Czerwone koło/Rozdział XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurice Leblanc
Tytuł Czerwone koło
Wydawca Spółka Wydawnicza „Wiek Nowy“
Data wyd. 1927
Druk Zakłady drukarskie „Prasa“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz J. W.
Tytuł orygin. Le Cercle rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział XXIII.
Walka.

Maks Lamar wrócił do domu przygnębiony i stanowczy. Więc wszystkie jego podejrzenia były usprawiedliwione! Stawały się one poprostu pewnością.
— Za każdą cenę muszę wiedzieć całą prawdą, — rzekł do siebie nazajutrz rano. Czuję, że dzień dzisiejszy będzie rozstrzygającym...
Tak rozmyślając udał się do Blanc-Castel, otworzył bramę ogrodową i podniósł głowę przypatrując się pałacykowi, skąpanemu w porannych blaskach słońca.
Wtem zadrżał. W jednem z małych okienek poddasza zarysowała się twarz mężczyzny.
— Cóż to! no!... czy mnie wzrok myli? Czy to Sam Smiling? — zawołał osłupiały.
W tej chwili Flora wracała z porannej swej przejażdżki. Oddała wierzchowca swego Groomowi, a sama, jasna i uśmiechnięta, przywitała Lamara.
— Dzieńdobry panu, – rzekła, wyciągając dłoń. — Ale co panu jest? Taki pan zmieniony?
Lamar, nie odrywając oczu od mansardy, — odpowiedział.
— Zrozumie pani łatwo moje wzruszenie, gdy powiem, co widzę tu. Sam Smiling znajduje się w tym domu na poddaszu.
Flora wybuchnęła śmiechem.
— Sam Smiling tutaj! Ach, panie doktorze! To już naprawdę przywidzenie!
— Możliwe! Niech będzie, że mi się to zdaje, ale jednakże jestem zmuszony przeszukać cały dom.
Flora zrozumiała, że doktor nie ustąpi. Razem weszli do domu. W sieni spotkali panią Travis. Maks Lamar uprzedzi! ją:
— Pani, bandyta ukrył się w tym domu. Troska o bezpieczeństwo pań nakazuje mi przeszukać wszystkie kąty i unieszkodliwić łotra.
W ukryciu swem Sam Smiling nie przeczuwał niczego. Nagle zdało mu się, że słyszy kroki na kurytarzu. Zaczął nadsłuchiwać. Kroki zbliżyły się, a potem doszły go słowa:
— Teraz pozostaje mi jeszcze przeszukać poddasze. Sam zbladł.
— Ten głos?... To niemożliwe!.. On?. Ależ nie... Gdybym go sam nie strącił do przepaści, przysiągłbym, a ten Maks Lamar... W każdym razie jednak wiedzą, że tu rewidują...
Lekko uchylił drzwi, chcąc niepostrzeżenie wysunąć się na schody. Ale cofnął się prędko, zatrzaskując drzwi z przerażeniem. Ujrzał bowiem jedynego człowieka, którego się obawiał, wroga swego, Maksa Lamara we własnej osobie!
— On! to on! żyje więc!
Maks Lamar chciał wejść do mansardy, ale Flora wstrzymała go mówiąc, że zapomnieli zamknąć na dole drzwi od galerji. Zeszli więc na parter, gdzie już zastali silnie zaniepokojoną Mary.
Tymczasem bandyta uchylił znów drzwi, wysunął się z poddasza i znalazł się na galerji. Tutaj ujrzał Lamara, obróconego tyłem. Smiling zaczął dawać rozkazujące znaki Florze, by się nie ruszała i milczała, a sam wyciągając nóż podsunął się ku doktorowi.
Ale Flora błyskawicznie popchnęła Maksa w bok — właśnie w chwili, gdy ostrze już miało go ugodzić.
Teraz obaj mężczyźni znaleźli się twarz w twarz i rzucili się bez słowa na siebie.
Pani Travis słysząc jakieś niezwykłe odgłosy, zjawiła się cała drżąca, a widząc, co się dzieje, mimo przerażenia, udała się do telefonu by zawiadomić policję. Flora i Mary patrzyły rozszerzonemi źrenicami na walkę.
Sam Smiling puścił swego przeciwnika i wolną ręką ujął znów nóż. Korzystając z tej chwili, Lamar wyciągnął z kieszeni rewolwer i wycelował go w głowę bandyty. Wówczas tenże, z niesłychaną zręcznością, uskoczył w bok i z pochyloną głową rzucił się na doktora. Lamar zachwiał się, wypuszczając broń. Wtedy Smiling chwycił go wpół, podniósł do góry i uderzył nim o ziemię, poczem porwał rewolwer, wycelowując go w głowę przeciwnika, który z trudem podnosił się z ziemi.
Wtedy Flora, dotychczas jakby skamieniała z przerażenia, skoczyła jednym susem i szpicrutą, którą miała w ręku jeszcze od konnej jazdy, uderzyła gwałtownie w rękę Smilinga, odwracając śmierć grożącą Lamarowi. Kula przeszła bokiem, raniąc doktora w rękę. Bandyta na chwilę znieruchomiał, z czego korzystając doktor zerwał się z podłogi, chwycił zdrową ręką stojącą na postumencie ciężką bronzową urnę i cisnął nią z całej siły w głowę Sama Smilinga.
Pocisk ugodził go celnie: bandyta upadł. Lamar bez trudu nałożył mu teraz kajdany.
Po tym wysiłku jednak zachwiał się, wyczerpany, ranny, bezwładny prawie.
Flora z trudem wstrzymywała łzy. Jeżeliby Maks był zabity, czyż nie nastąpiłoby to z jej winy?... Czyż nie było jej obowiązkiem opowiedzieć dawno jeszcze o wszystkiem?
Nie mogła jednak oddawać się ponurym rozmyślaniom, Zawezwani telefonicznie przez panią Travis policjanci przybyli. Maks Lamar wskazał im leżącego Smilinga:
— Oto poszukiwany od kilku dni bandyta. Weźcie go do szpitala.
Policjanci położyli Smilinga na nosze i oddalili się. Wówczas Lamar, zwracając się do Flory, powiedział:
— Panno Travis, muszę obecnie zadać pani kilka pytań: W tym celu musimy zostać sami. Pozwoli pani, nieprawdaż? dodał, zwracając się do pani Travis.
Pani Travis i Mary wyszły, dręczone głuchym kojem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Maurice Leblanc i tłumacza: anonimowy.