Człowiek zmienia skórę/PI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Człowiek zmienia skórę |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Mewa“ |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia „Antiqua“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Szerokim wylewem płynie step. Czarnemi meduzamni płyną po jej powierzchni samotne jurty.
Szeroką piaszczystą deltą rozłożyło się miasto Aktiubińsk. Piaszczystemi strumieniami płyną ulice w niskich glinianych brzegach. Wolno przepływają środkiem ulicy naładowane fury, zaprzężone w wielbłądy. Żwawo mkną po niej trzy rejonowe samochody. Szeroką deltą wychodzi miasto w step, w ciszę, w żółty miraż.
Przebiegli po stepie samotni kosmaci jeźdźcy, w spazmach wielkiego strachu zajechali przed swe auły. Zjawił się niewidziany nad stepem ptak. Cień jego olbrzymich skrzydeł pełza, zakrywając jeźdzca z koniem, a jego gardłowy klekot, przeganiając konie, dolatuje do oddalonych aułów.
Przyleciał ptak do miasta Aktiubińska. Trzy razy je obleciał dookoła i usiadł w stepie. I ujrzeli pastuchowie, zaczajeni w trawie, jak zeszedł z ptaka niewysoki człowiek, jak zabrał go samochód i zawiózł do miasta...
Lotnik cały dzień unosił się nad stepem. Za pół roku miała tędy przejść wielka linja powietrzna. Wślad za lotnikiem szli ludzie, aby ogolić w stepie okrągłe łysiny placów i lotnisk. Lotnik latał cały dzień i zmęczył się jak koń. Chciało mu się spać, a nie było gdzie przenocować. Wówczas do samolotu podjechał sekretarz rajkoma[1] i zabrał lotnika do siebie na noc.
Sekretarz był kawalerem. W domu jego wiało samotnością: i czajnik emaljowany i szklanki i zakurzone szyby okien patrzały niegościnnie, nietknięte ręką kobiecą. Sekretarz trzy lata bez przerwy przesiedział w stepie, zżółkł i porósł szczeciną. Przez całą drogę milczał i cichutko sobie pogwizdywał.
Przy kolacji sekretarz stał się nagle rozmownym i pilotowi zrobiło się przyjemnie, że trzeba siedzieć i słuchać, nie przerywać i nie mówić samemu: słowa, nagromadzone przez trzy lata, szły syczącą strugą, wypchnąwszy korek milczenia. Sekretarz opowiadał o swoim rejonie, mówił cyframi, a były to cyfry astronomiczne. Wynikało, że fosforytów jego rejonu starczy na cały Związek, że naftą można zalać cały świat.
Pilot w milczeniu oglądał pokój. Cały pokój zawalony był książkami — i wszystkie o nafcie. Skąd w pustyni nafta? Nie oszalał przypadkiem chłopak na bezludziu?
Nie wytrzymał lotnik i pyta:
— To pan czyta?
— Ja, — mówi sekretarz i patrzy na lotnika uparcie i surowo.
Lotnikowi pod wpływem tego spojrzenia mróz przeleciał po krzyżu.
— No i co, wszystko pan przeczytał? — mówi, aby przerwać nieprzyjemną ciszę.
— Tak, wszystko przeczytałem, lecz mi to mało pomaga.
I począł się sekretarz skarżyć: centrum mu nie pomaga, chce poszukiwania w jego rejonie przerwać, on zaś twierdzi uporczywie, że nafta jest.
Rozmawiali tak ze dwie godziny. Ze zmęczenia dwoi się lotnikowi w oczach. Sekretarz widocznie zauważył i tłomaczy się:
— Zamęczyłem pana zupełnie.... No, niech się pan kładzie...
I sam układa się w tymże pokoju do snu.
Położyli się. Lotnik począł już zasypiać, gdy nagle słyszy okrzyk sekretarza:
— Czy pan śpi?
Ten westchnął i mówi: — Nie.
Sam myśli sobie: „Widocznie nie sądzone mi jest spać, bardzo nerwowy musi być mój gospodarz“.
Sekretarz podniósł się nieco na pościeli, słychać — skrzypią deski.
— Przeklęci fakirzy nie dają mi spokoju — mówi.
— Fakirzy? Dlaczego fakirzy?
— Interesuję się ich wiedzą. Obserwowałem jednego w cyrku. Ciekawy typ. Kłuł się po całym ciele szpilkami, gwóźdź sobie wbił w dłoń, igłę sobie wetknął w język — i nic, rozumie pan, nic! Dlaczego to tak?
— Właściwie, — usiłował sennie wytłomaczyć lotnik, — sprawa jest zupełnie prosta: siła sugestji, powiadają. Zapewniają, że człowiek może się zmusić, by nie czuł żadnego ukłucia. Najstraszniejsze wszak zwykle, to widok krwi, który wzmaga uczucie bólu. Cała wszak sztuka fakirów polega na tem, że zgóry wiedzą, gdzie i jak kłuć, aby krew nie występowała.
Słyszy, sąsiad szuka coś po framudze okna.
— Ma pan, — mówi, wyciągając coś w ciemności.
— Co?
— Ma pan szydło. Niech pan spróbuje ukłuć się, albo też, lepiej, ja pana ukłuję, zobaczymy — wystąpi czy nie.
Lotnik również uniósł się na posłaniu.
— Zlituj się pan, nim się kłuje, należy wiedzieć gdzie, — nie jestem wszak fakirem.
Wyjął zapałki i zapalił, chociaż nie miał ochoty do palenia.
I do rana nie spał. Słyszy: sąsiad również nie śpi, przewraca się. Djabeł go wie, co mu jeszcze do głowy przyjdzie.
Rankiem sekretarz osobiście odwiózł lotnika na pole. Żegna się, potrząsa mu rękę:
— W Moskwie bezwarunkowo pana odszukam. Po zasiewach natychmiast przyjadę.
Poleciał lotnik swoją drogą i zapomniał o Aktiubinsku, o fakirach i o sekretarzu.
Pół roku później, nową linją z Moskwy do Taszkientu wyleciał pierwszy aeroplan pasażerski. Prowadził samolot ten sam pilot: step znał na pamięć, nie zabłądzi w drodze. Gdy aparat opuścił się w Aktiubinsku, przypomniał sobie pilot pierwszą swą znajomość z temi krajami. Przy obiedzie rozgadał się z naczelnikiem lotniska. Tak i siak, co tam słychać w rejonie.
— Wie pan, — mówi naczelnik, — znaleźli u nas tej wiosny naftę. Olbrzymie bogactwa!
— Nie może być!
— Słowo honoru!
Akurat musiał lotnik przenocować w Aktiubińsku. Dowiedział się, że sekretarz rajkomu jest ten sam. Wziął konia i pojechał do niego do miasta, prosto do mieszkania.
Zobaczył go sekretarz, potrząsa rękę, krzyczy:
— Jest nafta!
— Niech pan opowiada, mówi lotnik, — do rzeczy, co i jak.
Opowiada:
Pojechał on wówczas po zasiewach do Moskwy. Zpoczątku go tam słuchać nie chcieli. I tak naskutek jego nalegań trzy razy już przyjeżdżali do Aktiubińska inżynierowie przeprowadzać poszukiwania, szukali, wiercili i nic nie znaleźli. Mówią mu w centrum: „Przyśniła się panu nafta i rozpyla pan tylko państwowe pieniądze na niepotrzebne poszukiwania. Z równym skutkiem może pan dziurkę dłubać na biegunie Północnym. Grosza więcej nie damy“.
I odszedł z niczem. Ale nie ustąpił. Dwa tygodnie sterczał w Moskwie, do samego prezesa WSNH[2] dostał się.
— Nafta jest i już! Zróbcie ostatnią próbę: dajcie mi dwuch inżynierów — nafciarzy według mego wyboru, a udowodnię wam, że nafta będzie.
Odesłaliby go prawdopodobnie z niczem, ale w sprawę tę wmieszał się czerwony dyrektor Aktiubstroja. Akurat wyznaczyli go wtedy na budowę. Ten zainteresował się, poparł gdzie należy. Koniec końców udzielili swej zgody.
Wybrał sekretarz jednego inżyniera — nafciarza rosjanina i pewnego studenta Akademji Górniczej — kozaka. Przywiózł ich ze sobą do Aktiubinska.
Posiedzieli chłopcy na miejscu, obliczyli, wymierzyli, poczęli wiercić. Nafta trysnęła fontanną.
Okazało się, że poprzedni inżynierowie byli szkodnikami, wszyscy do jednej szajki należeli. Umówili się: wiercić tam, gdzie nafty nie mogło być.
— Pamięta pan, — mówi lotnik, — pytał mnie pan wtedy w nocy o fakirach? Wziąłem pana wtedy za obłąkanego i bałem się z panem w jednym pokoju spać.
Roześmiał się sekretarz:
— Ale tyś mi, bracie, tej nocy cały sekret odkryć pomógł. Wiedzą, powiadasz zgóry, gdzie i jak należy kłuć, aby nie wystąpiła krew. Tu mi zajaśniało. Już i przedtem domyślałem się, że sprawa jest niejasna, pewności jednak nie miałem. A tyś mnie tej nocy zupełnie przekonał...