<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Klęsk
Tytuł Strach uczonego
Pochodzenie Zwierzenia histeryczki
Wydawca Księgarnia J. Czerneckiego
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia J. Czerneckiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


STRACH UCZONEGO


Profesor Breger z zamiłowaniem poświęcał się już od wielu lat anatomji, a prace jego z zakresu budowy naczyń limfatycznych zyskały rozgłos światowy. Nie ustawał on jednak nigdy w swych studjach i właśnie obecnie w prosektorjum miał rozbierać zwłoki młodej kobiety, zmarłej nagłą śmiercią. Było to już późnym wieczorem, bo najlepiej lubiał on pracować wtedy, gdy po zgiełku dnia zapanuje zupełny spokój, w zakładzie niema nikogo i zostaje sam ze swemi myślami. Praca wytężająca ostatnich czasów wyczerpała siły profesora, znać to było po jego zdenerwowaniu, drżeniu rąk i pewnej niecierpliwości, której dawniej nigdy nie odczuwał. Preparował szyję zmarłej i koło godziny jedenastej poczuł tak silne zmęczenie, że wstał od pracy, przykrył miejsce preparowane szmatą, uporządkował narzędzia i wyszedł z prosektorjum. Na drugi dzień wieczorem zabrał się znowu do roboty, usiadł przy zwłokach i zdjął szmatę ze szyji. W tej chwili wzrok jego padł na twarz zmarłej, a twarz ta, wydała mu się dziwnie spokojną, jakby osoby żywej śpiącej. Z twarzy przeniósł wzrok na szyję i nagłe zdumienie go ogarnęło! Oto cięcie wczorajsze było znacznie mniejsze i rana wykazywała wyraźną tendencję do gojenia się! Breger przetarł oczy, ale obraz pozostał ten sam. Poczuł się wtedy nagle znowu dziwnie osłabiony i niezdolny do pracy, nakrył więc zwłoki i wyszedł z pracowni. Następnego dnia przystępował już do zwłok z dziwnym niepokojem i stał chwilę, nim zdecydował się podnieść szmatę, co uczynił wreszcie nagle, gorączkowo... i oczom jego przedstawił się widok, który potwierdzał tylko wczorajsze przypuszczenie, bo rana zagajała się zupełnie prawidłowo!
Ale ja jestem chyba chory i mam przewidzenia!
Przecież to trup, już są objawy rozkładu zwłok i o gojeniu się tkanek nie może być tu mowy — a jednak to się goi!
Spojrzał na twarz kobiety i zobaczył jej piękne rysy, twarz spokojną, okoloną aureolą złotych włosów — spojrzenie jego przeszło potem na całą postać i wtedy dopiero zobaczył, że leżą przed nim zwłoki młodej, pięknej kobiety i jakaś dziwna nagle zaszła w nim zmiana. — Dotąd widział zawsze tylko zwłoki, jako materjał do pracy, obecnie zobaczył, że leży tu młoda kobieta — jakiś żal straszny ścisnął mu serce, żal za młodą istotą, wyrwaną tak nagle w najpiękniejszej wiośnie życia szponami śmierci z pośród świata! Ujął jej rękę smukłą i wypieszczoną, lecz poczuwszy zimną jej sztywność puścił ją zaraz, a ręka opadła z głuchym łoskotem na stół marmurowy...
Breger poczuł znowu dziwne osłabienie, wyszedł z prosektorjum, udał się zaraz do domu, lecz całą noc nie spał. Rano zatelefonował po kolegę z fachu, a gdy ten przyszedł, udał się razem z nim do pracowni i nic nie mówiąc pokazał mu szyję zwłok. Nowoprzybyły rzucił okiem tylko i zapytał: o cóż właściwie chodzi koledze, bo ja tu nic ciekawego nie widzę?
Jak to nic kolega nie widzi?
A cóż mam widzieć, najzwyklejsza rana na podgojeniu i koniec.
Prawda, więc gojąca się rana — rzekł Breger.
Tak, za życia goiła się ona zupełnie dobrze zapewne.
Ależ kolego, ja tę ranę zadałem tym zwłokom sam przed trzema dniami!
Kolega popatrzył na Bregera wzrokiem pełnym politowania, pomyślał, że jednak mają rację ci, którzy twierdzą, że uczeni często cierpią na bzika, pożegnał się z Bregerem czule i dodawszy dla formy, że wartoby to zbadać mikroskopowo — wyszedł.
A Breger opadł na krzesło, pot zimny pokrył mu czoło a twarz zmarłej oświetlona obecnie promieniami słońca, wydała mu się dziwnie żywą i miłą.
Ciężko zwlókł się ze swego miejsca — polecił asystentom, by zajęli się zakładem przez kilka dni, bo czuje się niezdrów i poszedł do domu.
Leżał tam dzień i noc bezwładnie a po tygodniu czując się lepiej powrócił do zakładu. Do sali sekcyjnej wchodził z pewnem drżeniem, lecz uspokoił się, zobaczywszy, że na stole zwłok owej kobiety już nie było. Zawołał asystenta i zapytał: a cóż się stało ze zwłokami owej młodej kobiety, nad któremi ostatnio pracowałem?
Pan profesor nie wydał żadnego zlecenia, a że zwłoki już bardzo się psuły, więc odesłałem je na cmentarz, zresztą zobaczyłem, że pan profesor prawie nic na nich jeszcze nie robił.
A szyja?
Na szyi była tylko mała blizna — zresztą nic.
Breger udał się do swej kancelarji, usiadł i zatopił się w myślach, bo w duszy jego zaczął się odbywać dziwny proces, bo nagle to wszystko w co wierzył, na czem opierał podstawę swej nauki zaczęło się chwiać. Rozsądek mówił mu wprawdzie: czy i jeden przypadek dowodzi jeszcze czegoś? A drugi głos mówił: widziałeś przecie, że rana u zwłok się goiła! A zaraz potem zjawiała się owa spokojna, cudna twarz kobiety.
I Breger zmienił się zupełnie — z chwilą, gdy wchodził na salę sekcyjną, ogarniał go zaraz strach, do zwłok każdych przystępował z dziwną obawą, patrzał tylko na twarze zmarłych a o preparowaniu zwłok ani mowy u niego już nie było. Zbliżały się ferje wakacyjne i Breger wyjechał na odpoczynek.
Na jasnym brzegu, wśród powodzi światła słońca, siadywał samotny na skale nad morzem, leczył swe nerwy i analizował siebie. Lekarze badający go nie znaleźli żadnego zboczenia umysłowego, lecz tylko silne zdenerwowanie i rozstrój ogólny. A jednak Breger czuł, że stało się z nim coś dziwnego, coś złamało się; czuł dobrze, że nie potrafi już oddać się tak jak dawniej swej pracy, bo zatopić nóż w zwłokach człowieka, to dla niego straszniejsze jak dla laika, który po raz pierwszy jest obecny przy sekcji.
Zaczął wtedy wmawiać w siebie tak, jak każdy początkujący to czyni.
Przecież musi się badać zwłoki, inaczej być nie może, jakżeby lekarz znał potem budowę organizmu — jakżeby mógł podjąć się operacji. Przecież te zwłoki nie mają duszy, nie czują nic i tak za kilka dni zgniją.
Uspokajał się jak mógł; pod koniec ferji miał wrażenie, że jego zdenerwowanie ustąpiło bez śladu.
Powrócił tedy do domu i udał się zaraz nazajutrz do prosektorjum.
Niestety mylił się sądząc, że jest takim samym, jakim był dawniej!
Na widok każdych zwłok ogarniało go zaraz to dziwne uczucie lęku, musiał, jakby magnetyczną siłą ciągnięty badać ich twarze, stawał się poważnym, a żart któregoś z medyków lub śmiech, przejmował go zgrozą i oburzeniem.
Zwłaszcza rozczulał się niemal na widok zwłok dzieci i młodych osób i wychodził ze sali, gdy sekcja się zaczynała.
I mimo stosunkowo młodych lat, porzucić musiał swą ulubioną pracę a całą duszą zato oddał się praktyce, leczył chorych gorliwie, a gdy stan chorego się pogarszał, to nie spał, nie jadł, lecz siedział przy chorym, by go ratować, by go nie oddać w ręce czarnej, zimnej śmierci.
Minęły lata; Breger nie pozbył się już nigdy owej obawy a wszelkie próby badania zwłok wywoływały zawsze u niego ten sam skutek, a gdy zostawał po takiej próbie sam, to zjawiała się zawsze przed nim owa piękna, cudnie spokojna twarz tej młodej kobiety zmarłej nagle w najpiękniejszej wiośnie swego życia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Klęsk.