Gryzelda
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Gryzelda |
Pochodzenie | Dekameron |
Wydawca | Bibljoteka Arcydzieł Literatury |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Współczesna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Długa opowieść króla przez całe towarzystwo przychylnie przyjęta została. Dioneo, śmiejąc się, rzekł w te słowa:
— Ów poczciwy oblubieniec, któremu sądzone było nader smutnie ślubną noc przepędzić, nie dałby, jak mi się zdawa, złamanego szeląga za te wszystkie pochwały, których panu Torello nie szczędzicie.
Poczem, widząc, że na niego kolej opowiadania przypada, w te słowa mówić począł:
— Najmilsze damy! Dzień dzisiejszy samym królom, sułtanom i innym dostojnym ludziom poświęcony został. Aby od moich poprzedników zbytnio się nie różnić, opowiem wam o pewnym markizie. Nie o wspaniałomyślnym czynie będę jednak mówił, lecz o okrucieństwie, które potem na dobre się obróciło. Nikomu nie radzę, aby przykład ten naśladował, zaprawdę bowiem żałować należy, że ów człek nie został za postępek swój tak ukarany, jak na to zasłużył.
Wiele już lat zbiegło od tej pory, gdy przodek w rodzinie markizów de Saluzzo dzierżył młody człek, imieniem Gualtieri. Nie mając żony ani dzieci, trawił swój czas na zaprawianiu do łowów swoich sokołów. Nie myślał wcale o ożenku, co zresztą dobrze o mądrości jego świadczyło.
Wasale jego, wielce z tego nieukontentowani, prosili go nieraz, aby sobie żonę wybrał i postarał się o dziedzica dla swego imienia i majętności, a dla nich o przyszłego pana. Ofiarowali się nawet sami, że znajdą mu stosowną dziewicę, z szlachetnego rodu idącą i tak pięknemi przymiotami obdarzoną, że w niej szczęście swoje znajdzie.
Gualtieri odrzekł im na ten kształt:
— Zmuszacie mnie, przyjaciele moi, abym uczynił to, czegom nigdy zrobić nie chciał. Wiedziałem zawsze, że trudno jest znaleźć żonę, której natura i obyczaje, do natury i obyczajów męża podobneby były. Wielu ludziom źle dobrane żony prawdziwie smutne życie zgotowały. Powiadacie, że znajdziecie mi małżonkę, w ten sposób, że przy jej wyborze będziecie baczyli na naturę i skłonności jej rodziców. Wszystko to jest prawdziwą niedorzecznością. Jakże dowiecie się wszystkiego, czego trza o ojcach, jak przenikniecie tajemnice matek? Pozatem zaliż nie wiemy, że córki są częstokroć do rodziców swych nie podobne. Ponieważ jednak koniecznie chcecie mnie w te łańcuchy zakuć, niechaj się więc według waszej woli stanie. Abym się jednak na samego siebie mógł tylko skarżyć w przypadku, gdy jakoweś zło z tego się urodzi, tedy sam sobie chcę żony poszukać. Wam zasię oświadczam, że jeśli tej, którą wybiorę, nie będziecie czcili jako pani waszej, bez względu na jej stan poprzedni, to wkrótce przekonacie się, jak wdzięczny jestem wam za to, żeście mnie wbrew woli mojej ożenili.
Poczciwi poddani odrzekli, że zgadzają się na wszystko, byleby on na swój ożenek przystał.
Gualtieri już dawno zwrócił uwagę na pewną ubogą dzieweczkę, pochodzącą z wioski, w pobliżu zamku leżącej. Wielce urodziwą mu się wydała, a przytem jej skromność bardzo mu do smaku przypadła. Nie namyślając się tedy dłużej, za żonę pojąć ją postanowił. Pewnego dnia kazał przywołać ojca jej, człeka podłego wielce stanu, i rzekł, że córkę jego w stadło chce pojąć. Poczem, zgromadziwszy wszystkich przyjaciół swoich i wasali, tak rzekł do nich:
— Pragniecie, moi przyjaciele, abym się ożenił! Zgodziłem się na to, raczej, aby waszej prośbie zadosyć uczynić, niźli sobie przyjemność sprawić. Obiecaliście mi, że tej, którą pojmę za żonę, okazywać będziecie cześć, należną pani waszej. Teraz nadszedł czas, aby obopólne przyrzeczenia wypełnione zostały. Znalazłem dziewicę, która mi do serca przypadła i którą mam zamiar za kilka dni do domu mego, jako żonę, wprowadzić. Zajmijcie się tedy przygotowaniem świetnej uczty weselnej i przyjmijcie moją narzeczoną, abym mógł być z was ukontentowany, tak jak wy ze mnie już być dzisiaj możecie.
Wszyscy przytomni odparli, że wiadomość ta ucieszyła ich niezmiernie i że będą wybraną przez niego dziewicę czcili i za swoją panią uważali.
Po kilku dniach Gualtieri jął przygotowywać wspaniałą ucztę weselną, na którą sprosił krewniaków swoich, przyjaciół i okolicznych sąsiadów. Poczem kazał uszyć mnóstwo bogatych i ozdobnych szat na miarę pewnej dziewczyny, której wzrost wydał mu się podobny do wzrostu przyszłej jego żony. Postarał się takoż o przepaski, pierścienie i o wieniec dla oblubienicy.
Gdy zbliżył się dzień, na wesele oznaczony, Gualtieri wsiadł o drugiej zrana na rumaka i wyruszył z zamku w towarzystwie wszystkich gości swoich, rzekłszy do nich uprzednio:
— Nastał czas, abyśmy narzeczoną moją tu sprowadzili.
Wszyscy ruszyli za nim drogą ku owej wiosce i wnet stanęli przed domem ojca owej dziewicy, którą spotkali, dążącą właśnie po wodę do studni. Pospołu z innemi białogłowami wyszła ona przed dom, chcąc obaczyć narzeczoną pana Gualtieri.
Gualtieri, ujrzawszy ją, zawołał na nią po imieniu (dzieweczka zwała się Gryzeldą) i spytał, gdzie się jej ojciec znajduje.
— Powinien być teraz w domu, dostojny panie — odrzekła dzieweczka, srodze zawstydzona.
Wówczas Gualtieri zsiadł z rumaka, polecił wszystkim, aby czekali na niego, a sam wszedł do nędznej lepianki. Zastawszy ojca dzieweczki, zwanego Giannucole, rzekł doń:
— Przybyłem po Gryzeldę. Pierwej jednak muszę ją o coś w przytomności waszej zapytać.
I tutaj zapytał ją, czy, gdy ją pojmie za żonę, będzie się starała zawsze wedle jego woli postępować, nie obruszać się nań, ani nie gniewać, cokolwiekby czynił lub mówił, a takoż wiele innych zapytań jej zadał, na które Gryzelda, po dłuższym namyśle, odpowiedziała twierdząco. Gualtieri wziął ją za rękę, wywiódł z domu i kazał ją w przytomności całej świty swojej rozebrać do naga, aby ją potem odziać w szaty, dla niej przygotowane, i na włosy jej, w wielkim nieładzie będące, wieniec włożyć.
Potem, obracając się do zadziwionych srodze świadków, rzekł w te słowa:
— Panowie, oto dziewica, którą pojmę za żonę, jeżeli tylko wyjść za mnie zechce.
I obróciwszy się do niej, stojącej w pomieszaniu i zawstydzeniu, zapytał:
— Gryzeldo, chcesz mnie wziąć za męża?
— Tak, panie! — odparła.
— Ja zasię — rzekł Gualtieri — chcę cię pojąć za żonę.
Wyrzekłszy te słowa, zaręczył się z nią pierścieniem w przytomności całego zgromadzenia, poczem wezwał ją, aby siadła na rumaka i powiódł ją do swego domu.
Nazajutrz odbyło się wesele tak okazałe, jakby pan domu z córką króla francuskiego się żenił. Co do narzeczonej, to mogło się zdawać, że wraz z sukniami, swoją naturę przemieniła.
Była ona, jak już o tem wspomnieliśmy, piękną z kształtów i rysów dzieweczką, teraz zasię stała się także uprzejmą i delikatną nad wyraz, tak, iż wkrótce niktby już nie uwierzył, że to córka Giannucola i że kiedyś pasterką owiec była.
Owszem, dzieckiem szlachetnych rodziców być się zdawała i to do tego stopnia, że zdziwieniem przejmowała każdego, kto ją był znał uprzednio.
A przy tem wszystkiem okazywała mężowi swemu takie posłuszeństwo, iż poczytywał się on za najszczęśliwszego na świecie człowieka. Do poddanych swego małżonka Gryzelda z taką uprzejmością i dobrotliwością się obracała, iż nie było między nimi ani jednego, ktoby jej więcej niż samego siebie nie kochał i najgłębszej czci jej nie okazywał. Wszyscy modlili się za jej zdrowie i szczęście, ci zasię, którzy wkrótce po weselu twierdzili, że Gualtieri nierozważnie postąpił, za żonę ją biorąc, teraz zapewniali, że jest to najprzenikliwszy i najroztropniejszy na świecie człowiek, nikt bowiem, krom niego, nie mógłby odgadnąć tak wielkiej cnoty, ukrytej pod nędznemi łachmanami i wieśniaczą świtką. W krótkim czasie młoda markiza zasłynęła dzięki swym przymiotom w całej okolicy, tak, iż wszyscy zmienili przekonanie o lekkomyślnym wyborze Gualtieri.
W niedługi czas po ślubie Gryzelda wydała na świat córkę, czem Gualtieri nad wyraz się uradował.
Pewnego dnia przyszła mu do głowy osobliwa myśl, aby długiem doświadczeniem i okrutnemi cierpieniami żonę swoją wypróbować. Naprzód tedy jął ją dręczyć słowami, udając wielce strapionego i napomykając, że wasale jego niezadowoleni są z jej nikczemnego stanu, jako też i z tego, że nie syna, a córkę na świat wydała.
Gryzelda, wysłuchawszy tych słów, nie pokazała po sobie najmniejszego gniewu i rzekła łagodnym głosem:
— Uczyń ze mną, panie mój, co ci się zdaje właściwem dla honoru i spokoju twego. Zgadzam się na wszystko, wiem bowiem, że niegodną jestem zaszczytów, któremi dobroć twoja mnie obsypała.
Respons ten wielkie ukontentowanie panu Gualtieri sprawił, okazało się bowiem jawnie, że wszystkie honory i zaszczyty najmniejszej pychy w Gryzeldzie nie rozbudziły.
Mimo to, wkrótce potem, oświadczywszy jej raz jeszcze, że wasale córki z niej zrodzonej ścierpieć nie mogą, wysłał do niej jednego z zaufanych sług swoich, który, stanąwszy przed nią, rzekł:
— Madonno, pod grozą śmierci, wykonać muszę rozkaz mego pana. Kazał mi zabrać córeczkę waszą, abym ją...
Dama, usłyszawszy te słowa i przypomniawszy sobie, co jej małżonek przed kilkoma dniami mówił, pojęła, iż sługa ma rozkaz zabicia dziecięcia.
Wyjęła tedy córeczkę swoją z kołyski, ucałowała ją, pobłogosławiła i mimo bezmiaru boleści, jaką w sercu czuła, oddała dziecię w ręce sługi z temi słowy:
— Weź dziecko i spełnij, co twój i mój pan ci rozkazał. Proszę cię jeno, abyś nie rzucał dziecka na rozszarpanie drapieżnym zwierzętom, jeśli to się woli mego męża nie sprzeciwi.
Sługa wziął dziecię i powrócił do pana Gualtieri, który, usłyszawszy o zachowaniu się małżonki swojej, oniemiał z podziwu nad siłą jej duszy. Niemniej jednak wysłał sługę z dziecięciem do Bolonji, do jednej ze swych krewniaczek, prosząc ją, aby dziecku staranne wychowanie dała, nie odkrywając czyją jest córką. W niejaki czas potem Gryzelda urodziła syna, którego pan Gualtieri tak gorąco pragnął. Ponieważ jednak dotychczasowe próby nie wydały mu się jeszcze dostatecznemi, odezwał się do żony pewnego dnia z gniewnym wyrazem twarzy, aby ją jeszcze głębszą boleścią przejąć:
— Żono, od czasu, jak urodziłaś tego chłopca, nie mogę żadną miarą z wasalami mymi trafić do ładu, tak szemrzą na to, iż wnuk Giannucola ma po mnie nad nimi panować. Obawiam się tedy, że mnie wypędzą, jeśli z tem dzieckiem nie postąpię, jak z tamtemi, i jeśli innej żony nie pojmę.
Dama wysłuchała tych słów z łagodnem obliczem i odrzekła:
— Panie mój, dbaj jeno o to, abyś był spokojnym i szczęśliwym, a o mnie nie troszcz się bynajmniej. Nie ma dla mnie nic na świecie, krom szczęścia twojego.
Po kilku dniach Gualtieri postąpił z synem w ten sposób, jak pierwej z córką, ostawiając Gryzeldę w przekonaniu, że dziecię zabite zostanie. I tym razem dama ani jednem słowem nie zdradziła ciężkiej boleści swojej, co Gualtierego w najwyższy wprowadziło podziw. W głębi duszy przyznawał, iż żadna inna kobieta nie zdolnaby była czegoś podobnego dokonać. Gdyby nie był twardo przekonany o miłości, jaką do swych dzieci żywiła, byłby sądził, że postępuje tak z obojętności w stosunku do nich.
Wasale, mniemając, że istotnie swoje dzieci pozabijać kazał, groźnie szemrać poczęli. Im okrutniejszym człowiekiem im się zdawał, tem żywszem współczuciem dla biednej Gryzeldy się przejmowali.
Ona jednakoż na wszystkie słowa pociechy, płacząc rzewliwie, odpowiadała jeno, że tak postanowił ten, kto je do życia powołał.
Gdy kilka lat od urodzenia córki upłynęło, panu Gualtieremu wydało się, iż przyszła pora, aby cierpliwość swojej małżonki na ostatnią i najcięższą wystawić próbę. Oświadczył tedy w przytomności wielu osób, że żony swojej dłużej już ścierpieć nie może i że teraz dopiero widzi, jak źle i nieopatrznie postąpił, do swego domu ją wprowadzając. Dlatego też postanowił zwrócić się do papieża z prośbą o rozwiązanie małżeństwa swego, tak, aby mógł poraz wtóry się ożenić.
Wielu uczciwych ludzi ostro mu ten zamiar zganiło, Gualtieri odparł jednak, że tak być musi.
Dama, usłyszawszy o tem postanowieniu, wiedziała, że będzie musiała powrócić do ojcowskiej chaty, owce pasać, a takoż znosić to, że inna białogłowa będzie posiadała jej męża, ukochanego nad wszystko. Cierpiąc najsroższe męczarnie, zbierała siły, aby z pogodą przyjąć ten nowy dopust losu.
Po kilku dniach pan Gualtieri wręczyć sobie kazał zmyślone listy, niby to z Rzymu nadesłane, i wmówił w swoich poddanych, iż papież udziela mu dyspensy na powtórne ożenienie się. Gualtieri wezwał Gryzeldę i w przytomności wasali rzekł do niej w te słowa:
— Żono, na mocy pozwolenia papieskiego, mam prawo pojąć inną małżonkę. a ciebie opuścić.
Przodkowie moi byli władcami tego kraju, twoi zasię szli z nikczemnego chłopskiego stanu, dlatego też nie chcę cię już za żonę i rozkazuję ci, abyś do swego ojca powróciła wraz z wianem, któreś mi wniosła.
Dama wysłuchała tych słów ze strasznym bólem, aliści przezwyciężywszy swoją mdłą, białogłowską naturę i powstrzymawszy łzy, gwałtem do oczu się cisnące, rzekła:
— Panie mój, nie zapomniałam o tem nigdy, że mój nikczemny stan twemu dostojnemu rodowi nie odpowiada. To, że twoją żoną się stałam, uważałam zawsze za dar twojej i bożej łaski. Nigdy nie sądziłam, że ten zaszczyt z prawa mi się należy. Obecnie, ponieważ podoba ci się żądać zwrotu darów twoich, muszę ci je oddać. Oto twój pierścień którym się ze mną zaręczyłeś, przyjm go z powrotem. Rozkazujesz mi, abym zabrała wniesione ci wiano. Nie potrzebuję na to skrzyń, ani tragaży, nie zapomniałam bowiem, iż nagą mnie wziąłeś. I jeśli godziwą ci się wyda rzeczą, aby to łono, które dzieci twoje nosiło, na pośmiewisko tłumu wystawione zostało — odejdę stąd naga. Proszę cię jednak, abym wzamian za moje dziewictwo, które ci przyniosłam, a którego z sobą napowrót zabrać nie mogę, odeszła stąd choćby w jednej koszuli.
Gualtieri, bliski płaczu, zachował niewzruszony, surowy wyraz oblicza i rzekł:
— Dobrze, weź jedną koszulę.
Wszyscy przytomni prosili go, aby jej przynajmniej jedną sukienkę podarował, jakżeby bowiem znieść to mógł, aby kobieta, która przez kilkanaście lat jego żoną była, tak haniebnie i nędznie w jednej koszuli tylko z jego domu wyjść miała. Wszystkie prośby na nic się jednak nie zdały i Gryzelda, boso, w koszuli i z odkrytą głową, gorąco wszystkich Bogu poleciwszy, opuściła dom małżonka swego, wśród rzewnego płaczu wszystkich przytomnych. Giannucole, który nigdy nie mógł uwierzyć, że jego córka naprawdę żoną Gualtieri się stanie i który z dnia na dzień czekał na wypędzenie Gryzeldy z zamku, zachował stare jej suknie, które miała na sobie owego poranku, gdy Gualtieri przybył po nią. Stary wieśniak wydobył teraz szatki te z ukrycia i wręczył jej. Gryzelda, odziawszy się w nie, zajęła się domową pracą, którą ongiś wykonywała, znosząc z pokorą okrutny cios wrogiej doli.
Gualtieri tymczasem udał przed swymi ludźmi, że wybrał sobie za żonę córkę hrabiego Panago i, zarządziwszy okazałe przygotowania do wesela, po Gryzeldę posłał. Gdy się zjawiła, rzekł do niej w te słowa:
— Mam zamiar sprowadzić moją narzeczoną, którą niedawno sobie wybrałem. Chciałbym ją godnie przyjąć. Nikt lepiej od ciebie na tych rzeczach się nie zna. Urządź więc wszystko jak należy, sproś damy wedle swego wyboru i przyjmij je, jakbyś panią tego domu była. Po weselu będziesz mogła znów do ojca powrócić.
Jakkolwiek każde z tych słów było ciosem sztyletu dla serca Gryzeldy, która miłości do Gualtierego razem ze szczęściem wyrzec się nie mogła, odrzekła jednak spokojnie:
— Jestem gotowa uczynić, mój panie, wszystko, co tylko każesz.
I powróciwszy w grubych szatach z sukna romańskiego do tego samego domu, który niedawno w koszuli opuściła, jęła komnaty czyścić i porządkować, tkaniny rozwieszać, kuchnią się zajmować, słowem, jak prosta służebna do wszystkiego rękę przykładać. Spoczęła nie pierwej, aż wszystko urządziła tak jak należało. Wówczas, zaprosiwszy jeszcze w imieniu Gualtierego wybrane damy, czekała dnia uroczystości. Gdy dzień ten nadszedł, Gryzelda, w nędzne szaty odziana, z godnością i wesołem obliczem przyjęła damy, na wesele przybyłe.
Gualtieri oddał dzieci swoje na wychowanie do pewnej krewniaczki, zamężnej za grabią Ponago. Córka jego, tak urodziwa, że piękniejszej trudnoby było na całym świecie znaleźć, liczyła dwanaście lat, syn zasię był sześcioletnim chłopcem. Gualtieri wyprawił poselstwo do krewniaka w Bolonji, prosząc go, aby przybył do Saluzzo wraz z dziećmi, w otoczeniu dobranego orszaku i aby po drodze mówił każdemu, iż panu Gualtieremu narzeczoną wiezie.
Krewniak spełnił wolę markiza i, wyruszywszy w drogę, po kilku dniach przybył do Saluzzo wraz z młodą dzieweczką, bratem jej i świetnym orszakiem. Znalazł tam już wielu obywateli miasta, a takoż mieszkańców okolic, oczekujących nowej małżonki Gualtierego. Młodą narzeczoną powitały wszystkie damy, wprowadzając ją do sali, w której stoły nakryto. Tutaj Gryzelda wyszła jej naprzeciw i rzekła, zwracając się do dziewicy:
— Witaj, pani moja!
Damy daremnie błagały Gualtieri, aby Gryzeldę w jej komnacie w spokoju zostawił, albo też przyodział ją w jakieś stosowne szaty, tak, aby przed obcymi w tak nędznym stroju nie była zmuszona się pokazywać; jednakoż wszystkie te prośby na niczem spełzły. Wkrótce goście zasiedli do stołu i uczta się rozpoczęła. Oczy wszystkich zwrócone były na dziewicę; powszechnie się zgadzano, że Gualtieri dobrą zamianę uczynił. Gryzelda najbardziej się dzieweczką zachwycała.
Gualtieri, któremu wreszcie się wydało, że dość ma już dowodów cnoty żony swojej, i widząc, że niestatek losu w niczem jej nie zmienił (wiedział przytem, że ta twardość nie płynie wcale z tępego przyrodzenia) osądził, że nadszedł czas, aby uwolnić ją od ciężkich doświadczeń i położyć kres jej męce, którą skrywała pod spokojnym oblicza pozorem.
W przytomności całego zgromadzenia przywołał ją przeto do siebie i rzekł:
— No, jakże ci się podoba moja nowa małżonka?
— Panie mój — odparła Gryzelda — siła dobrego o niej powiedziećbym mogła. Jeżeli ma tyle rozsądku, ile piękności, to nie wątpię bynajmniej, że najszczęśliwszym na świecie człowiekiem was uczyni. Zaklinam was jeno i błagam, abyście oszczędzali sercu jej tych doświadczeń, których inna białogłowa, niegdyś do was należąca, tak wiele znosić musiała. Ledwie bowiem uwierzyć mogę, aby ta dziewica tak młoda i w takich dostatkach wzrosła, mogła przenieść to, co ścierpiała tamta, przywykła od dziecka do trudów i ciągłej walki.
Gualtieri, widząc, że Gryzelda najmocniej przekonana, iż dziewica ta ma jego żoną zostać, jednak jaknajlepiej o niej mówi, wezwał ją, aby obok niego usiadła i rzekł:
— Gryzeldo, nadszedł czas, abyś wreszcie zakosztowała owoców twojej długiej cierpliwości i aby ci, którzy mnie za okrutnika, tyrana i szaleńca poczytywali, przekonali się, że wszystko, co czyniłem do jednego celu zmierzało. Poddanych moich chciałem nauczyć, jak im żony wybierać należy, ciebie dobrą żoną uczynić, a samemu sobie zapewnić spokój na cały czas pożycia z tobą. Żeniąc się, obawiałem się, że nieszczęście sobie gotuję, dlatego też postanowiłem doświadczać cię na różne sposoby. Ponieważ jednak przez cały ten czas słowem ani czynem woli mojej się nie sprzeciwiłaś, pojąłem, że znalazłem w tobie to szczęście, jakiegom pragnął. Teraz zasię chcę ci powrócić wszystko, com ci częściowo zabierał, i żywą radością zagoić rany serca, jakie ci zadałem. Przyjmij z wesołem obliczem tę, którą za narzeczoną moją poczytywałaś i jej brata; są to twoje i moje dzieci, które wszyscy poczytywali już za okrutnie przeze mnie pomordowane. Ja sam jestem małżonkiem twoim, miłującym cię nad wszystko, i to przekonanie żywiącym, że na całym świecie niemasz drugiego męża, któryby z żoną swoją podobnie był szczęśliwy.
Po tych słowach uścisnął ją, ucałował i, wstawszy od stołu wraz z Gryzeldą, zalaną łzami, skierował się ku córce swojej, nie pojmującej niczego z tego, co zaszło. Rodzice uścisnęli czule dzieci swoje i wszystkich przytomnych z błędu wywiedli.
Damy podniosły się z miejsc swoich i udały się pospołu z Gryzeldą do jednej z komnat, gdzie w wspaniałe szaty ją przyodziały, a potem znów jako panią domu do sali wprowadziły. Zaczęła się uczta, która przez kilka dni trwała. Gualtierego poczęto uważać od tej chwili powszechnie za wielce mądrego człeka, chocia próby, którym poddał swoją żonę, wszystkim zbyt okrutnemi się zdawały. Osobnemi pochwałami Gryzeldę wysławiano.
Hrabia di Ponago po kilku dniach do Bolonji powrócił. Gualtieri teścia swego Giannucole od biedy wybawił i w szczęściu i spokoju żyć mu pozwolił. Później markiz wydał swą córkę zamąż za pewnego szlachetnego młodzieńca, sam zasię żył długo i szczęśliwie z Gryzeldą, w osobnem zachowaniu i czci ją mając.
Cóż możecie powiedzieć o tej materji? Chyba jeno to, że do chat ubogich czasami duch boży z niebios zstępuje i że w pysznych pałacach można znaleźć nieraz takich, którzy winni raczej trzody pasać niż ludami rządzić. Któż, krom Gryzeldy, zdolny byłby znieść z spokojnem obliczem twarde próby, jakim ją Gualtieri poddał. Jego zasię zasłużonaby spotkała kara, gdyby Gryzelda, wygnana z domu w jednej koszuli tylko, pozwoliła innemu gładzić białą skórkę swoją.
Gdy Dioneo opowiadanie swoje zakończył, damy ożywioną rozmowę zaczęły, różne przeciwne sądy wypowiadając, chwaląc i ganiąc naprzemian niejedno w materji opowieści. Wreszcie król, spojrzawszy na niebo i obaczywszy, że słońce już się ku zachodowi chyli, rzekł w te słowa:
Piękne damy! Trud rozumu śmiertelników nie tylko na tem się zasadza, aby w pamięci przeszłość zachowywać i znać teraźniejszość, ale i przyszłość przewidywać. Najroztropniejsi ludzie za szczyt mądrości to poczytują. Jak wam wiadomo, jutro upływa czternaście dni od czasu, gdyśmy Florencję opuścili, aby swoje życie i zdrowie ochronić, a takoż rozproszyć owe troski i smutki, jakie nas w mieście rodzinnem dręczyły, odkąd morowa zaraza w niem wybuchła.
Wydaje mi się, że wszystko, cośmy zamierzyli, spełnione zostało. Zajmowaliśmy się wesołemi opowieściami, piliśmy i jedliśmy do syta, śpiewaliśmy i tańczyli i czyniliśmy wszystko, aby upadłego ducha nieco podnieść. W trakcie pobytu tutaj żadne słowo, ani uczynek żaden, tak z waszej, jak i naszej strony na naganę nie zasłużył. Panowały wśród nas dobre obyczaje, zgoda i rodzinna zażyłość. Oto, o czem się przekonałem, jeśli tylko dobrze patrzyć umiałem. Niewątpliwie ze względu na waszą i moją cześć, a także wspólny nasz pożytek, przekonanie takie miłe wam być musi. Aby jednak do nudy między nami nie dopuścić i nie dać powodu do uchybiających naszej czci pogłosek, uważam, że powinniśmy powrócić tam, skąd przybyliśmy, zwłaszcza, że każdy już miał udział w zaszczycie królowania, który teraz ja piastuję. Dodam do tego jeszcze tę okoliczność, że o naszym pobycie tutaj wieści się szeroko rozniosły tak, iż inni ludzie mogliby się do nas dołączyć, coby zapewne wiele uroku dniom naszym, tutaj spędzanym, odebrało. Jeżeli tedy rada moja wam się podoba, to zatrzymam powierzoną mi koronę aż do chwili powrotu, który, jak mniemam, jutro rano nastąpić powinien. Jeśli jednak inną uchwałę poweźmiecie, to mam już na myśli kogoś, którego jutro ukoronujemy.
Młode damy i kawalerowie długo naradzali się między sobą, wreszcie jednak radę króla za dobrą uznali i postanowili do niej się zastosować. Król kazał przywołać marszałka, omówił z nim wszystko, co nazajutrz uczynić należało, a potem dał towarzystwu swobodę, aż do wieczora. Wszyscy, jak to w zwyczaju leżało, różnym rozrywkom się oddali. Potem, gdy stosowna pora nastała, zasiedli do stołu. Po wieczerzy rozpoczęły się śpiewy i tańce, którym Lauretta przewodziła. Fiammetta, na rozkaz króla, taką piosenkę zanuciła:
— Gdyby się zazdrość zbytnio nie łączyła
Z miłości kwiatem,
Szczęśliwszą którażby ode mnie była?
W kochanku moim młodości uroki,
Wiosny świeżością błyszczą i nadzieją,
Cześć oraz godność wiedzie jego kroki,
W uczynkach dzietność i dobroć jaśnieją;
Z mądrością łączy wymowy słodycze,
Kształty posągu z ruchy szlachetnemi,
Któraż dziewica na szerokiej ziemi
Piękniejsze kiedy kochanka oblicze,
Piękniejszą duszę wyśniła?
Lecz właśnie wszystkich tych przymiotów całość
O niego lękać się i drżyć mi każe:
I inne widzą jego doskonałość
I z nimby siebie chciały ujrzeć w parze!
Kto wie, z jakiemi myślami się noszą,
Jakie zasadzki, jakie stawią sieci!
Więc wdzięki jego są dla mnie rozkoszą.
Która zarazem wieczną troskę nieci,
Drżę, że rywalki mój sen szczęścia spłoszą,
Że mi go porwie ich siła!
Och, gdybym mogła mieć tyle ufności,
Ile miłości mam dla niego w duszy,
Byłabym wolna od srogich katuszy,
Które sprowadza zazdrość z sobą w gości.
Lecz mężczyzn plemię, w kochaniu niestale,
Za każdą nową idzie kusicielką,
Więc nie bez racji życie moje całe
Jest ciągle trwogą i męczarnią wielką,
Umieram w chwili, gdy oko zuchwałe
Któraś na niego zwróciła!
I błagam Boga, by od sióstr mej duszy
Oddalał wiecznie zdrody myśl złośliwą.
Skarbu mojego żadna z was nie ruszy,
Lecz gdyby która miną pieszczotliwą,
Pochlebnem słowem, lub choćby skinieniem
Ku sobie kiedy przywabić go chciała,
Przed gniewem moim niechaj drży zuchwała!
Stanę się zemsty trawiącym płomieniem.
Nie będę ciszy, ni spoczynku miała.
Aż zginie ta, co zdradziła.
Gdy Fiammetta pieśń swoją skończyła, Dioneo, stojący obok niej, rzekł z uśmiechem:
— Madonno, dobrze uczynicie, mówiąc, kim jest wasz kochanek, tak, aby żadna z dam nim nie owładnęła i nie naraziła się przez to na gniew wasz srogi.
Potem wiele jeszcze pieśni odśpiewano, a gdy połowa nocy upłynęła, wszyscy, wolę króla wypełniając, na spoczynek się udali.
O świcie podnieśli się i pod przewodnictwem króla powrócili do Florencji, dokąd marszałek wszystkie ich rzeczy już był odesłał. Przybywszy do miasta, pożegnali się trzej młodzieńcy z siedmioma damami w kościele Santa Maria Novella, gdzie je kiedyś spotkali. Damy powróciły wkrótce do domów swoich.