Dla dzieci/Władysław Bełza

<<< Dane tekstu >>>
Autor Franciszek Konarski
Tytuł Władysław Bełza
Pochodzenie Dla dzieci
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1897
Druk Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Władysław Bełza

Trzydzieści lat służby wiernej, karnej i wytrwałej pod jedną chorągwią, to zasługa niemała, lecz lat trzy dziesiątki spędzić na służbie u zazdrosnej i kapryśnej bogini poezyi i mieć mimo to serce tak pełne wiary, zapału i ideałów, jak się je miało niegdyś, zaciągając się pod jej sztandary — to zjawisko rzadkie, to rzecz zazdrości godna. Takim właśnie bojownikiem pod hasłami piękna, dobra i prawdy, ufnym wciąż i wierzącym, młodym wciąż — to Władysław Bełza, święcący w roku bieżącym trzydziestolecie literackiej pracy.
Słowa powyższe nie zawierają przesady, przyzna to każdy, kto zetknął się z nim bliżej i miał sposobność zaglądnąć głębiej w tę jasną duszę. Jak z oblicza jego wygląda jakaś dziwna pogoda, jak w oczach, obok słowiańskiej zadumy i marzycielstwa, wiarę w świat i ludzi czytasz, tak w całej działalności pisarskiej, a co więcej, w życiu jego całem dopatrzysz się tej ufności i wiary, które mu były prawdziwie przewodnią gwiazdą po ciernistych szlakach żywota. A żywot to nie był zaprawdę różami wysłany...
Syn zasłużonego przyrodnika i profesora, Józefa, i Bogumiły z Ostrowskich, urodził się Bełza w Warszawie, 17go października 1847. r. Tak więc lata pierwszej młodości jego, najsilniejszych, nigdy niezatartych wrażeń i uczuć przypadły na czas ten, kiedy stolicą Polski raz po raz wstrząsały dreszcze patryotycznych uniesień, i znać z ognia tej gorączki wyniósł on ciepło, którego mu stać miało na całe dalsze życie. Początkowe nauki gimnazyalne pobierał Bełza w Warszawie, później uczył się w szkole junkierskiej w Kazaniu, a po uwolnieniu się ze służby wojskowej, powrócił w roku 1866. do Warszawy, rozpoczynając tu samodzielną pracę nad wykształceniem własnem, a zarazem i pracę twórczą.
Rok 1868. zamyka pierwszy okres w życiu poety; opuścił w nim miasto rodzinne i dom i tych, których kochał najbardziej, aby jeść długi czas twardy chleb tułaczy i nie widzieć już nigdy Warszawy. Kiedy bowiem imię Bełzy po latach niewielu nabrało w całej Polsce rozgłosu dzięki wybitnie patryotycznej działalności jego społecznej, jak i pracy literackiej, wyłącznie służbie narodowej poświęconej, nie wolno mu już było wrócić do kraju bez obawy narażenia się na śledztwo i prześladowania.
Pierwszym etapem w tułaczej wędrówce jego był Kraków. Tam pociągnął dwudziestoletniego poetę może urok uwielbianego przezeń, ociemniałego już wówczas śpiewaka »Pieśni Janusza«. Pol otoczył go swą opieką i Bełza był przez czas jakiś lektorem poety. Po kilku miesiącach żądza poznania świata i rozszerzenia widnokręgów swych przez podróże skłoniła go do opuszczenia Krakowa. Z drobną sumką w kieszeni, zebraną w czasie długich miesięcy wszelkiego zaparcia się, opuszcza Bełza Kraków i pełen młodzieńczego animuszu jedzie na Wenecyę, Padwę i Zurych do Paryża. Na paryskim bruku prysły z resztkami oszczędności krakowskich i resztki illuzyi, a na ich miejscu stanęło widmo nędzy i głodu przed oczyma żądnego wrażeń marzyciela. Zbladła tu, lecz nie zagasła szczęśliwa gwiazda poety. Oto Bohdan Zaleski otoczył opieką swą młodego zapaleńca, tak że pomoc jego pozwoliła mu wyjechać do Poznania. Dwuletni prawie pobyt Bełzy w Wielkopolsce nie pozostał bez dodatnich owoców dla społeczeństwa. I tak wespół z pułkownikiem Edmundem Calierem, Klemensem Kanteckim i Władysławem Ordonem, którego zawezwał z Krakowa, zakłada w grudniu r. 1870. »Tygodnik Wielkopolski«, a więc nową placówkę w zaciętej walce owych pieleszy narodu naszego z germanizacyą. Większą jeszcze zasługą i prawdziwą chlubą poety będzie na zawsze praca jego około stworzenia stałego teatru polskiego w Poznaniu. Onto bawiąc w starej ziemi Piastów obudził na nowo drzemiącą od dawna w społeczeństwie myśl wzniesienia przybytku dla narodowej sceny; Bełza z właściwą sobie ruchliwością i sprężystością zabrał się do urzeczywistnienia tego wielkiego dzieła. Jako delegat komitetu budowy teatru narodowego, objeżdżał dwory i dworki, budził ospałych, zachęcał powolnych, dodawał zapału gorącym i w krótkim czasie zebrał osobiście przeszło 10 tysięcy talarów. Teatr stanął w Poznaniu, a z nim wzniesiono znowu jedną zaporę więcej przeciw zalewowi fal, zagładą życiu polskiemu grożących.
Rząd pruski nie mógł, rzecz jasna, patrzeć miłem okiem na krzątanie się polskiego poety około sprawy narodowej. Załatwiono się z nim krótko, ściśle według metody pruskiej — wydalono go z kraju.
Miłe i piękne uznanie zasług położonych w tym czasie spotkało poetę po latach 25. Oto w czasie ćwierćwiekowego jubileuszu istnienia sceny poznańskiej, na któryto obchód zaproszony został i Bełza, wyszczególniano go jako jednego z budowników tego pomnika narodowego życia na każdym kroku, złożono hołd jego trudom i pracy z przed lat wielu, a najrzewniejszym i najmilszym zapewne dla poety uczuć wszystkich wyrazem był toast, wzniesiony na cześć jego przez rzemieślnika poznańskiego p. Marcina Andrzejewskiego, który sam patrzył przed ćwierćwieczem na zabiegi poety i uczcił je wymownie. Podajemy tu zakończenie przemówienia jego podług »Dziennika Poznańskiego« Nr. 243. z 22. października r. 1895.
»A gdy dłuższy czas bawił u nas (Bełza), zakipiało życiem Towarzystwo (Młodych Przemysłowców) i za jegoto inicyatywą wzięto się do pierwszego przedstawienia amatorskiego.
Nasz poeta reżyser cudów dokazywał. W starej budzie na Wihelmowskim placu miejsc przybrakło, sukces ogromny. Po przedstawieniu zaczęto mówić, że podobno nasz reżyser poeta, ukochany przez wszystkie boginie, a najwięcej przez boginią miłości, w strasznej niezgodzie żyje z fortuną; postanowiliśmy wtedy na złość fortunie ofiarować cały czysty zysk naszemu kochanemu reżyserowi. Lecz cóż się stało? Nasz ubogi Krezus ofiarował wszystkie te pieniądze jako pierwszy datek na przyszłą stałą, scenę poznańską, przeszło sto talarów. Po wielu słowach, pierwszy to czyn!
Dano jeszcze kilka przedstawień, fundusz urósł znacznie, posypały się za nim ofiary całego kraju. Dziś patrzymy na tego męża posiwiałego w pracy dla narodu i dla dziatwy naszej, tej naszej przyszłości. Wznoszę ten puhar na cześć Jego! Władysław Bełza niech żyje!«
Zostawiwszy tak trwałe pamiątki po sobie w Poznaniu udaje się Bełza, ulegając przemocy, na czas krótki do Pragi, gdzie nawiązuje niemające pozostać bez śladu w literaturze stosunki z pisarzami bratniego narodu i przenosi się następnie na stały pobyt do Lwowa.
Teraz zaczyna się nowa epoka w życiu poety. Wiatry uniesień i burze życia otrzęsły niejeden liść z drzewa złudzeń, niejeden kwiat zwiądł i spadł zwarzony szronem, niejeden, co gorzej, cierpkie wydał owoce, lecz zato myśl pogłębiła się, duch zmężniał, charakter ustalił. Bełza, czujący aż zbyt może braki systematycznego wykształcenia swego, zabiera się teraz przedewszystkiem do szczerej pracy nad sobą. Zapisuje się jako nadzwyczajny słuchacz na wykłady literatury polskiej prof. Ant. Małeckiego i Romana Piłata i na wykłady historyi Ksaw. Liskiego i Winc. Zakrzewskiego. Bierze czynny i żywy udział w stowarzyszeniach naukowych akademików lwowskich, czyta, wzbogaca wedle możności swą wiedzę. Równocześnie też nie ustaje w pracy literackiej. Nie było pisma w Galicyi, któreby go nie zaliczało do liczby swych współpracowników, jak nie było, stanowczo rzec można, żadnej ważniejszej sprawy literackiej lub patryotycznej, do którejby w miarę sił swoich ręki nie przyłożył. Z rokiem 1882. ustalił się materyalny byt poety; został skryptorem literackim Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, gdzie pracując bez przerwy lat 16, zajmuje obecnie poważne stanowisko naczelnika zarządu wydawnictwa książek szkolnych.
Na kartach życia umysłowego stolicy Rusi zapisane jest imię Bełzy niestartemi głoskami. I rzecz dziwna — idealista czystej wody, niepraktyczny marzyciel, który przez pół życia swego niemal miotany był falami losu, jak łódź bez kompasu, przymierający nieraz głodem i chłodem, gdy szło o byt jego własny, gdy idzie o obcą, zwłaszcza publiczną sprawę, umie rozwinąć ruchliwość i przedsiębiorczość niezwykłą, umie nie tylko sam jak najzręczniej zabrać się do dzieła, lecz nawet rzucić zrąb rzeczy trwały i innych pociągnąć za sobą. Złożył tego dowody w Poznaniu, w sprawie teatru, i niejednokrotnie we Lwowie, zażywającym do niedawna smutnej sławy z niezdrowej senności w życiu duchowem. Bełza był jednym z tych, co tę senność przerwali. I tak w roku 1880. założył »Koło artystyczno-literackie«, towarzystwo, mające zbliżyć i zjednoczyć w wspólnej pracy i towarzyskiem pożyciu lwowską drużynę literacką. Jego też zasługą jest powstanie r. 1886. »Towarzystwa literackiego im. Adama Mickiewicza«, które pod naukowem kierownictwem prezesa swego prof. Romana Piłata, wydało dotychczas szereg tomów »Pamiętnika« poświęconego życiu i dziełom wieszcza i obecnie pracuje nad pierwszem krytycznem wydaniem dzieł jego. Przez lat ośm wreszcie był nasz poeta najczynniejszym członkiem dyrekcyi Towarzystwa Przyjaciół sztuk pięknych we Lwowie, gdzie znowu dzięki jemu, między innemi rzeczami, wprowadzono w życie bardzo pożądaną i pożyteczną nowość, mianowicie sprzedaż dzieł sztuki za częściową spłatą. Myśl to prawdziwie szczęśliwa, przyjęli ją też poklaskiem artyści i członkowie Towarzystwa. Podobnie na wielu innych jeszcze polach brał i bierze Bełza żywy udział w pracy, a wszędzie i zawsze przyświeca mu tylko chęć służenia dobrej sprawie, bezinteresowność bowiem najczystsza i szczera skromność to istotne zalety jego charakteru, jeśli zaś błądził kiedy, to — sercem błądził.
W krótkim tym szkicu pominęliśmy niejeden ważny szczegół z życia poety i niejeden czyn taki, któryby mógł sobie rościć prawo do miana zasługi; nie było też zadaniem naszem pisanie życiorysu jego, tylko skreślenie pobieżnej sylwetki.
Jednak wizerunek poety naszkicowany tu, byłby niezupełny, a nadto i krzywda stałaby się mu, gdybyśmy nie podnieśli jeszcze jednego szczegółu, będącego znamiennym a bardzo dodatnim rysem jego charakteru. Oto Bełza wrażliwy, nerwowy a przytem i rzutki, obdarzony jest dziwnie rozwiniętym zmysłem społecznym, towarzyskim, który bez wątpienia wykwitł, jak piękne kwiecie, nieraz owoc słodki rodzące, na gruncie miłości jego ku ludziom. Bełza zna wszystkich i wszyscy Bełzę znają. Słowa te, przesadne bez wątpienia, są jednak w gruncie rzeczy prawdziwe. Niema w Polsce literata i artysty, z którymby poeta nasz nie pozostawał w stosunkach, nie prowadził korespondencyi. Tysiące listów, prawdziwy skarb autografów, będący w jego posiadaniu, są wymownym tego dowodem. A jeśli kto z obcej czy swojej braci literackiej zawita z daleka do Lwowa, to pewnie ma listy do Bełzy i u niego jawi się pierwszego. Bełza, rad z nowej wiadomości, służy mu radą, wskazówkami, wprowadza w światek lwowski, pomaga i oświeca, słowem opiekuje się nim jak przyjaciel przyjacielem. A czyż mówić potrzeba, że nieraz z bratem i chlebem podzielić się wypadło, zwłaszcza przed laty, wówczas, kiedyto żyli jeszcze we Lwowie maruderzy z dawnych dobrych czasów cyganeryi, mający apetyt i pragnienie olbrzymie, a na zaspokojenie ich, włości chyba »na Parnasie«.
Działalność literacka Bełzy była bardzo żywa, plon jej też obfity. Nie czas teraz, kiedy poeta w pełni sił i talentu niejedno jeszcze stworzyć może, rozbierać i oceniać z skalpelem w ręku to, co przyniósł do skarbca literatury ojczystej. Trzy tomy poezyi (Poznań 1871., Lipsk 1874., Lwów 1894.), tom szkiców i obrazków literackich p. t. Miscellanea, (Lwów, 1894.), Marylla, (1883. 3 wydania), liczny poczet rozpraw, będących ozdobą »Pamiętnika mickiewiczowskiego« i bardzo wiele innych prac większych i mniejszych, to piękny jego dorobek. Jako poeta ma Bełza ustalone imię i sympatyę od lat szeregu. Liryk, rzecz jasna typu dawniejszego, ma na swej lutni dwie struny — miłość Ojczyzny i ludzi. Tkliwy, szczery, czuły, miejscami zbyt może czuły w treści i formie, umie przecież i zawrzeć oburzeniem i dobyć zgrzytu ironii, gdy świętokradzką ręką dotknie ktoś jego świętości. Szlachetność formy, myśli i przewodniej idei, utworom jego każdy musi przyznać. Przyznali mu je i obcy, gdyż Jan Neczas przełożył wiele jego poezyi na język czeski, Weiss, Kurtzmann i Nitschmann tłómaczyli je na język niemiecki.
Najważniejszą, lwią istotnie część piśmiennej działalności Bełzy, obejmują prace jego dla dzieci i młodzieży. Pierwszy zbiorek poezyi jego dla młodego pokolenia wyszedł właśnie przed 30 laty p. t. »Podarek dla grzecznych dzieci. Warszawa 1867.«, a wiele z nich powstało jeszcze w latach 1862. do 1865. Poeta liczył wtedy lat dwadzieścia życia... Zjawisko w istocie dziwne i znamienne. Kiedy inni w tym wieku toną w miłosnej ekstazie i spragnieni wzruszeń serdecznych, opiewają na wszystkie tony Laury i Beatrycze, Bełza, który sam wyszedł ledwie z dzieciństwa, niesie polskiej dziatwie pierwszy snopek swych myśli w ofierze. Dalsza droga życia jego zaznaczyła się przeto już wtenczas, kiedy sam miał lat dwadzieścia i gdy sam pewnie tego jeszcze nie przeczuwał. Bełza miał zostać przedewszystkiem piewcą polskiej dziatwy i nieść jej w dani najpiękniejsze, najszlachetniejsze perły swego ducha. Szesnaście książeczek, ofiarowanych dziatwie, to zaiste poczet, mówiący sam przez się wymownie. Nadto redagował we Lwowie w r. 1872—1873. czasopismo dla dzieci p. t. »Promyk«, które zaczął jeszcze w r. 1871. w Poznaniu wydawać, lecz wydalony przez rząd pruski wydawnictwo zawiesić musiał. Od r. 1876—1883., t. j. przez przeciąg lat 7. wydawał we Lwowie »Towarzysza pilnych dzieci«. I tego wydawnictwa jednak zaniechał, zmuszony znacznemi stratami materyalnemi. Bóg odmówił poecie dziecięcia własnego, dlatego też ukochał on wszystkie dzieci polskie. Chciałby je wszystkie przytulić do serca, nauczyć wszystkiego, co dobre i szlachetne, nauczyć zwłaszcza kochać tę, którą sam nadewszystko ukochał — Ojczyznę. Miłość ku dzieciom wiedzie go, jak gwiazda promienna, kiedy zstępuje w mroczne czasy dawnych dziejów ojczystych, aby tam wskazać dziatwie, co godne uwielbienia i naśladowania, ona szepce mu do ucha słodkie słowa, jak matkę, brata, siostrę, nieszczęśliwego kochać potrzeba, ona uczy go, jak przemówić do sieroty, która nie zaznała pieszczot ni uścisku matki, jak przemówić do serca maluczkich, aby pokochali wszystko, co biedne, piękne i jasne, brzydzili się nizkiem i szpetnem i drogą obowiązku szli wciąż naprzód i naprzód ku prawdzie i światłu. Miłość ku tej dziatwie, najlepsza mistrzyni, nauczyła poetę tych słów szczerych a prostych, które muszą wzruszyć niezepsute serca.
Doznał też poeta i wdzięczności od matek i dzieci polskich. Niema chłopczyny ni dziewczęcia polskiego, któreby nie umiało na pamięć prześlicznych wierszy jego, jak »Matka« lub »Ojczyzna«, dostąpił też tego zaszczytu, który niezawsze wielkim przypadł w udziele, że liczne utwory jego, umieszczono, dzięki niezwykłym zaletom treści i formy w książkach, przeznaczonych dla szkół ludowych, i tak zabłądziły one aż pod wieśniacze strzechy, stały się własnością tych, których wszyscy najbardziej kochamy — ludu.
Trzydzieści lat pracy to szmat życia niemały. Szczęśliwy, kto go przebył i rzuciwszy okiem za siebie, powiedzieć może: co mogłem, wszystko zrobiłem.
W tej uroczystej chwili niechże poecie za uznanie staną i zachętą będą do dalszej pracy, słowa jego własne:

»Błogosławiony po stokroć niech będzie,
Ktokolwiek idzie w imię dobrej sprawy!
Kto światło rzuca na ziemi krawędzie,
Kto ster umacnia u rozbitej nawy,
Kto w burzy czasów, wśród walk krwawych znoju,
Podejmie sztandar pracy i pokoju«.


Franciszek Konarski.

We Lwowie, w czerwcu, 1897 r.










Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Franciszek Konarski.