Czerwone koło/Rozdział XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwone koło |
Wydawca | Spółka Wydawnicza „Wiek Nowy“ |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Zakłady drukarskie „Prasa“ |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | J. W. |
Tytuł orygin. | Le Cercle rouge |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nieruchoma i milcząca stanęła Flora przed doktorem. Maks Lamar wysiłkiem woli otrząsnął się z przygnębienia i patrzył na Florę wzrokiem chłodnym, przenikliwym. Głos jego zadrżał jednak przy pytaniu:
— Panno Floro, ciężko mi pytać panią, ale jestem do tego zmuszony. Czy wie pani, kto jest tą kobietą ze znakiem Czerwonego Koła?
Flora nie odpowiedziała. Siły ją opuszczały, słowa więzły w gardle, mimo iż tak pragnęła wyzwolić się, wykrzyczeć całą prawdę...
Ruchem pełnym współczucia Maks Lamar chwycił rękę dziewczęcia. I oto wyznanie, wyznanie którego nie mogły wymówić usta Flory, przyszło samo, z bezwzględną szczerością... Na ręce, którą trzymał doktor, na tej ręce delikatnej, białej i pięknej, pojawiło się zrazu blade i nikłe, potem coraz wyraźniejsze, krwawe znamię Czerwonego Koła...
Maks Lamar przeczuwał już przedtem straszną tajemnicę ale kiedy fatalny stygmat rozbłysnął się przed jego oczami, nie mógł powstrzymać odruchu wstrętu, okrzyku bolesnego:
— Och, Floro, Floro!
Dziewczyna również krzyknęła boleśnie.
— Tak! to ja!... Ale czyż jestem winna? Czyż naprawdę jestem winna?...
Głos jej załamał się w szlochu rozpaczliwym.
Maks Lamar, nie patrząc na nią, skierował się ku drzwiom. Nie wyszedł jednakże... Widział istotę nad życie kochaną płaczącą... Już szukał dla niej usprawiedliwienia... Czyż nie była ona chora? Czyż obowiązkiem jego, jako lekarza, nie było przyniesienie jej ulgi, pomocy?...
Ruchem machinalnym Flora otarta łzy i stojąc, z ręką opartą o grzbiet krzesła, patrzyła na Maksa wzrokiem pełnym rozpaczy, jakby błagając o litość.
Doktor wrócił i głosem głuchym, drżącym od wzruszenia, przemówił:
— To pani, Floro, jest kobietą z Czerwonem Kołem... Pani, ta młoda panna, którą tak kochałem... tak jest, którą kochałem z całego serca, z całej duszy... Och, Floro, Floro, dlaczego pani tak okrutnie igrała ze mną?
— Proszę mi wybaczyć... rzekła przez łzy. Jestem tak bardzo nieszczęśliwa...
Lamar przerwał:
— Ach, teraz rozumiem wszystko! Pani ukrywała sama Smilinga, który znał pani sekret, a Sam Smiling znał Dżima Bardena... a pani jest córką...
Flora jęknęła rozpaczliwie.
— Jeżeli pan wie, to proszę mię oszczędzić. Ach, gdyby wiadome były panu wszystkie walki, jakie toczyły się we mnie za każdym razem, gdy czułam się w mocy straszliwych potęg atawistycznych... I kto wie, czy może właśnie nie walkom tym wewnętrznym mam do zawdzięczenia to, że udało mi się skierować na dobre ten wpływ, który u innych powodował czyny kryminalne... Bo teraz, gdy pan już ma moją tajemnicę, mogę powiedzieć, że wszystko, co zrobiła ta ręka ze znakiem koła czerwonego, było spowodowane chęcią przyjścia z pomocą nieszczęśliwym i ukarania tych winnych, których praw o nie dosięga... Środki, użyte przede mnie, są godne potępienia, to prawda, ale tu właśnie zwyciężał ten przeklęty wpływ dziedziczności. Ale czy też powiodłoby mi się tak dobrze, gdybym użyta innych środków? Proszę przypomnieć sobie bankiera Baumana, wzbogaconego krzywdą najbiedniejszych, któremu wyrwałam kilka ofiar... Proszę przypomnieć sobie Teda Drew, gotowego sprzedać zagranicą sekret zwycięstw przyszłych... Proszę przypomnieć sobie wreszcie tego nędznika, Silasa Farwella, szczwanego lisa i ofiarę jego, którą zainteresowałam się, gdyż Gordon ocalił życie panu... panu...
Głos jej załamał się w szlochu ale opanowała się i mówiła dalej:
— Proszę mnie posłuchać jeszcze... Jedna myśl podtrzymywała mnie w tych hazardownych przedsięwzięciach... I dodawała mi sił... Ta myśl... to było o panu... Słyszy mnie pan dobrze, Maksie? myśl o tobie! Powiedział pan przed chwilą, że mnie pan kochał... Otóż i ja pana kocham, kocham z całej mej duszy, tem, co we mnie najlepsze...
Maks Lamar ponury i zamyślony słuchał, lecz nie odpowiadał.
Flora ruchem niewypowiedzianego bólu potarła czoło i dodała:
— Może pan być przekonany, że miłość moja była bezinteresowna i beznadziejna. Wiedziałam, że jesteśmy rozdzieleni na zawsze... Kiedy zdam sprawę z czynów moich przed sprawiedliwością, wówczas poszukam jakiejś wyspy czy krainy dalekiej, gdzie odosobniona w mojem szaleństwie, ukryję mój wstyd i ból i nie będę miała sposobności do rozwijania straszliwej mocy mojej. Żyć będę wspomnieniami... a raczej jednem tylko wspomnieniem... którego pan nie może mi wydrzeć...
Wzruszona do głębi, zakryła twarz rękami i opadła na fotel, łkając gwałtownie.
Podczas tej długiej spowiedzi Maks Lamar przeszedł przez wszystkie stopnie rozpaczy. Wyznanie miłości było dla niego niespodzianką. Zrozumiał, że Flora powiedziała prawdę i w oczach jego stała się ona obecnie uosobieniem szlachetności, odwagi, bohaterstwa i dobroci. Nieszczęście, jakie ją dotknęło, było niezasłużone. Rozpaczał teraz, że osądził ja zbyt pośpiesznie, źle i nielitościwie. Pod wrażeniem tego upadł jej do kolan:
— Floro, Floro, nie płacz już! To ja błagam panią o przebaczenie! Źle panią zrozumiałem i osądziłem. Przebacz mi, kocham ciebie i uwielbiam! I pokornie, na klęczkach, z najgłębszą czcią i miłością zapytuje panią: Floro, czy zechcesz być moją żoną?
Dziewczyna smutnie potrzęsła głową.
— Być żoną pana? Nigdy! Nie! Nigdy!
— Dlaczego, Floro ukochana? Wiedzą i wiarą będziemy walczyli razem przeciwko niebezpieczeństwu. I przyrzekam ci, że wobec naszych wspólnych wysiłków, przeklęty stygmat nie ukaże się już nigdy.
Jednakże Flora opanowała się już zupełnie. Otarła ślady łez i rzekła z pozornym spokojem:
— Dziękuję panu za te dobre słowa, które nazawsze zatrzymam w pamięci i które pomogą mi znieść wszystkie przeciwności. Ale nie mogę zgodzić się na propozycję pana. Czuje, że nic nie potrafi zwalczyć tych wpływów, jakle nosze w sobie, a wolałabym umrzeć zaraz, niż uczynić pana wspólnikiem mej hańby i nieszczęścia. Proszę zachować uczucie w dobrej pamięci. Adieu!
Maks Lamar zgnębiony, nie znalazł słowa odpowiedzi. Gdy za wychodzącą Florą drzwi się zamknęły, zadrżał. Zdawało mu się, że opuszcza go szczęście i życie całe wydało mu się blade, niewarte wysiłków i czynów. Zgarbiony jakby pod ciężarem bólu, powoli wyszedł z Blanc-Castel.