Czarny orzeł (Dubrowski)/Rozdział X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarny orzeł |
Podtytuł | (Dubrowski) |
Wydawca | Tow. Wydawnicze "Rój" i Księg. E. Wende S-ka |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Zakł. Graf. E. i D-ra K. Koziańskich |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Antoni Lange |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Około siódmej godziny wieczorem, niektórzy goście chcieli odjeżdżać, lecz gospodarz rozweselony ponczem, kazał zamknąć wrota i oświadczył, że nie wypuści z dworu nikogo, aż do następnego ranka. Wkrótce zabrzmiała muzyka, otwarły się drzwi salonu i rozpoczął się bal. Gospodarz i jego najbliżsi towarzysze siedzieli w kącie, popijając szklankę za szklanką i lubując się wesołością młodzieży. Starcy grali w karty. Kawalerów, jak zazwyczaj tam, gdzie nie kwateruje żadna ułańska brygada, było mniej niż dam; wszyscy mężczyźni, nadający się do tańca byli zajęci; między nimi zaś wyróżniał się nauczyciel; wszystkie panny wybierały go, znajdując że bardzo dobrze z nim walcować.
Kilka razy tańczył on z Marją Cyrylówną, przyczem panny robiły w ślad za nimi uszczypliwe uwagi. W końcu, koło północy, gospodarz zmęczony przerwał tańce, kazał podać wieczerzę, sam zaś udał się na spoczynek.
Nieobecność Cyryla Piotrowicza dała towarzystwu więcej swobody i żywości; ośmieleni kawalerowie zasiedli obok dam; panny śmiały się i poszeptywały ze swemi sąsiadami; damy rozmawiały głośno przez stół. Mężczyźni pili, kłócili się i śmiali, słowem wieczerza zostawiła po sobie wiele miłych wspomnień.
Jeden tylko człowiek nie brał udziału w powszechnej radości. Antoni Pafnucewicz siedział nasępiony i milczący na swem miejscu, jadł z roztargnieniem i zdawał się bardzo niespokojny. Rozmowy o rozbójnikach wzburzyły jego wyobraźnię. Wkrótce zobaczymy, że miał dostateczne powody, aby się ich obawiać.
Antoni Pafnucewicz, wzywając Boga na świadka, że czerwona szkatułka była pusta, nie kłamał i nie zgrzeszył; czerwona szkatułka była naprawdę pusta, gdyż chowane w niej kiedyś banknoty przeszły do skórzanego worka, który nosił na piersiach pod koszulą. Tą tylko przezornością uspokajał swoje niedowierzanie do wszystkich i wieczną obawę. Zmuszony do nocowania w obcym domu, bał się, aby nie wyznaczono mu noclegu gdzieś w odległej izbie, gdzie łatwo mogliby się dostać złodzieje; szukał odpowiedniego towarzysza i nakoniec wybrał Leforża.
Wygląd jego zdradzający siłę, a zwłaszcza męstwo, okazane w spotkaniu z niedźwiedziem, o którym biedny Antoni Pafnucewicz nie mógł myśleć bez drżenia, zdecydowały o wyborze. Gdy wstano od stołu Antoni Pafnucewicz zaczął się kręcić koło młodego francuza, pochrząkując i pokaszlując, a wreszcie zwrócił się do niego z prośbą.
— Hm! hm! czy nie mógłbym, musie, przenocować w pańskim pokoju, dlatego że, pozwól...
— Que desire monsieur? zapytał Leforż, ukłoniwszy mu się z szacunkiem.
— Ech, bieda! że też ty musie nie nauczyłeś się jeszcze po rosyjsku.
— Że we, mua sze te kusze, czy rozumiesz?
— Monsieur, tres volontiers, odpowiadał Leforż, veuillez donner des ordres en consquence.
— Antoni Pafnucewicz bardzo zadowolony ze swej znajomości francuskiego, poszedł natychmiast wydać zarządzenia.
Goście zaczęli się żegnać i każdy udał się do wyznaczonego pokoju, zaś Antoni Pafnucewicz poszedł z nauczycielem do oficyny. Noc była ciemna. Leforż oświecał drogę latarnią; Antoni Pafnucewicz szedł za nim dość ochoczo, przyciskając czasami do piersi ukryty worek, aby się przekonać, że ma jeszcze pieniądze przy sobie.
Przyszedłszy do oficyny, nauczyciel zapalił świecę i obaj zaczęli się rozbierać; w międzyczasie Antoni Pafnucewicz przechadzał się po pokoju, oglądając zamki i okna i kiwając głową przy tych mało pocieszających oględzinach. Drzwi zamykały się na jeden spust, okna nie miały jeszcze podwójnych ram. Chciał się poskarżyć Leforżowi, ale jego znajomość francuskiego języka była zbyt ograniczona dla tak złożonej historji. Francuz go nie zrozumiał i Antoni Pafnucewicz musiał wyrzec się swoich skarg. Posłania ich stały naprzeciw siebie; obaj położyli się i nauczyciel zgasił świecę.
— Purkua wu tusze, purkua wu tusze? krzyknął Anton Pafnucewicz, łącząc błędnie rosyjskie słowo „tuszyć“ (gasić) z końcówką francuską. Nie mogę dormir po ciemku.
Leforż nie zrozumiał jego wołania i życzył mu dobrej nocy.
— Przeklęty bisurmanie! warknął Spicyn, owijając się w kołdrę. Potrzebne mu było gasić świecę. Tem gorzej dla niego, gdyż ja nie mogę spać bez światła. Musie, musie, mówił dalej, że we awek wu parle.
Lecz francuz nie odpowiadał i wkrótce zachrapał.
— Chrapie bestja francuz, pomyślał Antoni Pafnucewicz, mnie zaś sen wcale nie przychodzi do głowy; tylko patrzeć, wejdą złodzieje przez otwarte drzwi lub wlezą przez okno, a jego i armatami się nie dobudzisz. Musie! a musie! — niech cię djabeł porwie! Antoni Pafnucewicz zamilkł, zmęczenie i opary wódki przezwyciężyły zwolna jego bojaźń; zaczął drzemać i wkrótce sen ogarnął go całkowicie.
Dziwne czekało go przebudzenie. Poczuł przez sen, że ktoś szarpał go lekko za kołnierz koszuli. Antoni Pafnucewicz otworzył oczy i przy słabem świetle jesiennego ranka ujrzał przed sobą Leforża, Francuz trzymał w jednej ręce kieszonkowy pistolet a drugą odpinał złowieszczy worek. Antoni Pafnucewicz zamarł. „Kes ke se, musie, kes ke se?“ wymówił dygocącym głosem. — „Ciszej! Milczeć! odpowiedział nauczyciel silnym rosyjskim językiem: milczeć już zginąłeś. Jestem Dubrowski.“