Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom II/LXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Czerwone i czarne
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych
M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le Rouge et le Noir
Podtytuł oryginalny Chronique du XIXe siècle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LXIX. INTRYGA.

Castres 1676. Tuż obok mego domu brat zabił siostrę; szlachcic ów już raz dopuścił się morderstwa. Ojciec jego dał potajemnie sędziom pięćset talarów i ocalił mu życie.
Locke, Podróż po Francji.

Wyszedłszy z konsystorza, Matylda nie zawahała się wysłać umyślnego do pani de Fervaques; obawa narażenia się nie wstrzymała jej ani ma sekundę. Zaklinała rywalkę, aby się wystarała o list do księdza de Frilair, całkowicie pisany ręką biskupa ***. Posunęła się nawet do tego, że błagała ją o przybycie do Besançon. Ze strony tej zazdrosnej i hardej duszy był to rys heroiczny!
W myśl rady Fouquégo, była natyle ostrożna, że nie wspomniała Juljanowi o swych staraniach. Obecność jej nękała go już dość i bez tego. W obliczu śmierci, Juljan stał się skrupulatniejszy niż był w życiu: miał wyrzuty nietylko wobec pana de la Mole, ale i wobec Matyldy.
Dziwna rzecz! powiadał sobie; kiedy jesteśmy razem, miewam chwile roztargnienia, nawet nudy. Ona się gubi dla mnie, a ja ją tak nagradzam! Byłżebym niegodziwcem?
Zagadnienie to niewieleby go zaprzątało dawniej, gdy poruszała nim ambicja; wówczas niepowodzenie było jedynym wstydem w jego oczach.
Czuł się zakłopotany i nieswój wobec Matyldy, tembardziej, że ona sama objawiała mu w tej chwili szaleńczą miłość. Mówiła jedynie o ofiarach które chce podjąć aby go ocalić.
Podniecona uczuciem z którego była dumna i które przeważyło jej pychę, pragnęła każdą chwilę wypełnić jakim niezwykłym postępkiem. Najdziksze, najniebezpieczniejsze dla niej projekty wypełniały jej długie rozmowy z Juljanem. Dozorcy, hojnie opłacani, pozwalali jej rządzić się w więzieniu. Pomysły Matyldy nie ograniczały się do poświęcenia reputacji; nic jej nie ważyło objawić swój stan przed całym światem. Rzucić się na kolana przed powóz króla pędzący galopem aby błagać o łaskę dla kochanka, ściągnąć na siebie uwagę monarchy narażając się na stratowanie, oto jedna z chimer, jakie roiła ta rozbujana wyobraźnia. Dzięki pośrednictwu przyjaciół, była pewna, że zdoła się dostać do najbardziej zamkniętej części ogrodów królewskich w Saint-Cloud.
Juljan nie czuł się godny takiego poświęcenia; prawdę mówiąc, znużony był heroizmem. Prosta, naiwna, prawie nieśmiała tkliwość byłaby mu trafiła do serca; gdy, przeciwnie, wyniosłej duszy Matyldy trzeba było zawsze publiczności, drugich.
Wśród wszystkich udręczeń, wszystkich obaw o życie kochanka, którego nie chciała przeżyć, czuła tajemną potrzebę zdumiewania gawiedzi nadmiarem swej miłości i wzniosłością postanowień.
Juljan wyrzucał sobie, że cały ten heroizm go nie wzrusza. Cóż dopiero, gdyby znał wszystkie szaleństwa któremi Matylda nękała oddaną, ale z gruntu rozsądną i ograniczoną duszę poczciwego Fouqué.
Nie wiedział dobrze, co możnaby zarzucić poświęceniu Matyldy: i on także poświęciłby majątek i naraził życie aby ocalić Juljana. Zdumiewała go obfitość złota, które rozrzuca Matylda. W pierwszych dniach, sumy te olśniły Fouquégo, który miał dla pieniędzy typową cześć mieszkańca prowincji. Wreszcie, doszedł, że projekty panny de la Mole zmieniają się często i, z wielką ulgą, znalazł wyraz na określenie charakteru, który był dlań tak nużący: była kapryśna. Od tego epitetu, do miana narwanej, największej klątwy jaką zna prowincja, jest tylko krok.
— Rzecz dziwna, myślał jednego dnia Juljan po odejściu Matyldy, że ta namiętność której jestem przedmiotem, wzrusza mnie tak mało! a wszakże ubóstwiałem Matyldę przed dwoma miesiącami! Czytałem wprawdzie, że, wobec zbliżającej się śmierci, człowiek obojętnieje na wszystko; ale okropne jest czuć się niewdzięcznym i nie móc się zmienić. Czyżbym był egoistą? Czynił sobie w tej mierze najdotkliwsze wyrzuty.
Ambicja umarła w jego sercu, inna namiętność wynurzyła się z popiołów; nazywał ją wyrzutem z powodu morderstwa pani de Rênal.
W istocie zaś, kochał się w niej do szaleństwa. Czuł się nad wyraz szczęśliwy, kiedy, zostawszy sam, z tą pewnością że mu nikt nie przeszkodzi, mógł się cały oddać wspomnieniu szczęśliwych dni w Verrières i w Vergy. Najdrobniejsze wydarzenia tych minionych zbyt rychło czasów miały dlań urok i świeżość. Nigdy nie myślał o swych tryumfach paryskich; nudziły go.
Zazdrość Matyldy odgadła po części ten stan, który wzmagał się z dnia na dzień. Czuła, że trzeba jej walczyć z miłością samotności. Niekiedy, wymawiała ze zgrozą nazwisko pani de Rênal. Widziała, że za każdym razem Juljan zadrżał. Odtąd, namiętność jej nie miała już granic ani miary.
Jeżeli umrze, i ja umrę, powiadała sobie zupełnie szczerze. Co powiedziałyby paryskie salony, widząc że panna mego stanowiska ubóstwia do tego stopnia kochanka przeznaczonego śmierci? Aby spotkać takie uczucia, trzeba sięgnąć do epoki bohaterów; taką namiętnością drgały serca za Karola IX i Henryka III.
Wśród najżywszych uniesień, przyciskając do serca głowę Juljana, powtarzał ze zgrozą: Jakto! ta urocza głowa miałaby iść pod nóż kata! Dobrze więc! dodawała, rozpłomieniona heroizmem nie wolnym od rozkoszy, wargi moje, które tulą się do tych pięknych włosów, zastygną w dobę później.
Wspomnienia tych chwil heroizmu oraz straszliwej rozkoszy przykuwały ją przemożnemi więzami. Myśl o samobójstwie, tak zaborcza sama przez się, dotąd tak odległa od tej hardej duszy, wniknęła w nią i niebawem zapanowała w niej z bezgraniczną mocą. — Nie, krew moich przodków nie ostygła we mnie, powiadała Matylda z dumą.
— Mam cię prosić o jedną łaskę, rzekł jednego dnia Juljan; oddaj swoje dziecko na mamki w Verrières, pani de Rênal będzie go doglądała.
— To bolesne co mi mówisz... I Matylda zbladła.
— To prawda, przepraszam cię stokrotnie, wykrzyknął Juljan, jakby budząc się z zadumy i ściskając ją.
Osuszywszy jej łzy, wrócił do swej myśli, ale już zręczniej. Uderzył w ton melancholijno-filozoficzny. Mówił o tej przyszłości, która miała się dlań niebawem zamknąć... — To fakt, droga Matyldo, że wielkie uczucia są przypadkiem w życiu ale ten przypadek zdarza się jedynie u wyższych dusz... Śmierć mego syna byłaby, w gruncie, szczęściem dla twej rodziny; otóż, nędzne dusze zrozumieją to w lot. To dziecko nieszczęścia i hańby pójdzie w poniewierkę. Mam nadzieję, że, w epoce której nie chcę określać, ale którą mam odwagę przewidywać, posłuchasz mej ostatniej woli: zaślubisz margrabiego de Croisenois.
— Jakto, shańbiona?
— Hańba nie chwyta się nazwiska takiego jak twoje. Będziesz wdową, wdową po szaleńcu, ot i wszystko. Pójdę dalej: zbrodnia moja — jako że pobudką jej nie był pieniądz — nie będzie hańbiąca. Może, do tej pory, prawodawca-filozof zwalczy przesądy epoki i uzyska zniesienie kary śmierci. Wówczas, jakiś życzliwy głos wspomni jako przykład: Ot, pierwszy małżonek panny de la Mole był szaleńcem, ale nie był niegodziwym człowiekiem, zbrodniarzem. Niedorzecznością było strącać tę głowę... Wówczas, pamięć moja nie będzie bezecna, przynajmniej po jakimś czasie... Twoje stanowisko w świecie, twój majątek i, pozwól sobie powiedzieć, twoja genjalna inteligencja, stworzą panu de Croisenois, skoro zostanie twym mężem, rolę, do której sam nie byłby zdolny. Ma jedynie urodzenie i odwagę a dwa te przymioty, które tworzyły pełnego człowieka w r. 1729, dziś, o wiek później, stały się anachronizmem i rodzą jedynie pretensje. Trzeba czegoś więcej, aby dziś stanąć na czele francuskiej młodzieży.
Twój silny i przedsiębiorczy charakter stanie się podporą stronnictwa, w które pchniesz swego męża. Będziesz godną następczynią pań de Chevreuse i de Longueville z czasu Frondy... Ale wówczas, droga Matyldo, boski ogień, który cię ożywia w tej chwili, wychłódnie nieco.
Pozwól to sobie powiedzieć: za piętnaście lat, miłość twoja dla mnie będzie ci się przedstawiała jako szaleństwo godne rozgrzeszenia, ale zawsze jako szaleństwo...
Urwał nagle i zadumał się. Znów znalazł się wobec tej myśli tak dotkliwej dla Matyldy: Za piętnaście lat, pani de Rênal będzie ubóstwiała mego syna, a ty zapomnisz o nim...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.