Czerwony Krąg/8
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony Krąg |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | A. Dittmann, T. z o. p. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | The Crimson Circle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Rozmowa Parra z Froyantem trwała krótko. Na widok inspektora pobladł stary skąpiec, znał go bowiem z widzenia i wiedział o jego stosunku do sprawy Beardmora.
— I cóż? I cóż? — spytał z drżeniem, czy ci szatańscy rabusie wystąpili może z czemś nowem?
— Na razie nie, sir! — odparł Parr. — Przychodzę, by zadać panu kilka pytań. Jak długo pracuje u pana Miss Talja Drummond?
— Od trzech miesięcy jest sekretarką moją! — odrzekł podejrzliwie. — Ale czemu pan pytasz, inspektorze?
— Jaką płacisz jej pan miesięczną pensję?
Mr. Froyant wymienił kwotę zgoła nie odpowiednią, a uczynił to tonem usprawiedliwienia, jakby przepraszał na tę płacę głodową.
— Prócz tego — dodał z dumą — ma u mnie wikt i wolne wieczory!
— Czy w czasach ostatnich brakowało jej pieniędzy?
Froyant wybałuszył nań oczy. — No... tak. Wczoraj spytała, czy nie mógłbym jej dać pięć funtów zaliczki, mówiąc, że ma konieczny wydatek. Oczywiście, nie dałem... z zasady nie płacę za pracę nie wykonaną jeszcze... — dodał z miną bogobojną — to prowadzi do zubożenia.
— Słyszałem, że posiadasz pan znaczną ilość przedmiotów starożytnych, po części bardzo cennych. Czy zauważyłeś pan brak czegoś w dniach ostatnich?
Froyant zerwał się. Sama wzmianka o tem, że mógłby zostać okradziony wprawiała go zawsze w strach obłędny. Nie rzekłszy słowa wybiegł z pokoju, gdy wrócił po trzech minutach, oczy mu wystąpiły z orbit.
— Mój Budda! — jęknął. — Wart conajmniej sto funtów! Był jeszcze dziś rano...
— Poproś pan Miss Drummond — powiedział oschle inspektor.
Weszła Talja, chłodna, opanowana i stanęła przy biurku szefa, trzymając ręce za sobą. Nie spojrzała niemal na inspektora.
Rozmowa była krótka i bardzo przykra dla Froyanta, na dziewczynie zaś nie uczyniła, zdawało się, żadnego wrażenia, mimo, że lodowate spojrzenie chlebodawcy zwiastowało odkrycie kradzieży. Przez chwilę nie mógł skąpiec wykrztusić zdania.
— Pani... pani skradła mi coś! — wyrzucił w końcu skrzekliwym tonem, a podniesiona dłoń jego drżała. — Jesteś złodziejką!
— Prosiłam pana o pieniądze! — odparła chłodno. — Gdybyś pan nie był szkaradnym, starym dusigroszem, dostałabym je była dobrowolnie.
— Pani... pani... — jąkał się, a potem rzekł, zwrócony do inspektora — Oskarżam ją o kradzież! Pamiętaj to sobie moja panno... Zaraz,... zaraz, zobaczę, czyś mi nie skradła czegoś więcej jeszcze!
— Niech się pan nie trudzi! — powiedziała. — Wzięłam tylko tego, szkaradnego Buddę i nic pozatem.
— Oddaj mi panna zaraz klucze! — ryknął rozwścieczony. — Ach, pozwalałem jej otwierać swe listy! Na samą myśl rozpacz mnie porywa!
— Jeden zwłaszcza otwarłam, który nie będzie panu miłym! — powiedziała spokojnie i zaraz zobaczył, co trzyma w ręce.
Podała mu kopertę, on zaś, osłupiały, spostrzegł czerwone koło. Słowa, które były weń wpisane, zaćmiło mu przerażenie i padł z jękiem we fotel. —