Czerwone koło/Rozdział XXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwone koło |
Wydawca | Spółka Wydawnicza „Wiek Nowy“ |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Zakłady drukarskie „Prasa“ |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | J. W. |
Tytuł orygin. | Le Cercle rouge |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gordon wrócił do swego dawnego trybu życia, nie zajmując się jednak adwokaturą; był zawsze bowiem jeszcze oskarżonym, uwolnionym jedynie dla braku dowodów winy. Mimo to jednakże, koledzy jego szanowali go i obcowali z nim chętnie.
W oczekiwaniu ostatecznej rehabilitacji, został znowu przyjęty do klubu towarzyskiego, gdzie dawniej należał do najstarszych członków i gdzie bywali również i Lamar i Allen i Farwell. Ten ostatni jakoś nie pokazywał się tam w ostatnich czasach. Z dzienników dowiedział się adwokat o aresztowaniu Flory Travis i o wszystkich szczegółach.
— Flora Travis!... — myślał. — Kobieta z Czerwonem kołem!... — Nie mógł przyjść do siebie, albowiem nie mieściło mu się w głowie, że Flora jest zbrodniarką.
— Ocaliła mi życie w Surfton. Ocaliła mój honor, naruszając swój własny! Jak pogodzić te czyny bohaterskie z kradzieżami i fałszerstwami jakie jej zarzucają?
Gdy tak rozmyślał, do klubu wszedł jeden z członków, Fileas Ponsow, multimiljarder znany, dawniej urzędnik u ojca Farwella, który mu pożyczył nawet sumę początkową na założenie jego przedsiębiorstwa połowu ryb.
Ujrzawszy Gordona, wyciągnął do niego serdecznie dłoń.
— Mój drogi, widzę, że pan przeczytał najświeższe nowiny? Aresztowanie panny Travis — to prawdziwa sensacja. Ale co właściwie w tej sprawie robi Silas Farwell?...
— Zaraz to panu wytłómaczę, — zawołał żywo Gordon. — Wszystko to bowiem łączy się ściśle z moją własną historją... — Tutaj Gordon opowiedział szczegółowo wszystkie swoje nieszczęścia i przejścia, oraz interwencję Flory.
— To kanalia, ten Farwell, — wykrzyknął oburzony Ponsow. — Ale właściwie z jego strony nic nie powinno mnie dziwić!... Niech mnie pan posłucha... Dam panu dowód mej przyjaźni, pomagając mu do ukarania tego łotra.
— Słucham, — rzekł Gordon.
— Otóż, jak panu wiadomo, przed zrobieniem majątku byłem urzędnikiem w firmie Farwell. Znałem obu braci, Johna i Silasa, od czasu ich dzieciństwa jeszcze i patrzyłem na wzrastającą z wiekiem nienawiść młodszego do Johna. Widziałem fakt następujący: pewnego dnia obaj bracia wyszli po obiedzie do ogrodu na czarną kawę... Silas Farwell skorzystał z krótkiej nieobecności brata, by do filiżanki jego wlać zawartość małej zielonej buteleczki.
Przechodziłem właśnie aleją i widziałem ten czyn. Zbliżyłem się i wpatrując się ostro w Silasa, chwyciłem filiżankę, wylewając całą kawę na ziemię. „Co pan robi? — zapytał Silas bezczelnie. — Wylewa pan kawę Johna, do której domieszałem parę kropli lekarstwa, przepisanego mu przeciwko jego kurczom żołądkowym“.
Wiadomo panu, że w kilka lat potem John umarł śmiercią tajemniczą. Okoliczności towarzyszące jej były bardzo dziwne, zrobiono nawet coś w rodzaju dochodzenia, ale opieszale, bez skutku... Jednakże stwierdzono wówczas zniknięcie pewnej małej flaszeczki z piorunującą trucizną, którą przechowywano w podręcznej apteczce firmy... Więc kiedy pan się spotka z Silasem, proszę go zapytać co się stało z tą flaszeczką...
Gordon uścisnął dłoń miliardera.
— Dziękuję panu. Być może dał mi pan sposób usprawiedliwienia się zapomocą wyznania, które wyrwę od Silasa. A wtedy, już oczyszczony z zarzutów, będą mógł podjąć się jako adwokat, obrony dobrodziejki mej, panny Travis.
∗
∗ ∗ |
Dzięki niezwykle śmiałej interwencji Flory Travis, robotnicy kooperatywy Farwell mogli wreszcie podzielić między sobą pieniądze, których ich długo pozbawiono.
Nie wiedzieli z początku wcale, kto był osobą, zwracającą im ich mienie. Dla nich była ona „Damą z Czerwonem Kołem“, jak mówił to podpis na liście. Dopiero gdy gazety rozgłosiły sensacyjną wiadomość o aresztowaniu panny Travis, jako kobiety z fatalnym znakiem, poznali całą prawdę. Ich serca proste i uczciwe nietylko że nie potępiły dziewczęcia, ale owszem podziwiały tę „śliczną pannę z wielkiego świata“, która poświęciła się dla nich. Też same serca zawrzały gwałtownem oburzeniem na wiadomość, jaką rolę w tej sprawie odegrał znienawidzony dyrektor Silas Farwell.
Przed bramą fabryki, podobnie jak przed kilku dniami, zorganizowali wiec, na którym znów przemówił Watson:
— Towarzysze! Silas Farwell w dalszym ciągu uprawia względem nas swoją nieuczciwą taktykę i nie płaci nam dalszych procentów! Stan taki nie może trwać nadal. Chcę was również poinformować, towarzysze drodzy, o fakcie, który zaszedł w tych dniach. Wiecie, że panna Flora Travis, ta, która oddała nam 75.000 dolarów, została aresztowaną na skutek skargi Farwella. Jesteśmy winni tej odważnej pannie dozgonną wdzięczność, nieprawdaż?... Nadeszła chwila spłacenia tego długu. Proponuję wam urządzenie imponującej manifestacji na jej cześć! Propozycję tę przyjęto jednomyślnym okrzykiem zgody i manifestanci pod wodzą Watsona skierowali się w kierunku miasta.
Silas Farwell dowiedział się o fermencie niezadowolenia wśród robotników i o wiecu. Wziął samochód i pospieszył do fabryki, by załagodzić sprawę, lub przynajmniej ukryć w bezpiecznem miejscu kasę, papiery i pieniądze.
Przypadek zrządził inaczej. Auto po drodze natknęło się właśnie na pochód manifestujących. Szli zwartą kolumną, skupieni i groźni. Gdy poznali w samochodzie swego dyrektora, otoczyli wóz, nie szczędząc Farwellowi przekleństw.
Brutalne ręce rzuciły się na Silasa i wyciągnęły go z poduszek siedzenia. Rozpaczliwym wysiłkiem odtrącił napastników i korzystając z zamieszania, zaczął uciekać. Ale długo hamowana nienawiść robotników rozpętała się wreszcie i miotając okrzyki mniej pochlebne puścili się w pogoń jak psy za zającem.
Farwell biegł jak człowiek, który czuje śmierć. Zmykał nie wiedząc jak i dokąd, czując za sobą jeszcze oddech robotników i słysząc ich krzyki i wyzwiska.
Nagle zamajaczyła przed nim znajoma brama. Podniósł wzrok. Klub! Klub jego! Było to zbawienie!
Podczas gdy policjanci, nawołując się gwizdkami, zbierali się pospiesznie i starali się powstrzymać tłum goniących, Farwell kłusem wbiegł na schody klubu i nie zatrzymując się, wszedł do salonu, gdzie zziajany, z błędnym wzrokiem, w brudnem, podartem ubraniu, upadł ciężko dysząc na fotel.
Hałas ten doszedł do uszu Gordona. Adwokat opuścił gabinet i zaciekawiony udał się do salonu. Tu ujrzał niedolę przerażonego Farwella.
Wówczas rozepchnął członków klubu, którzy zbierali się już dookoła fotelu Silasa, zbliżył się do niego, chwycił go za kołnierz i z siłą, o jaką niktby go nie posądził, postawił go przed sobą.
— Panie Farwell, — rzekł głosem stanowczym i donośnym — zechce pan natychmiast przyznać się publicznie, że oskarżenie pana przeciwko mnie było z gruntu fałszywe.
Ponieważ Farwell, sądząc, że go uwolnią z rąk adwokata, milczał, Gordon ciągnął dalej:
— Jeżeli pan będzie wahał się sekundę jeszcze, wyrzucę pana na ulicę i wydam na słuszny gniew tych, których pan eksploatujesz bezlitośnie od długiego czasu. — Słyszysz ich krzyki zemsty i nienawiści?... Przyznajesz, że oskarżyłeś mnie niesłusznie? Złóż świadectwo, że nie jestem winien tej podłej kradzieży!
Farwell milczał ponuro.
— Jeżeli pan nie złoży natychmiast zeznania, którego żądam, a które jest tylko szczerą prawdą, to strzeż się... Bo zażądam dochodzenia co do twojej całej przeszłości, mój panie!... Czy zapomniałeś już o małej, zielonej flaszeczce?...
Przerwał mu Farwell, który blady, z kroplami potu na czole zaczął mówić pośpiesznie i dysząc ciężko:
— Błagam, proszę milczeć... Błagam... To fałsz!... Przysięgam!... To fałsz...
W tej chwili wszedł Randolf Allen.
Udało mu się, dzięki zimnej krwi i energji, powstrzymać na czas jakiś zapędy manifestujących i pojawił się na progu salonu właśnie na czas, by usłyszeć z ust Silasa Farwell wyznanie:
— Panie Gordon, przyznaję, że pana oskarżyłem niesłusznie!
Wówczas Gordon zwrócił się do obecnych:
— Panowie, — rzekł — i panie dyrektorze policji, biorę was wszystkich na świadków i proszę o zapamiętanie zeznania, jakie tu złożył Silas Farwell!
Potem podszedł do okna i zrobił znak robotnikom:
— Odejdźcie już, — krzyknął, — obiecuję wam sprawiedliwość!
Gordon był bardzo popularny wśród pracowników firmy Farwell, usłuchano go więc i tłum spokojnie rozpłynął się po ulicy.
Wychodząc adwokat spotkał się z Silasem Farwellem, którego jednomyślnie wykreślono z klubu.
— Aha, triumfuje pan, panie Gordon, — syczał zjadliwi Silas. — Ale jest ktoś, kto mi za wszystko zapłaci! Panna Travis, ta która pana tak dzielnie obroniła, jest winną i oskarżona i ona nie wykręci się tak łatwo! Żegnam! Zobaczymy się jeszcze!
To mówiąc, skłonił się szyderczo i uciekł prędko.
Gordon wyszedł z Randolfem Allenem i udali się razem do Najwyższego Sądu. Tam adwokat złożył szczegółowe zeznanie o wszystkiem co zaszło, a stwierdził to dyrektor policji. Sędzia obiecał Gordonowi, że najbliższa sesja trybunału rozpatrzy sprawę jego, poczem przywróci mu jego prawo występowania jako adwokata.
— Będzie pan znowu z nami, — kończył sędzia, — ściskając dłoń Gordona. — I życzę panu, by pierwszy występ pana jako obrońcy był głośny!
— Jestem o tem przekonany, — odpowiedział Gordon. — Pierwsza sprawa, której obrony się podejmę, będzie wielkim triumfem. Ręczę panu!