<<< Dane tekstu >>>
Autor Walter Scott
Tytuł Czarny karzeł
Wydawca Red. "Tygodnik Mód i Powieści"
Data wyd. 1875
Druk Drukarnia Emila Skiwskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. The Black Dwarf
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
WSTĘP
DO POWIEŚCI
MOJEGO GOSPODARZA



Jeżeli bez zarozumiałości przypuścić mi się godzi, że imię i zamiar wydawcy niniejszego pisma, zajmą pilną i myślącą część powszechności, do któréj jedynie odwołać się chcę, — jak to starannemu nauczycielowi młodzieży i gorliwemu wykonawcy obrzędów sobotowych przystoi — sądzę zatém, że zbyteczną jest rzeczą rozniecać we dnie pochodnię, to jest nie potrzebuję pisma tego poprzedzać poleceniem, które dla rozsądnego czytelnika już w samym tytule jest objęte. Wszelako wiem dobrze iż są tacy — albowiem zawiść prześladuje zasługę — którzy sobie podszeptywać będą, że wprawdzie przeciw mojéj uczoności i moim dobrym zasadom nic Bogu dzięki zarzucić nie można, jednak położenie moje w Gandereklengh bardziéj sprzyja mojemu wydoskonaleniu, w obrębie naukowości, niż zbogaceniu moich spostrzeżeń nad pożyciem teraźniejszych pokoleń. Na przypadek gdyby takowy zarzut miał być uczynionym, odeprę go trzema dowodami.
Najprzód. — Gandereklengh było i jest punktém środkowym naszego ojczystego królestwa, Szkocyi, tak, że mieszkańcy jego, ze wszystkich stron wybierając się za interesami swemi do naszéj stolicy praw, Edymburga, lub do naszéj stolicy handlu, Glasgowa, — w Gandereklengh przenocować zwykli; najuporczywszy zatém niedowiarek przyznać powinien, że ja, który od czterdziestu lat, letnią i zimową porą, co wieczór, w zajezdnym domu pod Walasem, w gościnnym pokoju siedzę sobie w skórzanem krześle z poręczami, po lewéj stronie od komina, więcéj poznałem obyczajów i zwyczajów najrozmaitszych stanów i ludzi, aniżeli gdybym je gdzie indziéj z wielkim mozołem i trudem był zbierał. — Tak to celnik siedzący spokojnie w swojéj budzie celnéj, przy kobylicy gościńca bardzo odwiedzanego, więcéj zbiera doświadczenia niż sam po nim podróżujący; na którym, gdyby każdy prosił go o jałmużnę, zebrana massa próśb, zapewne by przewyższyła możność ich zaspokojenia.
Powtóre. Jeżeli zaś mi zarzucą, że Itakus, największy mędrzec grecki, wedle zapewnienia rzymskiego rymotwórcy, winien swoją sławę oglądaniu wielu ludzi i miast, odpowiadam w tedy zoilowi, który przy tym zarzucie obstawa, że ja de facto widziałem i miasta i ludzi; byłem bowiem w dwóch sławnych miastach: Edymburgu i Glasgowie, a zwłaszcza w pierwszem mieście dwa, w ostatniem trzy razy w ciągu mojéj ziemskiéj pielgrzymki, miałem nawet zaszczyt znajdowania się na ogólnem zgromadzeniu — ma się rozumieć, jako słuchacz, na galeryi — na którem przysłuchiwałem się wybornym rozprawom de Jure Patronatus, z których takie korzystne owoce odniosłem, iż od czasu jak szczęśliwie i w dobrem zdrowiu wróciłem do Gandereklengh, za wyrocznię w tych rzeczach uchodzę.
Potrzecie. Jeżeli wszakże mimo to, ktoby chciał utrzymywać, że moja znajomość świata, jakkolwiek rozciągła i mozolnie nabyta, częścią w domowem otoczeniu, częścią dalekiemi podróżami, nie wydoła jednak podjętemu zamiarowi, ułożenia rozkosznych powieści mojego gospodarza, niechaj wtedy panowie krytycy niniejszem uwiadomieni będą, na swoje wieczne zawstydzenie i hańbę, a zarazem i ci wszyscy, którzy nieostrożnie przeciw mnie powstaną, że wcale nie jestém autorem, wydawcą, ani zbieraczem powieści mojego gospodarza, i że tém samem ani za jedną w nich literę odpowiedzialnym być nie mogę. Teraz więc wy recenzenci, co się do góry pniecie nakształt jadowitych wężów, językiem sykacie i ranicie żądłem, wracajcie do prochu z któregoście stworzeni! Poznajcie, żeście myśleli jak prostacy, mówili jak głupcy! — Samym sobie zastawiliście sidła i we własne wpadliście dołki! Wyrzeczcie się przeto czynności, która dla was aż nadto jest trudną; nie-psujcie sobie zębów chcąc rozgryźć postronek, nie marnujcie sił waszych chcąc obalić mur; ochraniajcie oddech i nie bieżcie w zawody z szybkim rumakiem, lecz zostawcie ocenienie powieści mojego gospodarza tym, którzy przynoszą z sobą miarę prawdy, i tym którzy ręce rozsądnéj skromności oczyścili ze rdzy uprzedzenia.
Dla tych to one są zebrane, co wykażę z krótkiéj powieści, którą moja gorliwość dla prawdy, skłania do załączenia obok niniejszego wstępu.
Wiadomo, że mój gospodarz był to człowiek wesoły i towarzyski, cała parafia Gandereklengh chętnie go widziała, wyjąwszy poborcę cła i tych którym już wina na kredyt dawać nie chciał. Przyczyny tych poróżnień z kolei opowiem i nie omieszkam nad niemi poczynić moich po-strzeżeń przychylnemu czytelnikowi.
Poborca obwiniał naszego ś. p. gospodarza o to, że częstokroć i po wielu miejscach był sprawcą śmierci zająców, kuropatw, kokoszek, cietrzewi i innych ptaków lub czworonożnych zwierząt, a to nie w czasie do polowania wyznaczonym, i wbrew prawom krajowym, które mordowanie tych zwierząt zachowały możnym panom téj ziemi, co szczególne, lubo nie pojęte dla mnie, upodobanie w tém znajdują. Na obronę więc nieboszczyka mego przyjaciela, wypada mi na ten zarzut odpowiedzieć, że lubo powierzchowny kształt zwierząt, któremi gości swoich częstował, zupełnie był podobny do kształtu owych przez prawa protegowanych, to jednak było to tylko deceptio-visus, albowiem mniemane zające były to młode dzikie kozy, ptaki zaś mające podobieństwo do dzikiego ptastwa, były prawdziwie grzywacze, pod którem to imieniem były zastawiane i spożywane.
Nadto, poborca twierdził, że były mój gospodarz trudnił się procederem, który zowiemy dystylowaniem, nie uzyskawszy na to od rządu zezwolenia, albo używając technicznego wyrażenia; nie będąc patentowanym; ja zaś z mego miejsca podnoszę się na zbicie tego zmyślonego zarzutu, i na przekorę jego miernika, kałamarza i pióra, utrzymuję, że przez całe życie w domu mego gospodarza, anim jednego nieprawego kieliszka aquae vitae, nie zoczył i nie pił. Słodki bowiem i ponętny trunek, który w zajezdnym domu pod Walasem sprzedawano i używano, wcale nie używał tego nazwiska i pod imieniem rosy górnéj był przedawanym. Jeżeli istnieje jakie prawo przeciw paleniu takowéj wódki, niech mi je okaże, a w razie nawet okazania, oświadczam bez ogródki, że nie mogę się do niego stosować.
Co się nareszcie ściąga do tych, którzy do mojego gospodarza na wódkę przychodzili, a dla braku pieniędzy lub kredytu znowu pragnący odeszli, muszę powiedzieć, że to mnie zawsze wskroś przenikało, jakbym sam tego doświadczał: mój zaś gospodarz znał też dobrze potrzeby pragnącéj duszy, i gdy biednym ludziom gardło za nadto wyschło, pozwolił im pić za całą wartość ich zegarków i sukien, koszul tylko wcale nie przyjmował, z obawy utraty wziętości swego domu.
Co do mnie samego, mogę wyznać, że mi nigdy nie odmówił pokrzepiającego napoju, którym moje siły po utrudzeniach szkoły wzmacniać zwykłem. Prawda, żem uczył jego pięciu synów angielszczyzny, łaciny, niekiedy też matematyki, i jego córek grać i śpiewać, ale mimo tego nie przypominam sobie, abym kiedyś za tę moją pracę choć szeląg od niego dostał. Ów zatem pokrzepiający trunek wyżéj wspomniony, stanowił jedyną nagrodę która mi się od niego za moje trudy nauczycielskie dostawała. Rodzaj przecie tak dziwnéj zapłaty spodobał mi się niewymownie: mieć bowiem suche gardło, jestto dla mnie być w najprzykrzejszem położeniu jakiego człowiek prawdziwie porządny obawiać się może.
Jeżeli zaś mam bez wszelkiéj osłony mówić prawdę, wyznać mi należy, że gospodarz mój w tym względzie szczególniéj podciągał pod rachubę rozkosz, jaką mu rozmowy moje sprawiały. Te wprawdzie były w rzeczy saméj poważne i budujące, i nakształt architonicznego pałacu dowcipnemi napisami ozdobionego, zabawnemi powieściami przeplatane, a zatém nader interesujące; mój zaś gospodarz tak sobie smakował w tych rozmowach, że nie ma ani jednéj okolicy w Szkocyi, ani jednego zwyczaju lub obyczaju, nad którym byśmy długo nie rozprawiali z sobą. Obecni często mawiali, że samo przysłuchiwanie się nam tak rozumującym, warte butelki piwa i dla tego nie jeden podróżny z sąsiedztwa lub z najodleglejszych okolic królestwa, wmieszawszy się do naszych rozmów, opowiadał nam nowiny z obcych krajów albo przypominał to, co przed laty zaszło na naszéj ojczystéj ziemi.
Podówczas to miałem nauczyciela do klas niższych, młodego Patrika Patisson, który był w szkołach dobrze wychowany, a nawet kilka razy miał kazanie. Upodobawszy sobie szczególniéj zbieranie starych historyjek i podań, ubarwiał je kwiatami poezyi, któréj się próżnym i światowym sposobem poświęcał; nie szedł bowiem za przykładem poważnych rymotwórców, których mu za wzór wystawiałem, lecz klecił bezmyślne nowomodne wierszyki, mało pracy i rozwagi potrzebujące. Miewałem też często z nim sprzeczki o zasady niewiązanéj mowy, która zawsze była aż nadto przesadną i rozwlekłą, nigdy zaś, podług mojéj rady, szczytną i zwięzłą. Mimo ten smak nieokrzesany i nałóg sprzeciwiania się swojemu przełożonemu i spierania się z tymże o kilka miejsc łacińskich autorów których składnia szyku jest wątpliwą, żałowałem jednak serdecznie, że Patrika Patissona śmierć mi wyrwała, jakby własnym moim był synem. Gdy zaś jego papiery składano do rąk moich, jako wynagrodzenie wydatków w czasie jego choroby i pogrzebu, sądziłem się być upoważnionym do sprzedania temu który się handlem książek trudni, części tych papierów, mających napis: Powieści mojego gospodarza. Pan Patrik był rzeźwy człowiek, małego wzrostu, niepospolitéj zdatności w przedrzeźnianiu innych głosów, pełen żartobliwych mów i historyjek i którego dla jego bezinteresowności — szczególniéj szanowałem.

Ztąd się przekonają ci, którzy sądzą mnie niezdolnym do napisania tych powieści, że wprawdzie potrafiłbym je napisać, lecz tego nie uczyniłem; wszelka przeto nagana na jaką one zasłużą, dotknie ś. p. Patrika Patisson, przeciwnie zaś pochwały sobie przypisać mogę, bo jak uczony autor dowcipnie i logicznie powiada:
Causa sine qua non:

To dzieło więc zostanie względem mnie w tym samym stosunku, w jakim dziecię względem ojca; jeżeli dziecię przyzwoicie się sprawuje, ojciec odnosi chwałę i zaszczyt, jeżeli nie, wszelka nagana na dziecię spada.
Dodać mi jeszcze pozostaje, że Patrik Patisson autor tych powieści, więcéj słuchał głosu swojéj wyobraźni, niż surowéj prawdy, że często nawet dwa i trzy opowiadania w jedno połączył jedynie w tym zamiarze, aby się lepiéj przydały do jego planów. Nie wziąłem też na siebie obowiązku przerobienia onych, lubo to zboczenie z prawdy szczerze ganię, lecz taka była wola zmarłego, aby pisma jego nie zmienionemi z pod prassy wyszły. Byłto dziwaczny upór nieboszczyka przyjaciela mojego, który gdyby był mędrszym, powinien był raczéj zaklinać mnie na wszystkie drogie węzły przyjaźni i wspólnych nauk naszych, o przejrzenie troskliwe tych pism, odmienienie i pomnożenie onych wedle mego sądu i widoku. Lecz wola umarłych powinna być sumiennie dochowaną, nawet jeżeli ich upór i omamienie opłakujemy.

Jedediach Cleisbotam.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Walter Scott i tłumacza: anonimowy.