęknięcie ciąży pozamacicznej.
W twarzy ich widział pewne zakłopotanie ale nie zważając na to poszedł po pacjentkę.
Ucałował ją czule, wziął w ramiona jak dziecko a ona tuliła się do niego drżąca a swemi blademi wargami przyciskała się do twarzy i szeptała ciągle: Janku, ja ci tak wierzę!
Położył ją na stole, nachylił się nad nią, złożył jeszcze ostatni pocałunek na jej czole jako mąż — nagle się wyprężył, błysk zaświecił w jego oczach, zbudził się w nim lekarz i głosem już stanowczym i pewnym powiedział: proszę kolegi zaczynać narkozę!
Rozpoczęła się operacja — właśnie miał prowadzić cięcie i mimowoli dreszcz go przebiegł, zwłaszcza, że kolega asystujący odezwał się wtedy zupełnie nie w porę: podziwiam kolegę, że ma odwagę operować własną żonę!
Teraz nie pora o tem rozprawiać — odburknął twardo i ręką już całkiem pewną poprowadził cięcie. Z jamy brzusznej zaczęła buchać krew i była chwila, że Sorański zaczął strasznie wątpić w siebie, czy da sobie rady, czy zorjentuje się w sytuacji, popatrzył mimowoli na twarz uśpionej i ujrzał tylko jakby łagodny uśmiech jej lubej twarzyczki.
Janku, ja ci tak wierzę! — zaszumiało mu w głowie!
Znowu sprężył się jak stal, opanował krwotok i nawet nie zadrżał, gdy płód, jego własne przecież przyszłe dziecię, wyjął na zewnątrz. Szybko i pewnie dokończył zabiegu — żona była uratowana!
Obandażował ją sam, przeniósł na łóżko i siadł koło niej.
I nagle odezwał się w nim znowu mąż — poczuł się tak dziwnie osłabiony i bezwładny, że myśleć poprostu nie mógł. Patrzył w jej bladą twarzyczkę jak w tęczę, a ręce tak mu drżały, że pulsu wyczuć nie mógł. Prosił więc jednego z lekarzy, który właśnie wchodził, by się pożegnać o zbadanie pulsu.
Wcale dobry, panie kolego, nie można go porównać z tem, co było przed operacją. Lekarze odeszli — został sam.
A teraz dopiero zjawiła się reakcja i przestał poprostu logicznie myśleć, natomiast zaczęły go prześladować różne wątpliwości — czy ja jednak dobrze krwotok zatamowałem, czy tam co nie krwawi, czemu ona się jeszcze nie budzi, dlaczego tak słabo oddycha?
Chora spała... szary świt zaczął wpadać przez okna a on siedział ciągle wpatrzony w nią, jak w tęczę. Już pierwsze promienie wschodzącego słońca wpadły do pokoju i zadrgały złotą aureolą w jej ślicznych włosach. Po twarzy śpiącej przeszedł jakiś prąd ożywczy, otworzyła oczy i napół senny, nieprzytomny wzrok skierowała na niego.
Stefo! moja Stefo, mówił szeptem, choć dobrze wiedział, że przecież jeszcze go nie rozumie. Dopiero w jaką godzinę otworzyła oczy i popatrzyła na niego przytomnie — uśmiech jakiś dziwny nieziemski okrasił jej twarzyczkę, ścisnęła go lekko za rękę i szepnęła: luby mój, dziękuję ci — taka jestem szczęśliwa. Zamknęła znów oczy a on nie mogąc już zapanować nad sobą, wybiegł do drugiego pokoju i tam wybuchł płaczem — łzami szczęścia złotemi.
I żona przychodziła szybko do zdrowia a on ciągle balansował koło niej raz jako mąż troskliwy i zaniepokojony, to znowu jako lekarz pewny swej ręki i wiedzy.
Gdy już siadała na fotelu, rozmawiali często ze sobą, unikając jakoś tematu operacji, aż w niej przeważyła kobieca ciekawość i zapytała: Janku, rzeczywiście podziwiam Cię, że miałeś siłę i odwagę dokonać na mnie tak ciężkiej operacji, opowiedz mi, jak pogodziłeś w sobie te dwa stany?
A on zwiesił głowę — wziął ją czule za rękę i powiedział:
Stefo, wierz mi, że to co przeszedłem nie da się opisać, innego wyjścia nie było, musiałem Cię ratować sam. Było to z mej strony może szaleństwo, lecz miałem plan gotowy — gdybym był Cię nie uratował, nie byłabyś odeszła z tego świata sama, rewolwer miałem w pogotowiu...
Nie mów tak Janku, przecież ja wierzyłam Ci i byłam pewna, że mnie uratujesz, żadnemu lekarzowi jeszcze tak nie wierzyłam w życiu, jak wtedy Tobie i przyznam Ci się — tu przysunęła się tkliwie do niego — widziałam ciągle w Tobie przed operacją lekarza nie męża.
Tak wstyd mnie to powiedzieć, ale ile razy całowałeś mnie i drżałeś, wątpiłam w Ciebie, lecz gdy stanąłeś nademną z nożem w ręku, spokojny i pewny i gdy rzekłeś stalowym głosem: proszę zaczynać narkozę, wzbudziłeś we mnie takie zaufanie i taką pewność, że zasnęłam zupełnie spokojna.
A gdy się obudziłam, to znowu wzbudził się we mnie niepokój, bo zobaczyłam Cię znowu zdenerwowanym, drżącym i niepewnym.
Skoro tylko jednak poskarżyłam się na coś, budził się znowu w Tobie lekarz. Stanąłeś nademną i głosem pewnym rzekłeś: proszę Cię, bądź spokojna i nie ruszaj się, zaręczam Ci, że wszystko jest zupełnie w porządku. Wtedy uwierzyłam Ci jako lekarzowi.
I wtedy Sorański zrozumiał dopiero, jak mylnie ocenia publiczność tak zwane „serce“ u lekarzy. Co chwila przecież mówi się: ach, lekarze, zobojętniają się na wszystko — nie mają zupełnie serca!
I ludzie sami nie wiedzą wtedy, co mówią! Wszak tu sama jego żona dała najlepszy tego dowód, jak się na tę sprawę zapatrywać należy — wierzyła mu wtedy gdy był lekarzem, a nie wzbudzał w niej żadnego zaufania, gdy szedł do niej tylko z sercem jako mąż kochający!
A jednak lekarze idą z tym sercem zawsze prawie, lecz kryć go muszą pod maską powagi, pewności siebie i lekkiego humoru, bo tego dobro chorego w pierwszym rzędzie wymaga.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Klęsk.