<<< Dane tekstu >>>
Autor Jean Webster
Tytuł Długonogi Iks
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1926
Druk Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Róża Centnerszwerowa
Tytuł orygin. Daddy-Long-Legs
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

30 maja.

Drogi Pająku-Ojczulku.
Widział Pan kiedy naszą osadę? (To tylko zwrot retoryczny — może go pan pominąć milczeniem). Istny raj na ziemi w maju. Wszystkie drzewa i krzewy okryte kwiatem; liście barwy świeżej, młodej zieleni; nawet stare jodły i sosny przybrały odświętną szatę. Trawniki upstrzone są mnóstwem brodawników i dziewcząt w białych, błękitnych i różowych sukienkach. Wszyscy weseli są i beztroscy, bowiem zbliżają się wakacje i nad niczyją głową nie wisi groźba egzaminów.
Czy może być szczęśliwsza pora? A ja, Ojczulku, jestem najszczęśliwsza ze wszystkich, bo nie mieszkam już w Ochronie i nie jestem piastunką niczyich dzieci, ani maszynistką, ani buchalterką (jednem z tych musiałabym być, gdyby nie pan, Ojczulku).
Żałuję teraz wszystkich dawnych moich niegodziwości.
Żałuję, że bywałam zuchwała względem pani Lippett.
Żałuję, że zdarzyło mi się nasypać soli do cukierniczki.
Żałuję, że nieraz trzepnęłam Fredka Perkinsa.
Żałuję, że za plecami Opiekunów wysadzałam na nich język i stroiłam miny.
Teraz postanawiam już być dobrą, łagodną i uprzejmą dla każdego, dlatego że taka jestem szczęśliwa. Tego lata będę pisała, pisała i pisała bez końca i zacznę stawać się wielką autorką. Nie można powiedzieć, abym nie miała wysokich aspiracji. Czuję, że przedzierzgam się stopniowo w chodzącą doskonałość! Nadweręża się ona nieco pod wpływem chłodu i słoty, szybko się, natomiast, rozwija w promieniach słońca.
Jest to stałe zjawisko. Nie uznaję teorji, głoszącej, jakoby siła moralna rozwijała się najbujniej na podłożu przeciwności życia, trosk i rozczarowań. Tylko szczęśliwi ludzie promieniują ze siebie dobroć. Nie mam zaufania do mizantropów. (Piękny wyraz! Niedawno go poznałam). Pan nie jest chyba mizantropem, Ojczulku? Zaczęłam pisać panu o naszej osadzie. Chciałabym, żeby pan zawitał do nas na krótko chociażby i pozwolił oprowadzić się po niej.
— To bibljoteka. A to gazownia. Tamta gotycka budowla na lewo — to hala gimnastyczna, a romańska tuż obok niej — to nowa infirmerja.
O, umiem doskonale oprowadzać gości. Robiłam to przez całe życie w Ochronie i robiłam to samo przez cały dzień tutaj. Naprawdę.
A w dodatku oprowadzałam... Mężczyznę! Daję słowo!
Nadzwyczajny wypadek. Nigdy dotychczas nie rozmawiałam z mężczyzną, z wyjątkiem, rozumie się, Opiekunów naszych w Domu Wychowawczym i paru profesorów w kolegjum — ale ci się przecież nie liczą. Przepraszam pana, Ojczulku; nie miałam wcale zamiaru obrażania pana, wyrażając się w ten sposób o Opiekunach. Nie może mi się zupełnie pomieścić w głowie, aby pan miał być naprawdę jednym z nich. Napewno dostał się pan do Zarządu przypadkiem. Opiekun musi być gruby, uroczysty i łaskawy. Gładzi wychowanki po głowie i nosi gruby, złoty łańcuch od zegarka.
Otóż, wracając do mojego oprowadzania po kolegjum, chodziłam, rozmawiałam i piłam herbatę z mężczyzną. I w dodatku, z niebyle jakim mężczyzną — z panem Jervisem Pendletonem, z rodziny Julji, mówiąc krótko, (właściwie długo, bo jest taki długi, jak pan), z jej wujem. Będąc w naszem miasteczku, w jakiejś sprawie wybrał się do kolegjum, aby odwiedzić siostrzenicę. Jest najmłodszym bratem jej matki, mimo to Julja wcale nie zna go zbyt blisko. Podobno, rzucił na nią okiem, kiedy była mała i zdecydował, że mu się nie podoba; od tego czasu nie zwracał na nią nigdy uwagi.
Bądź co bądź jednak przyjechał i został wprowadzony do saloniku, gdzie usiadł na fotelu, umieściwszy tradycjonalnie kapelusz i rękawiczki obok na dywanie. Trzebaż wypadku, że dnia tego Julja i Sallie miały siedem godzin wykładów, z których nie mogły w żaden sposób zwiać. Wpadła więc Julja do mojego pokoju, abym oprowadziła za nią wuja po naszej osadzie, a potem oddała go w jej ręce po ukończeniu siódmej godziny. Zgodziłam się, nie mogąc odmówić koleżance; bez wielkiego entuzjazmu jednak, bo nie lubię Pendletonów.
Okazało się wszelako, że ten Pendleton — to niewinne jagniątko. Jest normalnym, zwyczajnym człowiekiem, a nie Pendletonem. Świetnie spędziliśmy czas; odtąd tęsknię za posiadaniem wuja. Czy miałby pan coś przeciwko wzięciu na siebie roli mojego wuja? Zdaje mi się, że wuj jest czemś jeszcze lepszem, niż babka.
Pan Pendleton przypomina mi trochę pana, Ojczulku, oczywiście, jakim pan był przed dwudziestu laty. Widzi pan, że doskonale znam pana, pomimo, że nigdy pana nie widziałam.
Jest wysoki i szczupły ze smagławą twarzą, napozór surową, rozświetloną wszakże przez zabawny, ukryty uśmiech, który, choć nigdy nie przebija się całkiem nazewnątrz, czai się jednak w kącikach ust. Ma też dziwny sposób przemawiania do człowieka, tak, że ma się uczucie, jak gdyby znało się już go oddawna. Jest bardzo towarzyski.
Obeszliśmy całą osadę, zacząwszy od głównego gmachu i skończywszy na boisku. Potem zaproponował mi pójście do naszej stołowni, położonej za laskiem sosnowym. Zwróciłam mu uwagę, że powinniśmy wrócić po Julję i Sallie, powiedział jednak, że nie lubi, aby siostrzenica jego opijała się herbatą; wpływa to źle na stan jej nerwów. Poszliśmy wobec tego i piliśmy, sami przy małym, ślicznie nakrytym stoliku na werendzie, herbatę, do której podano nam pączki, marmoladę, bitą śmietankę i ciastka. Stołownia była odpowiednio pusta ze względu na koniec miesiąca i opróżnione kieszenie.
Bawiliśmy się cudownie. Musiał jednak pędzić na pociąg, zaledwie więc miał czas przywitać się z Julją. Była wściekła na mnie za zabranie jej wuja; zdaje się, że musi być niezwykle bogaty i tem samem bardzo upragniony, jako wujaszek. Ulżyła mi wiadomość, że jest taki bogaty; herbata dużo kosztowała; za każdy dodatek do niej liczą po sześć centów od sztuki.
Dzisiaj (poniedziałek) nadeszły ranną pocztą trzy pudełka czekoladek: dla Julji, dla Sallie i dla mnie. I cóż pan na to? Dostać cukierki od mężczyzny?!...
Zaczynam czuć się normalną młodą dziewczyną, a nie podrzutkiem.
Chciałabym, żeby pan przyjechał kiedyś także na herbatę, abym mogła się przekonać, czy mi się pan podoba. Jakie to byłoby jednak straszne, gdyby mi się pan nie podobał.
Bien! Je vous fais mes compliments.

Jamais je ne t’oublierai
Aga.




P. S. Przejrzawszy się dzisiaj w lustrze, zauważyłam nowy zupełnie dołeczek, którego nigdy dotychczas nie widziałam. To ciekawe. Jak pan myśli, skąd on się mógł wziąć?





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jean Webster i tłumacza: Róża Centnerszwerowa.