Dekameron/Zakończenie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Dekameron/Zakończenie
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ZAKOŃCZENIE



Szlachetne damy! Chcąc wam uciechę zgotować, poświęciłem się tej długiej pracy. Raczej modlitwy wasze i pomoc boża, niż zasługi moje to sprawiły, że w zupełności dokonałem tego, com na wstępie mojego dzieła dokonać obiecał. Korny dank Bogu złożywszy, mogę teraz dać folgę pióru i utrudzonej ręce. Nim jednak to uczynię, zamierzam pierwej krótkim responsem odeprzeć zarzuty, jakie niejedna z was postawićby mi mogła. Nie czynię tego bez racji, zdaje mi się bowiem, że praca moja zbytniego aplauzu nie uzyskała, jak o tem już zresztą we wstępie do czwartego dnia opowieści napomknąłem.
Niektóre z was powiedzą ani chybi, że, pisząc te opowieści, na zbytnią swobodę sobie pozwoliłem, wkładając damom w usta słowa plugawe, lub każąc im słuchać rzeczy, których szlachetnym niewiastom ani mówić, ani słuchać się nie godzi. Jednakoż na moją obronę powiem, że nie masz tak nieprzystojnej rzeczy, coby przystojnemi wyrażona słowami, bez ujmy czci słuchać się nie dała. Zdaje mi się, żem tego sposobu wypowiadania się z powodzeniem zawsze używał. Załóżmy jednak, że macie rację — nie będę z wami w tem sporu trzymał, wiem bowiem, że mnie zwyciężycie. Jeśli w tej czy w innej opowieści coś niecnotliwego się trafiło, widać istota jej tego wymagała. Każdy rozsądny człek uzna, iż inaczej nie mogłem opowieści prowadzić. Z drugiej strony, jeśli w nowelach moich tu i ówdzie znajdzie się jakieś słowo rozwiązłe, a cnotliwcom nie przypadające do smaku, dlatego, że więcej zwykli są baczyć na słowa niźli na czyny i pozór cnót wszelkich brać na się, to twierdzę, że przez użycie tych słów nie popełniłem nic nieprzystojniejszego od mnóstwa białogłów i mężczyzn, mówiących co chwila o moździerzu i tłuczku, lub o szczelinach i klinie. Nadto pióro moje powinno przynajmniej tyle mieć wolności, co pendzel malarza, który, nagany na siebie nie ściągając, świętego Michała z mieczem i kopiją, a świętego Jerzego na smoku wyobraża, Pana naszego, Chrystusa, w męskiej, a Ewę w żeńskiej przedstawia postaci i temu, który dla zbawienia ludzkości śmierć męczeńską ponieść raczył, nogi dwoma gwoździami przebija.
Wziąć także i to pod uwagę należy, że o wszystkich tych rzeczach opowiada się nie w kościele, o którego sprawach jeno z czcią najwyższą mówić wolno, ani w szkole, gdzie zachowanie przystojności równie jest potrzebne, jak i gdzieindziej, nie w gronie mędrców i filozofów, ale w ogrodach, między ludźmi dość dojrzałymi na to, aby pokusom się oprzeć i nadto w czasie, gdy najbardziej stateczni brali nogi za pas, aby jeno życie ocalić.
Opowieści moje mogą szkodliwemi lub pożytecznemi się okazać, zależnie od natury słuchacza. Któż nie wie, że wino, jak opój pospołu z pijanicą zaręczają, jest zbawienną dla zdrowych rzeczą, szkodliwą zasię dla ludzi gorączką trawionych? Mamyż więc dlatego, że gorączkującemu szkodzi, powiedzieć, iż jest złe? Komuż nie wiadomo także, iż ogień jest niezbędny dla śmiertelników? Zali widząc, jak domy i miasta pożera, szkodliwym go nazwać możemy?
Broń służy równie dla bezpieczeństwa ludzi spokojnych, jak i dla popełniania morderstw; wina wówczas spada na tych, którzy jej na złe użyli. Umysł pośledni żadnego słowa w jego prawdziwem znaczeniu nie weźmie. Najszlachetniejsze słowa pożytku mu nie przyniosą, równie jak nieprzystojne znów nie zdołają splamić czystej duszy, bowiem kurz nie ima się promieni słonecznych, a brud ziemski czystości niebios. Jakież to słowa i jakie księgi świętsze i wznioślejsze są od pisma świętego? A jednak wielu ludzi, fałszywie je sobie tłumacząc, zgubę znalazło. Każda rzecz sama w sobie na coś przydatną być może, źle natomiast użyta, znaczne wyrządza szkody. Kto chce z pism złej rady zaczerpnąć, znajdzie ją ani chybi, kto jednak korzyści i nauki będzie pragnął — także się nie zawiedzie. Jeśli księgi będą czytane w stosownych okolicznościach, a przytem przez osoby, dla których je napisano — pożytecznemi i przyzwoitemi się okażą. Kto przekłada nad nie trzepanie „Ojczenaszków“ i rozmowy ze spowiednikami, niechaj ich nie rusza. Księgi nie uganiają się za nikim, nie proszą, aby je czytano; z drugiej strony, wśród świętoszków nie brak takich, co się wesołemi historyjkami delektują.
Niektórzy powiedzą zapewne, że tę czy inną opowieść opuścić mi należało. Zgadzam się i na to, aliści na swoją obronę powiem, że mogłem tylko te spisać, które opowiedziane zostały. Gdyby ktoś jednak przypuścił, że sam jestem ich wynaleźcą i pisarzem, — czem w istocie nie jestem to powiem, że nie wstydzę się, jeżeli nie wszystkie są piękne. Prócz Boga bowiem nie masz mistrza, któryby coś doskonałego mógł stworzyć. Nawet Karol Wielki, pierwszy twórca palatynów, nie mógł z nich całego wojska utworzyć. W zbiorze wszelkich rzeczy różne przymioty trafiać się muszą. Nie było pola, tak dobrze uprawionego, aby na niem oset, kąkol lub inne zielsko między najlepsze zboże się nie wmieszały. Zresztą głupotąby było, abym, mając do czynienia z prostodusznemi dziewczętami, jakiemi po największej części są moje czytelniczki, silił się na wyszukiwanie materyj osobliwych i troskał się o umiar w słowach. Kto te opowieści do ręki weźmie, niechaj opuści te, które dlań coś rażącego mieć będą, a wszystkie inne czyta. Aby nikogo w zatrudnienie nie wprawiać, przed każdą opowieścią wymieniłem, co w jej łonie się chowa.
Niektórzy powiedzą znów, że ta czy inna opowieść jest zbyt długa. Takim odpowiem, że ów, co czasu nie mając, zabiera się do czytania najpiękniejszych opowieści, głupio czyni. Choć bowiem wiele czasu upłynęło od chwili, gdym począł pisać tę książkę, do dnia, gdy trud mój zakończony został, nie zapomniałem, że praca moja dla ludzi próżnujących jest przeznaczona. Dla tego, co chce czas zabić, niema opowieści zbyt długich, byleby tylko materja ich do jego smaku trafiała. Krótkie opowieści stosowniejsze są dla ludzi uczących się, którzy czas swój winni obracać na czytanie tych ksiąg, co im pożytek przynieść mogą.
Wy natomiast, białogłowy, niezbyt dobrze wiecie, co robić z czasem, pozostającym wam od uciech miłości. Ani jedna z was nie uda się na studja do Aten, Bolonji czy Paryża, dlatego też trzeba z wami mówić, nie ścieśniając się w słowach, mówić przystępniej, niźli z ludźmi, których umysł już nauka wyostrzyła.
Nie wątpię także, że znajdą się i tacy, co powiedzą, że opowieści moje roją się od nieprzystojnych żartów i krotochwil, które nie przystoją statecznemu pisarzowi większej wagi. Dziękuję im gorąco, że chlubną gorliwością powodowani, o moją sławę tak się troszczą. Na ich zarzuty to jedno odpowiem: Wyznaję, że jestem człekiem większej wagi i że mnie nieraz w ciągu mego życia ważono, jednakoż ci, którzy mnie na wagę nie kładli, winni wiedzieć, iż jestem tak lekki, że na powierzchni wody unosić się mogę. Z drugiej strony myślę, że skoro w kazaniach mnichów, karcących ludzkie wady i grzechy, zdarzają się różne figle i igraszki, to mnie grzesznemu chyba wybaczone będzie, że różnych krotochwil w swych opowieściach się chwytam, aby jeno czytelniczek mych nie nudzić. Gdyby jednak zbytnio się niemi rozweseliły, to przecie lament Jeremjasza i pokuta świętej Magdaleny łatwie złu zaradzi.
Wiem, że niektórzy naganią mnie także za złośliwość języka, dlatego, że nieraz prawdę o mnichach mówiłem. Mnisi są ludźmi cnotliwymi, unikającymi trosk i trudów, gwoli służenia Bogu; a przytem okazującymi wielkie usługi białogłowom.
Gdyby nie śmierdzieli tak dalece kozłem, za całkiem miłych ludzi poczytaćby ich było można.
Nie chcę wydawać sądu o mym języku, aliści jedna z sąsiadek moich twierdzi, że od mego języka nie ma nic na świecie słodszego.
Po tem, co tu powiedziałem, pozwalam już wszystkim mówić i myśleć, co im się podoba. Uważam, że czas już mowę moją zawrzeć, dlatego też kończę, dziękując pokornie Temu, który pomocą swą do upragnionego celu mnie doprowadził. Wy zasię, miłe damy, ostawajcie z łaską Bożą, wspominając mnie, gdy wam w opowieściach moich to lub owo do gustu przypadnie.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.