Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom II/LXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Czerwone i czarne
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych
M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le Rouge et le Noir
Podtytuł oryginalny Chronique du XIXe siècle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LXI. PRZERAZIĆ JĄ.

Oto arcydzieło waszej cywilizacji! Z miłości uczyniliście zwyczajną sprawę.
Barnave.

Juljan pobiegł do loży. Oczy jego spotkały natychmiast załzawione oczy Matyldy; płakała nie krępując się, były tam jedynie podrzędne figury, przyjaciółka która użyczyła loży, i paru jej znajomych. Matylda położyła dłoń na ręce Juljana; zapomniała o obecności matki. Dławiąc się niemal od łez, rzekła tylko jedno słowo: wierzysz!
Byle tylko nie odezwać się, myślał Juljan sam bardzo wzruszony, zasłaniając jak mógł oczy ręką, niby od świecznika zalewającego blaskiem loże trzeciego piętra. Jeśli przemówię, nie będzie mogła wątpić o mem wzruszeniu, głos zdradzi mnie, wszystko może się jeszcze popsuć.
Walka stała się dlań uciążliwsza niż rano, dusza jego miała czas ulec wzruszeniu. Lękał się, aby Matyldy nie ukąsiła próżność. Pijany miłością i rozkoszą, przemógł na sobie to aby milczeć. Jestto, wedle mnie, jeden z najpiękniejszych rysów jego charakteru: człowiek zdolny do takiej siły woli, może zajść daleko, si fata sinant.
Panna de la Mole nalegała aby Juljan wracał z niemi do pałacu. Szczęściem padał deszcz. Ale margrabina wskazała Juljanowi miejsce naprzeciw siebie, wciąż go zagadywała, nie zostawiła mu czasu na rozmowę z córką. Możnaby rzec, iż margrabina czuwała nad szczęściem Juljana; nie lękając się już zepsuć wszystkiego nadmiarem wzruszenia, tonął w niem bez pamięci.
Czyż ośmielimy się wyznać, iż, znalazłszy się w pokoju, Juljan rzucił się na kolana i okrył pocałunkami listy Korazowa?
— O wielki człowieku! ileż ci zawdzięczam! wykrzyknął oszalały.
Stopniowo, ochłonął nieco. Porównywał się z generałem, który ma wygrać wielką bitwę. Przewaga jest stanowcza, olbrzymia, powiadał sobie; ale co jutro? jedna chwila może wszystko zgubić.
Otworzył gwałtownym ruchem Pamiętniki, dyktowane na wyspie św. Heleny przez Napoleona i, przez całe dwie godziny, zmuszał się do czytania; czytał jedynie oczami, mimo to zmuszał się. W czasie tej dziwnej lektury, głowa jego i serce, nastrojone na najwyższy ton, pracowały bez jego wiedzy. — To zupełnie inna kobieta niż pani de Rênal, powiadał sobie, ale nie sięgał dalej myślą.
Przerazić ją! wykrzyknął nagle, odrzucając książkę. Nieprzyjaciel będzie mnie słuchał tylko o tyle, o ile stanę się groźny, wówczas nie ośmieli się mnie lekceważyć.
Przechadzał się po swoim pokoiku, pijany radością. Coprawda, szczęście to bardziej płynęło z dumy niż z miłości.
Przerazić ją! powtarzał dumnie, i miał prawo być dumny. Nawet w najszczęśliwszych chwilach, pani de Rênal wątpiła zawsze aby moja miłość była równa jej miłości. Tutaj, mam do czynienia z demonem, trzeba go ujarzmić.
Wiedział że nazajutrz, już o ósmej rano, Matylda znajdzie się w bibljotece; zjawił się dopiero o dziewiątej, płonąc miłością, ale panując nad sercem. Nie upłynęła minuta, aby sobie nie powtarzał: Utrzymywać ją wciąż w tej wątpliwości: Czy on mnie kocha? Świetne stanowisko, pochlebstwa, aż nadto czynią ją skłonną do pewności siebie.
Blada, spokojna, Matylda siedziała na kanapie, jakby wrosła w miejsce. Wyciągnęła rękę:
— Drogi mój, obraziłam cię, prawda; możesz gniewać się na mnie...
Juljan nie spodziewał się takiej prostoty. Omal się nie zdradził.
— Chcesz rękojmi, dodała po chwili oczekiwania; masz słuszność. Wykradnij mnie, jedźmy do Londynu, będę zgubiona nazawsze, shańbiona... Miała tę siłę, aby wysunąć rękę z rąk Juljana i zasłonić sobie oczy. Wszystkie uczucia wstydu i cnoty niewieściej wróciły w tę duszę... Więc dobrze! okryj mnie hańbą, rzekła z westchnieniem; to będzie rękojmia.
Wczoraj byłem szczęśliwy, bo miałem odwagę być surowym dla samego siebie, pomyślał Juljan. Po chwili milczenia, zdołał się opanować natyle, aby rzec lodowato:
— A skoro uciekniesz do Londynu, skoro będziesz shańbiona, któż mi ręczy, że będziesz mnie kochała? że moje sąsiedztwo w kolasce pocztowej nie będzie ci niemiłe? Nie jestem potworem; to, że panią zgubię w opinji, będzie dla mnie tylko jednem nieszczęściem więcej. To nie twoja pozycja stanowi przeszkodę; to, niestety, twój charakter. Czy możesz zaręczyć sama przed sobą, że będziesz mnie kochała bodaj tydzień?
(Och, niech kocha tydzień, tylko tydzień, powiadał sobie Juljan, a umrę ze szczęścia. Co mi przyszłość, co mi życie i to boskie szczęście może się zacząć dla mnie dziś, jeśli zechcę, zależy jedynie odemnie!)
Matylda widziała jego zadumę. — Jestem tedy zupełnie niegodna ciebie, rzekła ujmując go za rękę.
Juljan wziął ją w ramiona, ale w tejże chwili żelazna dłoń obowiązku pochwyciła jego serce. Jeśli spostrzeże jak dalece ją ubóstwiam, stracę ją. I nim wypuścił ją z objęć, odzyskał całą godność jaka przystoi mężczyźnie.
Tego dnia, i przez następne dni, zdołał ukryć nadmiar szczęścia; bywały chwile, w których odmawiał sobie nawet rozkoszy wzięcia jej w ramiona.
Kiedyindziej znowu, szał szczęścia tłumił wszelką przezorność.
Niegdyś, miał zwyczaj spędzać wiele chwil koło altanki z dzikiego wina, przeznaczonej na to aby ukryć drabinę. Siadał tak, aby móc zdala spoglądać na okno Matyldy i opłakiwać jej niestałość. Tuż obok wyrastał ogromny dąb, tak iż pień drzewa zasłaniał go od niepowołanych spojrzeń.
Kiedy przechodził z Matyldą koło tego miejsca które mu tak żywo przypomniało bezmiar niedoli, kontrast minionej rozpaczy a obecnego szczęścia za silny był dla Juljana; łzy nabiegły mu do oczu. Podnosząc do ust rękę ukochanej, rzekł: — Tutaj, żyłem myśląc o tobie, tutaj patrzałem w te żaluzje, czekałem godziny całe szczęsnej chwili, w której ta ręka mi je otworzy...
Hart jego prysnął. Odmalował prawdziwemi barwami, takiemi jakich się nie da zmyślić, bezmiar swej rozpaczy. Krótkie wykrzykniki świadczyły o jego obecnem szczęściu, które położyło kres okrutnej męce.
— Co ja czynię, Boże? pomyślał Juljan, opamiętując się nagle. Gubię się.
W bezmiarze przerażenia, zdało mu się, że widzi już w oczach panny de la Mole mniej tkliwości. Było to złudzenie; ale twarz Juljana zmieniła się nagle i stała się śmiertelnie blada. Oczy jego zgasły; wyraz dumy nie wolnej od ironji zajął nagle miejsce najoddańszej miłości.
— Co tobie, drogi? spytała Matylda z czułością i niepokojem.
— Kłamię, odparł Juljan twardo, i kłamię przed tobą! Wyrzucam to sobie, a wszakże Bóg wie iż szanuję cię na tyle aby nie kłamać. Kochasz mnie, jesteś mi oddana, nie potrzebuję frazesów aby trafić do twego serca.
— Wielki Boże! czyż to frazesy, wszystkie te urocze słowa, które powtarzasz mi od kwadransa?
— Niestety, biję się w piersi, droga Matyldo. Ułożyłem je, swego czasu, dla kobiety która mnie kochała, a którą byłem nieco znudzony... To mój nieszczęsny charakter, sam spowiadam się z niego przed tobą, daruj mi.
Gorzkie łzy spływały po licach Matyldy.
— Z chwilą gdy mnie coś urazi i wprawi w zadumę, ciągnął Juljan, moja niegodziwa pamięć, którą przeklinam w tej chwili, nastręcza mi ratunek, i nadużywam go.
— Czy mimowoli popełniłam coś, co cię uraziło? spytała Matylda z czarującą prostotą.
— Jednego dnia, przypominam sobie, przechodząc koło tych powojów, zerwałaś kwiatek, de Luz wziął ci go z ręki, i ty mu go zostawiłaś. Stałem tuż za tobą.
— De Luz? to niemożliwe, odparła Matylda z wrodzoną wyniosłością; nie mam takich zwyczajów.
— Wiem z pewnością, odparł porywczo Juljan.
— Więc dobrze, prawda, drogi mój, rzekła Matylda spuszczając smutno oczy. Wiedziała stanowczo, że od wielu miesięcy nie pozwoliła panu de Luz na nic podobnego.
Juljan spojrzał na nią z niewysłowioną czułością: Nic, pomyślał, ona nie kocha mniej.
Wieczorem wymawiała mu żartem jego słabostkę dla pani de Fervaques. Mieszczanin zakochany w parwenjuszce! Tego rodzaju serca to są jedyne, których mój Juljan nie zdoła przywieść do szaleństwa. Zrobiła z ciebie dandysa, mówiła bawiąc się jego włosami.
Od czasu jak sądził że Matylda nim gardzi, Juljan stał się jednym z najlepiej ubranych ludzi w Paryżu; miał zaś, nad zawodowymi elegantami, tę wyższość, że raz dokończywszy tualety, nie myślał już o niej.
Jedno drażniło Matyldę: Juljan w dalszym ciągu kopjował listy Rosjanina i przesyłał je marszałkowej.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.