Człowieku, czy nie widziałeś?/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Człowieku, czy nie widziałeś? |
Podtytuł | Z niedawnej przeszłości |
Pochodzenie | Czerwony kogut |
Wydawca | G. Gebethner i Spółka |
Data wyd. | 1913 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków; New York |
Tłumacz | Kazys Puida |
Tytuł orygin. | |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Wygodna, ciepła obora, świeżo słomą wysłana. Po bokach stoją poprzywiązywane krowy, woły, cielęta i patrzą zdziwionem okiem na środek klepiska.
Pośrodku na słomie, prześcieradłem zasłanej, leży, jęcząc, kobieta. Nad chorą stoją dwie staruszki: »babka« i »wróżka«.
Wróżki wszyscy się boją, czują do niej w głębi duszy jakąś niechęć, wstręt, lecz w chwilach nadzwyczajnych zwracają się po jej radę (chętnie, bo wszyscy święcie wierzą w moc jej czaru).
Za ścianą obory szaleje straszna śnieżyca. To jęknie pod ścianą, to zagwiżdże między szparami belek, to leci, wyjąc, w dal, na szerokie niziny pól...
Jan karmi Siwka. Siwek — to najdroższy jego druh, całe bogactwo. Kiedyś dawali za niego Żydzi czterysta rubli, aczkolwiek tyle niewart, lecz Jan odpowiedział stanowczo:
— Choćbyście dziesięć razy więcej dawali, Siwusia mieć nie będziecie.
Siwek uratował niegdyś życie Janowi. Było to przed kilku laty. Jan był wtedy jeszcze kawalerem. Wracał raz z jarmarku dobrze podchmielony. Nie dojeżdżając do domu, spadł z konia i w stanie nietrzeźwym zasnął na samym brzegu rzeki. Siwek stanął, popatrzył na swego pana i zarżał. Jan ani drgnął. Zima, mróz — Jan może zmarznąć. Siwek chwyta swego pana za kołnierz i podnosi go. Jan zamruczał, zamachał rękę, a przelękniony Siwek wypuścił go z zębów. W ten sposób kilkakrotnie próbował próbował Siwek przebudzić Jana, lecz mu się to nie udawało. Było to niedaleko domu. Siwek postał chwilę, potem co sił popędził ku domostwu. Wpadł na dziedziniec i począł rżeć pod oknami chaty. Na razie myślano, że to gospodarz powrócił, lecz gdy spostrzeżono, że koń przybiegł sam, zaniepokoili się wszyscy. Siwek popatrzył na domowników i z powrotem skierował się ku rzece. Biegnie i ciągle się ogląda, jakby wołając za sobą. Zdziwiona czeladź udała się wreszcie za koniem, odnalazła i uratowała w ten sposób swego pana.
Od tego czasu Jan nie rozstawał się z Siwkiem. Sam go karmił, sam o niego dbał. Tylko on i potem Jagusia mogli go pogłaskać, popieścić. Nikt inny zbliżyć się doń nie śmiał.
Nagle, gdy wycie wichru na chwilę ustało, dał się słyszeć przeraźliwy, duszę rozdzierający krzyk.
To Jagusia się męczy...
Jan stanął, przytulił się do Siwka i słucha. Słuchają obaj... Za chwilę powtórzył się ten sam przeciągły, straszny jęk. Jan drgnął — Siwek zatrząsł się...
Jeszcze kilka strasznych, nieludzkich jęków i — wszystko zamilkło, nawet wicher za ścianą ucichł; zdawało się, że i on słyszał i przeraził się tej wielkiej, bolesnej prawdy — niesprawiedliwości.
Jan stał ciągle i czekał... Drzwi stajni prędko się otwarły i jakiś głos kobiecy głośno zawołał:
— Janie!... Janie!...
I, nie czekając odpowiedzi, drzwi z powrotem zamknięto. Jan pogłaskał smutno Siwka, zamknął drzwi stajni i pośpieszył do obory.
Już było po wszystkiem: syna dał Pan Bóg.
Jagusia leżała blada, oczy jej błądziły po pułapie obory, ręce, bezwładnie rzucone, leżały jakoś martwo...
Jan nie przemówił słowa. Zdawało się, że to wszystko wcale go nie obchodziło, jakby to nie jego najgorętsze życzenie się spełniło. Stał zdala i patrzył smętnie, a może rozgorączkowanemi oczyma.
— Zimno... zimno — cicho jęknęła chora.
Staruszki okrywały ją, tuliły jak mogły. Jan zaś uparł się, by przeniesiono położnicę do izby.
I zabrał Jan z jedną z kobiet Jagusię, druga niemowlę — i tak w mróz i wichurę zanieśli chorą do chaty.
Jana coś tknęło: stulił usta i milczał. Oczy mu się chorobliwie świeciły i myśl nerwowo powtarzała uparcie w kółko:
— Naśladowała... naśladowała...