Czarny orzeł (Dubrowski)/Rozdział II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarny orzeł |
Podtytuł | (Dubrowski) |
Wydawca | Tow. Wydawnicze "Rój" i Księg. E. Wende S-ka |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Zakł. Graf. E. i D-ra K. Koziańskich |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Antoni Lange |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przeszło kilka dni, lecz niezgoda między sąsiadami nie zmniejszyła się. Andrzej Gawryłowicz nie wracał już do Pokrowskoje, a Cyryl Piotrowicz nudził się bez niego i gniew swój wyrażał w najbardziej obelżywych słowach, które dzięki gorliwości tamtejszych dworaków dochodziły do Dubrowskiego w uzupełnionej i ulepszonej wersji. Nowa okoliczność unicestwiła ostatnią nadzieję zgody.
Dubrowski objeżdżał pewnego razu swą małą posiadłość; zbliżając się do brzozowego lasku, usłyszał uderzenia toporów i po chwili trzask padającego drzewa; pognał tam i zastał pokrowskich chłopów, okradających las. Ci, widząc go, rzucili się do ucieczki, lecz Dubrowski przy pomocy furmana schwytał jednego z nich i przyprowadził związanego do swego dworu. Prócz tego zdobyczą zwycięscy została także para koni. Dubrowski był strasznie rozgniewany; przedtem bowiem ludzie Trojekurowa, znani rabusie, nie ośmielali się nigdy myszkować w granicach jego posiadłości, znając bliskie stosunki między nim a swoim panem; teraz Dubrowski zrozumiał, że korzystają oni z zerwania między nim a sąsiadem i postanowił, wbrew wszelkim pojęciom o prawie, dać nauczkę swym więźniom prętami, których zapas zrobili sami w jego lesie, a konie oddać do roboty i włączyć do inwentarza dworskiego.
Wieść o tem zdarzeniu tego samego dnia dobiegła uszu Cyryla Piotrowicza. Ów stracił panowanie nad sobą i w pierwszej chwili gniewu chciał napaść wraz z wszystkimi swoimi ludźmi na Kistenewkę (tak nazywała się wieś jego sąsiada), zniszczyć ją docna, a dziedzica oblegać w jego siedzibie — nie była to dziwota u niego — lecz myśli jego rychło poszły w innym kierunku. Chodząc ciężkim krokiem tam i nazad po sali, wyjrzał przypadkowo przez okno i zobaczył u wrót zatrzymującą się trójkę; człowiek w skórzanym kaftanie i płóciennym płaszczu wyszedł z telegi i poszedł na skrzydło do zarządcy. Trojekurow poznał asesora Szabaszkina i kazał go zawołać. Za chwilę Szabaszkin stał przed Cyrylem Piotrowiczem, oddając ukłony i z nabożeństwem oczekując, co też mu powie.
— Pozdrawiam... jak tam cię zowią? — rzekł Trojekurow. — Po coś przyjechał?
— Jechałem do miasta — wasza wielmożność, odpowiadał Szabaszkin, — i zajechałem do Iwana Demianowa, aby się dowiedzieć, czy nie będzie jakich rozkazów.
— W sam raz zajechałeś... jak cię tam zowią? mam interes do ciebie; napij się wódki i posłuchaj.
Tak łaskawe przyjęcie zaskoczyło asesora; wymówił się od wódki i zaczął słuchać Cyryla Piotrowicza z najwyższą uwagą.
— Mam sąsiada — rzekł Trojekurow — drobny dziedzic, grubianin, chcę odebrać mu posiadłość... co myślisz o tem?
— Wasza wielmożność, czy są jakiekolwiek dokumenty?...
— Głupiś, bracie, jakie tam dokumenty? Sprawa w tem, żeby odebrać majątek czy z dokumentami, czy bez dokumentów.
— Wasza wielmożność, daremnie!
— Czekaj, jednak! Ta posiadłość należała niegdyś do nas, była kupiona u jakiegoś Spycyna, a potem sprzedana ojcu Dubrowskiego. Czy nie można się do tego przyczepić?
— Daremnie wasza wielmożność, napewno ta sprzedaż była przeprowadzona drogą prawną.
— Pomyśl, bracie, posłuchaj dobrze.
— Jeżeliby naprzykład wasza wielmożność, mogła dostać jakimkolwiek sposobem od sąsiada papier, którego mocą włada on swoim majątkiem, to naturalnie...
— Rozumiem, lecz oto bieda: wszystkie jego papiery spłonęły w czasie pożaru.
— Co, wasza wielmożność, jego papiery spłonęły? Czegóż wam potrzeba więcej? W takim razie pozwólcie mi działać według prawa: bez wszelkiej wątpliwości otrzymacie pełną satysfakcję.
— Myślisz? No, patrzże, polegam na twej gorliwości, a możesz być pewny mojej wdzięczności.
Szabaszkin, pokłoniwszy się prawie do ziemi, wyszedł i od tego dnia biegał za sprawą tak, że w ciągu dwu tygodni Dubrowskki otrzymał z miasta wezwanie do zjawienia się w sądzie i przedstawienia niezwłocznego wyjaśnień odnośnie do prośby generała Trojekurow, w sprawie nieprawnego jakoby władania wioską Kistenewką.
Andrzej Gawryłowicz zdumiony niespodziewaną kwestją, dał dosyć szorstką odpowiedź, w której wyjaśniał, że wieś Kistenewkę otrzymał po śmierci nieboszczyka swego ojca, że włada nią prawem dziedzictwa, że Trojekurow nie ma do niego żadnych praw, a wszelkie uboczne czepianie się do tej jego własności jest szubrawstwem i oszukaństwem. Nie miał doświadczenia Dubrowski w sprawach procesowych. Kierował się w większej części zdrowym rozsądkiem, przewodnikiem rzadko właściwym, a prawie zawsze niedostatecznym.
List ten wywarł bardzo miły odźwięk w duszy asesora Szabaszkina: zorjentował się on po pierwsze, że Dubrowski mało zna się na rzeczy, powtóre, że człowieka tak gorącego i nieuważnego nie trudno będzie wplątać w sytuację bardzo niewygodną.
Andrzej Gawryłowicz, przejrzawszy na zimno postawione sobie pytanie, zrozumiał konieczność odpowiedzi bardziej rzeczowej; napisał dość tęgie pismo, lecz i ono w następstwie okazało się niedostatecznem.
Sprawa zaczęła się ciągnąć. Ufny w uczciwość swej sprawy, Andrzej Gawryłowicz mało dbał o nią, nie miał ani chęci, ani możności sypać wokoło pieniędzmi, szydził ze sprzedażnego sumienia gryzipiórków, i myśl o tem, by mógł paść ofiarą łajdactwa nie przychodziła mu nawet do głowy. Trojekurow ze swej strony również mało wierzył w wygraną, rozpoczętej sprawy; starał się za niego Szabaszkin, działając w jego imieniu, strasząc i przekupując sędziów i na lewo i prawo kręcąc różne paragrafy. Jakkolwiekbądź było, 18... roku 9 lutego Dubrowski otrzymał przez policję miejską wezwanie do stawienia się w xx ziemskim sądzie dla wysłuchania wyroku w sprawie spornego majątku między nim, porucznikiem Dubrowskim, a generałem en chef Trojekurowym, oraz do podpisania swej zgody lub sprzeciwu. W ten dzień Dubrowski wyjechał do miasta; po drodze dopędził go Trojekurow; spojrzeli dumnie jeden na drugiego; Dubrowski zauważył złośliwy uśmiech na twarzy swego przeciwnika.
Przyjechawszy do miasta, Andrzej Gawryłowicz zatrzymał się u znajomego kupca, nocował u niego i nazajutrz rano zjawił się w obliczu sądu okręgowego. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. W ślad za nim przyjechał i Cyryl Piotrowicz. Pisarze wstali i założyli pióra za uszy; członkowie sądu spotkali go z objawami głębokiego uniżenia, przysunęli swe fotele do niego z szacunkiem dla jego stopnia, lat i wspaniałości. On siedział, zaś Andrzej Gawryłowicz, stojąc, oparł się o ścianę. Nastała głęboka cisza; sekretarz zaczął głosem donośnym czytać orzeczenie sądu. Zamieszczamy je w całości, sądząc, że każdemu będzie przyjemnie poznać jeden ze sposobów, za pomocą którego można stracić w Rosji posiadłość, do której ma się niezaprzeczone prawo...[1]
Sekretarz zamilkł; przewodniczący powstał i z niskim ukłonem zwrócił się do Trojekurowa, zapraszając do podpisania papieru. Triumfujący Trojekurow wziął pióro z jego rąk i podpisał pod wyrokiem sądu swoją zupełną zgodę. Kolej przyszła na Dubrowskiego. Sekretarz podsunął mu papier, lecz Dubrowski stał nieruchomo, z opuszczoną głową. Sekretarz powtórzył swe wezwanie do „podpisania zupełnej zgody lub też wyraźnego sprzeciwu jeżeli czuje w sumieniu, że sprawa jego jest uczciwa i ma zamiar w określonym przez prawo czasie wnieść apelację, gdzie należy“.
Dubrowski milczał... nagle podniósł głowę, oczy jego roziskrzyły się, tupnął nogą, odtrącił sekretarza z taką siłą, że ów upadł, schwycił kałamarz i cisnął nim w przewodniczącego. Dubrowski krzyknął dzikim głosem: „Jak można nie uszanować świątyni bożej! Precz, chamskie nasienie!“ Potem zwróciwszy się do Cyryla Piotrowicza: „Czy to słyszane, wasza wielmożność, mówił dalej, pisarczyki wprowadzają ogary do bożej cerkwi! psy biegają po cerkwi! Ja ich tu nauczę!“. Wszystkich ogarnął strach. Zbiegli się stróże i siłą go opanowali. Wyprowadzono go i wsadzono w sanie. Trojekurow wyszedł tuż za nim, odprowadzany przez cały sąd; nagły obłęd Dubrowskiego mocno podziałał na jego duszę; sędziowie, spodziewający się jego wdzięczności nie okazali się godni nawet jednego przychylnego z ust jego słowa. Wyjechał natychmiast do Pokrowskoje, dręczony w głębi wyrzutami sumienia i niezupełnie zadowolony z triumfu swej nienawiści. Dubrowski tymczasem leżał w łóżku; lekarz okręgowy (niezupełny ignorant) zdążył mu puścić krew, postawić pijawki i hiszpańskie muchy; pod wieczór było mu lżej, zaś nazajutrz odwieziono go do prawie że nienależącej już do niego Kistenewki.