Czarny karzeł/Rozdział I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Walter Scott
Tytuł Czarny karzeł
Wydawca Red. "Tygodnik Mód i Powieści"
Data wyd. 1875
Druk Drukarnia Emila Skiwskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. The Black Dwarf
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
CZARNY KARZEŁ.



ROZDZIAŁ  I.

Było to w pogodny dzień kwietniowy, (tylko że zeszłéj nocy wielki upadł śnieg, i gruba, mięka warstwa śniegu zakryła ziemię), gdy się dwóch jeźdźców zatrzymało przed zajezdnym domem pod Walasem. Jeden z nich był wysoki, barczysty, nosił suknię szarą, kapelusz powleczony ceratą, miał witkę w srebro oprawną, buty i duże kalosze: siedział na wysokim, dzielnym, gniadym koniu, wprawdzie nie starannie chędożonym, ale zresztą dobrze utrzymanym, na siodle żołnierskiem: wędzidło zaś podobnież żołnierskie, zdawało się trochę zardzewiałem. Towarzyszący mu, bez wątpienia jego służący, jechał na małym pstrokatym kłusaku, miał na głowie granatową czapkę, dużą różnokolorową chustkę na szyi zawiązaną i ubrany był w długie granatowe spodnie, które razem miejsce butów zastępowały; jego ręce obnażone, zwalane były smołą, w ułożeniu przebijało uszanowanie i poważanie dla spółtowarzysza, ale ani śladu owéj wyższości i surowéj uległości, jaką zwykle pomiędzy wyższemi a ich podwładnymi napotykamy: przeciwnie, wjechali obok siebie w dziedziniec karczmy i razem zakończyli głosem donośnym rozmowę temi słowy: „Bóg wie, co się w tym czasie z jagniętami stanie.“
Gospodarz spostrzegłszy podróżnych przyskoczył, zatrzymał konia pańskiego za cugle; uśmiechnął się uprzejmie, a tymczasem parobek tęż samą uczynił usługę towarzyszowi. — Gospodarz powitał pana, i niedawszy mu nawet odpocząć zapytał, jakie mają nowiny?
— Nowiny? — odpowiedział dzierżawca, — śliczne nowiny! jeżeli owce ocalimy, będziemy mogli sobie powinszować, z poddaniem się woli boskiéj, musimy jagnięta zostawić Czarnemu Karłowi.
— Tak, tak — przydał stary pastuch którym był drugi z przyjezdnych kiwając głową: — on w tym roku strasznie wojuje.
— Czarnemu Karłowi? — odezwał się mój uczony protektor i przyjaciel[1]. P. Jededjach Clejsbotham, a cóż to za jeden?
— O! nie udawaj przyjacielu! — odpowiedział dzierżawca, — przecie musiałeś słyszeć o Czarnym Karle, o tym mądrym Elzenderze, wszakże cały świat opowiada sobie różne o nim anegdoty, ale to wszystko brednia, ja ani słowa temu nie wierzę od początku aż do końca.
— Wasz ojciec jednak mocno w to wierzył, — rzekł stary pastuch, z widocznym gniewem o niedowiarstwo swego pana.
— To prawda Bartłomieju, ale to było w czasie szarych djabełków i podobnéj zgrai. Bóg wie jakie niedorzeczności wówczas sobie rojono; wszystkie te bajki zupełnie teraz poszły w niepamięć i nikt już o nich nie wspomina, od czasu jak długie owce hodujemy.
— Tém gorzéj, tém gorzéj, — odpowiedział staruszek: — często wam powiadałem, że ojciec jego nie małoby się zadziwił, gdyby teraz zmartwychwstał, i wszystko ujrzał przewrócone do góry nogami. Jakżeby się zmartwił, zobaczywszy ten śliczny kawałek gruntu, na którym teraz pług zapuszczono, gdzie zawsze siadywał i pocieszał się widokiem krów z gór schodzących.
— Milcz Bartłomieju, — przerwał mu pan: — pij twoją wódkę i nie wtykaj nosa do rzeczy, które do ciebie nie należą.
— Za wasze zdrowie mości panowie! rzekł pastuch: wypróżnił swój kieliszek i wychwaliwszy przecudowność trunku, tak daléj mówił: — prawda, tacy jak my, nigdy nie powinni o niczem stanowić, ale żal wszelako ślicznego kawałka gruntu słońcem oświetlonego, byłoby to dobre schronienie dla jagniąt, w tak przeraźliwie ostre powietrze.
— Ej wszak ci wiadomo Bartłomieju, że teraz pasza tam się rodzi: dobrzeby nam było, gdybyśmy jeszcze nie jedną godzinę czasu na owem miejscu strawili, na opowiadaniu sobie śmiechu godnych historyjek o Czarnym Karle, i podobnych temu bredni, jak się zwykle robiło gdy jeszcze krótkie owce chowano.
— Tak, to nie inaczéj, — odrzekł parobek: — krótkie owce mało są intratne panie.
Tu wdał się raz jeszcze w rozmowę mój uczony i godny protektor, robiąc uwagę, że względem długości jednéj i drugiéj owcy istotnéj nie znajduje różnicy.
Na te słowa dzierżawca zaczął śmiać się do rozpuku i pokazał twarz pełną zadumienia. — Wełna to przyjacielu, wełna, dla któréj zowiemy je długiemi lub krótkiemi: sądzę, że gdybyśmy mierzyli ich grzbiety, krótkie owce byłyby najdłuższe: ale od wełny wszystko zależy, i ona to teraz popłaca.
— Na moje życie, Bartłomiéj mówi prawdę! Krótkie owce mało czynią intraty; ale ja nie mam czasu tu siedzieć i gadać: daj śniadanie gospodarzu, i zobacz czy nasze konie mają obrok; jam tu przybył w zamiarze ułożenia się z Chrystyanem Wilson o dawny dług: bogdajby nie przyszło do procesu!... Słuchaj panie sąsiedzie — mówił daléj obracając się do mego godnego i uczonego protektora — jeżeli jeszcze chcesz więcéj dowiedzieć się o krótkich i długich owcach, o saméj pierwszéj będę z powrotem; jeżeli zaś ciekawym jesteś posłuchać kilkunastu anegdot o Czarnym Karle i podobnéj hołocie, oto Bartłomiéj, ten się dokładnie na tém zna. — Gdy z Chrystyanem Wilson zgodnie się ułożę, kochanku! sprawię ci suty poczęstunek, a ja sam wszystko zapłacę.
Dzierżawca powrócił o godzinie oznaczonéj z Chrystyanem Wilson, interes bowiem został pomyślnie załatwionym bez potrzeby udawania się do sądów. Mój uczony i godny protektor nie omieszkał stawić się dla użycia obiecanych pokrzepień ciała i duszy (lubo jak wiadomo był w pierwszych bardzo umiarkowanym). — Towarzystwo do którego także gospodarza wezwano, bawiło się do późna w noc, i zaprawiało ucztę swoją rozmaitemi powieściami i piosneczkami; ostatnie zdarzenie które sobie przypominam, było, że uczony i godny protektor spadł z krzesła, właśnie gdy był przy ostatnich słowach swojéj prelekcyi o wstrzemięźliwości. — W ciągu zabaw nie przepomniano i o Czarnym Karle, a stary pastuch Bartłomiéj umiał o nim opowiedzieć wiele historyjek, które całemu gronu słuchaczy niezmiernie się podobały.
Po wypróżnionéj trzeciéj wazie ponczu pokazało się, że dzierżawca słuchał podań swoich przodków z takiem zbudowaniem, z jakiem je stary Bartłomiéj opowiadał: przy czwartéj zaś oświadczył że treść ich odpowiednia jest godności męża, który płaci 300 funtów szterlingów rocznéj dzierżawy.
Podług mojego zwyczaju, zasięgnąłem bliższych wiadomości od znających dobrze surową pasterską krainę, w któréj się ta powieść utworzyła i byłem tak szczęśliwy, żem odkrył niektóre nie powszechnie znane rysy onéj, które przynajmniéj za nowy dowód służą, ile ją podanie ludu zabobonem i gusłami przeistoczyło.







  1. Tu i owdzie wydrukowaliśmy odmiennemi głoskami kilka słów, które, jak się zdaje, godny wydawca Jededjach. Clejsbotham w rękopisma swego zmarłego przyjaciela P. Patrika Patisson wsunął. Wypada nam raz na zawsze uczynić uwagę, że uczony Clejsbotham wtenczas tylko co podobnego sobie dozwalał, gdy zachodzi jakie zastosowanie do jego osoby. Należy przyznać, że on najlepiéj wiedzieć powinien, w jaki sposób jego postępowanie i myśli sądzić należy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Walter Scott i tłumacza: anonimowy.