[137]Do towarzysza, którego kusiła Towiańszczyzna.
Takich mów nie słyszeliśmy od Ciebie ani innych apostołów — IV.
(Z listu Koryntian do św Pawła. Apokryf z ormiańskiego tłómaczony przez L. Byrona, r. 1817 pod Wenecyą).
Z owoców ich poznacie ich
Pismo święte.
Choćbym miał smętne wszystkich liści głosy
Co z drzew pożółkłe opadły,
Któremi miota lada wiatr, jak losy
Co słabą duszę owładły,
Choćbym miał łzawe wszystkich dzwonów jęki
I wszystkich duchów łabędzie piosenki,
Nie wyspowiadałbym Ci tego żalu
Jakim mnie trupa szakale jedzące,
Albo robactwo przepełnia toczące...
Duch twój jak księżyc w obłoków opalu
Zbladł mi i w nowiu swego życia gaśnie
Chory, gdy żyć — żyć — żyć! — żyć mu trzeba właśnie!
O strzeż się ludzi co Ci serce dają
Lecz pod warunkiem, byś im oddał duszę
Oni ją zemną wyssą, zurągają,
A potém cisną w życia zawierzusze!...
Ach! obyś kiedyś w późnym życia wieku
Nie krzyknął żalem na stracone lata,
I sam nie przeklął ich, z sobą wśród świata,
I nie zapłakał, myśląc o człowieku!..
I będziesz smutny, sobą struty, blady,
Jak ekspijacya Adama,
Któremu ducha struli bez litości,
A gdy sam został wśród puszcz świata, zdrady,
[138]
Ach! oni jeszcze bez iskry miłości
Żarli tę duszę, co została sama
Pomiędzy Bogiem — a sobą —
Jako puszcza bezbrzeżna — pełna swą żałobą!...
Ach! to są ludzie, co z pychą bez granic
Przeciwko pysze kują mdłe frazesy!
Co oprócz siebie, wszystko mają za nic,
I są jak dzikie pustyń aloesy,
Co raz na sto lat strzelą i kolące
Milczą — ten cały świat opłakujące,
Z miłością, błotem wszystko tu obrzucające
Co nie z nich wyszło i nie do nich wchodzi...
Co z Zbawiciela i pisma świętego
Tworząc parodję, w mglistych słów powodzi
Zmieszaną w rudy kołtun Konfucyuszów
Idą — i z dumą patrzą na świat cały
Mówiąc jak upiór tu Faryzeuszów:
Patrz jaki czarny świat — jaki ja biały!..
I ty bądź taki! rzecze Ci w miłości,
Aż Cię powiedzie nad otchłań nicości,
Gdzie dusza twoja w przerażeniu krzyknie
Kędy jéj tuman mglisty z oczu zniknie —
I przeklnie siebie — i ich, ogłupiona,
Im większa, bardziéj w sobie poniżona,
Jak pobielany grób — i znieważona! —
O! najstraszniejsi ludzie, co miłością
Wabią, a trują węży przebiegłością!
I niewiem, czemu tyle wielkich duchów
Poszło na mą fatalną biesiadę,
Ale wiem czemu — potrute i blade
Nieużyteczne odtąd — i złamane
Wstały — i odtąd wśród węży łańcuchów
Chodziły jako straszne Laokoony
I duch w ich piersi był już — zagaszony!..
O wśród nich jasne dusze miłościwe,
Są — lecz okute w pęta niezelżywe —[1]
[139]
Przebóg! dla kraju stracone zginęły
Bo go za środek — do ich celów wzięły!...
Jest rodzaj pychy, co niewie o sobie,
Albo że niewie, przed sobą udaje,
Ten, najstraszniejszy, jak upiór po globie
Truje niewidzian — i jako mór wstaje!..
Więc baczność! bo my Chrystusa rycerze
Stoim choć w pętach na wolności straży
I nagie piersi — to Polski puklerze
Niechaj się bluźnić tutaj — nikt nieważy
Nam Chrystus mistrzem! w ciemność nietoperze!
Nie od dziś znają żyć w Polsce Polacy,
Nie od dziś giną jako błędni ptacy,
I niedoktryner uczył nas miłować
Boga — a Polsce krwi swéj nie żałować...
Nie z ludzkich muzgów święte źródło płynie,
Co trysło na świat w zbawienia godzinie,
Bo ono z góry! idzie w ból narodu,
Co matką przyszłych światów jest porodu,
A nie od ludzi, po którychby słowach
W nicość jak liście duchy wędrowały,
A nie od ludzi, na którychby głowach
Gdyby wstał z grobu, żaden hetman biały
W gromiącéj grozy majestacie łzawy
Swéj pracnotliwéj nie strzaskał buławy!...
Którzy się stali znów świadectwem złego
Co omotali dzielne, prawe ramię,
Parodyą życia, i pisma świętego
Przedają jako koncept muzgu swego!...
Ich — własna złuda — złudzi tu — i złamie!
Bo już swe ziemskie marnéj pychy cele
W biały płaszcz kryją — lecz dni ich niewiele
Choć złego wiele po nich w życiu kłamie!
Im na przekleństwo zamatnie i sieci,
W które chcą łowić do swéj matki dzieci,
[140]
Z wyciągniętemi rękoma lecące
A w ich pajęczych objęciach — więdnące!...
Więc za to w oczy Wam rzucam przekleństwo,
Które wam kiedyś ciśnie — człowieczeństwo! —
My ich nie znajmy! ale strasznie błądzi,
Kto błądzi sercem! bo duchem pomiata!
Gdzie szatan świadczy — tam Bóg niechaj sądzi —
Ja wolę małe dziecię, co zna mało,
Lecz coby dobrze swój katechizm znało
A kraj — Kościuszków miłością kochało —
Wierząc i czując prawdy nieśmiertelne,
Których tu bramy nie schłoną piekielne!..