Dante (Jellenta)/Rozdział IV/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dante |
Wydawca | Księgarnia F. Hoesicka |
Data wyd. | 1922 |
Druk | P. Laskauera i W. Babickiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Owe miłości, czyny i cierpienia były ziarnem, ale zarazem i wykwitem, niemniej ciekawej roboty wewnętrznej, przemiany i rozwoju uczuć i myśli. Przerwijmy więc dzieje człowieka, ażeby poznać dzieje duszy twórczej.
Nie odrazu literatura stanęła na tych wyżynach, że miała ogarnąć dzieje psychiczne Danta. Jest to właściwie zasługa ostatnich czasów. Dawniej nie tak bardzo rozumiano nawet, że poetę trzeba brać w całości, a nie pojedyńczemi cząstkami, że każdy utwór staje się zrozumialszym, gdy go nanizać na perłowy sznur całkowitego rozwoju twórczej duszy. Odkąd ta bardziej psychologiczna i ludzka ciekawość rugować zaczęła scholastyczne ślęczenie nad pojedyńczemi ogniwami, i Dante ukazał się w odmiennem nieco świetle, bardziej górnem, pełnem i rozumnem. Zamiast węszyć wszelakie ukryte treści i zamiary w każdym wierszu i słowie Komedyi i z nich wyprowadzać tępe i zawsze zawodne indukcye co do jej ogólnego znaczenia i celu, wzięto ją za obraz i wyraz pewnego wielkiego okresu w duchowym przebiegu poety. Wdzięczność za to należy się przedewszystkiem słynnemu badaczowi Wittemu, który umie doskonale łączyć żmudną pracę nad ustaleniem tekstów i szczegółami życia poety z wysnuwaniem poglądów ogólnych. Jest to znakomity i nadzwyczaj sumienny erudyt, sympatyczny i głęboko czujący pisarz, pobożny niemal i skromny, ale największy jego znawca. Wybiła też na nim swą szlachetną pieczęć literatura typu wszechludzkiego, rzec można, Faustowskiego. Jego zapatrywanie się na Danta, jeśli nie całkiem przekonywa, to bądź co bądź podbija swoim rdzeniem, który tak się przedstawia.
Trzy utwory Danta, zawierające — dodajmy od siebie — spowiedź lub bogate w wyznania, a mianowicie: Nowe Życie, Biesiada i Komedya — odtwarzają w całości drogę, którą przebył jego ideał poetycki i myślicielski. W dziele pierwszem staje przed nami młodzieniec, pełny wiary naiwnej, szczerej, niezamąconej żadnem wątpieniem, spragnionej cudu, rozkochanej w Bogu do tego stopnia, że nawet swą miłość do Beatryczy i jej postać uważa za objawienie się niebios. Gdy mu śmierć wydarła ukochaną, rozpoczął się okres dojrzalszy i głębsza praca duchowa. Poeta, jak sam wyznaje, dał się usidlić wdziękom Filozofii, puścił cugle spekulacyi, jął roztrząsać najtrudniejsze zagadnienia bytu i duszy, rozpatrywać sprawy życia państwowego i moralne. Na ów czas przypada też jego udział w wirach i walkach politycznych oraz odpowiadająca mu działalność teoretyczna, t. j. naukowa; czyli, że filozofia, choć go oderwała od nędz i zawodów osobistych i od cierpień serdecznych, pchnęła go zato w odmęt zapasów myślowych i życiowych, niemniej gorzkich. W wędrówce tej nie zaznał ukojenia: owszem, wyniosł[1] z niej dużo goryczy i nowe rozbicie ducha. Ale zdobył też doświadczenie, że sama orgia myśli badawczej nie może być zbawieniem. Ta tułaczka ducha, to bolesne błądzenie po bezdrożach zostawiły swój ślad w Biesiadzie.
Przejściem do trzeciego, najwyższego okresu będzie powrót dawnej słodkiej wiary i miłości, powrót zarówno do Boga jak do Beatryczy. Ważna chwila przyśpieszyła ten przełom: wielkie święto jubileuszowe z powodu upływu 1300 lat od chwili, kiedy Chrystus zbawił świat męczeństwem krzyża. W duszy wieszcza zbudziło się na nowo dawne namaszczenie, powrócił dawny, podniosły, niebios sięgający nastrój; skołatany burzami mędrzec ujrzał, jako rozbłysk ponowny wielkiego światła i przeto na szczycie wiedzy i dociekań postawił, naukę świętą — Teologię, i pod wodzę wielkich ideałów religijnych poddał sprawy ducha. Uosobieniem tej nowej idei przewodniej, idei świętej nauki, czystości, zbożnego ukorzenia się przed majestatem Boga i świata, i dobroci jego — stał się pierwszy spotkany na ziemi anioł Beatryx [2]. A historya tego wewnętrznego przewrotu miała się stać wiekopomną przez Komedyę, w której została wyśpiewana.
W tym świetle arcytwór Danta zatraca swą zagadkową mroczność — rozwidniają się jego pojedyńcze części, ich związek, przyczyna i cel. Tragiczna podróż przez piekło, czyściec, niebo — to niby dzieje kajania się, skruchy, pokuty i wybawienia; to historya wielkiego bólu, który powoli a stopniowo, za łaską niebios, własnego uszlachetnienia i za sprawą boskiej orędowniczki, przedzierzgnął się w żal, nadzieję, a wreszcie w szczęśliwość nadziemską i zachwyt przed obliczem Bóstwa.
Jestże więc Komedya rodzajem eposu podmiotowego, spowiedzi osobistej, jeno ujętej w formę olbrzymio-epiczną i zewnętrznemi wypadkami rozbrzmiałą?
Zanim się nam to wyjaśni i ażeby się wyjaśniło lepiej, wypada poruszyć niezmiernie ważny a ciekawy spór, który się wywiązał z powodu owej, dopatrzonej przez niemieckiego krytyka, Trylogii, «ein französischer Kritiker, Julian Klaczko».
Jeśli wierzyć autorowi Wieczorów Florenckich, pogląd Wittego wynurza się w tysiącach form u badaczów Danta z «tamtej, t. j. wschodniej, strony Renu» i stał się niewzruszalną podwaliną, którą tylko nieśmiało próbuje ten lub ów podważyć. Witte poddaje wprawdzie tę chwałę w wątpliwość, ale sądzę, i widać to zresztą z ogólnego kierunku dzisiejszych studyów nad Dantym [3], że czyni to raczej przez skromność. To pewna, że jego interpretacya to — znowu historya z jajem Kolumbowem: wyjaśnia ona w sposób prosty i logiczny, jednoczy co było rozstrzelone, zbliża poetę do wielkich poetów, czyniąc go bratem i zarazem, ze względu na wczesność, jakoby protoplastą duchów, co po szamotaniach serca i umysłu zawinęły do przystani.
Zdawałoby się, że ten rodowód Komedyi posiada tyle powabu, tak znakomicie potwierdza ogólną modłę rozwoju wielkich artystów, iż stanie się bezwzględnie obowiązującym i jakoś niezwykle potrzebnym. Możnaby nawet zapędzić się tak daleko, że przyznałoby mu się wyższość nawet w wypadku, gdyby temu i owemu faktowi przeczył. Ale właśnie opór mu stawi wspomniany Julian Klaczko, i to już od roku 1854 [4], kiedy po raz pierwszy krytykował pomysły Wittego. W «Causeries» znajdujemy zarzuty dawniejsze jeno jaśniej wyrażone. Są one na pozór trafne i subtelne.
Oto niema zasady uważać Danta za rodzaj Manfreda lub Fausta, pojednanego z Bogiem. Takie rozumienie byłoby stosowaniem nowych typów i uczuć do wieku odległego i nieznającego negacyi. Gdyby Dante przeszedł był koleje zaprzańca i bezbożnika, musiałby się swą przeszłością gorszyć i trapić i niewątpliwie umieściłby grzech wątpienia w najstraszniejszych kręgach piekła. On, tak boleśnie i głęboko odbrzmiewający własnemi wyrzutami sumienia przy każdej okazyi, nie powstrzymałby się od wybuchu żalu i chłosty samego siebie. Co więcej, kara na zatraceńców, na tych, «co wiecznie przeczą», ich widok i zgroza musiałyby stanowić punkt szczytowy mystycznej pielgrzymki: a tymczasem poeta przechodzi obok sekciarzy i heretyków dosyć obojętnie, oczywiście, daleki od nich, i wogóle nie każe się dręczyć żadnemu wielkiemu sceptykowi, nie wysuwa na czoło zła żadnego wielkiego wroga Bóstwa, żadnego demona, ni Prometeusza. Słowem, nie tyle tem, co mówi, ile tem, czego nie powiedział, Dante dowodzi, że nie miał na sobie plamy odszczepieństwa. Niema przeto — zdaniem Klaczki — powodu dopatrywać się w jego życiu zboczeń od prostego gościńca niezachwianej wiary.
Odpowiedź Wittego dana Klaczce w pracy p. t. Trylogia Danta [5], spokojna i życzliwa, nie jest obroną dosyć mocną i skuteczną. Niektóre wszakże jej punkta zasługują na uwagę i mimowoli okazują pewną powierzchność «francuskiego krytyka». Nieprawdą jest jakoby Wieki Średnie, znając różne wątpliwości, nie znały «wielkiego wątpienia (le grand doute): owszem, od czasu wypraw krzyżowych szeroko się rozpowszechniły, zarówno na Zachodzie jak i na Wschodzie, zuchwała niewiara, wyszydzanie świętości i materyalizm bez wszelkich osłonek. Najwymowniej o tem świadczą wyroki soborów i synodów XIII-go wieku, potępiające cały odłam scholastyków niewiernych. Wreszcie sam Dante wyznaje w Biesiadzie, że wątpił, czy «z Boga bierze się początek żywiołów».
Powtóre, Witte nigdy nie czynił Danta Manfredem, ani Prometeuszem, i nie stawia go w sprzeczności z Bogiem: widzi w nim jedynie zwrot od utrapień filozofii do słodyczy wiary. Filozofia zaś była wówczas w poszanowaniu powszechnem, była niezbędnem tłem teologii, zajęciem wyższych umysłów, i w ogólności nie kłóciła się z religią — raczej ją uzasadnić pragnęła. To, co Danta pchnęło w objęcia Beatryczy, jako geniusza nauki świętej, było, nie skruchą grzesznika, lecz wolnym wyborem myśliciela, który Boga chwalił zawsze, ale teraz przekonał się o jałowości mędrkowania i chwali go bardziej wyłącznie i miłośnie [6].
Jeden zwłaszcza argument Klaczki uważam za całkiem słaby, za rodzaj lapsus calami. Twierdzi on, że Dante — gdyby był kiedykolwiek bogobórcą — musiałby koniecznie umieścić w piekle Prometeusza i wogóle duchy prometejskie. Inaczej cała ta klassyczność, której bohaterów i bogów między innemi opiewa, pozbawioną byłaby swego serca, swego rdzenia. Ale o tem widocznie krytyk zapomniał, że Prometeusz był obrońcą ludzi, męczennikiem idei, ofiarą nizkich instynktów Olimpu, wrogiem boskiego samolubstwa i złości; że jego rola w świecie pogańskim była, rzec można, najbardziej chrześcijańską. Takiegoż więc ducha miał poeta ideałów chrześcijańskich rzucić na dno piekła, poeta, który naczelną zasadę świata widzi w miłości i tak przedziwnie odczuł nie-pogańską słodycz w Wergilim, iż go mistrzem i przewodnikiem swym uczynił! Czyż w męce Prometeusza i w rzewnej litości Oceanid nie tkwi najwyższa poezya braterstwa, odkupienia i obrony słabych i uciemiężonych?
Nie wiele lepszym jest następny wywód Klaczki, oparty na chronologii. Biesiada stworzoną była najpewniej około r. 1308 — 9, widzenie zaś mystyczne, będące przedmiotom Komedyi, wiąże się z rokiem 1300. Czyż jest więc możliwe, ażeby poeta już po napiętnowaniu ognistemi zgłoskami niebezpieczeństwa filozofii miał napisać dzieło sławiące ją jako prawdziwą szczęśliwość duszy, Władzcy niebios małżonkę, siostrę i córę najdroższą? Chybaby przeto wielki, surowy i prawy geniusz Danta dopuścił się grzechu kłamstwa i w spowiedziach swych odwrócił porządek tworzenia?... Tu znowu autor Wieczorów popełnia aż dwa błędy. Popierwsze, bezkrytycznie i bezzasadnie przyjmuje, że plan i większa część poematu były już gotowe w chwili, gdy się ukazała Biesiada; wbrew temu zaś wszystkie poważniejsze prace ustaliły, że poprzedziła ona przynajmniej o jakie lat 5—6 Komedyę. Powtóre, grzeszy w tym domyśle jeszcze i nadmierną prozą, skoro nie pozwala poecie, rozmyślnie otaczającemu się tajemniczym półmrokiem, oznaczać swego dzieła datą wcześniejszą. Jest to bardzo ciężkie uchybienie. Nic bowiem naturalniejszego i piękniejszego nad to, że poeta, chociaż przystąpił do swego arcydzieła dopiero około roku 1314—15, i wcześniej nawet przystąpić nie mógł — jak widać z pewnych wyraźnych zawartych w niem wskazówek — cofnął epokę świętej pielgrzymki rozmyślnie aż do wielkiego roku jubileuszowego. Wybieg ten uważałbym nietylko za nieczyniący ujmy surowości poety, lecz za przysparzający chluby artyście, za znamię wielkiego kompozytora, który do wielkich pomysłów umie dostrajać i wybierać wielkie chwile, mało się troszcząc o codzienną «prawdę» kronikarzów i molów książkowych.
Zresztą, dzięki temu pomysłowi pielgrzym po krainie wieczności może współczesne sobie wypadki opiewać jako nadejść dopiero mające, może więc sławić wieszczby i proroctwa, między innemi dowiedzieć się o przyszłych swoich tragicznych losach wygnańca; dzięki temu w Komedyi wzrastają mgły i uroki cudowności i fantazyi i jasnowidzenia; dzięki temu wierzy się, że ona jest wizyą.
Takie wywody — jak Klaczki — nie byłyby, rzecz prosta, zdolne podkopać hypotezy niemieckiego uczonego. Z tem wszystkiem jednak ukryty w nich duch, zdolność wrażliwego wczytywania się w samą poezyę weszły tutaj w grę, i własną swą naturą, swym tonem szczerym i pełnym przekonania, zachwiały tezę przeciwnika. Trzeba bowiem przyznać naszemu rodakowi, że chociaż nie jeden kęs pieczeni stańczykowskiej radby upiec przy tym kominkowym ogniu, wrodzona mu szerokość poglądów przebiła zachcianki jak skorupę. Dopomógł mu w tem dzielny przewodnik, Wegele. Znakomity profesor würzburski, rozumiejąc w świetnem zjawisku, jakiem był Dante, przedewszystkiem ogólnie doniosły a znamienny fakt dziejowy, już rzez[7] to samo mało jest skłonny do krajania tego faktu na części i okresy. Dopomógł też Scartazzini, który wybitnych przemian w stosunku poety do religii nie dostrzegł, ale zato wyśmienicie dowiódł, że zawsze i wszędzie, t. j. we wszystkich utworach Danta, filozofia jego trzyma się zdala od stromej pochyłości przeczenia. Wreszcie pewna artystyczna nieufność do szczegółów i nadmiernej uczoności pozwoliły autorowi Wieczorów florenckich odczuć poetę o wiele żywiej i naturalniej od większości poprzedników, aczkolwiek zawsze jeszcze jednostronnie i tendencyjnie. Mówię: naturalniej, bo za najprostszą drogę do duszy poety, nawet poety wielkiego, uważam wczuwanie się w niego, w jego życie, pisma, uczucia i słowa; wszelkie zaś szukanie wyjaśnień w konstrukcyach, bodaj najdowcipniejszych, pozostanie zawsze stawianiem domu na piasku, a przy tem z istoty swej sprzeciwia się istocie duszy poetyckiej, która nawet w najbardziej uporządkowanych ustrojach — zawsze flat ubi vult.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – wyniósł.
- ↑ Witte: «Ueber das Missverständniss Dantes» i «Ueber Dante» (Dante Forschungen t. I).
- ↑ Por. wydanie włoskie Komedyi Boskiej Eugeniusza Camerini (Milano 1891). Introduzione.
- ↑ W Revue contemporaine.
- ↑ Dante-Forschungen. Tom I.
- ↑ Przypisując Wittemu to, czego on nie myślał i nie wyrzekł, estetyk krakowsko-paryzki dowiódł, że posiada nietylko wysoki talent pisarski i znakomite poczucie piękna, lecz i niebywały dar zwyciężania urojonych współzawodników. W obecnym sporze chciał on zebrać łatwe laury i w tym celu dosyć ryzykownie przeinaczył cudzą, rozumną, oględną i pożyteczną tezę, która ma prawie urok odkrycia.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – przez.