Czarny wampir/6
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarny wampir |
Podtytuł | Ze złotej serii przygód Harrego Dicksona
|
Pochodzenie | Co Tydzień Powieść
Nr 236 |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 16.12.1937 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
W miarę, jak się zbliżali, krzyki stawały się coraz wyraźniejsze. Na koniec dostali się do kraty. Była ona, niestety, zamknięta tak, że Harry Dickson i Digger przyglądali się tylko dramatowi w podziemiach, nie mogąc interweniować.
Cele były otwarte. Na ziemi leżały trzy trupy. Dwaj więźniowie i mężczyzna w eleganckim stroju podróżnym.
— Reschke! — krzyknął Digger. — Niech mu Bóg wybaczy! To był łajdak, ale odpokutował za swoje winy! — Nagle dał się słyszeć hałas i odgłos bieganiny. Nastała cisza, jak pod dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a w chwilę potem rozległy się okrzyki rozpaczy i przerażenia.
— Na pomoc! On zbliża się!
Digger walczył nadaremnie z żelazną kratą.
— Proszę mi pomóc, Dickson!
Z całych sił natarli na przeszkodę, która powoli zaczęła ustępować.
Z głębi korytarza wybiegło trzech więźniów półprzytomnych z przerażenia.
— Na pomoc! On zabił już Nr 117 i 110! Numerze 123, na pomoc!
— Ja mu dam szkołę, temu 123 i innym! Łotry, świnie! — ryczał pijacki głos.
Wymachując olbrzymią, żelazną sztabą, gonił Schlumsky za uciekającymi.
— Wszystkich was pozabijam. Gdzie jest Nr 123?!
— Oto jestem! — odpowiedział spokojnie straszliwy głos.
W tej chwili krata opadła i Digger z Dicksonem rzucili się na mordercę.
Z początku brutal nie rozpoznał w ciemnościach atakujących go ludzi, ale po chwili nie mógł się już mylić, że ma przed sobą Diggera.
— Teraz twoja kolej, 123 — krzyknął i zamierzył się żelaznym drągiem.
Ale silne ręce przytrzymały pręt, a Harry Dickson błyskawicznym ruchem zarzucił lasso, aby skrępować strażnika.
Schlumsky, który odznaczał się nadludzką siłą strząsnął jednak z siebie przeciwników jak muchy.
W pierwszym momencie detektyw ujrzał sztabę nad swoją głową...
Ruchem szybkim jak piorun Digger przystawił rewolwer do skroni byłego galernika.
— Niech mi Bóg wybaczy — krzyknął, naciskając cyngiel.
Z roztrzaskaną czaszką Schumsky upadł na ziemię. W tej samej chwili rozległ się odgłos głuchego wybuchu, ze wszystkich stron zaczęły sypać się kamienie, część sufitu zapadła się z trzaskiem.
— Tom Wills pracuje! — rzekł Digger. — Ale, do licha, to nas może kosztować życie!
Detektyw zaczął pędzić za swym towarzyszem, który zagłębił się w labirynt korytarzy oświetlonych tu i ówdzie migotliwym światłem chybocących lampek.
Digger zatrzymał się nagle, minę miał ponurą.
— Z tej strony wyjście jest już odcięte! Mamy jednak szanse wydostania się stąd. Sala, w której znajduje się motor, jest jeszcze nietknięta. Tylko panują tam piekielne ciemności. Chodźmy! Sądzę, że nie wszystko jest jeszcze stracone.
— Cóż to znaczy, Digger? — zapytał nagle arogancki głos.
Po środku korytarza stał wysoki człowiek, w ciemnym ubraniu, ze skrzyżowanymi na piersiach rękami.
Diggera nie zdziwił wcale widok przybysza.
— Przedstawiam panu „Herr Doctora“ Silberschmidta, — rzekł z chłodną ironią — jednego z wyższych urzędników policji niemieckiej.
Doktór Silberschmidt zrobił groźny gest.
— „Herr Doctor“, zechce pan podnieść ręce w górę! — zawołał Harry Dickson, biorąc go na muszkę swego rewolweru.
— Jak pan śmie! Któż pan jest?! — ryczał doktór.
— Nazywam się Harry Dickson i aresztuje pana w imieniu Jego Królewskiej Mości! — zabrzmiała odpowiedź.
W tym momencie Herr Doctor Silberschmidt zachwiał się.
∗
∗ ∗ |
Popatrzymy co robił w międzyczasie Tom Wills.
Ukrył się w kępie trzcin na brzegu „Black-Waters“ obok wyznaczonego miejsca. Z niepokojem spoglądał na zegarek.
— Jeszcze 10 minut, Nop... jeszcze 5.... jeszcze 3.
— Czy widzi pan ten liść na wodzie? — zapytał Nop. — To jest właśnie miejsce gdzie mamy wrzucić walizkę.
— Jeszcze 2 minuty, Nop!
— Jeszcze jedna!
— Wesołej drogi! — krzyknął Tom rzucając ciężar.
Upłynęły dwie sekundy, wszystko dokoła zadrżało. Tom i Nop rzucili się na ziemię. Słup wody wystrzelił w górę, jakby chciał dosięgnąć nieba, a z jego podstawy wyleciał w powietrze jakiś wielki, czarny połyskujący kształt.
— „Czarny wampir“! — ryknął Nop.
— Ależ to jest łódź podwodna!... — wybełkotał Tom, nie wierząc własnym oczom.
Tymczasem łódź znów zanurzyła się w wodzie, rozpryskując ją na wszystkie strony.
— Mimo to mistrz będzie mi musiał niejedno jeszcze wytłumaczyć, — mruczał Tom Wills przyglądając się sfalowanej powierzchni stawu, która zaczęła się po trochu wygładzać.
Niebo przybrało najbardziej spokojny wygląd, tak... jak, gdyby nic się nie stało.
∗
∗ ∗ |
— Ilu ludzi miał pan ze sobą w łodzi, „Herr Doctor“? — pytał już bez cienia uprzejmości Digger, kiedy Niemiec ochłonął wreszcie.
— Siedmiu — odparł doktor, głosem zduszonym nienawiścią.
— Pan zabrał tym razem ze sobą niewielką ilość ludzi, nie będzie to zatem wielka strata dla waszej marynarki wojennej. Zostawił ich pan w łodzi, kiedy wylądował pan przed dawną szkołą w Beech - Hill.
— Oczywiście!
— Zatem jeszcze siedem ofiar! — szepnął Digger. — Diamenty lubią krew!
— Łotrze! — krzyknął Niemiec. — Tak się odwdzięczasz dobroczyńcom, ty złodzieju!
— Przepraszam! To się mija z prawdą. Jestem tylko więźniem zatrzymanym jako złodziej przez pańskich urzędników! Opowiem wam po krótce całą mą historię.
I zwrócił się w stronę Harrego Dicksona.
— Czy pamięta pan niebieską glinę? Pan się nią interesował.
Detektyw skinął głową.
— Tak, słyszałem, że w tej niebieskiej glinie znajdują się diamenty Kimberley. To też byłem zdumiony znajdując ją tutaj.
— Proszę posłuchać, — rzekł Digger. Oto jest prawda. Mój ojciec, Arnold Digger, był za swego życia inżynierem w kopalni Newcaste — on Tyne. Pewnego dnia wyszperał w starych dokumentach, że istnieje w Beech-Hill opuszczona kopalnia, zupełnie wyeksploatowana. Autor manuskryptu opowiadał, że niegdyś znaleziono tam pokłady ciekawej niebieskiej gliny. Mój ojciec postanowił zbadać tę sprawę i w owej glinie znalazł trzy wspaniałe diamenty. Ale był to człowiek nauki, głęboko religijny, który nie znał się na interesach i uważał, że pieniądze nie przynoszą szczęścia. Był on zdania, że posiadanie tych drogocennych kamieni ciąży, jak przekleństwo, na człowieku, to też ukrył je starannie i nikomu o nich nie mówił. Po jakimś czasie opuścił Anglię i objął katedrę w uniwersytecie w Heidelbergu[1]. Niedługo potem ja tam na świat przyszedłem. Ale mimo to zachowałem obywatelstwo angielskie i rodzice moi wszczepili mi głębokie przywiązanie do mej prawdziwej ojczyzny. Wkrótce po śmierci ojca znalazłem manuskrypt, opatrzony notatkami, robionymi jego ręką, ze wzmianką o istnieniu diamentów. W tym okresie czasu powodziło mi się nieszczególnie. Było to po wojnie światowej. Wróciłem do Niemiec, aby zlikwidować sprawy spadkowe. Żyłem prawie w nędzy. Postanowiłem sprzedać diamenty. Jubiler, do którego się zwróciłem, dał znać policji, która mnie zaaresztowała. Odmówiłem wyjaśnień w sprawie pochodzenia kamieni. To wystarczyło, aby obecny tu „Herr Doctor“ Silberschmidt skazał mnie na 8 lat ciężkiego więzienia. Ale nie wystarczyło to łotrowi! Chciał wiedzieć więcej. Wysłał do więzienia swego sekretarza Reschke, który — udając więźnia — usiłował zdobyć moje zaufanie. Wkrótce nie miałem przed nim tajemnic... Niedługo potem Silberschmidt, na rozkaz swego „wielkiego szefa“, zaproponował mi wolność wzamian za potajemną eksploatację opuszczonej kopalni. Zgodziłem się na to, gdyż w głębi duszy sam nie wierzyłem w istnienie pokładu diamentów. Silberschmidt wszystko pięknie urządził. Dzięki niemu i jego wspólnikom otrzymałem miejsce nauczyciela w tych okolicach. Resztę również wykonali pomysłowo. Ponieważ „Black-Waters“ mają komunikację z morzem, przysłali mi tutaj, w łodziach podwodnych, robotników. Ale jakich robotników! Biednych więźniów skazanych na długie terminy, których los był z góry przesądzony. Wyeksploatowana kopalnia miała służyć im za grób! Ta zbrodnia tak na zimno, z premedytacją ułożona, dała mi impuls do działania na własną rękę. Diamenty, mimo całego nieprawdopodobieństwa, znalazły się. Silberschmidt wywiózł już stąd do Niemiec znaczną ilość, ale muszę wyznać, że znacznie więcej pozostało w moich rękach. Uważam, że może zawiniłem przeciw prawom angielskim, ale liczę na pana pomoc, Mr. Dickson postaram się to naprawić.
Urzędnik policji niemieckiej słuchał w milczeniu.
— Digger, — rzekł nagle, — jesteś międzynarodowym łajdakiem, ale przyjdzie dzień, kiedy cię ukarzę!
— Możliwe, gdyby nie zdarzył się wypadek, że z pana polecenia, „Herr Doctor“, zabito angielskiego obywatela. Prawo w Anglii jest tak samo surowe w stosunku do podżegaczy, jak i zabójców!
— To znaczy... — szepnął Silberschmidt.
— Że ma pan szansę zawisnąć na szubienicy — odparł detektyw. — Nie mówiąc już o tym, że wysyłanie do Anglii samolotów i łodzi podwodnych może stać się przyczyną przykrych nieporozumień z pańską ojczyzną...
Nowy grzmot przerwał mu zdanie.
— Sytuacja staje się groźna! — krzyknął Digger, blednąc. — Sądzę, że to koniec kopalni! Szybko! Szybko! znam jeszcze jedną drogę!
Lampy chwiały się... Jedna ze ścian rozpadła się jak domek z kart.
— Biegiem! — krzyczał Digger. — Silberschmidt, wyciągaj nogi!
— Nie! — odparł Niemiec ponuro.
Harry Dickson wziął go za ramię, ale tamten go odepchnął.
— Wolę to, niż szubienicę — mruknął.
Rozdzieliła ich chmura kurzu. Harry Dickson biegł za Diggerem.
Na koniec dotarli do podziemnego stawu.
— Ten basen łączy się z „Black — Waters“. Trzeba będzie się tędy przedostać. Popłyniemy... Droga będzie ciężka, gdyż znajdujemy się bardzo głęboko. Nie wiem, czy nasze płuca wytrzymają. Ale to jedyna deska ratunku.
Obaj wskoczyli do wody.
Po chwili dokoła nich zapanowały ciemności. Ze wszystkich stron posypały się kamienie.
Detektyw płynął naprzód, wściekle walcząc z prądem lodowatej wody.
Po jakimś czasie odniósł wrażenie, że widzi z dala słabe światełko. Mąciło mu się w głowie.
Straszliwe uczucie... coś zdawało się pękać w jego piersi.
∗
∗ ∗ |
W salonie Beech — Lodge, blady, ale opanowany Digger, nachylił się nad powracającym do przytomności detektywem.
Przeżyliśmy wspaniałą przygodę — rzekł śmiejąc się i podał mu kieliszek starego mocnego rumu.
— Ale, ale... — zaczął Dickson. — „Wielki szef“, jak go pan nazywa...
Digger szepnął mu coś do ucha.
— Rozumiem, — odparł detektyw, — starajmy się lepiej unikać międzynarodowych powikłań!
— Ma pan rację, Mr. Dickson, tym bardziej, że całej historii „czarnego wampira“, prócz nas nikt nie zna. Wyłączam Toma Willsa i Nopa, którzy na pewno będą trzymali język za zębami. Tym małym sierotą ja się zajmę. Jestem dostatecznie bogaty, aby zapewnić mu piękną przyszłość i nie dać mu zmarnieć w Beech-Hill.
— A co się stanie z Crynsem? — zapytał detektyw.
— Zwróćcie się do tego łotra, Schlumsky’ego, — rzekł smutnie Digger. — Ten stary kłusownik był też jego ofiarą. Upiorny strażnik szalał już od kilku dni.
— A więc ślubujemy milczenie. — zakończył Harry Dickson.
Digger wyciągnął z kieszeni pudełko, pełne lśniących kamieni i pokazał detektywowi.
— Co za majątek! — krzyknął ten ostatni.
— Połowę tego przeznaczam dla biednych w Londynie. Mr. Dickson, proszę pana o wykonanie mej woli. Jeżeli chodzi o moją osobę, to postanowiłem udać się w daleką podróż. Mam dosyć diamentowych pól! Bóg dobrze uczynił, że na zawsze zniszczył to podziemie, które nigdy już nie będzie kusiło chciwości ludzkiej!