Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom II/XXXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwone i czarne |
Wydawca | Bibljoteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Le Rouge et le Noir |
Podtytuł oryginalny | Chronique du XIXe siècle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Każda żywsza myśl uchodzi tam za nieprzyzwoitość, tak wszyscy nawykli do bezbarwnych słów. Biada temu, kto wkłada w rozmowę coś z siebie.
Faublas.
Po kilku miesiącach prób, oto jaka była pozycja Juljana, w chwili gdy intendent wręczył mu trzeci kwartał zasług. Pan de la Mole powierzył mu zarząd majątków w Bretanji i Normandji. Juljan odbywał często podróże w te strony. Ponadto, prowadził korespondencję w sprawie wiekuistego procesu z księdzem de Frilair. Ksiądz Pirard zapoznał go ze szczegółami.
Na podstawie zwięzłych notatek, które margrabia gryzmolił na marginesie, Juljan wygotowywał listy: prawie każda odpowiedź zyskiwała aprobatę.
W seminarjum, profesorowie żalili się na jego brak pilności, mimo to uważali go za jednego z najcelniejszych uczniów. Różnorodne te prace, prowadzone z całym zapałem obolałej ambicji, rychło odjęły licom Juljana prowincjonalną świeżość. Bladość ta przemawiała na korzyść Juljana w oczach młodych seminarzystów; wydali mu się mniej złośliwi, mniej płaszczący się przed pieniądzem niż koledzy z Besançon; oni zaś uważali go za suchotnika.
Margrabia darował mu konia. Obawiając się, że go ktoś może zobaczyć w czasie przejażdżki, Juljan oznajmił, że lekarze zalecili mu to ćwiczenie.
Ksiądz Pirard wziął go z sobą na kilka zebrań jansenistów. Juljan zdumiał się; pojęcie religji łączyło się nieodzownie w jego umyśle z pojęciem obłudy i nadzieją zysków. Podziwiał tych surowych i pobożnych ludzi nie myślących o dochodach. Wielu jansenistów nabrało dlań sympatji; wspierali go radą. Poznał tam hrabiego Altamira, wysokiego mężczyznę, liberała skazanego na śmierć w swej ojczyźnie, przy tem dewota. Uderzył go ten kontrast: dewocja i miłość swobody.
Z młodym hrabią Juljan był chłodno. Norbert zauważył, że nadto żywo odcina się jego przyjaciołom. Do panny Matyldy, Juljan, uchybiwszy parę razy konwenansom, postanowił wogóle się nie odzywać. Wszyscy w pałacu de la Mole byli dlań bardzo grzeczni; ale czuł się jakby zdegradowany. Zdrowy chłopski rozum tłumaczył mu to zjawisko pospolitem przysłowiem: Nowe sito na kołek.
Może widział rzeczy nieco jaśniej niż w pierwszych dniach, lub też pierwszy czar paryskiej uprzejmości minął.
Z chwilą gdy kończył pracować, ogarniała go śmiertelna nuda; było to wyjaławiające działanie wielkoświatowej grzeczności, cudownej w istocie, ale tak odmierzonej, tak doskonale stopniowanej zależnie od pozycji. Zapewne, można zarzucić prowincji pospolitość, ton niedość grzeczny, ale przynajmniej czujesz że tego kto z tobą mówi obchodzisz bodaj trochę. W pałacu de la Mole nigdy nikt nie uraził miłości własnej Juljana; ale często, z końcem dnia, miał ochotę płakać. Na prowincji, garson w kawiarni zainteresuje się tobą, jeśli ci się zdarzy wypadek; ale, jeśli ten wypadek zawiera coś dotkliwego dla miłości własnej, wówczas, ubolewając nad tobą, powtórzy dziesięć razy słowo będące dla ciebie męczarnią. W Paryżu każdy ma tę delikatność aby ukryć śmiech, ale też zawsze jesteś obcy.
Pomijam milczeniem mnóstwo drobnych przygód, które byłyby może okryły śmiesznością Juljana, gdyby nie znajdował się poniekąd poniżej śmieszności. Nadmierna wrażliwość była przyczyną że popełniał tysiąc niezręczności. Każda jego zabawa miała swój cel; codziennie strzelał z pistoletu, był jednym z najlepszych w szkole fechtunku. Skoro miał wolną chwilę, zamiast wypełniać ją jak dawniej czytaniem, biegł do ujeżdżalni i dosiadał narowistego konia. W czasie przejażdżek z nauczycielem, prawie zawsze w końcu znajdował się na ziemi.
Margrabiemu podobała się w Juljanie jego wytrwała praca, jego milczenie, inteligencja; stopniowo zaczął mu powierzać wszystkie trudniejsze sprawy. W chwilach gdy jego górne ambicje zostawiały mu nieco wytchnienia, margrabia kierował interesami wcale roztropnie. Mogąc, dzięki swej pozycji, mieć wczesne wiadomości, grał szczęśliwie na giełdzie. Rozdawał setki ludwików, a pieniał się o setki franków. Ludzie bogaci i ambitni szukają w interesach zabawy, nie rezultatów. Margrabia potrzebował szefa sztabu, któryby zaprowadził w jego finansach jasny i łatwy do ogarnięcia porządek.
Pani de la Mole, mimo że tak obojętna z natury, żartowała niekiedy z Juljana. Nieobliczalność uczuciowych natur jest czemś wielce antypatycznem dla wielkich dam: jestto przeciwny biegun konwenansu. Parę razy, margrabia ujął się za swym sekretarzem: jeśli jest śmieszny w salonie (mówił), wynagradza to w kancelarji. Juljanowi zdawało się znowuż, że pochwycił tajemnicę margrabiny: objawiała żywe zainteresowanie wszystkiem, ilekroć oznajmiono barona de la Joumate. Był to człowiek niezmiernie chłodny, o niewzruszonej fizjognomji. Był wysoki, szczupły, brzydki, dobrze ubrany, przesiadywał wciąż na Dworze i naogół nie mówił nic o niczem. Taki był jego sposób myślenia. Pani de la Mole byłaby, po raz pierwszy w życiu, niezmiernie szczęśliwa, gdyby mogła zań wydać córkę.