Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom II/LIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Czerwone i czarne
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych
M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le Rouge et le Noir
Podtytuł oryginalny Chronique du XIXe siècle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIX. NUDA.

Być ofiarą namiętności, zgoda; ale namiętności których się nie czuje! O smutny wieku XIX!
Girodet.

Zrazu, pani de Fervaques odczytywała długie listy Juljana obojętnie, później zaczęły ją zajmować; ubolewała jednak wciąż nad jedną rzeczą: Jaka szkoda, że ten Sorel nie jest zupełnym księdzem! Możnaby go przyjmować na poufałej stopie; tymczasem tak, w tem świeckiem ubraniu, z orderem, obecność jego daje powód do drażliwych pytań; i wówczas co odpowiedzieć? Nie kończyła swej myśli: jakaś złośliwa przyjaciółka może przypuszczać a nawet rozgłaszać, że to jakiś pokątny kuzynek, krewniak ojca, jakiś kupczyk odznaczony w Gwardji narodowej.
Do chwili w której ujrzała Juljana, największą przyjemnością pani de Fervaques było kłaść tytuł marszałkowej obok nazwiska. Następnie, próżność parwenjuszki, próżność chorobliwa i drażliwa na wszystko, znalazła się w walce z zaczątkiem sympatji.
— Tak byłoby mi łatwo, myślała marszałkowa, zrobić go wielkim wikarjuszem gdzieś w okolicy Paryża! Ale poprostu pan Sorel, do tego sekretarzyna pana de la Mole! to okropne.
Poraz pierwszy tę duszę, która lękała się wszystkiego, poruszało uczucie nie płynące z jej społecznych pretensyj. Sędziwy odźwierny zauważył, że kiedy przynosi list od tego pięknego a tak smętnego młodzieńca, natychmiast z twarzy marszałkowej znika ów znudzony i niechętny wyraz, jaki przybierała dla służby.
Nuda życia wypełnionego wyłącznie ambicją i reprezentacją, bez żadnego udziału serca, stała się marszałkowej nie do zniesienia od czasu jak myślała o Juljanie. Wystarczało jej spędzić wieczorem godzinę z tym szczególnym człowiekiem, aby nazajutrz panny służące miały wytchnienie od zwykłej opryskliwości swej pani. Rosnącego wpływu Juljana nie zdołały osłabić nawet umiejętnie sporządzone anonimy. Próżno Tanbeau dostarczał panom de Luz, de Croisenois, de Caylus zręcznych potwarzy, które panowie ci puszczali w obieg, nie zastanawiając się zbytnio nad ich prawdą. Marszałkowa, której umysł nie był zdolny do odporu wobec tych pospolitych środków, zwierzała się ze swych wątpliwości Matyldzie i zawsze wracała pocieszona.
Jednego dnia, spytawszy trzy razy służby czy niema listów, pani de Fervaques postanowiła nagle odpowiedzieć Juljanowi. Było to zwycięstwo nudy. Przy drugim liście, marszałkowa zawahała się chwilę, kiedy jej przyszło własną ręką nakreślić ten tak pospolity adres: Do pana Sorel, u margrabiego de la Mole.
Wieczorem, odezwała się do Juljana bardzo sucho: Musi mi pan przynieść parę kopert ze swoim adresem.
I oto pasowano mnie na kochanka-pokojowca, pomyślał Juljan; poczem skłonił się, z umysłu naśladując minę Arsena, starego lokaja margrabiego.
Tegoż wieczora przyniósł koperty, nazajutrz zaś, bardzo wcześnie, otrzymał trzeci list; przeczytał z pięć wierszy z początku, a dwa lub trzy z końca. List zawierał cztery stronice bardzo drobnego pisma.
Stopniowo, dama nabrała słodkiego przyzwyczajenia aby pisywać codzień. Juljan odpowiadał, kopjując wiernie listy Rosjanina; bombastyczny zaś styl posiada tę zaletę, iż pani de Fervaques nie dziwiła się zbytnio brakowi ściślejszego związku z jej listami.
Jakże czułaby się upokorzona w swej dumie, gdyby Tanbeau, który z własnej gorliwości szpiegował Juljana, mógł ją objaśnić, że wszystkie jej listy, nierozpieczętowane, leżą w szufladzie!
Jednego ranka, odźwierny przyniósł do bibljoteki list marszałkowej. Matylda, spotkawszy go, ujrzała list i na liście adres kreślony ręką Juljana. Weszła do bibljoteki gdy odźwierny wychodził; list leżał jeszcze na stole; Juljan, pochłonięty pisaniem, nie wrzucił go do szuflady.
— Nie, tego nie myślę znosić, wykrzyknęła Matylda chwytając list; zapominasz zupełnie o mnie, o mnie, swojej żonie. Postępowanie pańskie jest haniebne.
Po tych słowach, duma jej, jakby zdumiona szaleństwem jej kroku, zdławiła ją; zalała się łzami, ledwie mogła oddychać.
Zdumiony, pomięszany, Juljan nie oceniał nawet, jakim cudem, jakiem szczęściem była dlań ta scena. Pomógł Matyldzie usiąść; osunęła się niemal w jego ramiona.
Pierwszem wrażeniem Juljana, z chwilą gdy uczuł jej ruch, było uczucie bezmiernej radości. Następnie, prawie równocześnie, wspomniał Korazowa: jednem słowem mogę wszystko zgubić.
Ramiona jego zesztywniały, tak uciążliwy był wysiłek który sobie nałożył z wyrachowania. — Nie mogę sobie pozwolić nawet na to, aby przycisnąć do serca to gibkie i urocze ciało; albo mną gardzi, albo znęca się nademną. Cóż za charakter!
Tak przeklinając charakter Matyldy, kochał ją za to sto razy więcej; miał uczucie, że trzyma w ramionach królowę.
Niewzruszony chłód Juljana zdwoił męczarnie dumy panny de la Mole. Nie miała tyle zimnej krwi, aby odgadnąć w jego oczach to co czuł w tej chwili. Nie mogła się zdobyć na to aby nań spojrzeć; drżała, iż spotka się z wyrazem wzgardy.
Siedząc na kanapie nieruchomo, z odwróconą głową, przechodziła najżywsze cierpienia, jakie duma i miłość mogą zadać duszy ludzkiej. Do jakiego kroku się zniżyła!
Ja, nieszczęsna, naraziłam się na to, aby ktoś odtrącił moje najbezwstydniejsze awanse! i to kto? dodawała pycha oszalała z bólu; domownik mego ojca. Nie, tego nie ścierpię, rzekła głośno.
I, zrywając się z wściekłością, otworzyła szufladę. Stanęła w osłupieniu, ujrzawszy dziesiątek listów nierozpieczętowanych, podobnych zupełnie do tego, który widziała przed chwilą. Na wszystkich adresach widniało pismo Juljana, mniej lub więcej zmienione.
— Zatem, wykrzyknęła wpółprzytomna, nietylko jesteś kochankiem pani de Fervaques, ale nią gardzisz! Ty, plebejusz, gardzisz marszałkową de Fervaques!
Och! przebacz mi, drogi mój, dodała rzucając mu się do kolan, gardź mną jeśli chcesz, ale kochaj mnie, nie mogę żyć dłużej bez twej miłości. I padła wpół zemdlona.
— Leży nareszcie ta harda istota u mych nóg! rzekł sobie Juljan.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.