Czerwone koło/Rozdział XXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurice Leblanc
Tytuł Czerwone koło
Wydawca Spółka Wydawnicza „Wiek Nowy“
Data wyd. 1927
Druk Zakłady drukarskie „Prasa“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz J. W.
Tytuł orygin. Le Cercle rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział XXVII.
ARESZTOWANIE FLORY TRAVIS.

Pani Travis, Flora i Mary znajdowały się w ogrodzie, kiedy Yama zameldował dyrektora policji i Farwella.
— Poproś tutaj, — rzekła pani Travis.
Florę ogarnęło przeczucie, jednakże jak zwykle silna moralnie, opanowała się i uprzejmie powitała gości.
— Panno Travis, wybaczy pani, — rzekł Randolf Allen, żeśmy o tej porze tu przyszli. Ale sprawa jest nagląca. Musimy bowiem prosić panią o wyjaśnienia w sprawie Czerwonego Koła.
— Nie wiem nic ponadto, coby nie było wiadomem panu dyrektorowi, — odpowiedziała Flora. — Doktor Lamar poinformował już zapewne pana o wynikach swych badań.
— Hm, idzie tu właśnie o to, że pani wie daleko więcej niż chce nam powiedzieć... tak przynajmniej twierdzi Sam Smiling, — mówił dyrektor policji, — patrząc przenikliwie w oczy Flory.
— Sam Smiling? — jęknęła Flora.
Randolf Allen powtórzył z naciskiem:
— Tak. Sam Smiling. Twierdzi on, że pani wie wszystko o roli, jaką odgrywa kobieta z Czerwonem Kołem. A tu obecny pan Silas Farwell skarży się na kradzież, popełnioną u niego przez tę kobietę...
— Ee to, co się dzieje w firmie Farwell nie obchodzi mnie bynajmniej, — odrzekła Flora. — Nie wmówi pan chyba we mnie, że jestem tą złodziejką?
Pewność siebie Flory zbiła z tropu Randolfa Allena. Natomiast Farwell zachował zimną krew. Patrząc wprost na Florę, zapytał ją ostro:
— Więc jak potrafi mi pani wytłómaczyć fakt, że kradzież tę popełniono w chwili, gdy jedynie pani była w moim gabinecie?
Napięcie nerwowe doszło u Flory do szczytu; napróżno siliła się odpowiedzieć, skurcz straszliwy zdławił jej gardło; nie mogąc wydobyć głosu, podniosła rękę, wskazując Farwellowi drzwi...
Oczy wszystkich wlepione były w nią...
I jeden okrzyk wyrwał się z piersi czworga obecnych:
— Czerwone Koło!
Przeklęte znamię na białej ręce Flory Travis wypisało obręcz szkarłatną, ten niezaprzeczalny dowód winy. Nastąpiła chwila milczenia. Mimo namacalnego znaku, wątpiono.
Gdyby wahanie to trwało chwilę dłużej, napewno Flora, zwalczając dziedziczne instynkty, zdecydowałaby się na publiczne przyznanie się do popełnionych czynów. Myślała już o tem i chciała ponieść wszystkie konsekwencje. Niestety, Randolf Allen, otrząsnąwszy się z chwilowego osłupienia, zrobił krok naprzód. Wówczas Flora, nie namyślając się, uległa fatalnym mocom przeszłości, które zmusiły ją raz jeszcze do szukania awantur: nagle wybiegła z ogrodu, uciekając w kierunku domu.
Wpadła do sieni, zamykając drzwi za sobą; ponieważ klucza nie było w zamku, zaczęła gorączkowo gromadzić meble, tworząc barykadę, poczem pobiegła przez sień i kurytarz w kierunku wyjścia służbowego, w tylnej części domu. Klucz znajdował się na miejscu. Otworzyła drzwi, rzuciła okiem dookoła, a nie widząc nikogo, wyszła, zamykając za sobą drzwi na klucz. Celem jej było dojść niepostrzeżenie do stajni, wskoczyć na konia i uciekać w świat... A tam, dalej... zobaczymy... — myślała.
Nie uszła jednak nawet dziesięciu kroków, gdy jakiś człowiek wypadł z aleji parku, zastąpił jej drogę i schwycił mocno za ramię.
Widząc ucieczkę Flory, Randolf Allen i Silas Farwell puścili się w pogoń. Randolf, idąc śladami jej, wbiegł do sieni, gdzie spotkał niespodziewanego przeciwnika w osobie Yamy. Pokonawszy go łatwo, musiał użyć siły, by zburzyć wzniesioną barykadę i kierując się odgłosem kroków w tylnej części domu, dążył w tamtą stronę. Tu znalazł jednakże drzwi zamknięte, otworzył więc okno i wyskoczył do parku.
W tej właśnie chwili ujrzał Florę, obłąkaną ze strachu i wściekłości, wyrywającą się z żelaznego uścisku ramion Farwella. Silas bowiem obrał inną drogę pościgu, obszedł ogrodem dom dookoła i spotkał się z Florą, którą zatrzymał.
— Proszę trzymać ją mocno! — zawołał Allen. — Zaraz tam będę!
Koło bramy natknął się na wchodzącego doktora Lamara.
— Cieszę się niewymownie, że spotykam tu ciebie, — rzekł do Maksa. — Jesteśmy wreszcie u celu.
— Tłómacz się jaśniej, — odpowiedział zaniepokojony doktor.
— Chodź ze mną, a zobaczysz sam.
Silas Farwell trzymał wciąż z całych sił Florę, która bliska zemdlenia, nie myślała wcale uciekać.
Widok ten wyprowadził Lamara z równowagi.
— Jakim prawem przytrzymuje pan pannę Travis? — rzekł groźnie do Farwella.
Randolf Allen stanął pomiędzy dwoma przeciwnikami i dał znak Farwellowi, by puścił zdobycz, a sam ujął łagodnie pannę Travis za rękę i postawił ją wśród wszystkich obecnych.
— Widzisz? — rzekł do Lamara.
Na ręce dziewczyny przeklęte koło wypisywało wciąż jeszcze swe czerwone znaki.
Maks Lamar zbladł jak płótno. Z ust jego o mało nie padło zeznanie:
— Wiedziałem o tem...
Jednakże zamilczał.
Nagle z koła obecnych wystąpiła pani Travis, idąc krokiem automatycznym.
Utkwiła we Florze wzrok błędny, nieruchomy. Usta jej, poruszające się konwulsyjnie, nie mogły wymówić ani słowa...
Na widok ten przerażona Flora wyciągnęła ręce ku matce ruchem błagalnym, jak dziecko, które cierpi i woła ratunku.
Ale pani Travis ze wstrętem odepchnęła dziewczynę. I wreszcie z ust jej zerwały się słowa:
— Ty! Złodziejka z Czerwonem Kołem!... Nie jesteś moją córką!... Jestem już teraz tego pewną!... Wiem, kto był twoim ojcem!... Rozumiem wszystko! Zamieniono ciebie na moje dziecko, a ty o tem wiedziałaś! Zajęłaś miejsce, które nie było twojem!... Wiem, że oszukiwałaś mnie z całą świadomością... Nie znam już ciebie!...
I krokiem wolnym, idąc jak automat, odeszła w głąb ogrodu.
Flora spuściła głowę. Zdawało się że jest już zupełnie zrezygnowana. Oczy jej, jakby martwe, nie miały łez.
— Floro, ukochana moda, dziecino biedna! — szeptała tuląc ją, wierna Mary.
Dyrektor policji naradzał się po cichu z Lamarem.
— Doktorze, tobie się należy zaszczyt aresztowania pani z Czerwonem Kołem. Zresztą ty potrafisz osłodzić jej to ciężkie przejście, — dodał szeptem, gdyż mimo swej zawodowej obojętności, czuł się bardzo wzruszony.
Maks Lamar usłuchał. Łagodnie, bardzo łagodnie i delikatnie ujął Florę za rękę, a ona bezwolnie poszła z nim.
Mary we łzach błagała Randolfa Allena:
— Proszę mi pozwolić iść z nią!
Dyrektor policji skinął przyzwalająco głową i wszyscy zeszli do samochodu, zawezwanego już telefonicznie przez Allena.
I gdy motor zawarczał, słychać było z ogrodu zawodzenie monotonne, spazmatyczne, rozdzierające.
To pani Travis szlochała, zgnębiona i samotna.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Maurice Leblanc i tłumacza: anonimowy.