Dama kameliowa/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dama kameliowa |
Wydawca | Księgarnia K. Fiszlera |
Data wyd. | 1910 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Dame aux camélias |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ojciec mój siedział w salonie w szlafroku i pisał.
Poznałem zaraz po sposobie, w jaki spojrzał na mnie, że chodzi o rzecz bardzo ważną.
Zbliżyłem się jednak do niego, jak gdybym niczego się nie spodziewał i uściskałem go.
— Kiedy przybyłeś, ojcze?
— Wczoraj wieczór.
— Zajechałeś do mnie, jak zwykle.
— Tak.
— Żałuję bardzo, żeś mnie nie zastał, żem cię nie mógł przyjąć.
Spodziewałem się na te słowa dojrzeć w twarzy ojca jakiś ruch, lecz nic, pieczętował spokojnie list, który przed chwilą napisał i oddał go Józefowi, by go wzrzucił do skrzynki pocztowej.
Gdyśmy zostali sami, ojciec wstał i rzekł opierając się o kominek.
— Mamy, mój Armandzie, do pomówienia ze sobą o rzeczach bardzo ważnych.
— Słucham cię, ojcze.
— Przyrzekasz mi, że będziesz otwarty?
— To mój zwyczaj.
— Czy to prawda, że żyjesz z kobietą nazwiskiem Małgorzata Gautier?
— Tak.
— Czy wiesz, kto jest ta kobieta?
— Dziewczyna utrzymywana.
— Więc to dla niej zapomniałeś o odwiedzeniu mnie i swej siostry?
— Tak, mój ojcze, przyznaję się.
— Więc bardzo kochasz tę kobietę?
— Wszak widzisz to, mój ojcze, skoro zapomniałem dla niej o świętym obowiązku, proszę więc, wybacz mi to.
Mój ojciec widać nie spodziewał się tak kategorycznych odpowiedzi, gdyż zaczął się namyślać, poczem rzekł.
— Zapewne rozumiesz to, że tak ciągle żyć niepodobna?
— Lękam się tego, mój ojcze, ale nie rozumiem.
— Lecz powinieneś zrozumieć — ciągnął dalej ojciec, tonem nieco suchym — że ja tego nie ścierpię.
— Powiedziałem sobie, że dopóki nie uczynię nic takiego, coby się sprzeciwiało szacunkowi należnemu twemu imieniowi i uczciwości tradycyjnej rodziny, mogę żyć tak jak żyję, co mnie uspakaja trochę.
Namiętność jest silną, byłem gotów do wszelkiej walki, nawet przeciw ojcu, byle tylko zachować Małgorzatę.
— A więc ta chwila innego życia już przyszła.
— Dlaczego, mój ojcze?
— Bo jesteś gotów popełnić rzeczy, raniące szacunek, jaki niby masz dla twej rodziny.
— Nie rozumiem tych słów.
— Wytłumaczę ci je. Masz kochankę, to bardzo dobrze, że jej płacisz, jak powinien człowiek przyzwoity płacić miłość dziewczyny utrzymywanej — to w porządku, lecz że zapominasz rzeczy najświętszych dla niej, że pozwalasz, aby wrzawa o twem skandalicznem życiu dochodziła aż do nas i rzucała cień plamy na uczciwe imię, jakie ci dałem, oto co być nie może i co nie będzie.
— Pozwól sobie powiedzić, ojcze, że ci, którzy ci to wszystko o mnie donieśli, byli źle poinformowani. Jestem kochankiem panny Gautier, żyję z nią, to jest rzeczą najprostszą w świecie. Nie daję pannie Gautier imienia, jakie dostałem od ciebie, wydaję na nią to, na co mi pozwalają moje środki, nie robię długów, wreszcie nie jestem w tej pozycyi, któraby pozwalała ojcu mówić do syna to wszystko, co ty mi mówisz.
— Ojciec zawsze ma prawo zwrócić syna ze złej drogi, na którą wszedł. Jeszcześ nic złego nie zrobił, ale zrobisz.
— Mój ojcze!
— Mój panie, znam lepiej od ciebie życie. Bywają całkowicie czyste uczucia ale tylko dla kobiety czystej. Każda Manon może zrobić takiego Desgrieux, a czasy i obyczaje się zmieniają. Świat niepotrzebnie się starzeje, bo się nie poprawia. Porzucisz twoją kochankę.
— Przykro mi bardzo, mój ojcze, że ci nie będę posłusznym, ale to trudno!
— Zmuszę cię do tego.
— Nieszczęściem, mój ojcze, niema już wyspy Świętej Małgorzaty, gdzie wysyłano zalotnice, a gdyby nawet była, poszedłbym za panną Gautier, gdybyś postarał się o jej wysłanie. Cóż chcesz, może jest to źle, ale ja mogę być szczęśliwy tylko z tą kobietą!...
— Słuchajno, Armandzie, otwórz oczy, poznaj twego ojca, który cię zawsze kochał i który pragnie tylko twego szczęścia. Czy to uczciwie dla ciebie, żyć po małżeńsku z dziewczyną, którą wszyscy posiadali?...
— Cóż to znaczy, mój ojcze, jeśli nikt jej już nie będzie miał! Co to znaczy, jeśli ta dziewczyna mnie kocha, jeśli się odradza przez tę miłość, jaką czuje dla mnie i jaką ja mam dla niej?!...
— Cóż to wszystko znaczy?... Czy sądzisz, mój panie, że posłannictwem człowieka honoru, jest nawracanie zalotnic? Czy sądzisz, że Bóg dał życiu ten szkaradny cel, że serce nie powinno budzić w sobie innych nad takie uniesień? Jaki będzie koniec takiego postępowania i co pomyślisz o tem, co dziś mówisz, gdy będziesz miał lat czterdzieści? Będziesz się śmiał z twej miłości, jeśli ci ona pozwoli się śmiać jeszcze, jeśli nie zostawi głębokich skaz w twej przeszłości. Czem byłbyś dzisiaj, gdyby twój ojciec miał takie same pojęcia i puścił się za temi podmuchami miłości, zamiast budować życie na niewzruszonych podstawach honoru i prawości. Pomyśl, Armandzie, i nie mów mi więcej głupstw takich. Wszak prawda, porzucisz tę kobietę, twój ojciec cię o to prosi!...
Nic nie odpowiedziałem.
— Armandzie — mówił dalej ojciec — zaklinam cię na imię twej matki świętej, porzuć to życie, o którem prędzej, niż myślisz, zapomnisz, a do którego przykuwa cię teorya nieistniejąca. Masz dwadzieścia cztery lat, pomyśl o przyszłości! Nie możesz zawsze kochać tej kobiety, a i ona także nie będzie cię zawsze kochała. Przesadzacie oboje waszą miłość. Zamykasz sobie wszelką karyerę. Jeszcze krok, a nie będziesz mógł porzucić drogi, na której jesteś i przez całe życie gryźć cię będą wyrzuty młodości. Jedź, przepędzisz miesiąc lub dwa przy siostrze. Spokój i zacna miłość rodziny wyleczy cię szybko z tej gorączki, bo to jest gorączka. Tymczasem twoja kochanka pocieszy się, weźmie sobie innego, a gdy zobaczysz dla kogo chciałeś zerwać z twym ojcem i stracić jego miłość, powiesz mi, żem dobrze zrobił, przyjechawszy po ciebie i będziesz mię błogosławił. No, Armandzie wszak pojedziesz?
Czułem, że mój ojciec ma słuszność co do wszystkich kobiet, ale nie co do Małgorzaty. A jednak ton, którym wyrzekł do mnie swe ostatnie słowa, był tak słodkim, tak błagalnym, że nie śmiałem nic odpowiedzieć.
— No i cóż? — pytał głosem wzruszonym.
— Mój ojcze — odrzekłem wreszcie — nie mogę ci nic na to odpowiedzieć, bo to, co żądasz, jest nad moje siły. Wierz mi — ciągnąłem z pewną niecierpliwością — że przesadzasz wyniki tego związku. Małgorzata nie jest taką dziewczyną, za jaką ją masz. Miłość ta nie tylko, że mnie nie popchnie na złą drogę, ale rozwinąć we mnie może najszlachetniejsze uczucia. Prawdziwa miłość czyni zawsze człowieka lepszym, jakąby nie była kobieta, która ją spowodowała. Gdybyś znał Małgorzatę, pojąłbyś, że nie wystawiam się na nic niebezpiecznego. Jest ona tak szlachetną, jak najszlachetniejsza kobieta. O ile chciwość przeważa w innych, o tyle w niej bezinteresowność.
— Co jej jednak nie przeszkadza przyjąć twego całego majątku, gdyż sześdziesiąt tysięcy franków po twej matce, jakie jej dajesz, są twoim jedynym, pamiętaj, twoim jedynym majątkiem!
Ojciec zachował zapewne ten argument i groźbę na sam koniec, dla zadania mi ostatniego ciosu.
Byłem silniejszy wobec jego gróźb niż próśb.
— Któż to ojcu powiedział, że ja przekazałem tę sumę na nią?
— Mój notaryusz. Czyż człowiek uczciwy zrobiłby taki krok bez uprzedzenia swej rodziny na korzyść jakiejś panny? Przybyłem do Paryża. Matka, umierając, zostawiła ci tyle, że możesz żyć uczciwie, ale nie tyle, żebyś mógł dla swych kochanek być wspaniałomyślnym.
— Przysięgam ci, ojcze, Małgorzata nie wiedziała nic o tym przekazie.
— Więc dlaczegożeś to zrobił?
— Dlatego, że Małgorzata, ta kobieta, którą ty bezcześcisz i którą chcesz, żebym opuścił, zrobiła ofiarę ze wszystkiego tego, co posiada, by tylko żyć ze mną.
— I ty przyjmujesz tę ofiarę? Jakimż więc ty jesteś człowiekiem, mój panie, że pozwalasz, aby jakaś panna Małgorzata coś dla ciebie poświęciła? No, dość już tego! Opuścisz tę kobietę. Przed chwilą prosiłem cię o to, teraz ci rozkazuję, nie chcę, by w mojej rodzinie miały miejsce podobne brudy. Spakuj twoje rzeczy i bądź gotów jechać ze mną.
— Wybacz ojcze — rzekłem — ale ja nie pojadę.
— Bo?...
— Bo mam już lata, w których nie słucha się rozkazów.
Ojciec zbladł na tę odpowiedź.
— To dobrze, mój panie — rzekł — wiem już co mam robić.
Zadzwonił.
Wszedł Józef.
— Każ przenieść moje rzeczy do hotelu Paryzkiego — rzekł do służącego i w tejże chwili przeszedł do swego pokoju, gdzie kończył się ubierać.
Gdy się znowu pojawił, zbliżyłem się do niego.
— Przyrzekniesz, mi ojcze — rzekłem do niego — że nic nie przedsięweźmiesz takiego, coby mogło sprawić przykrość Małgorzacie?
Ojciec zatrzymał się, spojrzał na mnie z pogardą i rzekł:
— Oszalałeś, zdaje mi się.
Poczem wyszedł, zamykając z trzaskiem drzwi za sobą.
Ja to samo zrobiłem i wziąwszy kabryolet pojechałem do Bougival.