Czerwone koło/Rozdział XXX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurice Leblanc
Tytuł Czerwone koło
Wydawca Spółka Wydawnicza „Wiek Nowy“
Data wyd. 1927
Druk Zakłady drukarskie „Prasa“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz J. W.
Tytuł orygin. Le Cercle rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział XXX.
POSTANOWIENIE FLORY.

Maks Lamar właśnie udawał się na poszukiwanie Gordona, gdy spotkał go po drodze z sądu.
— Prawdziwie szczęśliwy zbieg okoliczności, panie doktorze! Miałem bowiem zamiar udać się do pana, by dowiedzieć się, gdzie obecnie przebywa panna Travis. Mam dobrą nowinę!
— Czy może udało się panu wyciągnąć od Farwella przyznanie się do jego podłego oszczerstwa?
— Czyta pan w myślach ludzkich jak z nut, panie Lamar! Pojmuje pan konsekwencje tego faktu: jestem zrehabilitowany! Będę więc mógł dalej uprawiać mój zawód obrońcy w sprawach karnych i pierwszą moją myślą było ofiarowanie mych usług pannie Travis.
— Nikt lepiej niż pan nie potrafi tego uczynić, — rzekł doktor.
— Ale mam nadzieję, drogi doktorze, że pan mi w tem dopomoże i pokieruje obroną, t. j. powie pan wszystko, co panu wiadome...
— Niestety, to co mi jest wiadome nie ułatwi bynajmniej całej sprawy! Flora Travis niezaprzeczenie podpada pod paragrafy kodeksu karnego. Trzeba bowiem panu wiedzieć, że jest ona ciężko dziedzicznie obciążona. Od czasu do czasu ukazuje się na ręce jej stygmat, będący zewnętrzną oznaką kryzysu: jest to owo słynne Czerwone Koło o którem tyle się pisze i mówi.
— Tak, wspominały o tem dzienniki... ale to drobny szczegół.
— Nie, to jest rzecz główna, — rzekł doktor stroskany. Jeżeli Florę Travis wezmą pod obserwację, nie będzie mogła ukryć tej oznaki fizycznej. Więc będą ją uważali albo jako chorą albo jako winną.
— Tak, to ciężka sprawa.
— Myślałem więc, mecenasie, by postąpić w ten sposób: należy namówić pannę Travis by uniknęła procesu przez ucieczkę.
— Ależ proces...
— Tak, proces odbędzie się swoją drogą. Pan użyje całego swego talentu, by trybunał wydał werdykt łagodny w jej nieobecności. A ja tymczasem oddam na usługi przyjaciółki naszej całą moją wiedzę lekarską, tak, że powoli wyzdrowieje.
— A wówczas wróci i zażąda nowego procesu... Dobrze, należy więc tylko namówić pannę Travis, by uciekła.
— Tak, — zakonkludował Lamar. — W tymi celu proszę pana towarzyszyć mi do niej.
Na dzwonek otworzyła im drzwi Mary i wpuściła do pokoju, gdzie znajdowała się młoda dziewczyna.
— Droga Floro, — rzekł doktor, — przyprowadzam do pani naszego przyjaciela Gordona, który dzięki pani wrócił już na swoje stanowisko i prosi teraz, by wolno mu było bronić pani.
Flora wyciągnęła dłoń do Gordona.
— Dziękuję panu najserdeczniej, — rzekła z wdzięcznością. — Jestem pewna, że dzięki panu sprawiedliwość okaże się dla mnie łaskawą.
Doktor Lamar zabrał głos, opowiadając Florze o projekcie ucieczki.
Panna Travis słuchała tych planów w milczeniu. Gdy Lamar skończył, odezwała się:
— Więc to pan, panie doktorze, proponuje mi ucieczkę jak zwykłej zbrodniarce? Nie, na taki krok nigdy się nie zdecyduję. Byłoby to tchórzostwem.
— Wcale nie, — odpowiedział Maks. — Ale nasz system obrony opiera się na wyzdrowieniu.
— Wątpię, by ono było możliwe. Te straszne stygmaty zostaną mi już na całe życie.
— Posłuchaj mnie, droga Floro, — rzekł doktor z wielką słodyczą w głosie. — Najpierw muszę ci się przyznać do jednej rzeczy: oto skorzystałem ze snu twego, by ci narzucić suggestją chęć walki bardzo upartej i bardzo zaciętej z twoją chorobą. Ale to nie wystarczy! Jedynem lekarstwem — i to niezawodnem — jest twoja własna wola. Wszyscy ludzie mają piętna bardzo niemile, widoczne lub nie. Czy to są znaki zewnętrzne, czy manje, czy tiki, czy też popędy nieuzasadnione niczem, zwane w psychologi medycznej „automatyzmami“, zawsze wymykają się z pod kontroli naszej świadomości aż do chwili, gdy wola nasza, wreszcie wyswobodzona, zbuntuje się i rozpoczyna z niemi walkę nieustępliwą, bez pardonu. Z tą chwilą kończy się ich znaczenie. Stygmaty mogą się ukazywać. Ale zwycięstwo jest pewne, a instynkt pokonany. Otóż Floro, musisz odnieść triumf. Chociaż na ręce może się pokazać kółeczko krwawe, jednak w istocie ono już nie istnieje.
Flora słuchała uważnie i potwierdziła:
— Wierzę ci.
— Wierzysz mi, Floro... i chcesz?
Powtórzyła z wzrastającym zapałem:
— Tak! ja chcę! Chcę! Chcę!
— W takim razie pozwól siebie przekonywać, pomagać sobie i pielęgnować. W przeciągu sześciu miesięcy obiecuję ci, że zniknie zupełnie wpływ dziedziczności. Ale dlatego musisz być wolna — więc trzeba uciekać.
Ale Flora, potrząsając główką, zawołała:
— Nie! Nie wyjadę! Czuję, że nie mam prawa uciekać przed sprawiedliwością!
Maks Lamar milczał chwilę. Potem zbliżył się do Flory i ujął ją za rękę:
— Nie obawiasz się niczego?
— Niczego. Wszystko mi jest takie obojętne! Chcę tylko wyzdrowieć. Ta, która stanie przed sądem, będzie już inną, nową kobietą.
— Więc nie chcesz uciekać?
— Nie ucieknę.
Popatrzył na nią z wielką tkliwością, a oczy mu zaszły łzami.
— Jesteś naprawdę podziwienia godną, droga Floro! — rzekł z przekonaniem.
Uśmiechnęła się do niego:
— To co czynię, jest takie proste, takie bardzo łatwe; przecie kocham cię!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Maurice Leblanc i tłumacza: anonimowy.