Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom II/LX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwone i czarne |
Wydawca | Bibljoteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Le Rouge et le Noir |
Podtytuł oryginalny | Chronique du XIXe siècle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
As the blakest sky
Fortells the heaviest tempest.
Don Juan.
Wśród tylu wzruszeń, Juljan czuł się bardziej zdziwiony niż szczęśliwy. Zniewagi Matyldy przekonywały, jak mądra była rosyjska taktyka. Mało mówić, mało działać, oto dla mnie jedyny środek.
Podniósł Matyldę i bez słowa posadził ją z powrotem. Zaczęła płakać.
Aby pokryć wzruszenie, wzięła listy pani de Fervaques i otwierała je zwolna. Uczyniła nerwowy gest, poznając pismo marszałkowej. Obracała kartki nie czytając; większość listów miała po sześć stronie.
— Odpowiedz mi przynajmniej, rzekła błagalnie, nie śmiąc spojrzeć na Juljana. Wiesz, że jestem dumna; jestto nieszczęście mego stanowiska, a nawet charakteru, wyznaję: pani de Fervaques zabrała mi tedy twoje serce? Czy uczyniła dla ciebie wszystkie ofiary, do jakich mnie popchnęła ta nieszczęsna miłość?
Głuche milczenie było odpowiedzią Juljana. — Jakiem prawem, myślał, ona żąda odemnie niedyskrecji niegodnej uczciwego człowieka?
Matylda próbowała czytać listy: oczy pełne łez nie były do tego zdolne. Od miesiąca była nieszczęśliwa, ale ta wyniosła dusza wzbraniała się przyznać przed sobą do własnego uczucia. Jedynie przypadek spowodował ten wybuch. Na chwilę, zazdrość i miłość zwyciężyły dumę. Siedziała na kanapie, tuż przy nim. Widział jej włosy, alabastrową szyję i przez chwilę zapomniał o swej roli: okolił jej kibić ramieniem, przycisnął niemal Matyldę do piersi.
Obróciła zwolna głowę; zdumiał go bezgraniczny ból, jaki wyrażały jej oczy, zmienione do niepoznania.
Juljan uczuł, iż go siły opuszczają, tak śmiertelnie ciężki był akt woli, jaki sobie nałożył.
— Jeśli się dam ponieść szczęściu kochania jej, myślał Juljan, niebawem oczy te wyrażać będą jedynie wzgardę. Tymczasem ona, zdławionym głosem, urywanemi słowy, powtarzała mu zaklęcia żalu za swe postępowanie płynące z nadmiaru dumy.
— I ja mam dumę, rzekł Juljan ledwie słyszalnym głosem, przyczem twarz jego odbijała ostateczne wyczerpanie.
Matylda zwróciła się żywo. Słyszeć jego głos, było to szczęście, którego nadziei niemal się wyrzekła. W tej chwili, pamiętała o swej dumie jedynie poto aby ją przeklinać, byłaby chciała popełnić jakieś rzeczy niemożliwe, niewiarygodne, aby mu dowieść do jakiego stopnia ubóstwia go a brzydzi się sobą.
— Prawdopodobnie dla tej dumy, ciągnął Juljan, wyróżniła mnie pani przez chwilę; z pewnością też za ten hart jaki przystoi mężczyźnie szanuje mnie pani teraz. Mogę kochać marszałkową...
Matylda zadrżała; oczy jej przybrały dziwny wyraz. Miała usłyszeć wyrok. Drgnienie to nie uszło uwagi Juljana; czuł, że męstwo jego słabnie.
Ach, mówił sobie, nasłuchując dźwięku czczych słów które wygłaszały jego usta, jakby jakiegoś obcego szmeru, gdybym mógł okryć pocałunkami te blade policzki i gdybyś ty tego nie czuła!
— Mogę kochać marszałkową, ciągnął... i głos zamierał mu coraz bardziej; ale nie posiadam żadnych stanowczych dowodów jej sympatji...
Matylda spojrzała nań; wytrzymał to spojrzenie, sądził przynajmniej, że fizjognomja nie zdradziła go. Czuł, że miłość przenika go do ostatnich zaułków serca. Nigdy nie ubóstwiał jej tak jak w tej chwili; był niemal równie oszalały jak Matylda. Gdyby ona zdobyła się na trochę zimnej krwi i hartu aby pokryć swe uczucia, padłby jej do nóg, wyrzekając się czczej komedji. Znalazł siłę, aby dalej mówić. — Ach, Korazow! zakrzyknął w duchu, czemuż cię tu niema! jakżebym potrzebował słowa wskazówki! Przez ten czas, głos jego mówił:
— W braku innego uczucia, wdzięczność wystarczyłaby aby mnie przywiązać do marszałkowej: była dla mnie dobra, pocieszała mnie gdy mną gardzono... Mam prawo nie wierzyć bezwzględnie w pewne pozory, zapewne niezmiernie pochlebne, ale też może bardzo nietrwałe.
— Wielki Boże! wykrzyknęła Matylda.
— I cóż! jaką rękojmię daje mi pani? podjął Juljan porywczo i z siłą, jakby zapominając o dyplomatycznej przezorności. Jakaż przysięga, jakiż bóg mi zaręczy, że usposobienie twoje będzie trwało więcej niż dwa dni?
— Bezmiar mej miłości i nieszczęścia, gdybyś mnie już nie kochał, rzekła ujmując go za ręce i zwracając się ku niemu...
Nagły ten ruch rozchylił nieco narzutkę; Juljan ujrzał prześliczne ramiona. Zburzone nieco włosy przypominały mu rozkoszną chwilę...
Miał już ulec. — Jedno niebaczne słowo, pomyślał, i rozpocznę na nowo długi ciąg dni rozpaczy. Pani de Rênal znajdowała racje aby czynić to, co serce jej dyktowało; ta światowa panna pozwala sercu wzruszyć się jedynie wtedy, kiedy sobie dowiodła silnemi argumentami, że powinna być wzruszona.
W mgnieniu oka ogarnął tę prawdę i w mgnieniu oka też odzyskał siłę.
Cofnął ręce, które Matylda tuliła, i z ostentacyjnym szacunkiem usunął się nieco. Niepodobna mężczyźnie dalej posunąć hartu. Zebrał rozsypane listy pani de Fervaques i dodał z pozorami grzeczności, jakże okrutnej w tej chwili:
— Panna de la Mole raczy mi pozwolić, abym się zastanowił nad tem wszystkiem. Oddalił się szybko i opuścił bibljotekę; słyszała jak kolejno zamyka wszystkie drzwi.
— Potwór! wcale się nie wzruszył, myślała... Ale co ja mówię, potwór! jest mądry, roztropny, dobry; to ja zawiniłam więcej niż sobie można wyobrazić.
Wytrwała w tem usposobieniu. Tego dnia, Matylda była prawie szczęśliwa, cała oddała się miłości; możnaby rzec, że nigdy w duszy tej nie zagościła pycha, i jaka pycha!
Zadrżała ze wstrętu, kiedy wieczorem lokaj oznajmił panią de Fervaques: głos ten zabrzmiał jej złowrogo. Nie mogła znieść widoku marszałkowej, stanęła jak wryta. Juljan, niezbyt dumny ze swego bolesnego zwycięstwa, uląkł się własnych spojrzeń i nie zjawił się na obiad.
Miłość jego i szczęście wzrastały szybko w miarę jak się oddalał od momentu bitwy; już czynił sobie wyrzuty. Jak mogłem się jej oprzeć! powiadał sobie; gdyby miała mnie przestać kochać; jedna chwila może odmienić tę hardą duszę, trzeba zaś przyznać, że obszedłem się z nią strasznie.
Wieczorem, czuł, że trzeba mu się bezwarunkowo pojawić w Bouffes, w loży pani de Fervaques. Zaprosiła go wyraźnie; zarówno jego obecność jak jego zuchwała nieobecność dojdą niechybnie do Matyldy. Mimo oczywistości tego rozumowania, nie miał siły, aby od początku wieczoru wmięszać się między ludzi. Gdyby musiał rozmawiać, straciłby połowę swego szczęścia.
Wybiła dziesiąta: bezwarunkowo trzeba się pokazać.
Szczęściem, zastał lożę marszałkowej pełną kobiet; stanął przy samych drzwiach, zasłonięty przez kapelusze. Pozycja ta oszczędziła mu śmieszności: boskie akcenty bowiem Karoliny w Matrimonio segreto wycisnęły mu łzy z oczu. Pani de Fervaques ujrzała te łzy; tworzyły taki kontrast z hartem zwykłej jego fizjognomji, że ta światowa dusza, oddawna nasycona żrącemi kwasami parwenjuszowskiej pychy, wzruszyła się. Resztka kobiecego serca jaka w niej pozostała jeszcze, ozwała się. Zapragnęła słyszeć dźwięk głosu Juljana.
— Czy widział pan panie de la Mole, rzekła, są na trzeciem piętrze. W jednej chwili Juljan wychylił się i ujrzał Matyldę; oczy jej błyszczały od łez.
— Wszak to nie ich dzień, pomyślał Juljan; co za zapał!
Matylda skłoniła matkę aby się wybrała do teatru, mimo nieodpowiedniej dla ich stanowiska loży, którą ktoś usłużny ofiarował się zdobyć. Chciała się przekonać, czy Juljan spędzi wieczór z marszałkową.