Czerwony Krąg/5
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony Krąg |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | A. Dittmann, T. z o. p. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | The Crimson Circle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
— Nie wiem czemu ten człowiek nie wrócił dziś rano? — rzekł Jim Beardmore, chmurząc czoło.
— Co za człowiek? — spytał Jack obojętnie.
— Marl, oczywiście.
— Czy to ten wysoki grubas, którego widziałem wczoraj? — spytał Derrick Yale.
Stali na terasie domu, skąd widać było całą okolicę najbliższą.
Poranny pociąg przybył i ruszył dalej. Widzieli przez chwilę białą smugę dymu, potem zaś przepadł w odległości dziewięciu mil, poza wzgórzami.
— Zatelefonuję chyba Froyantowi, by nie przychodził nadaremnie! — powiedział Jim Beardmore, trąc podbródek. — Marl jest dla mnie istną zagadką. Dzielny to człowiek, wiem jednak, że był dawniej złodziejem. Poprawił się... przynajmniej sądzę, że się poprawił. Jacku, cóż go to wzburzyło wczoraj tak dalece? Wyglądał jak śmierć w chwili, gdy wszedł do gabinetu.
— Nie mam najmniejszego pojęcia! Sądzę, że cierpi na serce, czy coś podobnego. Opowiadał, iż miewa czasem takie ataki.
Beardmore roześmiał się, wszedł do domu i wrócił z laską.
— Przejdę się trochę! — rzekł do syna. — Nie, nie chodź zemną. Chciałbym rozważyć pewne sprawy. Przyrzekam panu Yale, że nie przekroczę granic mej posiadłości, chociaż jestem pewny, że pan zbytnią wagę przywiązujesz do pogróżek tych rabusiów.
Yale potrząsnął głową.
— A znak na drzewie? — spytał.
Jim mruknął wzgardliwie.
— Trzebaby czegoś więcej, by ze mnie wydusić te sto tysięcy! —
Zszedłszy z szerokich schodów skinął im ręką na pożegnanie, oni zaś patrzyli za kroczącym zwolna przez park.
— Czy sądzisz pan, że coś poważnego zagraża memu ojcu? — spytał Jack.
Yale, patrzący jeszcze za odchodzącym, obrócił się nagle.
— Czy zagraża? — rzekł gniewnie. — Tak, w dniach najbliższych zagraża mu wielkie niebezpieczeństwo!
Jack zatroskał się bardzo.
— Pocieszam się nadzieją, że nie masz pan racji! — powiedział. — Ojciec nie bierze sprawy tak poważnie, jak pan.
— Dlatego, że ojciec pański nie doświadczył tego co ja! — odparł detektyw. — O ile wiem, pytał naczelnego inspektora Parra, a on potwierdził, że niebezpieczeństwo jest istotnie wielkie.
Jack roześmiał się, mimo swych obaw.
— Jakież może istnieć porozumienie pomiędzy lwem i jagnięciem? — powiedział Mr. Yale, — sądzę, że prezydjum policji niebardzo liczy się z człowiekiem, jakim pan jesteś.[1]
— Podziwiam Parra! — zauważył Derrick. — Pracuje powoli, ale bardzo gruntownie. Jest to, o ile wiem, najsumienniejszy człowiek całego urzędu i nie doceniono go wcale w toku sprawy ostatniej zbrodni „Czerwonego Kręgu“. Podobno ma się podać do dymisji, o ile nie zdoła przychwycić bandy.
Podczas tej rozmowy Jim Beardmore znikł w małym lasku, na skraju posiadłości swojej.
— Pracowałem z nim w tej właśnie sprawie i nie uszło mej baczności...
Urwał i obaj wytężyli słuch.
Trudno było nie poznać odgłosu. W pobliżu padł strzał, od strony lasku. Jack przeskoczył poręcz i pognał łąką, a Derrick Yale biegł za nim.
O dwadzieścia kroków od drogi leśnej, leżał twarzą do ziemi zwrócony Jim Beardmore. Nie żył już. Podczas gdy Jack spoglądał na ojca przerażony niezmiernie, z przeciwległego końca lasku wybiegła dziewczyna. Zatrzymała się na moment, by garścią trawy zetrzeć z ręki coś czerwonego i popędziła wzdłuż żywopłotu, dzielącego obie posiadłości, ku wili.
Talja Drummond nie obejrzała się, dopóki nie wpadła do wili. Twarz jej była zmieniona, blada, oddech urywany, w chwili gdy stojąc w progu skierowała ku lasowi spojrzenie. Niezwłocznie weszła do domu, uklękła na podłodze i jęła drżącemi rękami podważać jednę z desek. Dokonawszy tego ujrzała wgłębienie. Po krótkiem wahaniu rzuciła tam trzymany w ręku pistolet szybkostrzelny i nakryła otwór deską.
- ↑ Prawdopodobnie błąd w tłumaczeniu. Akapit powinien brzmieć: — Jakież może istnieć porozumienie pomiędzy lwem i jagnięciem? — spytał, — sądzę, że prezydjum policji niebardzo liczy się z człowiekiem, jakim pan jesteś, Mr. Yale.