[84]Ufajmy nie sobie, lecz naszemu posłannictwu. — Wszakżeśmy już tak daleko zaszli od nieładu pierwszych dni tułactwa — a przecież to się niestało ani wolą, ani usiłowaniem jednego człowieka! odwieczny duch Polski żyje pośród nas, chociaż na żadnéj jednéj, wybranéj i poświęconéj przez siebie głowie rąk swoich nie złożył, — cierpi — i pracuje sam, w naszych sercach i myśli; słuchajmy go z uszanowaniem, ilekroć przemawiać do nas zechce, lub ustami braci, lub z głębi dusz naszych wydzierającym się głosem —
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Duch Polski umilkł na chwilę — ale nie ustąpił z téj ziemi; tchnie w obyczajach, żyje w familijnych kołach, przyswaja dzieci ciemięzców, pociesza umierających, daje stałość i męztwo męczennikom, czci ich prochy, uświęca i podnosi duszę niewolnika, pokrzepia wygnańca i spowiada niewiernych: oto już nową i wielką siłą zagrzmiał w naszym dźwięcznym i męzkim języku — lecz ile razy uzbraja dłonie, domaga się po nas czci całéj i pełnéj — inaczéj — jeszcze niewola — i jeszcze wygnanie!............
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Kraj żąda węzła i myśli; stronnictwo zatém, które na tułactwie ten węzeł najporządniéj, tę myśl najloiczniéj wyrabiać im i przedstawiać potrafi; najprędzej zrozumianém zostanie. Oto codziennie krew się leje, wznoszą rusztowania, wypełniają więzienia. Czytajcie same wrogów wyroki, wszędzie tylko myśl demokratyczna uderzaną bywa, bo ona jedna dzisiaj w ojczyźnie czuwa i cierpi.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Duch polski pokochał zarówno wszystkie swe dzieci. .....
Leonarda Rettela rzut oka na dzieje emigracyi do r. 1842.
Niech boli jako chce!
Szemberg, wyprawa na Wołoszczyznę.
Przed twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę wolną, racz nam wrócić Panie!
Odkąd łóny pożarów przygasły i jęki mordowanych przycichły na chwilę, a Moskwa cichaczem morduje, tępi i wywozi bezbronnych, ohydnie okłamanych i opuszczonych przez Europę, zdaje się światu, że powstanie narodu polskiego stłumione, stłumione ad nonsum — i że naród nieprędko dźwignie się z apatyi, utraciwszy krwi, sił moralnych i zdolności — tyle!.. O! nie! jak Bóg żyw! My czujem inaczéj!.. naród spotężniał się w olbrzyma, co siebie poczuł — powstanie przeto wcale nie jest stłumione — (czuje to cała hydra trójgłowa!) bo między powstaniem r. 1863—4, a wszystkiemi innemi powstaniami naszemi, jest ta olbrzymia różnica — że ono nie ustanie jak tamte!.. ono tylko przeszło w krew i w kości narodu, i nie ustanie, dokąd naród za zbrodnie świata ukrzyżowany, choćby wszystkie piekła i światy kolejno zwalczać przyszło, nie odzyska, na nic i na nikogo się nie oglądając, wydartéj sobie ziemi i niepodległości — dokąd Polska wolną i od siebie zależną potęgą europejską nie stanie — od morza do morza! Dla odpowiedzenia sobie na te żywotne pytania, których świętość i ważność każdy z nas w szpiku kości swoich czuje — spojrzyjmy po całym potoku ostatnich wypadków od ich źródła poczynającego się w niebie do ich ujścia — w morze narodu; nie już okiem Polaka, ale choćby tylko człowieka — [86]chrześcianina — choćby okiem ptaka, który wzleciał nad pobojowiska i krzykiem piersi swojéj woła do Boga, co widział!... Spojrzyjmy na ogólny przebieg olbrzymiéj katastrofy — potem na jéj skutki — i na to, co dziś nam po tém wszystkiém poczynać?... Polska w r. 1863 niewiedzieć zkąd i przez co — jedynie woli bożéj zrządzeniem — budzi się jak lew uśpiony, którego sen Europa w czasie wojny Krymskiéj śmiercią mieniła. — Polska poczyna znaki życia dawać w grobie swoim — ruszać się nagle — i oddychać — przeciera oczy i woła! żyję! wrogi jéj usłyszały to z przerażeniem, i jak grabarze okradający ciało dziewicy w letargu uśpionéj, uderzając łopatami w ciemię jéj czoła, zakrzyknęli z przestrachem: czego chcesz przeklęta nieszczęśliwa?.. życia! odpowiada — i poczyna żyć — życiem tysięcy, rozpłomieniających tysięce — ale żnicz święty żywi tylko w piersi swojéj, nie chwyta oręża — złożywszy ręce z śladami gwoździ na pierś tę śnieżną jak męczennik przez piekło niewoli i wsteczności, poczyna iść — naprzód — ona męczeńsko tylko chce cierpieć — i dowieść światu — że żyje! o niesłychana w dziejach świata! tytaniczna ducha chwilo! szczęśliwy kto Ciebie widział — a historya tylko w czasów pierwszego chrześciaństwa podobne widziała ustępy. — Sercem i ogniskiem tego życia stała się Warszawa, która godna siebie, jednym krokiem stanęła u szczytu! Ztamtąd rozpromienia się życie chyżo na cały naród, który patrzy rozrzewniony, starzy ze łzami wspominają a młodzież oczekiwać poczyna — objawom życia Warszawskiego odpowiadają adresy szlachty Podolskiéj i Mińskiéj — i zemsta Moskiewska przerażona tą niespodzianką — Processye całego narodu, z majestatycznym pochodem, z hymnem ojców „Boże coś Polskę“ na ustach, z grobów poczynają iść — w przyszłość, jak za dni pierwszych chrześciaństwa gromady wiernych, jak uwidomiony strómień postępu — całe zastępy młodzieży z chorągwiami (jak szkoła sztuk pięknych), orszaki niewiast, poważni mężowie, i ślepi starcy nieraz, [87]wiedzeni za rękę przez niewinne pacholęta, suną się za swém świętem duchowieństwem, z hymnem odrodzenia na ustach, od którego mury wzruszone pękać i schylać się zdają; wśród brzmienia dzwonów sunie ten pochód żałobą okryty, jak jeden mąż, wielki jak świat — sunie naprzód!.. piekło Moskwy staje — zdumiewa się zgłupiałe — niewierzy — grozi — daje ognia! piérwsze ofiary padają, z tłumu kilka głosów Jezus Marya!.. chrzest pierwszéj krwi uświęca Warszawę — a tłum ten, z trupami ofiar posuwa się naprzód, odpowiadając drugą strofą na strzały i jak jeden lew rycząc do Pana zastępów. „Przed twe ołtarze zanosim błaganie, ojczyznę wolną, racz nam wrócić Panie!“ i stąpa daléj z duchem świętym w piersi w nieśmiertelność!.. Moskwa oszalała porywa się za włosy — zżyma, klnie, mięknie — woła, bijcie się z nami — i znów daje ognia do sunącego uroczyście tłumu — ofiary znowu padają — cienie ich wstają w błękicie ku kolumnie Zygmunta — a od drugiéj strony miasta odzywa się takiż chorał — potężny, i tłum nowy z pieśnią „Boże ojcze“ rozlegającą się w niebogłosy, postępuje ku pierwszemu orszakowi, zlewa z nim w jedną całość messyaniczną — i tak idąc, nieraczy słowem nawet odrzec na kule wroga i z pieśnią swoją przechodzi jak sen groźny pomordowanych przed oczy jego tryumfalnie pochodem ducha! z tym ludem zaprawdę jest Chrystus!.. modlitwą czynu wymodlony! Moskwa morduje, pastwi się, krwawi — a pieśń tryumfalna rośnie w niebiosy. I z kościołów jak ongi, wychodzi na świat dobra nowina, duchem walcząca! Polska cała staje się kościołem, którego sklepieniem gwieździste niebo i łóny pożarów — a kapłanem — duch święty!.. co podobnego w dziejach świata?.. Świat rozdziawia cyniczne usta, któremi plwał na nas, Francya zapalona, jak bęgalski płomień zaczyna pozować, a raczej possować na naszego mściciela, Anglia mizdrzy się podłemi ogólnikami, Austrya schowała szpony a Moskwa rozjuszona jak pantera, rzucając się na bezbronnych, ryczy: Oto broń! bijcie [88]się z nami! Polska odpowiada pieśnią: „Boże coś Polskę!“ i daléj stąpa tryumfalnie! a w wnętrznościach jéj poczyna się i organizuje rząd narodowy — ciało fenomenalne, zastanowienia godne — i przyjdzie czas gdzie się nad nim mocno zastanawiać będą; — niemogło niezdziwić świata, że w narodzie, o którym powzięto raz na zawsze opinię, że tylko nierządem stoi, stanął rząd — zakryty — bezimienny — który od razu posiadał ufność, miłość, posłuszeństwo — i jak miecz niewidzialny zawisł nad ludźmi złéj woli. — Rząd cudownie ukryty, który stanął i od początku, w każdéj doli prowadził żelazną ręką ster powstania, zdobył fundusze i posłuszeństwo, zdolności i energię znalazł w sobie, tak że jedni wkrótce zadrzeli przed nim, a drudzy podziwiali, niewiem, poświęcenie, czy zdolności jego pierwéj! A było to tylko koło ludzi dobréj woli i poświęcenia bez granic, którzy jak rybacy Chrystusowi od łódek, jak Cyncynnaty od swoich pługów, zeszli się, i pod szubienicami, gotowi na męczeństwo, ustanowili tę cudowną władzę, która potrafiła sieć komunikacyjną w całym kraju rozciągnąć, zapalić go, radzić, nadgradzać, skupić wszystkie stronnictwa i piętnować winnych w obec ojczyzny — było to koło ludzi, stanowiących prawa pod szubienicami, którzy luzowali się tylko jeden po drugim, idąc na rusztowanie, na wyścigi o palmę męczeństwa, i ztąd ich siła tajemnicza!.. czyż naród taki zgładzić można? czybyś ty sam mógł go zgładzić — Boże Wszechmocny?.. z ludzi, co ruch rozpoczęli, prawie żadnego niema przy życiu — zdali już sprawę swoją przed Bogiem i narodem — a dziś, kiedy rząd narodowy pod naciskiem przemocy ze względu na kraj siedzibę swoją zmienić musiał, ludzie od początku mu zawistni, uważają go za złamany, i z radością godną prywaty kopięciekopnięcie osła radzi by mu dali — dwa główne zarzuty, które mu robią, są — pierwszy, że walki nigdy na serjo nie toczyli, i że jedynie demonstracyą dla uzyskania pomocy zbrojnéj przeprowadzili, drugi dotyka wyroków śmierci na zdrajcach i szpiegach dokonywanych; — co do pierwszego, zarzut [89]jest niesłuszny zupełnie; rząd narodowy liczył na interwencyę, tak jak mógł każdy uczciwy człowiek po aplauzach zachodu na nią liczyć, rozumem uznawał ją konieczną tam, gdzie jeden naród bez ludu walczy przeciw trzem uorganizowanym najeźdzcom, ale powiedzieć, że jedynie demonstracyą przeprowadził, jest ślepo — czyż przed wszystkiém rząd narodowy nie rozwinął sił własnych narodu, czy zawsze i wszędzie nie mówił mu, by siłom własnym po Bogu zaufał, czy nie stawiał wielkiéj przeszłości przed oczy, a czy nie wytężył sił wszystkich, by massy ludu ciemnego i zgorszonego poruszyć?.. co do drugiego, rzecz to smutna i okropna, ależ rząd który ma środki egzekucyjne w ręku, i na rynkach karze śmiercią otwarcie winowajców (a często tylu niewinnych!) nieoburza was? cóż za inny środek, jeźli w stanie wojennym karę śmierci (któréj zupełnie i całkiem przeciwni jesteśmy w każdym innym razie) za konieczną poczytamy, pozostaje rządowi ukrytemu? Czyż to nie ta sama kula w tym samym kierunku lecąca, tylko przykrzéj, bo z ukrytéj broni człowieka (który się tém sam na śmierć pewną narażał) rzucona? mówiono wiele na karb osób składających rząd narodowy — będą one kiedyś sądzone przez naród, zapewne, że nie wszyscy mężowie ci na jednéj może stali wysokości, ale rząd przetwarzał się i doskonalił; faktem jest, że żaden dobry Polak ani uczciwy człowiek krzywdy od niego nie doznał, a czujemy dobrze, że dokąd magnaci i demagogi właściwym obu charakterem pozostaną, a naród niezrównoważy się w jeden organizm, któryby wszystkie swe siły umiał stósownie dla dobra powszechnego zużytkować, dotąd bez usterek być nie może — bo je zaciekłość i namiętność ambicyi, nawet w obec widma krwawéj ojczyzny nieustająca, sama wyradza, na hańbę własną i szkodę narodu. O rządzie narodowy! cześć tobie i męczennikom! dziś w nieszczęściu naszém więcéj jesteś niż kiedy potrzebnym — koniecznym jesteś! pamiętaj, że tobie ustać teraz niewolno! niewolno pod klątwą narodu!.. nie puszczaj władzy i doświadczeń [90]zebranych, bo naród niebawem ocucony, nowéj, sprężystéj, wszechstronnéj organizacyi, duchem, sercem i ciałem załaknie i obejrzy się za tobą — tobie zgasnąć niewolno! Ci, co na ciebie syczą, głównie po kątach siedzieli, intrygowali z za płota, kiedy głos twój z pod szubienicy grzmiał w narodzie — a więc przewódź nam daléj, bo tobie zaprzestać niewolno! póki niestaniem tam — gdzie twą władzę oddasz narodowi!... cześć tobie! Ale odparłszy te zarzuty wedle sił i przekonań naszych, resztę zostawiamy sądom potomności i mądrości narodowéj — a wracamy do rzeczy. Rząd narodowy, występuje w obec świata i Polski — wydaje rozporządzenia wszechstronne; Polska cierpi i milczy, naród okrywa się kirem żałoby, wesoła Warszawa a za nią kraj wyglądają jak dzień zaduszny — Polki na pamiątkę pierwszych dni ofiar, zawieszają czarne krzyże na sobie i dzieciach swoich, a hasłem ogólném staje się: usque ad finem![1] Ożywia się cała Polska i woła na cztéry strony świata: „Jestem!“ a świat milczy — patrzy na mordy — i niewie co odrzeknąć (o hańbo ludzkości! tryumfie kupców, bydląt i tyranów! Polska swych męczenników poległych pierwszych, chowa z majestatem godnym Siebie, uroczystość pogrzebu, zwiastuje wrogom, wielu gotowych ci polegli mają następców. — Wtedy Moskwa czując szum podziemnych zdrojów wiosennych, co tysiącem nurtów życia poczynają podmywać jéj podstawę, co moralną siłą walą w proch jéj wsteczność anti-słowiańską, którą stoi, wściekła na rozgłos i obrot sprawy, która raptem zolbrzymiała — poczyna z domów nocą porywać ojców i synów, i wywozić w Sybir lub pędzić w roty. Wszak lepiéj ginąć na bruku Kilińskich! Polska jeszcze milczy i cierpi! — ale kiedy Wielopolski ten poroniony wnuk Targowicy, z bezczelnością Moskala chciał plunąć na honor narodu, i ogłosił w dzienniku swoim, że wykonanie proskrypcyj przeszło spokojnie — a nawet z zadowolneniem narodu, podburzonego przez emigrantów — naród porywa za miecz ojców, i piorunem [91]miecza idzie protestować przeciw hańbie swojéj — przekrada się zimą do lasów, gdzie jak dzikie zwierzę, walczy z zwierzęcą siłą Moskwy, pastwą zimowych żywiołów i wszelakiéj nędzy!... i poczyna się noc 22 i 23 Stycznia — i poczyna się inauguracya walki duchem, olbrzymiéj jak świat — jak Bóg! co jéj dał ramię swoje, że cudem, ona sama dwa lata szamotała się z olbrzymem, który jéj niepokonał — a dziś tylko rodzaj walki zmieniła. — Tak co miało wybuchnąć, wspomógł Bóg przyśpieszoną proskrypcyą Wielopolskiego — i (o ironio!) intrygami Bismarka, który z sprawy naszéj Europejską zrobił, prędzéj niż ona siebie zdołała! I poczyna się walka — zachód patrzy z uwielbieniem, którego już niezdolny utaić, na tę krew lejącą się, tysięcy, nie walczących, ale mordowanych, którzy jak Kurcyusze padają z wiarą, miłością, rozpaczą, nadzieją. — Każdy z inném uczuciem, ale rzucający się, byle zapełnić swém ciałem tę przepaść, jaka nas dzieli od niepodległości Ojczyzny!... Moskwa przez rok cały wśród bezbrzeżnych okrucieństw, woła: Stłumione! a powstanie z pod nóg jéj wyrasta i woła: Kłamiesz! oto jestem! I padają pierwsi ludzie, pierwsze serca, pierwsze zdolności, szpik narodu! Gdzie indziéj naród walczy wszystkiémi klassami, biorąc podatek krwi w armii swojéj — tutaj, lud niemo milczy i patrzy, biała szlachta (prócz kilku bohaterskich wyjątków) łączy się dopiéro późniéj z ruchem, uzyskawszy od swoich powag i Nestorów zezwolenie służenia krajowi, ima się roboty i służy poczciwie i dzielnie, ale przez ten cały szereg klęsk i niepowodzieńniepowodzeń pierwszych powstanie stoi głównie intelligencyą, i trzyma się!... a z klęsk urasta nowa wiara w Boga na niebie, a siebie, (to jest siły własne) na ziemi!... I czy jest co rzewniejszego, co większego, jak te odezwy Langiewicza do obdartych i zgłodniałych żołnierzy w zaspach śniegu, którzy wywalczyli początek nowego tryumfu sprawy naszéj!... Późniéj kiedy Langiewicz bohater czysty jak łza, ale niebiegły w zakonie faryzeuszów, i żołnierz tylko, pada pastwą [92]piekielnych intryg, do dziś niejasnych, na które pręgierz czeka; rząd narodowy niekonfunduje się, i gdy już niejeden załamał ręce, bierze na nowo władzę, organizuje ją i radosnéj Moskwie znów w żywe oczy woła powstanie: oto jestem! i trwa w podmuchach zimy, trwa wolą bożą i siłą własną, niemając nawet czasu dość opłakać poległych olbrzymów bohaterstwa i apostołów idei — w czém wyręczają go spłakane Polki, i pobojowisk wiosenne skowronki, wieszczące z wiosną lepszą dolę. — Przychodzi wiosna — poczyna się hekatombą Miechowa! tą siostrą Somosierry!... mija w walce lato — mija jesień, jak las rąbany walą się wodze i legiony coraz nowe. Świat Platonicznie rozczula, to zdumiewa się nad nami — Francya przemawia przez swego Cesarza, który genialnie zmateryalizować ją potrafił i zapał jéj ostudzić a zyskać. — Nadchodzi zima — drugą zimę w lasach walczy Polska i Litwa — walczy do wiosny — tyle szlachetnych ofiar pada, że naród traci ich liczbę, a nikt — nikt garstki ludzi nam nieposłał!... Odstąpiła nas Anglia, Austrya wysunęła szpony, a wprowadzeniem stanu oblężenia, w Galicyi, zadała cios ruchowi wojennemu — (co najlepiéj dowodzi, jak niesłuszne są krzyki przeciw Galicyi wymierzone). W tym składzie rzeczy odstąpiła nas wspaniałomyślna Francya, któréj przeszedł humor zapału — oziębiona zręcznie przez Cesarza — Cesarz Napoleon III odstąpieniem sprawy naszej splamił honor Francyi — splamił go na długo — jak nikt, nigdy dotąd, — a Moskwa urąga śmiechem Hienny na Cmętarzach pobojowisk, nieczując, że to początek jutra, i że wcale nieosiągnęła celu — tradycya powstania wsiąkła w naród, roztysiączniona w nim poczuciem swéj nieśmiertelności — oto przebieg sprawy, która przeszła jak aniół Pański po ziemi naszéj, i weszła do serc naszych przed przemocą ucisku. Co nam na dal poczynać? patrzmy w siebie i z siebie wyciągnijmy śródki ratunku, niech każdy, kto czuje powie, co widzi!... Ktokolwiek dziś syczy przeciw świętości ruchu narodowego, i ducha jego, niewart [93]go pojąć ani przeczuć, — uświęcony w ogniu powstania, mówiłby inaczéj! tam, gdzie poległo 10,000, młodzieży kwiat i nadzieja przyszłości, gdzie tysiącami przepełniono cytadele i Sybiry, naród nękany wszystkiemi śródkami od wieku, wynarodowiany, bez szkół wojskowych, zaimprowizował i stworzył armię i hufiec wodzów, z których ledwo dwóch, czy czterech zostało przy życiu, wodzów szeregowców, ze zdolnościami Narbutów, Lelewelów, Mielęckich — wodzów kapłanów jak Mackiewicz, Benwenuto, Iszora i Konarski, i tylu innych następców Kordeckich i Ojców Marków. Gdzie Rząd narodowy z wysokości szubienic rządził narodem, tam był i jest Bóg Ojców z nim, a powstanie było tylko dalszym ciągiem wypadków warszawskich, które są godnym jego prologiem, i co do charakteru, bohaterstwa i poświęceń bez granic, żadnemu z powstań naszych nieustępuje, w wielu względach je przewyższając. — Może nam kto zarzuci, że uniesieni zapałem, bezwzględnie, apoteozujemy powstanie — o nie! czujemy i słabe jego strony — ale gdzież one w obec wielkich stroń się podzieją?... czujemy, że inaczéj jeszcze o nich mówić będzie potomność, niż my, cośmy mieli szczęście ich się doczekać, jako nowego ogniwa, łączącego nas teraz nierozerwalnie z prastarą świętą Polonią naszą, odnowioną tém krwi przymierzem nad głowami ludu!... Z upadkiem wojennego ruchu sprawa nasza bynajmniéj nie jest rozwiązaną — i tu olbrzymia różnica ostatniego powstania od tamtych — Ludzie — niegodni jéj rozwiązać — widać, że Bóg sobie zostawił jéj rozwiązanie, tak jak on ją rozpoczął i prowadził cudownie, byleby ludzie chcieli zrobić wszystko co mogą!... Wejdźmy w to głębiéj — Powstanie narodowe roku 1863—64, zastało rozpoczęte dzieło zacne prac organicznych — przez ludzi dobréj woli, którzy w inną drogę dla kraju zwątpili — zastało je w zawiązku — były one poczęte z najlepszém sercem, a zapewne, i nie bez rozumu stanu, o czém byłyby nas skutki bez wątpienia kiedyś przekonały — ale z większém, i młodszém sercem, [94]samodzielności pełném, przerwał je zaiste, poczynający własniewłaśnie wtedy powstanie, naród Polski. — Jemu po tak długim letargu trzeba było zbudzić się do życia, wskrzesić pioruny piersi swojéj, by niezginąć w więzach i apatyj, mimo wszystkich prac organicznych — On poczuł, że ostatecznie trzeba mu było na cały świat Judaszowy, i na Moskwę, olbrzyma samodzielnym głosem wrzasnąć jak trąbą anioła „Jestem!“ by głos ten rozszedł się w przestrzeniach dziejów!... i ludowi na nowo okazać krwawą pierś by niezabył podania — bo zadługą była nam drogą z Moskalami w kraju lud kształcić sto lat! pytanie Hamletowe, jakimby był ten wykształcony i dobrobytem wzniesiony naród, który mógł sto lat — cicho przemilczeć w niewoli?... i czy by się nienadto z tém jarzmem oswoił? Pytanie o ile w téj mierze pokolenia przewodniczące byłyby solidarnémi i wytrwałémi, boć negacya jest codzienną rzeczą w naturze ludzkiéj, a nie codzienną abnegacyą!... Wśród krzewicieli i zwolenników prac organicznych, biły serca zacne — i wielkie nawet one przed wszystkiém protestowały przeciw powstaniu, bo lękały się o nieszczęsne ofiary, bo żal im było krwi szlachetnéj, którą mieli za marnie przelaną, a czego bywali świadkami! z tych jedni zaraz zespolili instynkta swe z narodem, drudzy rozumem ujrzeli co stworzyła siła narodu, sama przez siebie, i poszli jéj służyć — bo zacność ich niemogła być głuchą na vox Dei!... więc z boleścią nad ofiarami, uznali powstanie — i poszli z ruchem, niewierząc mu — tym się cześć należy, — odszczepieńcy zaś, któremi wróg się ucieszył, napiętnowani in saecula! Mowa Napoleona III, która zdawała się mieć podobne resultata na myśli co owoce Napoleona I, prócz frazesów nic nam nieprzyniosła — a coby nam był mógł przynieść kongres Europejski, od ludzi, którzy nieśmiali w obec Rossyj uznać nas zamocarstwo o swą niepodległość wojujące, to zaprawdę łatwe do odgadnienia. — Dali by nam zapewne to co kongres Wiedeński — coś nakształt ochłapu Kongresówki i Krakowa, rządzonémi przez oligarchów, a zagwarantowanémi tak, że Car [95]mógł co dzień wycofywać po jednej gwarancyi, bez połączenia reszty rozerwanych ziem Polskich! — zamiast być taką parodyą Polski, lepiéj być wedle słów wieszcza: Wielkich ludzi prochem! A gdyby nam wreszcie dano garstkę ziemi, toć gdy komu zdrowemu rozwiążą jedną rękę, użyje jéj tylko na rozwiązanie drugiej, a następnie nóg obydwu skrępowanych!... Gdyby Car dawał jakie koncessye?... o! hańbo wierzącym w koncessye Cara! ty się śmiałością Belwederu i łoną nocy Listopadowéj zmywasz! Całą więc pracą rządu narodowego i narodu dzisiaj — by dowieźć sobie wrogom i wolnej potomności, że powstanie wcale niestłumione — ale w nas przeszło i w uczynki nasze — żeśmy takim letargiem nieusnęli jak od 1831 do 1848, jak od 1848 do 1860!... ku temu kto widzi śródki, winien je wskazać słowem i przykładem; chcielibyśmy tu jedynie poruszyć tę rzecz, by ją inni porószyli i wykazali je wszystkie — nam się widzą tylko dwa śródki wielkie potężne, przeprowadzone, w tajemnéj, jak najogólniejszej i najszczególniejszej organizacyi narodowej, któraby cały naród, wszystkie jego siły, zdolności, i szlachetność jego bezdenną zużytkowała — oto, śródek pierwszy: w całéj ziemi pod trzema zaborami, całą siłą, zapałem i wytrwaniem rzucić się do kształcenia ludu — mężowie i niewiasty niech w tém współ zawodniczą — by lud ten świadek męczeństw obecnych jak najlepiéj poznał czém było wczoraj, czém jest dzisiaj i jakie jutro téj ziemi, którą orze od wieków Piastowym pługiem! W szkółkach przyszłość nasza! — po drugie, skoro naród ochłonie z chwilowego bankructwa szlachetnego, zebraniem jakichkolwiek śródków na zakładanie szkół wojskowych w krajach, gdzie nie sięga moc tyrana — choćby w Ameryce! co nam wychowała Kościuszkę, czy w Szwajcaryi, co mu przymknęła powieki. — By szkoły te w miarę jak postąpiła sztuka wojenna od rozbioru Polski, wydały nam zdolnych oficerów i organizatorów!... nad tém czuwać i to przeprowadzać missyą rządu narodowego. — Najtrudniejsze zaiste stanowisko nasze na Litwie i w [96]krajach zabranych (niemniéj i w Wielkopolsce), gdzie Moskwa przeczuła, że jedynie wytępienie żywiołu Polskiego zapewni jéj te ziemie — wytępić w nich żywioł Polski — obaczémy czy można — ale ujarzmić go przenigdy!... A tak, mając siłę ludu za sobą — i organizatorów na czele — sami, zajrzemy oko w oko hydrze trójgłowej, bez pomocy Judaszów, którzy jak dawniéj mizdrzyć się będą i pomogą skwapliwie, skoro my sobie dzielnie pomożem. — Rewolucye Europejskie czy Moskiewskie pomogą nam może prędzéj niż spodziewać się możemy, wystąpić do nowéj walki z szatanem — boć gmachy dyplomatycznych systemów na lodzie stoją. Naszym ideałem, wyznajemy to, szczérze i głośno, jest Polska katolicko-demokratyczna — skupiająca wszystkie stronnictwa ku dobru narodowemu — oczyszczona z wpływu magnatów i demagogów, a któréj całość solidarna, szlachecko-mieszczańsko ludowa, stopniała by poczuciem dobra ogólnego, w jedną — harmonijną całość narodu![2] Taka Polska, śmiémy sądzić niezłomnie, mądra swémi nieszczęściami, poczuje się Tytanem w składzie Rodzin Europejskich, moralną przewodniczką Słowiańskiéj federacyi; i spełni posłannictwo swoje wyswobadzając siebie, i wszelkie uciśnione ludy, z pod jarzma jakichkolwiek tyranów. — Oto droga leżąca przed, po raz setny opuszczoną i krzyżowaną Ojczyzną naszą, która ostatnie powstanie, tylko w wnętrze swoje, z zewnętrza przeniosła — a za którą w jéj opuszczeniu dzisiejszém chwilowém, jeden [97]tylko głos woła — ale jak ogrom świadczy przeciw nim, w obec Boga żywego! oto głos rozlegający się z opoki Piotrowéj w przepaści dziejów — głos smutnego starca, który niemógł świętnéj i święciej uwieńczyć swéj siwizny, jak wołając za sprawą narodu, którego sztandary od wieków szepczą mu o zasługach jego w dziejach Chrześciaństwa! jego i ojców naszych z góry, błogosławieństwo, niech nam będzie zadatkiem, a węgłem prac postępowych przyszłości naszej! — Kiedy lud dojrzeje pod słońcem opieki wspólnéj, niech świat sądzi, czy Polska walić chce czy budować, że nie walczy za siebie tylko, lecz za sprawę całéj uciśnionéj Słowiańszczyzny — a przez nią, całéj postępowéj ludzkości — oto jéj messyańskie powołanie; połączyć ją na nowo z dobrem i prawdą — by mogła wziąść z rąk Boga — to co ludom obiecał u szczytów Golgoty: Wolność!!!
Schylona w myślach, z zasmuconą twarzą,
Jak anioł smutku, co tęskni w niebiosa,
Ty szarpie robisz... a łzy ci się ważą
U powiek smętnych, jak na lilii rosa...
I łzę nie jedną w tych szarpiach dostrzeże,
Anioł boleści — co Polski rycerzom
Do ran je kładzie — a Polski rycerze
Znów się ocucą, wierni swym przymierzom —
O Polko! Polko! w walce bracia twoi
I tyle gromów! a tyś duchem zbrojna,
Cześć twego serca archanielskiej zbroi —
Idziesz przez piekła jak anioł spokojna!...
O Polko! Polko! gdyby na ojczyzny
Rany, te pieśni taki balsam miały,
Jak szarpie twoje na rodaków blizny...
Jeszcze by łzy się w oku odszukały!...
Szarpiami pieśni: z nitek serca krwawych,
A gdy się kończą — serce wyszarpane!
Gdyby na braci dusze, męką łzawych
Przyniosły ulgę... choć na jednę ranę...
Serce z radości by się odrodziło
Do potęg, jako chleb ewanieliczny.
Jak gwiazda życia nad ludu mogiłą,
Na nowych tonów akord seraficzny...
Więc pod twe stopy jak wieniec piołunu
Rzucam je — sercem przyjmij z ręki brata —
Patrz!... tam po chmurach przebiegł wąż piorunu
I nowym torem pójdzie strumień świata!...
Smutnym jest — i spowiadam się memu wiekowi,
Z ogniem bolesnym w duchu, z prostą dziecka wiarą,
A spełniając ten gorzki toast życia czarą,
Wierzę, że w pieśniach, które oddźwiękiem boleści
Zapasów walk śmiertelnych, których początkowi,
Kończyną wieczność, w pieśniach tych może pomieści,
Jaki duch wyrażony, ból własny tajemny —
Lub myśl, za któréj sztandar uchwyciłby dłonią,
Lub ulgę bólów co się w słowach niewyronią!...
I niemyślę, o ile świat pieśni wzajemny —
Bo sennemu nad głową szumią mi sztandary,
W których całun nie ukrył by świat wstydu swego,
Bo słyszę szum anioła z nad głów ludu mego!...
Krzyk orłów ciągnąc z krzykiem, woła: ludy! wiary!..
Oto nad waszych kłosów nadziei falami
Myśl Boża! ale przez was samych tylko może
Spełnić się! a więc, walczcie myślą i cnotami,
Bez końca! — tyran w własnéj krwi utonie morze!
I twarz Boga zrumieni się od tego morza —
A rumieńcem tym będzie — nowéj Ery zorza!..
Wieku nasz! tyś nieminął — o! może o tobie
Niewyrzekną żeś stawiał same cielce złote,
Bo Polska Cię odkupia przez własną Golgotę,
I oczyszczona wstaje w ognia własnéj probie!
Tak jak ty nam dłoń podasz — Bóg ją poda — Tobie!
Ojczyzno moja! wielkaś ty jak cała wieczność,
Większą niż słowo nigdy!.. źrenic twych słoneczność,
Większa nad twą niedolę — nad piekła bramami
Piorunująca! wstrząśnij ludu, łańcuchami!...
A wolność — niewolników dojrzeje ranami!
I choćbym widział słońca w odmęt spadające,
Czuję, że ty niepadłaś — i wstaniesz jak słońce!
Nad dziewiętnastu wieków bólem! lecz tym bólem!
Spowiadam się wiekowi memu — tym sokolim
Krzykiem, co krzyżowany, jak każda idea,
Być musi, zanim wstając, Hozanna! zaśpiewa!
Za ich zbrodnie męczona, przez nich lilia biała
Piorunową łodygą urośnie pod niebo
I przebaczy — uwolni ich — cnoty potrzebą
Wzniesie tych, co niegodni, by ich przeklinała!..
I stanie się tém ciałem, czém duchem się stała!..
Krzyk życia.
(Oda na 23 Stycznia 1863).
I naród rozkołysał się jak jeden dzwon!..
Zerwał się już z niewoli orłów Laszy ród!
Głos jego bije w niebo jak widomy cud!
I zatrząsł się szatana wiekom straszny tron!
Lecą w objęcia śmierci!.. bez liczby! bez broni!
Przeciw najemnych Cara, szarańczanych chmur,
Padają szczęśni! dumni! Na skrwawionéj błoni
Czując, że z nieba Polska z piekła idzie Car!
Zerwał się jak urragan! oko w oko katu!
Co miał już za umarłe siły nieśmiertelne,
I rzucił rękawicę całych piekieł światu
Jak archanioł co bramy druzgocze piekielne!..
O dniu dumnéj radości! dniu bez granic chwały!
Ożył! podaje na cel czoła swoich głów,
Drżą zbiry, na sztandarach wzleciał orzeł biały,
Ożyła Polska w nowych Belwederu lwów!..
Wołając broni! naprzód pędzi z pięścią lud,
A drogi jego w śniegach powytykał Bóg,
Czołóm mu! taki naród — to widomy cud!
Co starych wieków zasię miota smutny próg!
Ojczyzno nasza wielka! My co nie widzieli,
Jak wre za życie matki piorunowy bój,
Szczęśni witamy dzień ten, co pomsty anieli
Niosą grzmiąc: tu niewoli podła czerni stój!..
Z nagiemi dłońmi — nagą pierś stawią jak mur!
A na nich patrzy przyszłość, łzawy patrzy Bóg!
Jakby jego anioły, czarnych piekła chmur,
Gromiły — krwią postępu oznaczając próg!..
Ojczysta Duma.
Nad głową naszą szumią sztandary,
Nito orlicy, śnieżne oh! pióra,
W ciemnościach wyją przelękłe Cary
Na czarta! Cara! oh urra! o urra!
Tyś jest ostatnim ludem na ziemi
Polsko! co sobie nieżył — lecz jak chmura
Piorunów pełna, szponami orlemi
Tępiła wrogów wolności! oh urra!
Lecz przeto tobie wstać z martwych narodzie!
Polsko tyś Boga nieśmiertelna córa!
O ty największy z narodów! w zarodzie
Już piekłu straszny! oh urra! oh urra!
Tyś była większa jak naród téj ziemi!...
Nad świata wielkość! jak Syonu córa!
I sławiąc Boga głosy gromowemi
Sztandar wolności niesiesz z krzykiem: ura!
O! cóż przed Polską było na téj ziemi!
Co po niéj? Spraważ jéj dorówna która?
Większa od świata na świat usty swemi
Woła o naprzód! oh urra! oh urra!..,
Gdzie cień tyrana lub ziarno niewoli
Polsce go tępić jak państwo Lemura,
Błogosławieni ludzie dobréj woli,
Co mrąc w niewoli wołają oh! urra!
Oda
na cześć żuawów śmiertelnych.
Héj! zadrzyj ziemio! grzmijcie pioruny! To ZuawówŻuawów śmierci kolumna,
Zastęp szturmowców, to dzieci łóny, Dłoń męstwa piorunem dumna!
Na działo grzmiące, jako w objęcie Kochanki, pędzą weseli,
Z krzyżem na piersiach jak wniebowzięcie Śmierć za ojczyznę pojęli!
Przed nimi podła Mongołów chmara, Jak mur człowieczéj niewoli,
Którą zhańbiła piekielność Cara, Co z trupem Polskim swawoli!..
Héj! ura! naprzód! jak jeden człowiek! ZuawyŻuawy piorunem pomknęli,
Każdy wzniósł w słońce blask orlich powiek, I śmierć na świadka — zaklęli!
Jako Pantera wściekle się rzuca, Żuaw polski, gdzie wroga czuje,
On woń kurhanów wciągnął w swe płuca, I Polskę — krwią swą miłuje!..
On z Somosierry rodowód wiedzie, Ussarskich skrzydeł sierota,
Słowo ojczyzna jemu na przedzie! Szturmem serc jego — Golgota!
On ssał pierś śmierci z dziką swawolą, I życia wyssał pogardę,
Rany ojczyzny tylko go bolą A czoło — śmiercią ma harde!
Pola Grochowisk, Miechowa mury, O! niechaj wiekom śpiewają,
Los męczenników walki ponuréj, Z przeliczną hydry swéj zgrają!
Kto kijem w ręku, wydzierał wrogom, Broń którą potém ich gromił,
Żuaw! co się zemsty poślubił bogom Co w krwawy puchar łzę zronił!
Kto lwem się ciskał na wroga chmurę, I pierspierś miał w rany gwieździstą,
Choć lica zawsze smętne, ponure, Żuaw Polski! z duszą ognistą!
Toć kiedyś w wolnéj ojczyźnie wstanie
Jako dąb wielka i dumnnidumni,
Na pobojowisk ojczystych łanie, Śmiertelnych Żuawów — kolumna!
Gdy księżyc zejdzie nad jéj marmurem, To łzą jéj łono popłynie,
Lecz gdy grom zagrzmi, głosem ponurym, W burzy północnéj godzinie....
Kolumna zadrga w swojéj posadzie, I z grobów zerwie się biała,
I jak duch burzy w blasków gromadzie, Będzie do rana szalała!...
Bo na głos grzmotu, Żuawów ją siła, W żołnierza przepiorunuje, ZeŻe będzie chmurom burz przewodziła, Jak Żuaw — co w grobie nocuje!...
∗ ∗ ∗
A ZuawomŻuawom będzie się w grobie śniło,
Że walczą, Polski obrońce, Aż zejdzie ranek nad ich mogiłą,
Gdzie czekał orzeł na słońce!
Choć czołu danoby piętno waryata,
O! bądź paniczna prawdą! w twéj nagości!...
Młodzieńcza piersi! ludzkości skarbono!
Co skarb oddajesz, dopiero z pęknięciem,
O! bądź pancerna w młodość przepełnioną,
Jak puchar życia, wieczności zaklęciem!..
Młodzieńcza piersi! lwi murze narodu!
Choć świat cię łuską okajdanił wężą,
Wolności zorzą, bądź w bólach porodu,
A bramy piekła cię nieprzezwyciężą!
Młodzieńcza piersi! tarczo Polskiéj ziemi,
Rany twe świecą gwiazdami ludzkości,
Wielkaś ty jak Bóg, co cię tchy swojemi
Sobie podobną utworzył — w miłości!...
Jak w przenajświętszéj hostyi sakramencie
Jest całe Bóztwo światów i wieczności,
Tak w jedném sercu Polskiém jest zaklęcie
Polski całego życia — i świętości!...
I jak się imię Cezara przed wieki,
Godłem cesarstwa nazwało u ludów,
Miano Polaka będzie mianem cudów,
Ludzi cnotliwéj woli i opieki!...
O hekatombo, z najmilszych złożona!..
Abla ty słupem z niebem połącz ziemię,
Ojczyzno! zginąć mające dziś plemię
Ciebie pozdrawia, o! Bogiem sławiona!...
Młodzieńcza piersi arfo Jehowiczna!
Po któréj zagrzmiał gromami Jehowa,
Tyś krwawą rolą, gdzie ewangeliczna
Roślina schodzi — wielka! milionowa!...
Młodzieńcza piersi naprzód! za świat cały!
Rany twe, gwiazdy na dziejów błękicie,
One nie bolą! spędzą noc w blask chwały,
Gińmy — by zabić śmierć, a zdobyć życie!
Młodzieńcza piersi! tyś ducha świętego
Gniazdem!.. nim wzleci, w przestrzenie ludzkości,
Kiedyś narodów rodzina w przyszłości
Ręką Tomasza, nietknie boku twego!...
Lecz bądź pokorna, jak łan, co się chyli
Harmonią kłosów, w brylantach młodości,
A ziemia, którą ojcowie zdobyli,
Zadrzy ku tobie stosami swych kości!...
O naprzód! naprzód! młode pokolenia!
Tam nowéj ery pioruny zagrzmiały,
Polak dziś ziarnem przyszłości nasienia,
Zrodzon w kajdanach — lecz wie, że do chwały!...
Lwów, 1863.
Pieśń.
Wśród trzasku gromów, Pożaru domów,
W blasku północnych łón, Powstań do czynu.
O Polski synu Karmiony — mlekiem dum!
Zerwij się dumny, Bólem rozumny,
I wstrząśnij matki grób, O lwie zbudzony!
Lwie skajdaniony, To próba piekła prób!..
Męczeństwem biały Zrodzon do chwały,
W pętach, wznieś wolną dłoń, Hańbę kajdanów
O twych tyranów Miedzianą strzaskaj skroń!
Patrz na nas Boże! Niech to krwi morze
Zrumieni twoją twarz, Masz serc ofiary,
Masz swe sztandary, I orły swoje masz!
Z ćwiertowanego, Trupa każdego,
Podartych ciała szmat,
Niech mściciel wzrośnie
O gromów wiośnie, Niechaj przepadnie świat!
Pokoleń głosy Biją w niebiosy
Stulecia dymi krew, To purpur zorza,
Z niewoli morza, O! to wolności siew!
W twoim żywocie, Jak na Golgocie,
O matko! opłacz płód, I zrodź do chwały
Gdzie orzeł biały Powiedzie jego ród!
Słyszycie ludy, Wśród kłamstw obłudy,
O, to męczeństwa dzwon, Drga ziemia cała!
Chwała o! chwała! Hozanna! zagrzmiał on!
Choć na kamieniu Kamień w zniszczeniu,
Nie będzie, w szerz, ni wzdłuż, Walczmy do końca,
Choćby twarz słońca Runęła w odmęt burz!...
Nagą, zburzoną, Pustą, skrwawioną,
Lecz wolną Polskę, już, Zdobądźmy bitnie,
A znów zakwitnie Krwi naszéj kwiatem — róż!...
A Bóg unosić Się będzie, głosić
Gromy nad kurhan nasz; Niech świat przepadnie,
Piekło przepadnie! Nieprzejdziesz kraju nasz!..
Już dzwon męczeństwa Grzmi grom przekleństwa,
Piekłom, pod stropy gwiazd, Tyś ludów ludem,
Tyś cudów cudem, Ty bożych orłem gwiazd!...
Kraków, 1863.
Na bagnety!
(PIEŚŃ SPISKOWA i OBOŹNA.)
Boga Rodzica Dziewica Matko zwolona!... Pra-pieśń.
I.
Ryknęła pierś spiżowych dział,
Na naszą pierś, na Polski wał,
A tu przed nami potężny — wróg,
Ale nad nami w niebiesiech Bóg!...
Urra bracia! wraz na wroga,
W imię Polski, w imię Boga!
Na bagnety! na bagnety!...[4]
II.
O tchnienie me, ostatnich tchnień!..
Rzuć iskrę choć w téj nocy cień,
A z morza krwi — ho! z łona burz
Wstaj tęczo ty! Polsko wśród zórz!..
Urra bracia! wraz na wroga!
W imię Polski! w imię Boga!
Na bagnety! na bagnety!..
III.
Héj! kto w rozpaczy pchnięty toń
Zwątpił już w Boga, w kraj i w broń,
O! choćby Bóztwa nie było,
Męczeństwo by go stworzyło
Z krwi naszéj!... a więc na wroga!
W imię Polski! w imię Boga!
Na bagnety! na bagnety!...
IV.
O! i nie zemsty woła nas szał,
Nasz święty zapał murem dla dział,
Nie mścić się nie! uwolnić my,
Idziem was wrogi z tych kajdan rdzy!...
W imię Polski! w imię Boga!
Urra bracia! nuż na wroga!
Na bagnety! na bagnety!...
V.
Naprzód! naprzód! héj! do dzieła!
Jeszcze Polska nie zginęła!...
Naszą śmiercią zmartwychwstaje!...
I nią życie drugim daje!...
Więc na działa!... w imię Boga!...
Na kolumny! wraz na wroga!
Na bagnety! na bagnety!...
18731863.
Zwycięztwa Langiewicza.
On jak jutrznia powstania, z północnych ciemności,
Wszedł nam, w zawiejach zimy zgarnął garstkę ludzi,
Wzniósł sztandar nieśmiertelnych dni niepodległości
Z czystem sercem, gdy lud się w koło niego budzi —
I z kijmi, lgną rojami pod jego sztandary,
Lecą jak strumień, pędząc strętwiałego wroga,
On szedł za sprawę Polski — czysto, w imię Boga,
Z zapałem i lwiem męztwem, Kościuszkowskiéj wiary!
Jakkolwiek podkopały pod nim dół szatany,
W narodzie zapewniona jego nieśmiertelność,
I pamiętać go będą do śmierci tyrany,
A ojczyzna, wspominać będzie jego dzielność!
Gorycze.
O! dokąd jeden magnat u nas pozostanie,
Biedna Polska ze swych więzów pewno niepowstanie!
Kiedy się zerwie z grobów, oni ją przydławią,
Jeźli ich podłéj dumie nieuderzy czołem,
I sto razy o śmierć ją z prywaty przyprawią,
Co wróg niezdoła, oni zakreślą swém kołem!...
I drugiéj strony, im w pomoc przyjdą demagogi,
Co wolą niemieć Polski, jak nie według siebie,
I oto masz w wnętrznościach własnych, Polsko, wrogi,
Które wiecznie się szarpiąc — Ciebie! szarpią Ciebie!
Biada jednym i drugim! bo ich wspólnéj zwady,
Naród pada ofiarą, gorzéj niż od zdrady,
Co szlachta, lud, mieszczaństwo ofiar cudem złożą,
Ci zburzą — piętno pychy, niewiary przyłożą!...
Magnaci Polscy, zaszli gdzieś w Zygmuntów czasach,
Jak słońca nadwiślańskie w Białowieży lasach,
O! nasz magnat z ostatnich — to był Jan z Tarnowa,
A odkąd w grobach legła jego siwa głowa,
Wyjątkami magnaci ojczyźnie służyli,
A wieluż! co dla siebie — ojczyzną rządzili!...
Co od wojny Kokoszéj do Targowicy,
Testament swój pisali, krwią białéj orlicy!...
Wiele razy się Polska uchwyci działania,
A ich na czele swojém tylko nie postawi,
By ją struli w półśrodkach brakiem zaufania!
Zgubią, zhańbią, odstąpią Judasze plugawi,
I drwić będą z ojczyzny takiéj zmartwychwstania!...
To téż ich się wyparła! i z przyszłością wielką
W siermiędze Kościuszkowskiéj, wstała swą mścicielką!
Oni w oczach narodów naszą dobrą sławę
Skalali, swą prywatą — jak syny nieprawe,
O! i twarze swe od nich odwrócą ojcowie,
A kośćmi ich pogardzą przyszłości orłowie!
Sobie ufaj narodzie! a prócz siebie — Bogu!
Więcéj nikomu — Wtedy w oko spojrzysz wrogu!
Na cześć Zygmunta Padlewskiego.
Kiedyś z sztandarem w ręku jako piorun w chmurze
Leciał w pośród kul gradu, na męczeństwa czele,
Większy niż Bonaparte męztwem!... jak mściciele
Polski, którzy padają w krwi własnéj purpurze,
Kula złamała drzewiec twéj chwały sztandaru,
A ty z drzewcem, grzmiąc naprzód! leciałeś z swojemi,
Kule nieśmiały tknąć ci czoła żądły swemi
Aureolą po nad niém gwiżdżą wiwat Caru!...
Gdy mrowie wroga co nam hufce mordowało
Zgniotło garstkę o kijach, i nożach bronioną
Tyś wstał znów z innéj strony, jako słońce wstało
I tak szedłeś do końca!... w jedną myśl natchniony!
Cześć tobie męczenniku, padły w wiosny kwiecie,
Tyś ojczyzny najmilsze wśród najmilszych dziecie,
Kiedyś kurhan co tobie usypią rodacy
Będzie mówił u tobie odległéj przyszłości
Jakich miewała synów Polska w dni żałości,
Do jakich wysokości wzlatali jéj ptacy!...
O cichy bohaterze! smutnieś dziś zasłynął,
Że gdy zginąć niewolno ci było... Tyś zginął!...
Lecz kiedyś głośno naród wykrzyknie twe imię,
A na swém wielkiém sercu, jako na opoce,
Położy napis: orłu! ryty krwią, iskrami,
I wielu razy potém jako lew zadrzymie,
Zerwie się przeczytawszy go między gwiazdami!
Dziś głos ten, którym woła społeczeństwo,
Szatanom twoim: Przekleństwo! Przekleństwo!
Prywatny.
Je lui ferais dresser une statue par la main — d’un bourreau!... (de Maistre.)
Na pobojowisku, w słonecznéj jasności,
Gryzły się dwa orły o poległe kości,
I nadleciał trzeci — o groźnéj postaci,
„Héj bracia orłowie! to ścierwo zatrute,
Bo to kości zdrajcy, co krew swoich braci,
Zaprzedał wrogowi, w więzy nierozkute!
Kiedy kraj się szarpał w serdecznéj żałobie,
To on tylko myślał, o sobie! o sobie!...
I z wstrętem się orły od jadła zerwały,
Skrzydeł swoich szumem kości przeklinały,
I niknie w obłokach skrzydlata gromada,
Niknąc zakrakała: Biada! biada! biada!...
Szeregowiec.
Najmilszy syn ojczyzny, z gniazda orląt białych,
Kapłan krwawej ofiary, obrzędów wspaniałych,
Przy której trzęsą ziemią trzodą rycząc działa,
Błyskawicami miecze, druchem śmierć i chwała —
Sztandar powiewa ducha modłów rozhoworem,
A słońce schyla czoło, krwawiąc się wieczorem!...
Duch jego swą prostotą wielki — ciągle czuwa,
Ciało silne, choć duszę nieraz ból zatruwa —
Na ziemi polskiej niemasz tytułu wyższego
Nad tytuł szeregowca, żołnierza wolności —
Ztamtąd, stopnie już idą w dół, od szczytu swego,
A wódz by się uświęcić, z swojej wysokości
Musi się szeregowcem stawać w waleczności!
Jak szeroka ojczyzna, od morza do morza,
Takiemi żyje dumna, krwawi rzek swych łoża.
On jest ojcem ojczyzny, on dozgonnym synem,
Co modli się do śmierci: czynem! czynem! czynem!...
A czyn za niego modli się tu i za światem,
On ostatni w spoczynku, w walce pierwszym bratem,
Po bitwie suchy kawał powszedniego chleba,
Przyprawiony sumieniem jaśniejszem od nieba!
I nierazby w znużeniu swem, za kroplę wody
Oddał kroplę krwi własnej kipiącej i młodej...
Orderem jego piersi krwią rumiane rany,
On o łby carów, matki druzgoce kajdany,
Głowa jego schylona w znużenia pokorze,
Jak kłos pełny na łanie, gdy dojrzało zboże —
On w szturmie z kijem pędzi na dyszące działa,
Pada — a jenerałom bitw wygranych chwała:
I w tem też jego wielkość — jego świętość cała!
A imię jego nawet nieznane nikomu,
Ni gdzie padł, ni nikt po nim nie zapłacze w domu,
Tylko dzwon imię jego zajęczy tułacze,
Lub polna lilja w niebo wonią je wypłacze,
Ale się w bezimienność wielkość jego zlała:
Jak boska, nie z tej ziemi szeregowca chwała!
Choć daje życie i myśl drogą mu jedynie,
Nic nie bierze prócz szczęścia, że dla Polski ginie,
Choć nie wie, co idea — pada dla idei,
Bo ją czuje i kona, patrząc w ton nadziei —
Jemu dość, że pierś jego murem ziemi drogiej,
A że po ciele jego pójdzie kraj już wolny,
Że on dłonią pogromi i pohańbi wrogi
I odda żywot biedny, wzgardzony, mozolny...
I nikt wiedzieć nie będzie, kto on był, gdzie zginął,
Gdzie walczył, bo on męztwem bezimiennem słynął,
Nikt, prócz Boga! co kiedyś, dumny swem stworzeniem,
Ich dusze swej wieczności uczyni nasieniem...
Lecz gdzie jego mogiła, gdzie śpią jego kości,
Póki anioł nie znajdzie ich na sąd ludzkości,
Tu nikt nie zna — i chyba, jeźli we dwóch dołach
Grzebią obok Polaka i Moskala kości,
Księżyc wstanie nad ziemią i w niemej cichości
Nad Polaka mogiłą zabłyśnie promieniem!...
I drzewa się rozszumią po dzikich rozdołach,
A Bóg nad szeregowca grób, ręki skinieniem
Uczyni znak uczczenia!... Jedyny na świecie,
Ale największy zaszczyt spać w ziemi ojczystej,
Nieznanym bohaterem ległszy w wiosny kwiecie,
Oto jest szeregowiec myśli wielkiej, czystej,
Którego krwi posiewem świat się zbawia cały
Ze swych zbrodni, choć nie wie, jak rany bolały...
Idźcie! idźcie Judasze! naród sam zostanie
On ma blask, co nie gaśnie, a choć gaśnie — wstanie;
Ale nas nie całujcie! na niebios pioruny,
Bo was strują ust naszych grobowe piołuny!
Bo do reszty zgnijecie z hańby cielcem złotym
I po nas — kolej na was — drgać pod piekieł młotem!
Chociaż my przebaczymy, On wam nie przebaczy,
Wam, coście nie poślepli widząc krew tułaczy!...
∗ ∗ ∗
Szeregowiec najwyższym kapłanem idei,
Jak słup ognisty stąpa wśród losów zawiei,
Bo wyższym jest nad stopnie, kto stoi u szczytu;
On wodzów dobrą gwiazdą, on orłem błękitu —
Nad nim, gdy szelest miota Marji sztandarem,
Ona mu błogosławi w walce z piekłem, z Carem,
Bo on w dziejach tą wieków bywa błyskawicą,
Którą lud Orleańską przywykł zwać dziewicą,
Bo on duchem tchnie takim nieznanego męztwa,
Co nie błyska zbroicą, stroi się w zwycięztwa,
Pod siermięgą Kościuszki, burką Czarnieckiego,
W płótniankę Piasta, czy też w kaptur Kordeckiego —
I raz mu Tell na imię, raz wtóry Kiliński,
Puławski czyli Rejtan, czy zanZan czy Karliński,
On zawsze nieznajomy i samotny w tłumie,
Kona tak jak Zawisza, choć nie opian w dumie;
Prostotę ma dziecięcia i dziecięcia wiarę,
A serce jak świat wielkie, nito pełną czarę.
∗ ∗ ∗
Dziś — jeden taki człowiek, to całe powstanie
Polskie, w którem padają niemo i nieznanie,
Cała wieść o nim tylko, że padł na swej roli,
I krzyknął: Jezus Maria! lub: naprzód! nie boli!...
Choć walka bohaterów klęsk bywa szeregiem,
Oni pędzą jak rzeka niewstrzymanym biegiem...
I jak gwiazdy spadają po gwiazdach plemiona,
Toż na kolanach nam dziś wymawiać imiona
Padlewkich i Mielęckich, Narbuttów, Frankowskich,
Lelewelów i Bończów, Ślaskich i Cieszkowskich!...
To hufiec męczenników jak za dni Cezarów,
Tylko podlejszych wrogów ma, mongolskich carów —
Na których kiedyś wielkim Polska krzyknie grobie,
Że choć inni jéj dłużni — ona — sama sobie!...
Z takich dziś jak mąż jeden, naród szeregowiec,
O którym bajać będzie oracz i wędrowiec,
A którego śmiał podle spytać szatan dumy:
„Czy godzien być narodem!?“ Gdy w najkrwawsze kumy
Szedł za innych wolności i zdeptane sprawy,
Dziś samotny jak Messyasz wzniesion na krzyż krwawy,
Na którego mogile, gdy mu serce pęknie,
Sam Bóg chyba swem boskiem kolanem uklęknie
I kiedyś w trzaskach gromów — blaskach świtu siły,
Bóg — naród chyba z Polski powstanie mogiły...
∗ ∗ ∗
O wytrwania! pokory! ludów wielkich ludu!
A wolność świata wskrzesisz twego, cudem cudu!...
1863.
Król bolów.
(DLA RZEŹBIARZA.)
We wiecznym zmierszchu jak całumcałun żałoby
Opadłym — siedział król bolów na tronie,
W państwie straszliwém skamieniałéj Nioby
Milczał — w piorunów palącéj koronie —
Lecz w tych ciemnościach, niemych, wiekuistych
Tylko ten wieniec świecił z bolów czystych!...
A w koło niego stały wszystkie bóle
Ludzkości całéj od dna aż do szczytu,
Każden był bolem jednego człowieka,
Co się poczyna w sercu, a w błękitu
Toniach się kończy i skargą narzeka —
Król tylko milczał, był nad świata króle!...
I u stóp jego starzec obłąkany
Siedział, co w boju utracił trzech synów,
Obok sierota, co oczu perłami
Płakała ojca, ległego wśród czynów;
A w dali wyła niewiasta straszliwa
Z zamordowaném dzieckiem — ledwie żywa...
W dumie głos konał kochanki zniemiałéj
Co wlekła ciało poległe wśród bitwy,
Daléj wieszcz dziki, o arfie zrdzewiałéj,
Zrąbanéj mieczem, o pomstę, modlitwy!...
I smętne koło wygnańców, co marli
Bez Polski!... co jad swych trucizn pożarli!
I stał tam młodzian co opłakał brata,
Syn ludu, ślepy, z rąk nieprzyjaciela,
Więzień, którego dziecinniła krata,
Co bywał gromem na ciemiężyciela!...
Daléj niewiasty czarne — i kapłani.
I tych szkielety — co żywcem grzebani!...
A chórem, który zjeżył włosy króla,
W wieńcu piorunów, wszystkie te boleści
Wyły swe skargi! razem! jak w śród ula
Piekieł, Furye, pszczołami strasznych wieści!
Król milczał długo — milczał, jak głaz twardy,
A miał na twarzy coś nakształt — pogardy —
Wreszcie się zerwał i w głos urraganu
Zagrzmiał: wołacie na mnie ludzkie blizny!
Wszystkie was noszę niemo!... temu wianu
Cześć!... lecz ja cierpię — boleścią — Ojczyzny!
Patrzcie! I rozdarł pierś ziemi trzęsieniem —
A skamieniały wszystkie — umilknieniem!
Tak tęsknie jęczy smutny dzwon po rosie,
Wieczornym głosem rozmdlewa się w dali,
Jak anioł co się wszystkim gwiazdom żali
Straconéj duszy, w rozpłakanym głosie...
Lecz krzyk tęskniejszy wzbił się ptakiem fali, O moja matko!
Tak dziko szumi bór stary dębowy,
I wrzaskiem kruków wtóruje natura,
Wstrzęsły się drzewa krzykami dąbrowy
Szląc chmurę liści zjeżonemi głowy —
Od Karpat rycząc sunie jasna chmura
Lecz dziczéj woła dusza ma ponura O moja matko!
O moja matko! tyś moją świętością!...
Jak dziecko modlę się do twego cienia,
I tą modlitwą lepszy, jak miłością,
W ciemnościach serce niosąc zórz jasnością
Lampę płonącą, przez grobów sklepienia,
Lecz tyś jest blaskiem mej gwiazdy promienia!
Zrywam się z martwych, i dźwigam zbolały
Przekląłem siebie — a usta co drżały
Drganiem rozpaczy namiętném i dzikiém,
Znów się tym jednym wymodliły krzykiem O moja matko!
I krzyk ten z piersi boleścią wydarty
Cichą łzą spłynął, jak rosa na kwiaty,
A myśl milcząca z pieśni jasną wieścią
Żegluje znowu samotna w swe światy,
Lecz przeszłych dziejów odwracając karty,
Znowu gołębią zawodzi boleścią O moja matko!...
I z krzykiem rzucam się piersią o ziemię,
I gryzę chwasty, w bezłzawéj rozpaczy,
Gdzie Bóg ten wielki, ponad światów plemię,
Co krzykiem orlich bólów wieki znaczy?
Co mi wziął Ciebie, w rozpaczy dziecięcéj
Co mi wziął tyle... ale wziąwszy Ciebie
O jasna! czysta, cóż mi mógł wziąść więcej?...
O! wszystkie gwiazdy już mi pociemniały,
Przekląłem piękność, naturę i siebie,
A duch mój ryczy jak morze o skały — O moja matko!...
1863.
Rozstanie.
Stary mój domu! bywaj mi zdrów,
Przedmiocie wieczny, mych cichych snów,
Żegnajcie stare, drogie komnaty,
I stara salo, ty! z antenaty,
I ty kaplico cicha, milcząca,
Echem najmilszych wspomnień dzwoniąca,
Żegnajcie drzewa, coście nademną
Szumiały pieśnią dziką, tajemną,
O! żegnaj niebo, nad łany temi,
Piękne nad nieba wszystkie na ziemi!
I ty o stary cieniu dąbrowy,
Szumiący jakby słowem Jehowy,
Jakby narodu wielką przeszłością,
Poemat snuty przed potomnością!...
I ty mój dębie! o druchu stary!
Coś dni Grunwaldu widzieć mógł chwałę,
Druchu mój niemy, wiosenny, jary,
Szum nadal dumy, tęskne, zuchwałe,
Na twych konarach lęgnij orlęta,
A u stóp twoich, kiedy dzwon rzewny
Rozmdleje dźwięk swój przez łan powiewny,
To przyjm go wspomnień kaplico święta
Jak westchnień odgłos, niemy, daleki,
Co z kądziś płynie, przez morza... wieki!
Ty stawie cichy i tajemniczy,
Oprawny w niebo i Karpat smugi,
Szumiący w trzciny, śpiew smętny, długi,
Jęczący w czajek pojęki smutne,
We mgłach, czyścowe, dzikie, pokutne!...
Łany skowrończe! łany kwieciste,
Na których nieraz klęcząc, wschód słońca
Witałem, albo w noce gwieździste
Prężąc ramiona w przestrzeń bez końca!...
Niewiele wspomnień rodzinna strono,
Unoszę z Ciebie,... nic prócz tęsknoty,
Z złotą dzieciństwa przędzą wyśnioną
W dzikiéj rozpaczy, wieków sieroty...
I nic — nic więcéj! — matko miłości!
Prócz łez dzieciństwa i snów młodości,
Prócz przekleństw zlanych w błogosławieństwa,
I nocy dzikiéj — jak śmiech szaleństwa!...
Gdziekolwiek pójdę, drogę mą znaczy,
Rozdarty uśmiech niemej rozpaczy,
Dziki, jak nocy cmętarnych śpiew
Jak niemy odgłos sosnowych drzew!...
Jak pierś zdziczała wichrowych skał,
Gdzie przegrzmiał burzy wiosennéj szał!...
O stare drzewa w smutnym ogrodzie,
Co pieśń szumicie w głuchym rapsodzie,
W wichrowéj nocy, dziki wasz bal,
Jak oceanu grzmot wzdętych fal...
Kiedy się wichry już rozkiełzane
Rozryczą, w koło burzą pijane —
Ha! taki dziki północy śpiew!...
To jest polonez mych starych drzew...
Grzmot ich muzyką, Karpackich łun
Piorun świecznikiem, ich dzikich dum —
Stary dąb trzęsąc się cały, na przedzie,
Lipę matronę na gody wiedzie,
A stara lipa Wielka, Piastowa,
W szumie konarów dumę swą chowa,
Za niémi matron lip szpaler cały
Parami stąpa w taniec zuchwały...
Dalej modrzewie, świerki wzburzone,
Jako rycerze w zbrojach zbudzone,
Ich rozczochranych powiewy grzyw,
Zbudziły ptaków ponocnych śpiéw...
Smętne topole, brzozy płaczące,
Coraz się liczniéj polonez plącze,
Aż z trzaskiem w lipy konarach coś jękło,
Jak gdyby wielkie serce gdzieści pękło,
Drgnęła jak matka nad trupem dziecięcia,
I padła — w dębu starego objęcia...
W tém jasion huknął — odbijanego!
Z jękiem puszczyka od wypłoszonego,
Dziki polonez! obchodzą dom,
Trzykroć — aż trzasnął północny grom,
I ciszéj szumią — zapadły mgły,
I pieją kury nad kwiatów łzy
A wichry tłuką okiennicami,
Gdzieś stary obraz runął ze ściany,
I w ciemnym kącie, kędyś świerszczyk śpiéwa,
W kaplicy lampa cicho dogorywa...
I widno, kiedy łóny zamigoczą,
Niedoperzami, wiatr ciska, jak procą...
Rada puszczyków w głębi się odbywa —
I wstały wichry zerwane znów,
Szumią jak sztandar ludzkości głów,
O szyby deszczu bije kurzawa,
I północ bije — król wichrów wstawa!...
I antenaty w piorunów noc
W oku znów miały wiekową moc,
Zeszli z portretów! o! wyszli z ram!
Podali rękę orszakom dam,
Suną po sali! suną o! biali!
A grom po gromie wśród wichrów wali!
I gdzieś z wichrami wieją!... powiali!...
Dzwonią buławy, i pastorały
O ziem stukają,
Wielkie postacie!... chód ich wspaniały!...
Naprzód stąpają!...
Kroki ich dumne, że aż szyby dzwonią,
A tam się wichry za wichrami gonią!...
Hetmany stare potęgi i chwały
I ze dni spisków męże olbrzymy,
Dłonie na głowy młodych składały
Co mają zerwać się w pomsty syny...
Woli potęgą — grób matki odwalić —
I piekła zbawić — i światy ocalić!...
Poszli, w komnaty — na wielki tan,
Na ścianie tylko, wśród duchów biesiady,
Rejtan pozostał — samotny i blady,
A niżej także sam został — Zan!...
Bo skamieniali — i tylko głos
Wolnéj ojczyzny zwolni ich los!...
A za Czarnieckim Puławski już
Poszedł za niémi Kościuszko tuż...
Gdzieś z Polonezem łączą się drzew,
Aż grom zagłuszył chóralny śpiéw...
Pieśń ich nad gromy wśród komnat wionęła: „Jeszcze Polska niezginęła!...“
O! naprzód! naprzód! tam już zorza ranna
Krwawo nad ziemią ojczystą powstaje,
Ojczyzna z grobu rękę nam podaje,
Trzęsą się kości w kurhanach... Hozanna!...
Idą — wstrzymuje się ich orszak biały —
Umilkły wichry — gromy poznikały,
A ja krzyknąłem, aż sala zadrgała
Ojcowie moi! Polska zmartwychwstała!...
1863.
Parafraza.
W swéj jaskini ziemi syn,
Włóczy matkę swą za włosy,
I katuje, w straszny czyn,
Matka woła w niebogłosy
Synu, com ci zawiniła!?
Jam cię z bolem porodziła,
Ja z pieszczotą wykarmiła!...
A on woła, matko droga!...
Brat mój drasnął mnie, w ból srogi,
Ach! ja myśląc brata, wroga,
Zbić, pierś zbiłem matki drogiéj!...
Tak ojczyzną tu pomiata.
Gdy się waśni brat na brata,
Sam ją daje — w ręce kata!
1864.
Na śmierć Tadeusza Roz...
POLEGŁEGO NA POLU CHWAŁY 1863.
Kiedy w ten błękit patrzę, co nademną
Zawisł, światłości, spokojnéj uśmiechem —
Myślę o tobie! z tobą ja — ty zemną,
I tęcza twoja łez mych jasném echem! —
I słowa z piersi wydobyć niemogę,
I twarz zasłaniam dłoniami drzącemi,
O wiarę moją, czuję ludzką trwogę,
Że Ciebie Pan Bóg mógł zabrać z téj ziemi!...
I serce moje po tobie ma ranę,
Któréj już nigdy — nigdy! niewygoi,
Po tobie czoło chmurami owiane,
Gdy duch jak drzewo pośród wichrów stoi —
Tadziu mój Tadziu! tam na polach chwały
Orle ty młode rycerskich Ussarzy,
Niechaj ci wieniec złoży orzeł biały,
Wieniec Pułaskich! z narodu ołtarzy...
Do A. Z. i W. R.
O boski! słodki! w archanielskie lutnie,
Ten pocałunek musiał być wpleciony,
Którym się Mieczka duch, z Tadziem, natchniony
Tam powitały wśród niebios! i smutnie
Musiał Bóg wejrzeć na te pacholęta,
Których łodyga tak rano podcięta —
I tam Kościuszko, ach! i tam Pułaski,
Wieniec musieli nałożyć im łaski —
I jeden będzie po Moskiewskiéj hydrze,
Jak Michał anioł deptał z piorunami,
Aż jéj ofiarę umęczoną wydrze,
Aż ją miłości z szlachetni gromami!...
A drugi jasny z Polski pacholęty,
Będzie przy arfie śpiéwał: Święty! Święty!
Aż téj wymodli już wolność ojczyzny,
Dla któréj leciał na bagnetów blizny!...
Po trzykroć błagał wodza: Puść mnie na Moskali!
I pomknął za piechotą co na parkan wali,
I przepędził pędzących, a kiedy się zbliża,
I natrzeć ma wśród małéj garstki, jeszcze krzyża
Swéj piersi tknął ustami — i naprzód! zawoła,
Wtém mu kula Moskiewska skroń białego czoła,
Przeszyła, że niewiedział, kiedy padł w swéj chwale!...
Już nad kilku ciałami bestwią się Moskale!
I z obłoków cień spływa olbrzymi hetmana,
Co się dziecka użalił, tak męczeńsko, z rana
Żywota poległego!... I rzekł: do mnie! do mnie!...
Chodź zemną orle moje, jak ongi wspaniałe,
Tam jest sędzia!... i matka czeka w cichéj chwale!...
I na piersi utulił duszę, co niezłomnie
Duchem jego tu tchnąca, w młodzieńcu dotrwała,
I z nią postać Hetmańska przed Boga powiała!...
O! szczęście — żeś ty matko, syna poprzedziła,
Nie na ziemi, lecz w niebie go już utuliła,
Tu nad jego mogiłą, gwiazdka nieśmiertelna
Świeci, jak łza ojczyzny — o! nieskazitelna...
Więc na téj drodze gdzie oni! chadzali,
Żegnaj i ty mi!... z ostatnich, ostatni,
Niech aniołowie strzegą ciebie biali
I odprowadzą pod cichy dach bratni...
Niech Cię nam, matki cicha strze ręka,
Ja niewstrzymuję Cię — choć serce pęka...
Skrzydło anioła niech ci będzie tarczą,
Gdy kule gwizną i działa zawarczą,
Jakkolwiek silny i piekielny wróg — Jest Bóg! jest Bóg!...
Radziwiłłów.
Przebóg! ja niepotrafię kamienia starcowi
Rzucić, którego życie pasmem pasowania,
Co w gradzie kul, nieszczęsny szukał dla swéj głowy,
Śmierci w rodzinnéj ziemi po latach wygnania!...
Życie w usługach wielkiéj spędzone ojczyzny,
Opłacone wygnaniem, nędzą i goryczą,
Kto zrobił — „co mógł“ temu gorycze jak blizny,
W nieszczęściu, jak w zwycięztwie do cnót się policzą!...
Przeto ducha nietraćmy! niechaj każda klęska
Podnosi go! a będzie dumna i zwycięzka!...
Batorz.
Lelewel zginął!... cios ten nad pocisk szatana,
Ugodził w pierś narodu — Z najdzielniejszych dzielny!
On stał nowym posągiem Polskiego Hetmana,
Nad lwy był wiekuistém męztwem nieśmiertelny!...
Z sercem dziecka! Z ramieniem pomsty dziejów Pana!
Polsko! podwój żałobę!.. ach! iluż was ilu,
Opłakać mamy orły, klęsk, a zwycięztw tylu!...
List do poległego drucha.
„Za naszą wolność i waszą!“ M. R.
Sunt lacrimae rerum.
Szliśmy wraz życiem, młodzi towarzysze,
Zuchwali myślą, lecz pełni miłości,
Tyś padł — jam został — do Ciebie w żałości,
List ten boleści łzą gorącą piszę...
W kraje tajemnic tęsknoty skrzydłami
Na piórach tonów szlę ten głos do Ciebie,
Jak chmurę liści, porwaną wichrami,
Jak jęki ptastwa, na twoim pogrzebie....
O! długom chodził blady i ponury,
I zatrzasnąłem piersi mojéj wrota,
Nietknąłem pióra, lecz smętności pióry,
Leciałem — w ślad twój, rwała mnie tęsknota!
Alem się sromał łez mojéj źrenicy,
Bo zdało mi się, rycerzu! że tobie
Łzy ubliżają!.. jak skra błyskawicy,
Zalana we łzach, na nieznanym grobie!
Nieraz porwałem arfę, co po tobie
Wisiała wdowia, na kurhanów krzyżu,
I tak sępiemi szponami w żałobie,
Szarpnąłem, że mi drgała dzwonem ze spiżu...
Alem ją cisnął w zbyt wielkiéj żałości
Bo nieznalazłem słów w méj duszy głębi,
Aż anioł bólu w anioła świętości
Zolbrzymiał — jasny, świetlany, gołębi!..
I z skrzydeł jego, wziąwszy jedno pióro,
List ten do Ciebie o mój bracie piszę,
Każde mi słowo pada tak ponuro,
Jako trumnę gruda... w łzawą ciszę!..
Tobie tam jasno przy Kościuszków boku,
Wśród arf słonecznych, z gałęzią palmową,
Na łonie Polski, w jéj chwały uroku,
Śpiewać tryumfu, pieśnią Chrystusową...
Ale ci powiem, co tutaj po tobie,
Zostało.... Boleść smutnych towarzyszy,
Co w nocnych rozmów wpół cichéj żałobie,
O tobie mówiąc ściskają dłoń w ciszy....
A w bratniem kole krążą pieśni twoje
I rozbudzają w młodzi lwiego ducha,
Niech tyran w bicia ich serca się wsłucha,
Zadrzy, nim wstaną i pójdą na boje!
Lub przy ognisku, wianek smętnych kwiatów,
Co się w języku świata zwą Polkami,
Czyta twe pieśni z przędzą przyszłych światów,
Czyta — i czyta — i pieśń kończy łzami...
A przed ich dusze dziewczę Sącza blade,
Za rękę wiedzie Piasta kołodzieja,
Co na świat wraca, na wspólną biesiadę,
A ona wiedzie go — jako nadzieja!...
Po alabastrze ramion jéj warkocze
Lunęły — w oczach ma jeszcze ten płomień,
Co krzycząc „rzeź!“ na miasto jako promień
Rzuciła, krzyki roznosząc prorocze!...
O smętna ptaszko! tyś spełniła swoje,
Złóż nieśmiertelną nagłówkę na kurhanek,
Rosą opadły na kwiaty łzy twoje
A dzisiaj — naród cały — twój kochanek!..
Smutna jak dziecię po Kassandry duchu,
I dziksza niźli Klara Egmontowa,[7]
A Piast się wsłuchał, jak ta jego mowa,
Spiękniała w dźwiękach, pełna życia, ruchu!
Czasem przy lampie młodzieniec ubogi
Karty przewraca, pasując się z sobą,
I zapał nieci, i przeklina wrogi,
Znałem go!.. krzyknie, z dumą i żałobą!..
A czasem — u wrót cichego kościoła
Żebrak za tobą modli się łzą cichą,
Tę łzę Ci skrzydło przynosi anioła,
W serce co się tu — niebratało — z pychą!..
Kto raz szyderstwem usta swoje splamił,
I kochające serce brata zranił,
Kto rozczarował czystą, z wiarą duszę,
Popełnił zbrodnię, co piekła iskrami
Ryta przyleci w sądu zawierusze,
I przeciw niemu, stanie — z piorunami!..
O! tyś był korny, i służyłeś braci
Tem złotem sercem, jak brylanty kłosów,
Których łzy słońce blaskami bogaci,
Aż je skowronek chwyci, w toń, niebiosów!..
Tam! kędy wieje wiatr od Obertyna
Przy skałach Dniestru, stoi domek mały,
Twoich rodziców za tobą włos biały
Powiewa, niemą skargą, co słów niema!...
Choć bohatersko śmierci bohatera
Przyjęli chwałę, bledsza od opłatka
Twarz ich!.. i skarga w łzie ojca zamiera,
A matka? — matka — matka — matka — matka!
W izdebce twojéj, gdzie tyle przewiało
Pracy, walk, smutków, wspomnień i nadziei,
Kędy się tyle godzin przegadało,
Wśród oczekiwań, i losów zawiei....
Tam — wstąpił jeden z twoich towarzyszy,
Któregoś kochał w twéj wiośnie młodzieńczej,
I w pustych ścianach stanął — w martwéj ciszy
Jak w gnieździe, w które, ptak niewróci więcej!
Na niebios błękit! zaiste — wspomnienie,
To żmija, co się kładzie w orle gniazdo,
Ach! to wieczornej gwiazdy — w morzu lśnienie,
Co błyska w falach — ale nie jest gwiazdą!..
I ujrzał okno, przy którem z włosami
Igrał Ci powiew cichego wieczoru,
I piec co huczał, kiedy gawędami,
Schodziły noce, bratnie, rozhoworu...
Wtedy się w zapas wziął, z boleścią dumną,
A z bólu jego kolano — przyklękło,
Jakby mu serce na twéj trumnie pękło,
Jakby się grobu twego stał kolumną!...
I padł o ziemię — i deski te głuche
Całował z głośnym płaczem, z dziecka łzami,
Kędyś ty ścieżkę wydeptał stopami
W górę unosząc — oko w żalu — suche!...
Ale się zerwał — i w sierocéj chwili,
Pomniał, żeś ty tu umiał serce w procę
Mienić, kiedy się słowiczo rozkwili,
I niém ugodzić — w boleść! w dni sieroce...
Więc niém wyrzucił w gwiazdy! — aż do Ciebie!
Z nim krzyk swéj duszy — pierwszy — i ostatni!
Jak łez modlitwa — tęcza! co na niebie
Uwieńcza piorun po burzy jéj bratni!
A potém list ten, wśród samotnéj nocy,
Jak wieniec rzucił Ci o wschodzie słońca,
Aby noc bólu przysłoniła mocy,
A potém poszedł — aby iść — do końca!
∗ ∗ ∗
Odtąd upadły anioł w snach tyranów,
Od twego w burzy będzie ślepł imienia,
O! boś ty orłem téj ziemi hurhanów,
Któréjś dał ciałem krew — a duchem pienia![8]
Bądźmy gotowi.
PIEŚŃ KOLEŻEŃSKA.
We dnie i w nocy — sami czy w rodzinie, Bądźmy gotowi!
O dobie smutku, w rozkoszy godzinie, Bądźmy gotowi!
Czy porwać broń i urra! na bagnety, Bądźmy gotowi!
Czy w noc kopalni do śmiertelnéj mety, Bądźmy gotowi!
Czy wrócić z chwałą i pobitym wrogiem, Bądźmy gotowi!
Czy duchem stanąć — w téj chwili przed Bogiem Bądźmy gotowi!...[9]
Stanin, 1863.
List z Warszawy. (Do l.)
(1863.)
O! bądź nam błogosławiona! Poezye Studenta. T. I.
Szczęśliwy, kto ją widział w tym olbrzymim roku!..
Panią ludu żałoby, w czarny kir odzianą,
Jak idzie naprzód! pewna, olbrzymiego kroku
Z proroczą pieśnią — z gwiazdą na czole świetlaną!..
O! taką młody bracie jest dzisiaj Warszawa,
W sukniach wszyte papiery przewozi się z trwogą,
Lecz się widzi, jak wstaje z grobów Polski sława
I czuje — co Polacy, tylko uczuć mogą!...
Ulicami Kozaki wietrzące za łupem,
Pędzą, i Wielopolski jeździ z eskortami,
A naród pierś stawiając, woła: bij kulami!
I patrz, czy nieśmiertelny naród pada trupem!
Masz lud, co dzisiaj gotów broń wydzierać wrogu!
Masz niewiasty, co z szczęściem błogosławią synów,
Masz kapłanów, co w bitwach, ducha dają Bogu,
Masz mężów — co w olbrzymów rosną chwałą czynów!
O Warszawo! po tobie dziś chodząc z radością
Można bruk twój z zachwytu ucałować łzami,
I natchnąć się męczeńską ojczyzny miłością,
I krzyknąć: Boże! dzięki, żeśmy Polakami!...
Cześć Litwie.
Litwa żyje! Litwa żyje! Słowacki.
Witaj wielka siostrzyco zbudzonéj korony!
Hufce twych męczenników zawarły dziś z nami
Sojusz większy — i trwalszy na te gwiazd miliony,
Niźli unia Lubelska, ongi przed wiekami!..
Lido! niebieska Lido! święć się w Polski dziejach,
Siostro po męczeństwie i wszelakiéj doli,
Tyś największa w twych męczeństw leśnéj aureoli,
Zadająca kłam Moskwie, w szatańskich nadziejach,
Gdy hufce Maćkiewicza, w Białowieży kniejach,
Więtrzy bydlę Murawiew, gdy Siemaszko szatan
Ze wszystkich Caryc ducha furyami poswatan,
Obuch Szyzmy nad ludem trzyma, w obec Boga!
Kiedy tysiące w Sybir przerzuca dłoń wroga, O! Litwo! matko Adama,
To ty w chwale promiennéj, głosami Rejtana
Piorunującéj — złoty szlub bierzesz z koroną,
Którego Bóg kapłanem — a dzieje ochroną!
1863.
Na śmierć Maćkiewicza.
Jak torso poświęcenia — bez granic — granicy!..
On był ciągłym płomieniem piorunów gromicy —
Jakże śpiewać — jak płakać — kiedy taka dusza
Ulatuje do Boga z swojéj szubienicy?...
Tam kędy ksiądz Marek obok Tadeusza,
Wzniósł nad nim wieniec chwały nad wieki i ludy!..
Oh! kiedyś nad mogiłą, kształt Bogarodzicy,
Zjawi się może, i zasłynie znowu cudy —
Niech powiew krwi jego, przyszłymi czynami,
Śpiewa hymn godny jego — nad ludu głowami!
Przyłóż ucho do ziemi:
Czy słyszysz tentent głuchy?
To idą nasze druchy,
Idą kroki spiesznemi!...
Aż w mogiłach drżą kości,
O! drżą w nieméj radości,
W powietrzu krzyczą duchy!...
Choćby w ziemi nie drżało
I ucho nie słyszało,
To serce by w miłości
Przeczuło i z radości Pękało!...
Więc przyłóż dłoń do serca,
A poczujesz tam w głębi,
Że marnością szyderca,
Co ci serca skry ziębi...
Choćbyś orlego ducha
Spętał wężem łańcucha,
Czujesz ludu, żeś panem
Przyszłości twojéj, ranem
Roztysiącznion w miłości,
Jak nasienie światłości!... Przygrywka.
Starzec spoczął na kurhanie, Z czoła otarł życia znój,
I rzekł: Stary teorbanie! Synu mój!...
Młody niegdyś cię stroiłem, Gdyś w niemowląt kwilił głos,
Wtedy męztwa cię uczyłem Na fałszywy życia los!
Jak matula, co swe dziecię Stąpać uczy w drobny krok,
Tak ja ciebie w życia kwiecie Przez niejeden wodził rok...
A dziś ty jak syn dojrzały Starca wodzisz mnie przez świat,
Że w ojczyźnie mi już całéj Każden niby własny brat!...
Tyś mnie wsławił jak Bojana[10] Gęśl urocza z orlich pień,
Jak ślepego mnie bociana Pisklę, żywisz w każdy dzień!
Toż cię w grobie na tém łonie Wezmę wraz do wieków snu,
W miłościwe ujmę dłonie Jak dziecię do jutra chrztu...
Dzikież w tobie pieśni miałem, Tyś przez cały odgrał wiek,
Na co w życiu mem patrzałem, Czem się trułem w lat mych bieg...
Hord tatarskich dzikie wrzaski Rzeziś krwawe łuny miał,
Brzęki kajdan, gromów blaski, A dziś — naród znowu wstał!...
O! na ziemi tych kurhanów Takiego nie było dnia!
Boże, w otchłań strąć szatanów, Piekło zważy taka łza!...
Ciesz się ziemio kurhanowa, Niech zadrgają kości twe,
Oto wstaje piorunowa! Nieumarła — nie! o nie!
Błogosławię lirnik stary Męża, co nieszczęsny lud
Zbudzi w Polski głos na Cary.... Co przyniesie w piersi cud!...
Rusi święta! biada tobie! Gdy nie pójdziesz w Polski prąd,
Szatan siadłby na twym grobie I królował w nocny sąd...
I drżał starzec na kurhanie, Z czoła otarł życia znój,
I rzekł: stary teorbanie! Synu mój!
I na pierś opuścił głowę, A nad Boga pełny step,
Księżyc wznosił się — majowe
Tchnienie wiało w niebios sklep...
I noc była pełna woni, Upowita w srebrnych mgłach,
Świst koników polnych błoni Rozpustował w kwiatów łzach...
I pochylił się staruszek W stepach odgłos pieśni mdlał,
Wianek z świętojańskich muszek Nad gołębią skroń mu drżał...
I teorban imał w dłoni, Lecz nie gładził ręką strun,
Czy wsłuchiwał się po błoni W błędny, tęskny głos swych dum?..
Smętna duma ulatała Gdzieś po rzyskach w wdowi lot,
Po mogiłach uklękała I u wiejskich łkała wrót...
∗ ∗ ∗
Księżyc spojrzał w te uśpione
Lica starca — i za chmury
Znikł, bo starzec śnił ponury
W sny co ciężkie — niezbudzone!...
I opuścił skroń sędziwą,
Tylko wiatr mu brodę siwą
Wiał to w tę, to w tamtą stronę...
∗ ∗ ∗
I ze słońcem orły wstały
W ziemi polskiéj dół grzebały,
W dole starca pochowały...
A na piersiach jego w grobie
Teorban mu położyły,
By o trzeciéj ducha dobie
Struny strcastarca przebudziły...
I na kurhan ten stepowy
Czasem orły przysiadują,
Kryjąc skronie w puch piersiowy
Na wschód słońca oczekują!...
1863.
Salicha.
Pomknęła chrobra szarża jak za dni Chocima,
Tak się tylko w miłości lub zemsty objęcie
Chwytają ludzie — dziko — piekielnie! zawzięcie!...
W pyle zniknęły hufce — już Moskwa pomyka
Całym tłumem!... a naszych pogoń orła, dzika,
Gromi siłą z niewoli wstałego olbrzyma —
Wódz i wojsko zebrane na chwałę narodu
Pomściło Ruskich ziemi hańbę i niewolę,
Szkoda! że to jedyna bitwa na Podole
I całą Ukrainę, takiego przewodu!..
Przed grozą ich rycerskiéj, ojczystéj prostoty,
Pierszchła chmara szarańczy, złamanemi roty —
Patrzcie — jak losem ludów kieruje moc święta:
Bracia! to Car wychował sobie te orlęta!...
Ostatni poranek więźnia.
(Pamięci X. Iszory, zamordowanego w Wilnie przez Moskali 1863).
Już błysnął ranek i u mojéj kraty,
Strugą światłości olśnił ciche światy,
Budzisz się ziemio, a noc w mgieł powodzi
Płaszcz gwiazd za sobą wlokąca uchodzi.....
Jasném tłem niebios rumieni się zorze,
Coraz to krwawsza łóna się wyłania,
Ogniem pożarów, purpurowe morze
Spływa, i promień świateł zmartwychwstania
Strugą w świat płynie... już skowronki gwarzą,
Niedługo słońce wstanie jasną twarzą,
Już go jaskółka tu, pod kratą moją
Wieści u gniazda... już skowronki gwarzą,
W błękit wzniesione hymn poranku stroją...
Dziś więc ostatni! poranek męczeństwa —
Żal za boleścią... o! wszak ona tylko,
Tu mi na świecie... była z każdą chwilką
Siostrą jedyną — wśród szyderstw przekleństwa...
O! żal boleści... o! żal mi męczeństwa!
Ha! tam już słyszę — po schodach stąpanie —
Oprawcy moi — oswobodziciele!
Idą już po mnie — a jednak o Panie,
Jam tak spokojny — i czuję wesele...
Jakbym przy jasnym zmartwychwstań aniele
Miał już bez męki wzlecieć w twe przestrzenie —
Za chwilę — żegnaj o! moje więzienie!
Żegnaj o trawko, wzrosła u méj kraty,
I ty pajączku... prządź tu jak przed laty,
I ty jaskółko! dziś mój duch skrzydlaty
Tak pożegluje do ojczyzny wiecznéj,
Służyć modlitwą — tam Polsce słonecznéj —
O! żal mi tylko, że tu — tylu braci
Zostawiam smutnych... o! a smutniéj jeszcze,
Kilku wesołych — co śpią, kiedy kaci
Ciało ojczyzny biorą w piekieł kleszcze!
Idą — a mnie tak błogo — tak spokojnie,
I w duszy mojéj tak jasno, tak strojnie,
Jakby ją arfą swoją — Bóg nastroił,
Z któréj się rój aniołów tam wyroił!
Klękam o Panie — i z ręką na łonie,
Łańcuchem hymny zmartwychwstania dzwonię!
O! dzięki, żeś mnie niegodnego, męzką
Duszą — i palmą obdarzył męczeńską,
Prawda — jam mały, ale wielką siłą,
Kochałem Ciebie — i ojczyznę miłą!...
Kto kocha ludzkość potęgą miłości,
Dla tego — niemasz na świecie trudności,
W duszy natchnieniem jemu Bóg zanucił,
I nad przepaście most swéj tęczy rzucił....
I prawdą piekła ugasi ogniowe,
Jeżeli gotów za prawdę — dać głowę!...
Patroni Polscy! o! dodajcie siły,
Bym godnie zstąpił do polskiéj mogiły,
Za chwilę słońce.... idą!.. o! bez końca!
Dziś z szubienicy ja ujrzę wschód słońca —
Idą — powitam ich cierpień miłością,
Powitam smutkiem i nieśmiertelnością,
Idą — już przyszli. O mury żegnajcie! —
Bóg z wami bracia! jam gotów — witajcie!...
Na wywiezienie Arcybiskupa Felińskiego.
My niebywali z królami w aliansach,
Bo u Chrystusaśmy na ordynansach.... (Pieśń konfederatów Barskich).
Porwany w ślad Załuskich, Sołtyków, Skórkowskich,
Bo się ujął narodu praw, wedle praw boskich,
On naród błogosławił może z wygnań chwały,
Bo imię jego sławi błogo — naród cały!...
Takich mów nie słyszeliśmy od Ciebie ani innych apostołów — IV.
(Z listu Koryntian do św Pawła. Apokryf z ormiańskiego tłómaczony przez L. Byrona, r. 1817 pod Wenecyą).
Z owoców ich poznacie ich
Pismo święte.
Choćbym miał smętne wszystkich liści głosy
Co z drzew pożółkłe opadły,
Któremi miota lada wiatr, jak losy
Co słabą duszę owładły,
Choćbym miał łzawe wszystkich dzwonów jęki
I wszystkich duchów łabędzie piosenki,
Nie wyspowiadałbym Ci tego żalu
Jakim mnie trupa szakale jedzące,
Albo robactwo przepełnia toczące...
Duch twój jak księżyc w obłoków opalu
Zbladł mi i w nowiu swego życia gaśnie
Chory, gdy żyć — żyć — żyć! — żyć mu trzeba właśnie!
O strzeż się ludzi co Ci serce dają
Lecz pod warunkiem, byś im oddał duszę
Oni ją zemną wyssą, zurągają,
A potém cisną w życia zawierzusze!...
Ach! obyś kiedyś w późnym życia wieku
Nie krzyknął żalem na stracone lata,
I sam nie przeklął ich, z sobą wśród świata,
I nie zapłakał, myśląc o człowieku!..
I będziesz smutny, sobą struty, blady,
Jak ekspijacya Adama,
Któremu ducha struli bez litości,
A gdy sam został wśród puszcz świata, zdrady,
Ach! oni jeszcze bez iskry miłości
Żarli tę duszę, co została sama
Pomiędzy Bogiem — a sobą —
Jako puszcza bezbrzeżna — pełna swą żałobą!...
Ach! to są ludzie, co z pychą bez granic
Przeciwko pysze kują mdłe frazesy!
Co oprócz siebie, wszystko mają za nic,
I są jak dzikie pustyń aloesy,
Co raz na sto lat strzelą i kolące
Milczą — ten cały świat opłakujące,
Z miłością, błotem wszystko tu obrzucające
Co nie z nich wyszło i nie do nich wchodzi...
Co z Zbawiciela i pisma świętego
Tworząc parodję, w mglistych słów powodzi
Zmieszaną w rudy kołtun Konfucyuszów
Idą — i z dumą patrzą na świat cały
Mówiąc jak upiór tu Faryzeuszów:
Patrz jaki czarny świat — jaki ja biały!..
I ty bądź taki! rzecze Ci w miłości,
Aż Cię powiedzie nad otchłań nicości,
Gdzie dusza twoja w przerażeniu krzyknie
Kędy jéj tuman mglisty z oczu zniknie —
I przeklnie siebie — i ich, ogłupiona,
Im większa, bardziéj w sobie poniżona,
Jak pobielany grób — i znieważona! —
O! najstraszniejsi ludzie, co miłością
Wabią, a trują węży przebiegłością!
I niewiem, czemu tyle wielkich duchów
Poszło na mą fatalną biesiadę,
Ale wiem czemu — potrute i blade
Nieużyteczne odtąd — i złamane
Wstały — i odtąd wśród węży łańcuchów
Chodziły jako straszne Laokoony
I duch w ich piersi był już — zagaszony!..
O wśród nich jasne dusze miłościwe,
Są — lecz okute w pęta niezelżywe —[11]
Przebóg! dla kraju stracone zginęły
Bo go za środek — do ich celów wzięły!...
Jest rodzaj pychy, co niewie o sobie,
Albo że niewie, przed sobą udaje,
Ten, najstraszniejszy, jak upiór po globie
Truje niewidzian — i jako mór wstaje!..
Więc baczność! bo my Chrystusa rycerze
Stoim choć w pętach na wolności straży
I nagie piersi — to Polski puklerze
Niechaj się bluźnić tutaj — nikt nieważy
Nam Chrystus mistrzem! w ciemność nietoperze!
Nie od dziś znają żyć w Polsce Polacy,
Nie od dziś giną jako błędni ptacy,
I niedoktryner uczył nas miłować
Boga — a Polsce krwi swéj nie żałować...
Nie z ludzkich muzgów święte źródło płynie,
Co trysło na świat w zbawienia godzinie,
Bo ono z góry! idzie w ból narodu,
Co matką przyszłych światów jest porodu,
A nie od ludzi, po którychby słowach
W nicość jak liście duchy wędrowały,
A nie od ludzi, na którychby głowach
Gdyby wstał z grobu, żaden hetman biały
W gromiącéj grozy majestacie łzawy
Swéj pracnotliwéj nie strzaskał buławy!...
Którzy się stali znów świadectwem złego
Co omotali dzielne, prawe ramię,
Parodyą życia, i pisma świętego
Przedają jako koncept muzgu swego!...
Ich — własna złuda — złudzi tu — i złamie!
Bo już swe ziemskie marnéj pychy cele
W biały płaszcz kryją — lecz dni ich niewiele
Choć złego wiele po nich w życiu kłamie!
Im na przekleństwo zamatnie i sieci,
W które chcą łowić do swéj matki dzieci,
Z wyciągniętemi rękoma lecące
A w ich pajęczych objęciach — więdnące!...
Więc za to w oczy Wam rzucam przekleństwo,
Które wam kiedyś ciśnie — człowieczeństwo! —
My ich nie znajmy! ale strasznie błądzi,
Kto błądzi sercem! bo duchem pomiata!
Gdzie szatan świadczy — tam Bóg niechaj sądzi —
Ja wolę małe dziecię, co zna mało,
Lecz coby dobrze swój katechizm znało
A kraj — Kościuszków miłością kochało —
Wierząc i czując prawdy nieśmiertelne,
Których tu bramy nie schłoną piekielne!..
Do włościanina
SKŁADAJĄCEGO PIENIĄDZ NA BROŃ (1864.)
O mój Józefie, z twéj szorstkiéj ręki Co pługiem wiedzie po roli,
Dziś otrzymałem dar ten maleńki Grosz wdowi — grosz dobréj woli....
O mój Józefie, dar ten tak mały Jak ziarnko w skibę rzucone,
Przed Polską wzrośnie jak dąb wspaniały Nad skarby blaskiem widome —
A wy wśród ludu, co ciemny, głuchy, Przez wroga tu zbydlęcony,
Staliście w pośród ducha posuchy Jak biedny rybak znużony —
Znajdzież, że z ludu Bóg apostoły I z ludu wybrał rodzice,
Pobłogosławi wasze stodoły I łaską spromieni lice!
A kiedyś błyśnie wieków godzina
Gdzie lud oświecon, u proga
Świątyni dziejów — jako rodzina Poczuje — czém jarzmo wroga!
O dzień to wielki będzie! dzień chwały! Wielki — jak sądu ostatni —
Jako cud Boga jasny — wspaniały Jednością społeczną bratni!..
A wtedy waszych prawnucząt wianki Na waszéj klękną mogile,
I rzucą wianki wam z macierzanki I długie przemyślą chwile —
I będą harde, że w dniu ciemnoty Ich dziadek — widział wśród ludu,
Choć nie znał pisma, z serdecznéj cnoty Przeczuł dzień jasny — dzień cudu!
O kiedyś na tym cichym smętarzu Wiejskim — nad starym o! stawem,
Kędy się słońce jak na ołtarzu, Kielich krwi schyla snem łzawym,
Kędy dąb szumi, dąb nasz prastary I bujne szumią o! zioła,
I stare grusze jako sztandary Stargane od kul do koła...
Tam ponad cichą waszą mogiłą We łzach się rzucą wnuczęta,
I wielką kochać będą was siłą I wołać — „o Polsko święta!...święta!...“
A przelatując anioł nad niemi, Pobłogosławi orlęta
I pieśnią myśl ich wzniesie od ziemi Wołając! „O Polsko święta!...“
Szwajcarom!
Wam, co tułacze matki orlęta
Tulicie bratnio jedynie,
Wam to ojczyzna nasza spamięta
Odwdzięczy — w przyszłéj godzinie!..
Wam męże Tela, co Kościuszki skonu
Byliście we łzach świadkami,
Bóg to spamięta! i ze słońc swych tronu
Nadgrodzi rosy perłami Nad dzieci waszych głowami!..
Bo — (hańba wyrzec) wśród przestrzeni świata —
W jednym Szwajcarze ma dziś Polak brata!...
1864.
Epitaphium Murawiewowi.
Już trup Sulli mu zgniłe objęcie otworzył —
Lecz się przeląkł raz pierwszy — i jak dziecię strwożył,
Bo przy nim każda Furya pięknością była!
Jedynym Litwy grzechem: że go nie zgładziła —
Niech trawa nie porośnie — ni ptak nie zaśpiewa
Gdzie spocznie proch Siemaszki i kość Murawiewa!
Modlitwa za Polką.
O daj jéj Boże natchnień gwiazdę złotą,
Coby jéj z rana czuwała nad czołem,
Gdy idzie zbrojna mądrością i cnotą,
Cichym, dziewiczym, ludu apostołem
O! rzuć jéj Panie tęczę po pod stopy,
Coby rozkoszą tajemną jéj grała,
Kiedy ubogim i duszy i ciała
Łzy ich osusza, wskazując gwiazd stropy!...
O! daj jéj Panie słońce stupromienne —
Kiedy spraw dziennych męzka myśl ją strudzi,
Niechaj duch święty dzieł jéj sławi słońce —
A Marya niech jéj da miłość u ludzi!...
O! daj jéj Panie nów blady nad czołem
Kiedy z wieczornem usypia marzeniem,
Daj jéj anioła stróża z twym promieniem
Którego ona — byłaby — aniołem!...
A ty królowo męczeńskiéj korony
O Maryo! Polki téj wybrane życie,
Błogosław zdrojem rosy upragnionéj
By przeszło tęczą — po chmurnym błękicie!...
Kamieniec Podolski 1861.
Ostatnie chwile Zygmunta Padlewskiego.
Już zastukano kolbą w drzwi więzienia,
Kapłan domawiał słowo rozgrzeszenia,
On powstał — cichy — jak posąg godności
Większy nad piekła — i Carskie podłości...
Wyszli, kibitkę wojsko otoczyło,
On do kibitki usiadł wraz z kapłanem,
Ruszyli — słońce z nad wzgórzów wschodziło,
I rozmawiali — jadąc cichym łanem —
Ujrzawszy cztery groby zakopane,
W których co tylko mordowanych braci,
Ciała grudami były przysypane,
Stanęli — tam już czekali ich kaci —
I zsiadł spokojnie — cygaro zapalił,
Odepchnął, kiedy chciano związać oczy,
I przywiązano do słupa — z uboczy,
Kapłan się Bogu w cichych łzach rozżalił —
On patrzył w niebo — tam! w jasną twarz Boga!
Jak orzeł dziejów — już niewidział wroga,
On widział Polski losy wśród świtania,
Patrzył na słońca wschód, w znak zmartwychwstania!
Błysło — zagrzmiało — schyliła się głowa
Młodzieńcza — taką olśniona jasnością,
Taką żałośną oblana smętnością,
Że wrogi chwilę — stanęły bez słowa!...
I Bóg tę głowę widząc, wspomniał w niebie
Jak jego głowa, na krzyżu uwisła —
I błogosławił, młodzieńcze przez Ciebie
Krainom, kędy Dniepr, Niemen i Wisła!...
Porwali ciało — zepchnęli do dołu —
I przesypywać zaczęli pospołu,
Przebóg! ja żyję! straszny stos zawołał!...
Wtedy zbir jeden jeszcze w dół wymierzył,
Palnął w pierś kulą — a młodzian już nieżył...
A naród niemo o pomstę zawołał!...
I na kurhanie tym rosę co rana
Piją skowronki — nim nucą: Hozanna!
Cieniom Korfa.
Za nim twój naród ślepiony Uczci twe ciche mogiły, My dzisdziś młodzieńcze uśpiony, Niesiem ci wianek róż, Niech pomsty dzikie anioły Przywieją chmurą burz, I pomszczą, wielka duszo,
Skon twój, nad którym dziś braćmi płaczemy
I ziemię Polską na oczyć sypiemy,
A błogosławieństw tych działa niezgłuszą!...
O! tyś z niewoli wolnym wzleciał ptakiem,
Pomnąc, że wolność nasza jest „i waszą!“
Takich się duchów w Cary nocy straszą —
Tyś był szlachetny — więc byłeś Polakiem!
O! straszny toast, którym młody włos
Siwieje pleśnią jak Sybiru szron,
Jako wydarty z piekieł Danta głos,
Lub narodowi wrogich Carów skon —
O! toast taki dziś Ci możem wznieść, Cześć Tobie, cześć!...
Przeciw trucizną niech będzie tych mąk,
Wśród których protest ten krzyknął Twój duch,
Wznosząc ku niemu dwoje krwawych rąk,
Krwią niepomszczonych ludów skutych dwóch,
O taki toast możem Ci dziś wznieść, Cześć Tobie, cześć!
Jeźli nam gorzko, o! to świadkiem Bóg,
Wyście biedniejsi skuci w nocy lód,
Nasz orzeł wzlata a martwieje wróg
O was rzec jeszcze niemożna: to lud!...
Więc krwawy toast sercem Tobie wznieść, Cześć Tobie, cześć!
Ale przez takie trudy jak Twój trud,
Przez taką rozpacz i duchowy żal,
Bóg daje cudu tchem przeto pić lód
I budzi słońce z krwi męczeńskich fal!..
Więc krwawy toast możem Tobie wznieść, Cześć Tobie, cześć!
Wśród piekła bydląt, co starły z swych czół
Piętno człowieka, nieśmiertelność dusz,
Tyś jeden powstał — i jeden się struł,
I złamał szpadę jak piorun wśród burz —
O! krwawy toast możem Tobie wznieść‚ Cześć Tobie, cześć!
Niedarmo Pestlów, Łukasińskich krew
Padła, jak ziarno! — płodny posiew krwi,
Tam słychać wieków, nowej Ery śpiew,
Z Polski on płynie!... a przez nasze łzy
Ten krwawy toast w przyszłości wznieść, Cześć Tobie, cześć!
Teksta biblijne.
(Tym co je verbum ad verbum tłomaczą.)
Wszak wszelka władza pochodzi od Boga?
Więc kajdanami, daléj! o łby wroga,
Chwyćmy władzę — a będzie pochodzić od Boga!
„Oddajcie co cesarskie, cesarzowi!“
Ale co „nie cesarskie“ lecz skradzione,
Oddajcie trudem życia — narodowi,
Inaczéj, słowa biblii — zszatanione!!
Sceny z powstania 1864 A. Grottgera.
Tyś się zestroił zacném serca biciem,
Z pulsami cierpień i bolów narodu,
I Bóg ci zesłał promień, co cię z życiem
Prawdy splótł w każdym z prac twoich rapsodu —
O! tyś artystą Polskim! co swe imię
Unieśmiertelnił ojczyzny miłością
Ono w zapomnień zmierszchu niezadrzymie,
Wieniec ma wonny kurhanów świeżością!...
Bo choćbyś tylko po sobie zostawił
Jedno zamknięcie Warszawskich kościołów,
Już byś tu pamięć twą ubłogosławił
Uplastycznieniem — Polski apostołów...
∗ ∗ ∗
O! niech się dalej sztuka nasza wzbija
W ojczystych natchnień postępowym locie,
Jéj niedosięgnie już zawiści żmija!...
Ona z narodem stąpa w krwawym pocie,
I krzyż pomaga nieść — ludowi swemu —
Na grobach schodząc jak śnieżna lilija
O zmartwychwstaniu orłowi białemu
Szepcze gdy orzeł, z skrwawionémi pióry
W zadumy głuchéj wpadnie w sen ponury,
I ona wita jaskółki szczebiotem
Każdy wschód słońca nad ziemi namiotem!...
Przy grobie Polski lat sto przesiedziała
I ani chwili zamrzeć jéj niedała,
Od swojéj gwiazdy — pierś jéj rozpalała!...
Kapłanką prawdy — łączy świat z jego przyszłością!
Przeszłość unieśmiertelnia potęgą natchnienia,
I naprzód! woła ciągle swą nieskończonością!...
Mścicielka prawd męczeńskich — jak trąba sumienia
Ludów, i nad ciemności straszniejsza, szatana,
Którego depcze w jasne pioruny odziana,
Choć w bezgranic pięknościach — bez granic wolnością!...
Co nam dał zachód — o bracia boleśni,
Prócz pocałunków Judasza i grzechu?...
Co nam dał zachód z serca swego cieśni,
Za krwi rozrzutność, bez granic ufanie?...
Za czyn — w poświęceń wyzwolony cechu,
Gdyśmy wołali we krwi Oceanie:
O! niewalcz! uznaj tylko zmartwychwstanie!
Z krwi własnéj tylko dziś nasza purpura,
I z prawd zdobytych, z własnych mąk porodu,
O! któraż z zbrodni ohydniejsza, która!...
Mordować czy tak łudzić myśl narodu?
Za wielką stała się dziś Polski sprawa,
By ją nikczemni, tu roztrzygać mieli.
Polska — przez Polskę — z piekielnych topieli,
Wzleci — i takiéj Bóg ramię podawa —
I taką — Piasta uwieńczą anieli!...
Wierzmyż raz, w zjednoczone sił naszych odłamy,
Nie w te bez czci i wiary samolubstwa kramy!...
Do M. P.
Do twojego więzienia posyłam me pieśni,
Niechaj jako jaskółki siądą u twéj kraty,
I myśl twą rozweselą, jasne, przyszłe światy
Wskazując, co przyjść muszą — późniéj albo wcześniéj
Czyż kiedy nasza Polska tak wysoko stała?...
Ach! byle się z téj drogi tylko nie cofała...
1864.
Wiersz o Emigracyi.
Kiedy przygniotła przemoc Polski życie,
Oni z niej wyszli spłakani o świecie,
Wywędrowali w swych piersiach z ranami,
I dla miłości swéj rodzinnéj ziemi
Umierać się w niéj wyrzekli, z krwawemi
W duszach Tytanów, tęskniąc boleściami,
Co ich budziły by niezasypiali!...
I po garsteczce ziemi swojéj brali
By nią konając, oczy zasypali!...
I założyli Polskę po za Polską,
Mogącą wolno rozwijać się, czuwać,
Mogącą kraju być arfą eolską
Z nim żyć, jego się truciznami struwać!
I wężych jadów zatrute ostatki
Z Polski nóg wyssać — jak z nóg rannéj matki
I truć się samym — byle ona żyła,
Choćby ją nędza — ich wygnań żywiła!...
I między niémi byli wielcy męże,
Z posłannictw ducha jasnémi gwiazdami,
Co byli gromni nad jasne oręże,
Piorunów własnych spaleni ogniami!...
Och! lecz straciwszy ziemię pod nogami,
Stracili zdrowia jéj błogosławieństwo,
Poczęli chadzać różnémi stronami
Podarci jako szata!... Co przekleństwo
Niezgody taką ciasną uczyniło,
Że ją rozdarło własne społeczeństwo
A szmaty jako sztandar wywiesiło!
I wśród cierpienia — stali się Kyklopem,
Co jedno oko — wypłakał z tęsknoty,
A drugie w kraju zostawił z potopem
Łez, co padały wśród więzień ciemnoty!...
Ale ten ślepy Kyklop — on skałami
Jeszcze na wroga ciskał w swym frasunku,
Tylko niestety! nie w jednym kierunku,
Bo pierś swą własną stargał niezgodami!...
Lecz on był wielki ojczyzny miłością
Mimo robaków, co się w nim wylęgły,
O! był ogromny Bogów ogromnością, —
I za kraj cały kiedy się rozprzęgły
Siły, miał siłę — gdy kraj usnął, czuwał,
Jego się każdym grzechem gorzko sfruwał,
I gromem budził, jak lwa uśpionego
Choć sam marł z nędzy i smutku wszelkiego,
Choć nieraz gawiedź mu się urągała,
Co przekleństw jego niegodna się stała!...
To najsmutniejsza dziejów naszych karta,
I nieczytelna, bo łzami zatarta —
Ale ogromna, w pioruny pisana,
Z ranioną ręką, geniusza Tytana!...
On iskrę Twoją uniósł o narodzie
By ją ciemności Cary niezdławiły,
Jak Prometeusz, w mękach, żalu, głodzie
Żył — gdy mu sępy wnętrzności krwawiły —
Pociechą jego bywało jedyną —
Że czasem iskrę odrzucał ciemnościom —
I wtedy jego czyniono tu winą
Że gasła marnie na tryumfy złościom!...
Toż jego dziejów każde pulsowanie,
Złączone z naszém i naszą przyszłością —
Ach co cierpieli oni!... z swą stałością
Tego niewidzim dziś — ale zaranie
Okaże — że niemniej jak kraj cierpieli,
Smętną radością do grobów się śmieli!...
Toż grób każdego z nich dla nas — świętością!
O bracia starsi! wy dziś miłościwie
Pobłosławcie młodych, co tęskliwie
Za Wami prężą ramiona!...
O młody bracie! czyż mi się śniło, Że Cię przeżyję na ziemi,
I że nad twoją schylon mogiłą Strón dotknę szpony sępiemi!
Niech każdy ranek perły ci rosy Przyniesie na darń zieloną,
Co Polski oczu, ciche niebiosy, Rzucają mogił koroną...
I niechaj orzeł białemi pióry Cichy sen tobie ocienia, ZalemŻalem ojczyzny kracząc ci z góry I smutkiem druchów wspomnienia!
Do Wład. Zwier. i Kach.
O wy! o jednem ramieniu,
Straciwszy drugie wprzód w boju, Niepozostali w pokoju,
Lecz jak orlemu plemieniu Przystało — z jedną w bój ręką
Idący! pieścipieśni wam szlę, Jak pożegnalną łzę!...
Jakkolwiek cichą, maleńką, Lecz kiedyś, kiedyś, może i ona,
Jak ziarno wichrem poroznoszona, Ujrzy w ojczyźnie weselszy czas,
Niechaj jéj wtedy przypomni was, Coście szli z jedną ręką na bój,
Wołając: Boże patrz! Carze stój!... Gdy druga ręka z ziemi sterczała
I „patrz!“ nad piorun na Boga wołała!...
POŚWIĘCONE KOLEGOM TRZECIEJ KOMPANII SIÓDMEGO ODDZIAŁU WYPRAWY WOŁYŃSKIÉJ.
(1863 w Listopadzie.)
Cicho płyną pieśni moje
Błądząc kędyś po rozdrożu,
Jak kryształów srebrne zdroje,
Po bławatów modrém łożu...
Pluśnie rybka w wód krysztale
Z piersi wymknie się westchnienie,
Rybka modre zmąci fale,
A westchnienie zmąci pienie...
(Poezye Studenta. Tom II.)
Wstań biały orle, wstań!... Piosńka.
Do braci.
Jeżeli do was bracia w świecie rozproszeni,
Pieśń ta dojdzie, to sercem witajcie poznaną,
Garść wspomnień, lecz najmilszych, co młodości snami,
Wspominamy — o! milszych nam nad młodość samą!
Myśli w czasie marszu.
I.
Kto raz słyszał nad sobą sztandar Polski biały,
Kiedy z Bogarodzicą nad szeregiem szumi,
Nad czyim snem, w noc leśną, raz się kołysały
Białe orły — ten wspomnień — jak łez nieutłumi!!
Od Zdżar się ruszał obóz w głąb Wołynia,
Wesoły żołnierz idzie z dobrą wiarą,
I nuci piosńkę oddziałową starą,
Któréj zapałem swym ognia przyczynia.
PIEŚŃ.
A kto chce rozkoszy użyć, Niech idzie w wojence służyć, Na wojence jak to ładnie, Kiedy ułan z konia spadnie, Koledzy go nieżałują, Jeszcze końmi przytratują, Rotmistrz z listy go wymaże, Kapitan trumnę zrobić każe, A za jego trud i pracę Hejnał zagrają trębacze. Tylko grudy zahuczały, Chorągiewki zafurczały, Śpij kolego! twarde łoże, Obaczym się jutro może, Dalej! naprzód! Cary z drogi! W piekło Zbiry! z drogi wrogi!... Śpij kolego!... a w twym grobie Niech się Polska przyśni tobie.... Więc kto chce rozkoszy użyć Niech idzie w wojence służyć!...
II.
O! jak rozkosznie spocząć w cichym grobie,
Kiedy nad głową szumią stepów zioła,
I tylko czasem szum skrzydeł anioła
Słyszeć tam — ale nie wiedząc o sobie.
Czuć ach! i przeczuć, że z anioła skrzydeł
Rosa opadnie na kwiaty mogiły,
I ulatuje w tęczach malowideł,
Czuć, że kochanki łzy na kwiatach drgnęły,
Ale o sobie niewiedząc, i siły
Ducha swojego nieznać, ni błękitem
Ocząt nie krwawić się, z których płynęły...
Łzy te anielskie nad gwiazd chmurnym szczytem
Spłakane w żalu bezbrzeżnym po tobie
Ale to czując niewiedzieć o sobie!...
O! jak rozkosznie spocząć w jednym grobie,
W jednéj o jednéj z kochanką mogile,
Na któréj kwiatach tulą się motyle
I słowikowie hymn wiosny zawodzą,
A gdy z nad mogił lice słońca schodzą,
Słuchać, gdy brzoza nad kurhanem płacze!...
Lub przelatując, gdy orzeł zakracze
Twe imię, niosąc je ku potomności;
I czuć, że głos to serdecznéj żałości,
Głos przyjaciela co płaczę po tobie...
Czuć — lecz nie wiedzieć — nic — nic — nic o sobie!
O! lecz o ileż milej spocząć w grobie
I czuć że o nas ojczyzna pamięta,
I patrzy na nas jak na swe jagnięta,
Z purpury wstęgą na swém śnieżnem runie!
I kiedy jeden okrzyk: Wolna Polska!...
Zagra po niebie! piekle! ziemi! jak arfa Polska
O! wtedy! wtedy — już niespocząć w grobie,
O! wtedy przeczuć, i wiedzieć o sobie!...
I wtedy w jednym zmartwychwstać piorunie,
I z grobu zerwać się na równe nogi,
I błysnąć w jednej błyskawicznéj łónie
I szaleć czynem, i szaleć radością,
Walczyć i ginąć, lecz z nieśmiertelnością,
I znowu zerwać się! ach! szczęściem Bogów,
O jakiem nigdy niemarzyły Bogi,
I pogromionych, nią zanielić wrogów,
A kląkłszy potém u wieczności proga,
Ojczyznę w Bogu czuć w Ojczyźnie Boga!
Noc już zapadła, gdy znużeni w Żdżarach
Ogniska kładliśmy przy nich niemając
Nic do pieczenia — więc o pięknych marach
Żołnierz się układł, wpół śniąć, wpół czuwając —
I trzy alarmy, w noc, jeden po drugim,
Taką wściekłością wojsko napełniły, ZeŻe rade w lasy szło pochodem długim
Niespoczywając — złość dodała siły.
I tylko cicho pomrukiwali,
Ach! żeby prędzéj pobić Moskali!...
A po drodze zatrute studnie wymijali.
Na cmętarzach Poryckich.
Wojsko stało w czworobok na ściernistym łanie
Był ranek mglisty — chmurny — a w blizkiéj oddali
Leżał Poryck — — Kozacy pomknęli się wdali,
Dali ognia i znikli we mglistym tumanie —
Wojsko poczęło ścieśniać hufców kwadratami
Miasteczko, co szturmować miało tego rana,
Zwolna się podsuwają, trzema kolumnami,
Czwarta tył zamykała, dla rezerwy dana —
Dowódcy oblatują konno swoje szyki,
Zapał wezbrany ledwie niewybuchnie w krzyki,
Coraz bliżej miasteczko — dochodzą — poznali,
Że Moskwa uszła z miasta — więc w miasto młódź wali!
Bez języka, bez chleba, spragniona spoczynku,
Ledwie w kozły broń złoży i legnie na rynku,
Alarm — wrzawa Moskale tuż! na miasto idą,
Wojsko broń chwyta — z miasta co siły wybiega,
By wroga spotkać w polu, nim w ulice przyjdą,
Lecz w polu już się sześć set Moskali rozlega
A oddział z dwóch stron innych, miasta napadnięty
Odgryzał się rozdzielon, jak orzeł zadraśnięty
Co dwoma skrzydły bije — w podwójnego wroga!
Moskwa stanęła w dali — niepewność czy trwoga,
Czy chęć, by z garstki żywa niezostała noga,
Wstrzymała ją pod lasem. Więc kompania Żuawów
Na dwa cmętarze wbiegła w siłach rozdzielonych.
A było ich piędziesiąt — i odosobnionych
Od oddziału — co w dali, strzelał już z za stawów —
Stanęli na Cmętarzach, przeciw rozjuszonych,
A był to dzień Zaduszny, i każdy swą duszę
Pewien końca — polecał Bogu, w zawierzusze
Co deszczem zalewała panewki u broni
I wichrów tumanami pędziła po błoni...
Tu sześciuset Moskali kwadratem ścieśnionym,
Poczęli iść pod Cmętarz — krokiem podwojonym —
Rów był tuż przy parkanie — i niewielkie wały,
(Jak gdyby ich anioły tam dla nas sypały,)
Przez parkan za wał! słowa komendy zabrzmiały,
I skacząc przez parkany, oddział już za wałem
Stal oko w oko Moskwie — co stanęła całym
Ruchem swego korpusu pięciuset kroków było —
Dobrze — że niewiedzieli — z jaką myśmy siłą —
I w Przyckim kościele dzwony zajęczały,
A z cmętarzy na Moskwę — padły pierwsze strzały —
∗ ∗ ∗
Moskwa odpowiedziała, kule zagwizdały
I znowu mgła opadła, Listopadowa szara,
Celnie strzelała, pod wał rozsypana wiara,
Moskale podsuwali się — ale ich strzały
Górowały i tylko nad głowy gwizdały
W tém dali hufiec błysnął! pomoc! Boga chwała!
To oddział Sieńkiewicza... i ogień rotowy
Rozpoczął się — niedługo Moskwa wytrzymała,
W sześciuset się przed trzystu ku lasom cofała,
Aż znikła, skryta mgłami pożółkłéj dąbrowy...
I po chwili niesiono towarzyszy ciała!
To Boleski! wśród reszty druchów napadnięty,
Nadzy — zsiekani — matka — by ich niepoznała
Oto ludzie! patrz Boże! na krzyżu rozpięty!...
Ochrszczony, znowu w miasto wszedł oddział z powrotem,
Spocząć — i nocą w lasy ruszyliśmy potém,
O! czy pomnicie noc tę cichą i miesięczną
Gdyśmy brnęli lasami, z duszy cichą siłą,
Za kolumną kolumna stąpa z ręczną bronią,
Daléj konnica, wreszcie, z amunicyą wozy,
A i w nas, i w naturze, uroczyście było...
Kiedyśmy otoczeni, szli przez te wąwozy —
Przy furgonach szedł szpaler gęsty tyralierów,
Obok nich szła zewnętrzna ściana kosynierów —
I gdyby we dwa ognie w lasach wzięci nocą,
Musielibyśmy bronić się, to wozy miały
Dwa ognie tym sposobem, co odpowiadały
Z kosami we dwie strony, jak dwu ramion mocą —
Zmierszchem wyszliśmy z lasu, i niebo się krwawić
Zaczynało na piaskach, a lance w oddali
Powiewały na niebios tle i wiatru fali,
A z chat swych wybiegali zbudzeni wieśniacy,
Jako we śnie spłoszeni niespokojni ptacy,
Niech będzie pochwalony! wiara im wołała;
Bóg z wami, oddawali — Żandarmerya gnała
Na zwiady — i oddziału ruchy poprzedzała...
Od Wołynia w Lubelskie tym leśnym pochodem,
Szliśmy, bo z Łucka Moskwa ciągnęła z działami,
I przez pasmo Galicyi trzeba było przodem
Przejść, aby się w Lubelskie przedrzeć módz lasami.
Na granicy już Austrya z bagnety czekała,
Elien! krzyknęli Węgrzy — i w nieładzie cała
Hurma, pędząc ku lasom dalszym pomykała,
Lecz trafiła na drugi oddział, tuż pod lasem,
Co dał ognia — na który — ogień odpowiedział,
I padło naszych kilku, z nieładu hałasem,
I w szykach Austryaków stał się mały przedział —
I gnała garstka pędem ku drugiéj granicy,
Kędy się brzeg Galicyi kończył, — ale w dali,
Już Moskale strzałami ostrzeżeni stali,
Otoczywszy w półkole przejście od lewicy —
I dali ognia, kiedy wojsku się zdawało
Że przejdzie niepoznane, — i ryknęło działo,
Za niém drugie — trzy szarże, poszły, przed którémi
Cofało się Kozactwo — lecz z nowémi siły
Ścieśniał się płot Moskiewski, działa naprzód biły,
I otoczyli przejście kolumny czarnémi
Co gradem kul na oddział zdał się rozproszony,
Lecz naprzód! wołał — naprzód, krwawo rozjuszony
Na bitwę nie na rzeź was wiódłem, rzekł wódź, dzieci
Na moją głowę krwi téj niebiorę — wśród klęski!
Dość jednego Miechowa wśród krwawych stóleci
Jesteśmy otoczeni — dość już krwi męczeńskiéj,
Niech mnie sądzą — niedługo zejdziem się na nowo!
I po chwili już oddział od przeciwnéj strony
W lesie, od Austryaków, jak zwierz otoczony
Był w niewoli — z znużenia opuszczoną głową[15]...
Woń ta je napełniała, jak wspomnienie bolu
Uprzytomnione sercu, piosenką w ustroni...
Na polach tych słonecznych, same lilie białe
Smukłe rosły, unosząc kielichy w niebiosy,
Piękne nad Salomona majestatu chwałę,
Słońce je całowało w ich koronach z rosy...
I na to błonie orszak aniołów po chmurach
Świetlany zleciał, w ręku z złotemi sierpiamisierpami,
Co jak nowie kłyszczałybłyszczały przy ich śrebrnych piórach,
Szumiących w chwilach lotu harmonii tonami,
I weszli aniołowie na liliowe błonie,
Jako orszak żniwiarzy dzwoniący sierpami,
Szli śpiewając i wiodąc się za bratnie dłonie,
Każdy na czole wieniec miał lśniący gwiazdami,
Schylając się z sierpami z swą pieśnią wspaniałą.
Poczęli żąć te lilie, lecz żąć na kolanach,
Bo każdy, zanim użął, kląkł przed lilią białą,
I klęcząc, zżął przy ziemi wzrosłą na kurhanach —
A kiedy każden miał już swój snop lilii zżętych,
Utulił go pod ramię i wionął skrzydłami,
I tak jeden za drugim wzlatali w lot świętych,
Jasnemi skrzydły z pieśnią i lilii snopami...
Tak płynęli w klucz długą wstęgą po błękicie,
A woń lilii z ich pieśnią w akordy splątana,
Śpiewały zmartwychwstania pieśniami o świcie,
Co grzmiały po niebiesiech: Hozanna! Hozanna!...
I niknął w nieb przestworzach ten szereg aniołów,
Malejąc jako stado spłoszonych sokołów,
Jak klucz żórawi... wreszcie niknąc skowronkami,
Aż pogasły błękitów małemi gwiazdkami...
∗ ∗ ∗
A w tem — strzał mnie przebudził — ogniska już gasły,
Zrywam się, zdziczałemi obóz zawrzały hasły,
Każden gnał w swoją stronę: ci siodłali konie,
Ci nabijali, tamci rozrywali bronie,
A trąbka alarmowa wśród sosnowych borów,
Wśród nocy rozlegała się jak śmiech upiorów,
Wszędzie wrzawa i pośpiech, w głos alarmu goni,
Zewsząd krzyki: do broni! do broni! do broni!
Lecz alarm był fałszywy — znów krążyła czara,
I u ognisk się nocą ułożyła wiara...
Sen II.
Widziałem czarny kościół, gotycki, prastary,
U załomów sklepienia wiały tam sztandary
I buńczuki tureckie i krzyżackie znaki,
Chorągwie pod Chocimem i Wiedniem zdobyte,
Z pod Grünwaldu, Byczyny, kulami przeszyte,
Z psiego pola, Smoleńska i z pod Obertyna...
A nad niemi usarskie zbroice, jak ptaki
Powstałe z gniazda na głos matki, sercem syna
Zerwały się nad dziejów swych wiekową trumnę,
Oni co nie wiekami, niemi wieki dumne!
Znaki Barskich, Legionów, Kościuszkowskie kosy,
W środku zawisły arfy wieszczów, w ciche głosy,
Grające w wielkiej ciszy — jak dzwon zmartwychwstania,
Co słońce wywołuje — i gromy rozgania...
Były to arfy duchów — co przeszli — i w ciszy
Rzucili ziarna w serca, bujne krwi posiewem,
Ziarna — co dzisiaj schodzą! choć arf nikt nie słyszy,
Jako grają w powietrzu dziejowym powiewem,
Po nad ołtarzem z bębnów — wyrastał krzyż biały,
Bielszy niż śnieg Sinaju o słonecznym wschodzie,
Co z serca Polski wyrósł, jéj męką wspaniały,
Który za całą ludzkość dźwignąłeś narodzie!
Zdało mi się kościół ten — byłto — świat cały!
Na środku, przed ołtarzem stał jak świateł góra,
Katafalk wyniesion i obszyty kirem.
Na nim siadł, „orzeł biały“ i zastrzępił pióra.
Obok zaklęta „pogoń“ ciszy bohaterem,
I było nabożeństwo całego narodu,
Za poległych w ostatnim, najwiekszem powstaniu,
I naród tam się schodził jak pszczoła w ul miodu,
Zasług pełen, ochrzczony krwawym chrztem w zaraniu,
I przy tym katafalku, poległych postacie
Stały żywe i jasne swą nieśmiertelnością,
W półkole, jako wieńcem w zórz świetlanéj szacie,
Z licem napiętnowanem ofiary świeżością:...
I stał tam przy Narbucie Bończa i Frankowski
I przy Bogdanowiczu Lelewel, Czachowski,
I Cieszkowski ze Szlaskim, z Mielęckim Padlewski,
Horodyski i Nullo i zacny Bolewski.
Duchowieństwo, i Polki poległe wśród bitwy,
Dalej „Nieznani“, legli wśród Polski i Litwy,
O! iluż ich tam było — kiedyś Bóg wymieni!...
Ich zaszczytem, że padli, wielcy, bezimienni!
Stali i cudzoziemcy od swoich narodów
Szlachetniejsi, co padli w krucyacie ludzkości,
Co nie Polski, lecz świata całego wolności,
I postępu lwa ludów, jest matką porodów!...
I wśród tłumu stał jeden z arfą na ramieniu,
Co jéj odbiegł dla miecza, wierny jéj natchnieniu,
Ach! patrzcie to nasz Mieczek! Mieczek Romanowski,
A za rękę go trzymał Tadzio Rozwadowski!...
Władysław Jabłonowski i Juliusz Tarnowski,
A dalej Miechowici!... te smętne orlęta.
Te sieroty usarskich skrzydeł!... męczennicy!...
Których krew popłynęła najpierwsza! i święta!
Dalej Żuawi Grochowisk — te dzieci orlicy...
Stał Tomkowicz, a przy nim obok Giebułtowski,
Moszyński i Straszewski, dalej Wędrychowski
I tylu — bezimiennych! których tylko znają
Łzy matek i żarłoczne ptactwo dziką zgrają!
Wieńcem tak otaczali katafalk wysoki,
Co gorzał w ogniach świateł — z gromnic łzawooki,
Przy ołtarzu celebrę ksiądz Iszora trzymał,
Do której mu z Konarskim służył Benvenuto,
A Maćkiewicz kropidło żywą[16] ręką imał
Jak buławę — i maczał, z chrobrej pieśni nutą
W kropielnicy, co pełną była Polek łzami,
Niemi kropił katafalk nad ludu głowami,
Nad niemi księdza Marka błysnęła twarz łzawa,
O świętego pastorał — wsparta — Stanisława!
Przodem stali ci jeszcze, którzy mają zginąć,
Na których spojrzeć okiem serce mi nie dało,
O!... a było ich jeszcze zacnych i nie mało,
I wzrok w dół opuściłem... (wolał z łzą wypłynąć!)
I coraz więcej ludu w dumie przybywało,
Że się kościół rozszerzał, jak pierś wielka chwałą,
Którą rozsadza akord szczęścia i boleści,
Związawszy pieśnią życia i nadziemskich wieści!...
Wtedy duch księdza Marka zawołał: Hetmani!...
Wy u sklepień tam drżący! i w chwale wybrani!
Patrzcie, to Polska młoda!... to wasze sieroty,
Od lat stu przeciw piekłu, z mąk swoich Golgoty
Wszystkich sił swych potęgą ciągle spiskujące,
Od lat stu ciepłą serca swego krew broczące —
Lecz choć w więzach zrodzone, czują, że do chwały,
Bo walczą nieśmiertelnem tu za nieśmiertelne,
Czując, że sprawy Polskiéj tu bramy piekielne
Nieprzezwyciężą, choćby w sto piekieł zmożniały...
Oni są dziś kapłanem Boga na tej ziemi,
Co ludy ewanielii nawracają drogą!...
Patrzcie!... ci bez opieki, co usty drżącemi
Słodkiej żądzy męczeństwa tęsknotą spragnieni,
Woleli paść, jak hańbę przeżyć znikczemnieni!...
Patrzcie! o króle! wodze! rycerze! hetmany!
Żółkiewscy i Czarnieccy! Zawisze! Rejtany!...
Patrzcie na te sieroty dziejów, co kurhany
Tylko uczyły jeszcze, że miały ojczyznę,
Co się na piekło z dłonią porwały i bliznę
Najświętszą światu rzucą w oczy, w blask świetlany!...
To są wieków sieroty i usarskich skrzydeł,
To modlitwa narodu, co Boga kapłanem
Stał się na ziemi, rycerz bezbronnych prawideł,
Modląc się dzieci zgonem, codziennie przed Panem!
Co sami sobą wstali, po wieku niemocy,
Gdy miano za umarły naród wśród przemocy!...
A u góry postacie zatrzęsły się świętych
I zkądsić ryk szatanów odwrzasnął przeklętych — —!
Amen!!! O arfy miecze krzyknęły hetmańskie
I zleciały z liliami w dół anioły Pańskie.
Ci sami, którzy żęli na liliowem błoniu,
Ci, co u strzechy Piasta bywali w ustroniu,
Po lilii rozdawały poległym rycerzom,
A orzeł wzniósł się w górę i niebios przymierzom
Krzyk wznosząc, rozkrzyżował skrzydła jasnopióre,
Nad nim stała się tęcza — On się wznosił w górę
I skrzydły błogosławił poległych drużynę,
Stała się cisza wielka, w tę wielką godzinę,
Polskę, jak jedną — Boga, widziałem rodzinę!...
I padli na kolana jako fala morza —
Krzyk: Duch święty!... się rozszedł — jak światłości zorza,
I na środku kościoła wisząca zasłona,
Rozdarła się jak dzieje świata! i głos dzwona
Męczeństw grzmotem piorunów ozwał się z chmur łona!...
I schodziła na ziemię Polska w tym orszaku,
I skrzydła brylantowe ussarskiego znaku,
Miała — a nad nią w gloryi wieczystych pochodów
Gwiazdą świata słonecznił „Paraklet“ narodów!
A pogoń się zerwała i pędem piorunu
Wyleciała z świątyni na pola piołunu...
I orzeł się podnosił, a wśród wichru duchów
Dotknął sklepień i nagle wielki brzęk łańcuchów
Rozległ się, jakby spadły ze wszystkich już ludów
Strzaskane o miedziany łeb hydry na wieki!...
A orzeł miał błyskawic piorunne powieki —
W tem z grzmotem się pod ziemię zapadł kościół cały,
Tylko księżyc z nad gruzów wstał — jak hostia biały,
Kilka zwalonych kolumn i duch mój nad niemi,
Jako źródło, co żyje wśród samych kamieni...
I świat już był kościołem — a gwiazdy sklepieniem,
Piorun dzwonem — kapłanem Bóg! nad wieków cieniem!...
Lecz zbudził mnie krzyk dziki — ogniska już gasły,
Zrywam się — zdziczałemi obóz zawrzał hasły,
Każden pędził w swą stronę: ci siodłali konie,
Ci nabijali, tamci chwytali swe bronie,
A trąbka alarmowa wśród sosnowych borów
Rozlegała się dziko, nito śmiech upiorów,
Wszędzie wrzawa i pośpiech w głos alarmu goni
Głos: Baczność! dalej krzyki: do broni! do broni!
Lecz alarm był fałszywy — Znów krążyła czara
I poprawiwszy ognisk, znów się kładła wiara.
Sen III.
Piekła i nieba drżały i drżał świat przedwieczny,
Bo przyszedł dzień on straszny — on sąd ostateczny!...
Trąba anioła wieków rozdarła grobowce
Milionów i miliardów!... Duchy przez manowce
Zlatywały się zewsząd, jak ptaków gromady
Wiały dusz jasne chmury, ogniste kolumny,
Ach i czarne obłoki duchów niósł duch dumny...
I z niebios w głąb runęły gwieździste plejady!
Szatani drżeli w dole, aniołowie w górze,
A ludzkość zmartwychwstała, jako łan dojrzały
Tonąc oczu smętnością w bezgranic lazurze,
Drżąc czekała, jak czyny jéj sądzić ją miały!...
A tam, na szczytach wichrów, w łonie Trójca święta!
Jehowa w chmurze gromów, Chrystus po prawicy,
A nad nimi duch święty w kształcie gołębicy
Drżał miłościw jak gwiazda ostatnia — rozpięta!...
U stóp Trójcy, siedzącej na burz majestacie,
Klęczała tam niewiasta w bielszej nad śnieg szacie,
Ręce i nogi miała od gwoździ zranione
I dwa skrzydła Usarskie na wichry rzucone —
I Bóg Ojciec wraz z Synem koronę cierniową
Chrystusa jej trzymali nad słoneczną głową,
A duch święty z gołębia nad nią wzrósł w orlicę.
Co bywa przy pogoni!... I na smętnej lice
Rzucił piorunujący promień bóstwa chwaty,
Że ziemia — niebo — piekło, wszystkie światy drżały!
A w środku po nad duchów zgromadzone ludy,
Co czekały na wyrok i szły po swe trudy,
Stał krzyż olbrzym, ramiona od morza do morza
Miał szerokie — od niego promieniała zorza,
A on ramion olbrzymich dwojga połowami
Jednych się błogosławić — drugich zdał przeklinać,
W on dzień, kiedy się wieczność miała rozpoczynać
I złamać grom ostatni nad ludzi głowami;
I pierś ludzkości niema była w ciche dreszcze,
Jakby ją dłoń żelazna cisnęła w swe kleszcze,
I tam światy pogańskie i Chrystusa światy
Stały w ład chaotyczny w wiekowej gromadzie,
Obleczone w swych czynów narodowe szaty,
Harmonią życia strojne ku ducha biesiadzie...
Jak wielkie morze, potop tej dziejowej chwili,
Mozajką głów lśnił we mgłach, tych, co się zbudzili,
Sklepienie niebios skrzydła okryły aniołów,
Postacie męczenników, świętych i pokornych —
W dole szatanów tłum i tyranów potwornych —
I była wielka cisza — królowa żywiołów!
Cała ludzkość wstrzymując dech swej piersi bratni,
Czekała na swój wyrok — ostatni — Ostatni!...
I jął Bóg Ojciec w dłonie miecz piorunujący
I rozciął nim glob ziemi — na dwie równe części,
Nawlókł je na łańcuchy ludzkości cierpiącej,
Potem wstał i w przestworzach wzniósł je we dwie pięści
I zawiesił na końcach dwojga ramion krzyża
Olbrzymiego, jak szale dwie sprawiedliwości,
Że ramiona się wagą stały w sfer cichości,
I poczęły się ważyć! ta i ta się zniża...
Ku otchłannym przepaściom — o! któraż przeważy?...
Która w dół pójdzie, cnotą czy zbrodnią spełniona?
W ciszy akord ryczący przebiegał plemiona.
Aniołowie będący na ludzkości straży
Rzucali w jedną cnoty męczeństwa zasługi,
Bohaterstwa poświęceń i ciche ofiary,
Łzy nieme, przebaczenia i mąk szereg długi —
I krew zbawcy!... (Co zasług dopełniła czary!)
Z wtórej strony szatani wsze zbrodnie ludzkości,
Wściekłość mordów, tyranią, cezarów wściekłości
I tygrysie podstępy, i podłości żmije,
Mord ludów i mord ducha — których krew nie zmyje!
W końcu carów moskiewskich podłe okrucieństwa,
Których się rumieniło piekło od radości,
I zachwiała się szala zasług człowieczeństwa,
Szala zbrodni przeważyć miała w głębokości!
I jęk się stał tak tęskny, że Bóg na swym tronie
Łzę spłakał, co na czole Polski uwisnęła,
A Polska tam przed trójcą klęcząca w koronie,
Jak orlica zerwała się i zakrzyknęła
Tak — że aniołom trąby wyleciały z dłoni,
A dłonie miała krwawe Chrystusa gwoździami,
Co gwieździły nad światy odkupień słońcami —
I zagrzmiała: O Ojcze! na toż’em konała
Za tę ludzkość, po tobie w mękach i wątpieniu,
Na toż’em miała boleć świata rozboleniu
I na to w grób zstępywać, by dziś przeważała
Szala mąk!... bym w wieczności za nią rozpaczała?...
O! do końca utonę w bezmiarze smętności,
Choć cię ze wszystkich potęg miłuję miłości,
Jeźli dzisiaj przeważy szala „zła“ ludzkości!...
Cóż mnie po zmartwychwstaniu, gdy te wszystkie światy,
Za którem ja cierpiała, matką je kochała,
Karmiła je krwią natchnień i w mądrości kwiaty
Stroiła! o! na toż’em w chwale zmartwychwstała!...
O! bądź miłościw! ducha pod swe stopy ścielę,
Cóż mnie chwała, gdy oni upadną w złem dziele!
Ojcze mój! Za te męki daj twojéj orlicy
Raz jeszcze zniszczyć ciemność piorunem gromnicy!
I rzuciła się jednym błyskawicy lotem
Między ziemią a niebios ognistym namiotem,
Tam gdzie krzyż stał z szalami na końcach swych ramion,
Ważących się już chwilą ostatnią swych znamion,
I w czarę zasług dziko rzuciła się cała,
Ku Bogu prężąc ręce, miłością szalała —
A czara przeważyła!... I w dół poleciała!..
A wtedy krzyk milionów wzniósł się w burzy głosy,
Że zatrzęsły się w swoich posadach niebiosy,
Radością się zatrzęsły wielką milionową,
I jak dzwon gromów krzyk ten wzniósł się jasną głową
I Bóg piersi swéj wrota na oścież ludzkości
Otwarł, by ją jak dziecię na wieczność w miłości
Przytulić, i aniołów arfy z ludzkim śpiewem
Jednej burzy radości powiały powiewem!...
Tęcza ich otoczyła w pocałunek bratni,
I wszyscy byli jaśni, nikt nie był ostatni!...
Miłość, dobro i piękność w prawdy majestacie,
Zlała z Bogiem sławione na wieczność postacie!...
W tem zbudziły mnie strzały — ogniska już zgasły,
Świtało, dzień się krwawił, obóz zawrzał hasły,
Wiara się szykowała: ci siodłali konie,
Ci nabijali, tamci celowali bronie,
Huk strzałów dolatywać począł z głębi borów,
A głos trąbki rozlegał się jak świst upiorów,
Sztandar z Boga-rodzicą powiewał rozpięty
I szatana tratował na nim Michał święty,
A na widok sztandara łzy w źrenicach drżały
I naprzód — dzikim głosem zawrzał obóz cały,
Wszędzie wrzawa i pośpiech w głos alarmu goni
Głos: baczność! wszędzie krzyki: do broni! do broni,
A postać młoda wodza już zakapturzona
Pędziła jak litewska „pogoń“ ożywiona.
Lecz tą razą zawrzała bitwa krwawa, dzika,
Z czernią starła się wiara — a boju muzyka
To krzyk: urra!... przy którym lance zafurczały,
Urra!... naprzód bagnety wszędzie zabłyszczały.
Urra!... jak jeden akord z wszystkich piersi wrzasnął,
I ryknęły ich działa, a kule jak pszczoły
Gwiżdżące całowały szczęścia pocałunkiem —
I krzykiem się ożywił bór, co we mgłach zasnął,
A w powietrzu tam śmierci wzlatały anioły...
I zabierały dusze lecące w żywioły!...
Jak piekło wniebowzięte walczy garstka nasza,
Któréj „ducha“ szarańcza — tylko się przestrasza
Ich zgraja jak robactwo, pierzcha i znów mrowiem
Łączy się — i w pierś ducha — uderza ołowiem.
A nad walką spowitą w dymy dział wlekące,
Wznosiło się — widziało ją — poranne słońce....[17]
Lwów, 1863.
Anti-Mignon.
I.
Czy znasz ten kraj gdzie orły na kurhanach
Czekają słońca, czuwając w senności,
Kędy w mogiłach wstrząsają się kości
Przy gwiździe knutów, brzęczących kajdanach?
Kędy zazdroszczą ich grobów popiołom,
Kędy tak bosko boleści aniołom,
Czy znasz ten kraj?.. o tam! o tam!
Chociaż w niedoli — tak dobrze nam!..
II.
Znasz ty ten kraj gdzie mamutów ruiny
Czoła stawiają nocom piorunowym,
A po marmurach ciche jarzębiny
Kapią łez krwawych, lamentem dziejowym?..
Gdzie narzeczoną młodzieńcom: ojczyzna!
A ich nadgrodą — wygnania siwizna?...
Czy ty go znasz?.. o tam! o tam!..
Chociaż nędzarzom — tak dumnie nam!..
III.
Znasz ty ten kraj, gdzie ciernie i piołuny
Rosną po grobach, matki wyją synów,
Purpurą męczeństw, pożarowe łóny
A lud się modli krwawą męką czynów?..
Wstecz dłoń żelazna pcha milionów życie,
I głośno matki nie nazywa dziecię?...
Znasz ty ten kraj? o tam! o tam!
Tak święcie — błogo — umierać nam!...
IV.
Znasz ty ten kraj, gdzie po arfach sztylety
Zgrzytają, kędy Wisła krwawą falą
Żali się Niemnu — gdzie żywe szkielety
W podziemiach jęczą — ale się nie żalą....
Gdzie szpikiem żywych — ofiary się palą
Lecz naród nigdy — nie woła: Niestety!..
I wieczny z Bogiem! o tam! o tam!..
Dzień nad dnie wszelkie — stanie się nam!...
Przy pomniku ks. Józefa Poniatowskiego (w Lipsku).
(WIERSZ DODATKOWY.)
O zerwijcie się orły! lećcie! Tam nad Wisłą
Znowu szumią sztandary! tysiąc szabel błysło,
I krwi płyną potoki, krwi świętéj co znaczy,
Drogę w przyszłość narodom walczącym w rozpaczy!..
Spojrzyj duchem po ziemi twojéj wodzu dzielny!
I bądź dumny, bo żyją polskie pokolenia,
Dokąd pierś jedna żywa — i duch nieśmiertelny, ZyjeŻyje naród uświęcon — w posród upodlenia!
Ha! wyście mieli armie, na wroga kolosy,
Nim dziś wstrzęsła garść — Polski apostołów bosej!..[18]
Lecz i dziś wśród przemocy, naród oszukany,
Już wszystkie o łby wroga potrzaskał kajdany —
Co były jego bronią — i idąc na wroga
Nieczeka już na ludzi — on czeka — na Boga!
Opatrz tam po olbrzymiéj trupów piramidzie,
Bóg dziejów znów przez Polskę ku ludzkości idzie,
Ona krzyż swój dźwignęła i wszystkim przebaczy,
Prócz tym, co oszukali zdradą lud tułaczy....
Przekleństwo tobie wieczne! kłamny władco świata.
Coś najdroższe w narodzie, wyzyskał i zdradził,
A potem, oddał naród w ręce jego kata,
I nowe klęsk potoki, na ten lud sprowadził....
Jeżeli duch twój dzisiaj z wściekłością Goliata
Targa się, do swéj wyspy przykuty wspomnieniem,
Polska jest sępem, co ci wieczności nasieniem
Pierś pyszną będzie szarpać — boś dziejów bluźnierca!
O! nie jak Prometeja!... bo odleci głodny —
Orzeł od twojéj piersi, — bo nieznajdzie serca!...
Jest tylko przepaść dumy — i wulkan bezpłodny —
Przekleństwo tobie wieczne! do końca! bez końca!
Wielkie jako twój geniusz co się zaparł ludu,
Jak samolubstwo twoje, otchłanne — bez cudu,
Jak pycha twa potworne! nad pioruny! słońca,
Niechaj cię żre i pali, choć bólu połową,
Tego, którym dziś naród rozdarty rozpacza,
I pierś rozdarłszy — Bogu w twarz ciska swe rany!..
Smutny i w opuszczeniu wiecznego tułacza,
Nad którym się rozpłakać, mogłyby — szatany!
Kiedy mu kraj pustoszą i hańbią tyrany —
Kiedy ci, którym oddał zapał — krew i życie,
Zaprzedali go wrogom! powstań zemsty dziecię!..
Niechaj w upokorzenie popadną bez końca,
I niech śniegiem swych czaszek — przerażą wschód słońca!...
Przed sześcią miesiącami sprzysiężenie, będące wyrazem życzeń całego narodu, bez wszelkich środków do walki, ale silne wiarą w świętość swych celów, w obec nowych zamachów zagrażających istnieniu Polski, podniosło sztandar powstania, i zatknęło go w szlachetnéj gorliwości na polach, przesiąkniętych krwią tak wielu pokoleń!.. Powstanie było wyrazem woli narodu i wypowiedziało zasady, które miały być Polsce gwiazdą przewodnią tak w epoce walki, jak i w chwili tryumfu. Naród pojął te zasady i cały, jak jest wielkim i potężnym, stanął pod tym sztandarem całéj, wolnéj i niepodległéj Polski. Naród podejmujący walkę z takim kolosem jak Moskwa, i wśród okoliczności, w których się na 22 Stycznia znajdował; musiał rozbudzić w sobie oprócz młodzieńczéj gorliwości i wielkiéj energii, także męzką wytrwałość i cierpliwość, aby go pierwsze niepowodzenia nie mogły odstraszyć,
[176]a długie wyczekiwanie tryumfów nie wprawiło w stan znużenia i niemocy. Jakikolwiek wpływ niepowodzenia i klęski wywierają na nasze umysły, rzeczą jest pewną, że zwycięztwa odnosić i aż do dzisiejszego dnia żadnemi przeciwnościami nie złamani wytrwać mogliśmy jedynie olbrzymią wiarą w własne siły, odwagą i karnością własnych żołnierzy, a prawdziwemi cnotami obywatelskiemi. W tej to na rozumie opartej wierze i w zdrowem przekonaniu, że gdy raz powszechność narodu poczuje w sobie pragnienie bytu politycznego, już niema dla narodu przeciwności żadnych, którychby usunąć niepodobna było — w tem to tkwi tajemnica powstania. Wiara ta jest rękojmią niezawodnego zwycięztwa Polski i wskazuje narodowi jego stosunek do Rządu i jego stanowisko w oczach Europy. Europa niepojmuje dość jasno bólu naszego, niezna gorliwości naszej ani środków niewyczerpanych, które są na nasze zawołanie. Rząd narodowy pozostawia Europie swobodę brania udziału w naszéj sprawie, w miarę interesów panujących i namiętności politycznych. Stojąc wszakże u steru powstania a tem samem równocześnie na straży myśli narodowéj, będzie musiał stanowczo odrzucić wszystko, coby mogło zhańbić święty sztandar niepodległości — i pozostanie głuchym na wszystkie głosy, któreby mu doradzały broń złożyć przed osiągnięciem celu ostatecznego, którym jest niepodległość Polski kongresowéj, Litwy — i Rusi! Przyjąć niepodległość jednéj prowincyi polskiéj a drugie oddać wrogowi na pastwę, to znaczyłoby zrzec się naszego prawa historycznego, wymazać z dziejów nasz byt 10 wiekowy, to znaczyłoby spełnieniem bratobójstwa zaprzeczyć własnemu Imieniowi! Nie! — nie na to Polska znowu powstała, by miała być ze strony Europy złożona w trumnie! Nie masz Polski bez Litwy i Rusi, nie masz Polski bez korony. Wspólne są ich dzieje, wspólne warunki życia towarzyskiego i politycznego — Trójca nierozdzielna! Tylko jednéj z tych prowincyi przyznać prawo bytu a zaprzeczyć je drugim, znaczyłoby zabić Polskę! Rząd narodowy [177]nieprzyzwoli na żadne ścieśnienie testamentu historycznego Polski. Narodzie! przed tobą walka! Ale za tobą niewola i hańba! A przed tobą wolność i szczęście przyszłych pokoleń. Miałżebyś się wahać i cofać? Nie! ty musisz zwyciężyć, ty musisz krwią wywalczyć swobodę, musisz całe jedno pokolenie poświęcić na ołtarzu Polski. Bóg — i oręż rozstrzygną twe losy —! — — — Obywatele! wytrwajmy w miłości ojczyzny, jedności i poświęceniu! Nie cofajmy się przed żadną ofiarą, bądźmy każdéj chwili gotowi życie i mienie, dom i rodzinę oddać za ojczyznę. Pomnijmy, że od chwili powstania wszystko, cokolwiek posiadamy, nie jest własnością naszą, lecz własnością kraju. My wszyscy jesteśmy sługami narodu, sługami myśli wielkiéj, uczucia potężnego — na któremkolwiek znajdziemy się stanowisku wśród krwawéj pracy narodu, jedno wspólne prawo niechaj kieruje nami: Poświęcenie obowiązkiem, czyny dla sprawy powszechnéj rozkoszą, a śmierć za ojczyznę nagrodą!..[20] Wstępując w nowy okres walki, rząd narodowy użyje wszelkich możebnych środków, aby przy pomocy środków zebranych ogółu, uzbroić kraj cały i powołać pod broń ludzi jak można najwięcéj. Polska orężna, to Polska tryumfująca. Zasady wypowiedziane po manifeście z 22 Stycznia, któremi powstanie dotąd się kierowało, zostaną i nadal normą, wedle któréj kierować się będzie Rząd narodowy. Naruszenia takowych nigdy się nie dopuści, i dla równości, jako téż wolności religijnej, politycznej i socyalnej, zostanie utrzymaną w całej swéj sile i czystości — a równo z ustąpieniem uzurpatora i organizacya kraju takowa będzie urzeczywistniona przez odpowiednie instytucye. W duchu postanowionych zasad będzie się starał R. narodowy massy ludu wiejskiego zbudzić ze stuletniéj apatyi [178]i oddać je na usługi ojczyzny... W nim znajdą włościanie przewodników na drodze do nowej ekonomicznej i politycznej eksystencyi. Prawa w tym względzie ustanowione, będą ściśle zachowane, a każdego naruszenia doścignie ramię sprawiedliwości! Czuwając nad regularnym biegiem administracyi, nad karnością żołnierzy i posłuszeństwem dowódzców, karać będzie Rząd narodowy każde przestępstwo w służbie cywilnej i wojskowej, powstrzymywać zachcianki ambicyi indiwidualnéj a zapobiegać niedbałości, chłostać zbrodniczą obojętność. — — Obywatele Litwy, kongresowej Polski i Rusi! Wkrótce będziecie powołani do powszechnéj i stanowczéj walki za ojczyznę. Już były te ziemie polskie jednym wielkim cmętarzem, jednym jękiem, jednym płomieniem. Teraz — muszą być — jednym wielkim obozem, w którym wszystko pracować będzie dla miłości ojczyzny, od dziecka aż do starca! jedni walcząc z bronią w ręku, drudzy gromadząc środki do walki. Taka Polska nie zadrży przed żadną potęgą ziemi. Taka Polaka zgniecie barbarzyńskie hordy Cara. Taka Polska — będzie — i musi być wolną!
Warszawa, 31 Lipca 1863.
Nota B.
Adres szlachty gubernii Mińskiej do cesarza Aleksandra II.[21]
N. Panie! Szlachta gubernii Mińskiéj zebrana na wybory i obrady, jej tylko jednej w całem wielkorządztwie Wileńskiem, do którego należy, dozwolone; [179]korzystając z prawa objawienia potrzeb kraju, jako jedyna jeszcze dziś przedstawicielka jego, składa przed tronem W. C. Mości uroczyste oświadczenie swych uczuć i pragnień. Po raz pierwszy podnieśliśmy głos do W. C. Mości, prosząc o wyzwolenie włościan. Proźba nasza znalazła uznanie, i na słowo twoje N. Panie, opadły wiekowe więzy. Równouprawnienie wszystkich stanów i wyznań, wolność sumienia, instytucye na duchu i tradycyi narodowéj oparte, oto główne warunki każdej budowy społecznéj, to konieczne następstwa wielkiego dzieła. Im smutniejszy jest obecny stan kraju, im bardziéj zapomniane są wszelkie potrzeby z ducha narodowego płynące, tém więcéj umysły zwracają się ku przeszłości. I: „w przyłączeniu do Polski jedyne żądanie nasze! Wyznanie jego, niech będzie aktem uszanowania dla W. C. Mości. Monarcha, który stał się wyrazem (?) woli Bożej w wyzwoleniu ludu, nie może jéj nieuznać w głosie nieszczęśliwego narodu.....
26 Listopada 1863.
(Następują podpisy).
Nota C.
Na obywatelstwie galicyjskiem w tej chwili ciężą najważniejsze i najsurowsze powinności. Cokolwiek późniéj stanie się i stać może, Galicya dziś najmniéj zniszczona, najmniéj skompromitowana, a najwięcej, chociaż ściśnionej, mająca wolności, jest obecnie jedynem polem dla roztropnéj i wytrwałéj organizacyi myśli i sił całego narodu, któraby solidarnie i miłościwie związana, pojednała raz na zawsze ludność polsko-ruską, wykazała jéj skutki tego, przypuszczalne w przyszłości, pojednała raz nieszczęśliwe odłamy kast, których w obec ludzi dobréj woli być niepowinno — a całą [180]siłą życia rzuciła się do kształcenia i umoralnienia poczciwego, a zgorszonego ludu, w którym powodzenie przyszłości narodu śpi zaklęte — biada! kto mogąc, nie zbudzi go. Myśl wolna narodowa, jak matka, co zarówno miłuje wszystkie swe dzieci, jedne bez krzywdy drugich — spotka się tu nieraz jeszcze z wstecznym konserwatyzmem i oligarchiczną autonomicznością,[22] która jedna — w prądzie ruchu uświęconego przez cały naród, prywatnie stawiała tak długo czoło Rządowi narodowemu — że się jednak myśl ogółu nie cofa i postępowo wyrabia, dowodzi nam poniższa odezwa gorzka, jak gorzkie chwile, co ją wywołały wówczas:
Do obywateli Wschodniej Galicyi.
Rodacy! Dekretem Rządu Narodowego z dnia 19 Sierpnia do L. 151 przez nadzwyczajnego pełnomocnika Rządu przysłanym, rozwiązany został Komitet Wschodniej Galicyi. On jeden na całym obszarze dawnej Polski, od początku powstania w ciągłem zostawał nieporozumieniu z Rządem Narodowym. On jeden ze wszystkich komitetów i rad prowincyonalnych pod trzema zaborami. Od Dźwiny po Wartę, od Bałtyku po Dniepr, lwowski komitet sam jeden targował się o swe prawa i przywileje. Targował się o autonomię stokroć uporniej, niż delegaci galicyjskiego sejmu o autonomię w obec rządu zaborczego. Z kim się targował? Z Rządem Narodowym, z jedyną władzą zdobytą po tylu latach niewoli i wewnętrznych rozterek, zdobytą nadludzkiem narodu [181]wysileniem, wymodloną u Boga przez męczenników u stóp szubienic, na lodach Sybiru, w kopalniach Nerczyńska, w ciemnicach moskiewskich, pruskich i austryackich. Z kim się targował? Z Rządem Narodowym uświęconym i ulegalizowanym posłuszeństwem całego narodu, ośmiomiesięczną walką na śmierć i życie, krwią tysiąca męczenników, krwią stu tysięcy bohaterów! Z Rządem Narodowym uznanym de facto przez wszystkie ludy i rządy Europy. Targował się i spierał z Rządem Narodowym, który po blisko stuleciu najsroższéj niewoli, z rozszarpanego narodu za boską pomocą jednolity utworzyć zdołał organizm. Syn targował się z matką powstającą po długiej śmiertelnéj chorobie z łoża boleści, targował się z nią o pomocne ramię! Nie dość na tém. Nie tu koniec zbrodni i bezeceństwa! Komitet lwowski zniesiony dekretem Rządu, w otwartym zostaje buncie. Odmówił posłuszeństwa władzy, wzywającéj go do rozwiązania się. Komitet twierdzi, że waszym jest reprezentantem, z woli waszéj. Komitet kłamnie twierdzi, iż się opiera na wyborach, których nie było, że waszą związany wolą upiera się na stanowisku, które historya kiedyś jako bezprzykładną w dziejach naszych zdradę napiętnuje. Komitet, który zawiódł wszelkie nadzieje, jakie Rząd Narodowy rościł sobie do pomocniczego działania w Galicyi. Komitet, który nie dopełnił najświętszych w obec Rządu Narodowego przyjętych zobowiązań. Komitet, który zmarnował niedołęztwem swem krwawy grosz wasz z trudem zebrany. Komitet, który nieustannie szerzył pomiędzy wami najfałszywsze oszczercze o Rządzie Narodowym wieści, w celu podkopania jego powagi. Komitet, przez którego niesłowność sparaliżowanem zostało powstanie w zabranych prowincyach, iż [182]najdzielniejsi z tamtejszych obywateli bezowocnie polegli lub jęczą w kajdanach moskiewskich. Komitet, który wyprawiał oddziały w sposób okazujący najwidoczniéj, iż nie o zwycięztwie myślał, ale o przedłużeniu „zbrojnéj demonstracyi“ za jaką uważa powstanie, które według niego nie ma innego celu jak sprowadzenie obcéj interwencyi. Komitet, który wysyłał w bój waszych braci nie na to aby zwyciężyli, ale aby za ginącymi marnie, godni jego przyjaciele lamentowali po europejskich dziennikach. Komitet buntowniczy, rozwiązany przez Rząd Narodowy. Komitet, który donosząc bezecne fałsze członkom organizacyi na prowincyi o powodach owych sporów z Rządem Narodowym i owego dekretu R. N., równocześnie dopuścił się najhaniebniejszego czynu, denuncyując w swéj kurrendzie nazwiska osób powołanych przez Rząd Narodowy do mającéj się utworzyć Rady Prowincyonalnéj, a haniebną tę denuncyacyę uwieńczył jeszcze kłamstwem zamieszczając na téj liście nazwiska ludzi, których skrajne opinie mogłyby w chłodniejszych wzniecić nieufność. Komitet ów, który na całym szerokim obszarze ziem polskich pierwszy dał przykład buntu przeciw Rządowi Narodowemu. Komitet ów buntowniczy twierdzi, że za Waszą działa wolą, wypowiadając posłuszeństwo Rządowi Narodowemu. Waszą rzeczą — obowiązkiem prawych synów Ojczyzny, zadać mu kłam. Waszą rzeczą odepchnąć z pogardą niecne podbechtywania małéj fakcyi zbrodniczéj, która żąda od Was posłuszeństwa dla siebie a bunt podnosi przeciw narodowéj władzy. Waszą rzeczą z godnością obywatelską ubezwładnić podle fakcyi téj intrygi i oszczędzić Rządowi Narodowemu bolesnego obowiązku utrzymania karności [183]w chwili grożącego niebezpieczeństwa, którą utrzyma, choćby miał to uczynić publicznem wytknięciem rokoszan i zdrajców, choćby i najostrzejszemi środkami. — Od Was wszystko dziś zawisło. Nie dopuśćcie nowego rozbioru Polski! Łączcie się około Rządu Narodowego i władz przez niego ustanowionych! Okażcie, żeście nieodrodnymi synami Polski! Pokażcie, żeście nie Galicyanie, ale Polacy! Szlachto polska zważcie, żeście potomkami Barskich; między wami wyrodziła się niegdyś[23] Targowica, nie dajcie jéj zmartwychwstać! Ojcowie, pamiętajcie, byście nieskalane synom zostawili nazwiska! Kobiety polskie, obyście się nie musiały płonić za nazwiska mężów waszych! Mieszczanie, stańcie się godnymi mieszczan królestwa i Litwy! Duchowieństwo polskie! niedopuść, aby synowie zmawiali się przeciw matce swéj. Młodzieży polska! duchy Frankowskich, Narbuttów, Padlewskich wołają na Cię! [184]Obywatele! Świat cały na Was patrzy. — Naród was osądzi — historya Was osądzi — Bóg sądzi Was! Bóg z Wami! Niech żyje Polska! Niech żyje Rząd Narodowy!
Obywatel z Poznańskiego.
Nota D.
Zbytecznem byłoby rozwodzić się nad tem, jak ważnem dla późniejszych dziejopisów są materyały dotyczące każdéj żywotniejszéj chwili w narodzie — zwłaszcza te co r. 1864 dotyczą — ogłoszeniem tych kilku małych not pragnęliśmy innych sposobniejszych ku temu zachęcić.
↑Pełna tolerancyi i miłości, jak w XVI wieku dla wszystkich ludzi dobréj woli, jakichkolwiek wyznań, ale daleka od zgnilizny nowoczesnego indyferentyzmu, który wylęgły z materyalizowania wiedzie do indyferentyzmu patryotycznego, i wszelkiéj szlachetniejszéj strony ducha człowieczego — ten indyferentyzm jest hańbą naszego wieku: on dał w Europie Moskalom bezkarnie pastwić się nad powstaniem r. 1864. — On jak rak toczy Europę, dokąd skutki jego niewywołują piorunu reakcyi śpiącego w przyszłych pokoleniach, — piorunu Nemezy, którego nawet — stał się już niegodnym, jeźli go nie jako chorobę uważać zechcemy.
↑ „Morituri te salutant… patria!“ — „Idący na śmierć pozdrawiają cię… ojczyzno!“
↑Stefan Bobrowski, współuczeń i towarzysz Padlewskiego, obaj uczniowie wszechnicy Kijowskiéj — Dziwna! ten Kijów, któremu Moskwa Polskości zaprzecza, wychował tych dwóch i kilku innych, którzy stali się pierwszemi filarami rodzącego się powstania. Młodzież tę wychował Mikołaj i Bibików, tak jak Wielopolski wypiastował powstanie 1864, jak Bismark z kwestyi naszéj pospieszył Europejską przerobić, jak Murawiew dziś wychowuje pokolenie przyszłości! — Stefan Bobrowski zginął w pojedynku, kiedy był najpotrzebniejszym. — Był on naczelnikiem miasta Warszawy — jedną z cichych a głównych dźwigni ruchu w rządzie, tak jak Padlewski w polu. — On po upadku, nieszczęsnego autoramentu dyktatury, jako naczelnik Warszawy, ogłosił w Krakowie odezwę jako rząd narodowy napowrót bierze władzę — a podpisawszy Imię i Nazwisko swoje, pojechał do Warszawy, w któréj żył, co dnia gdzie indziéj nocując — i temu człowiekowi trzeba było dowodzić — że ma odwagę!... Cześć nieśmiertelna pamięci jego!
↑ Utwór poświęcony Juliuszowi Tarnowskiemu, urodzonemu w roku 1840, a poległemu w roku 1863, pod Komorowem. Dla autora — Juliusz był bratem stryjecznym.
↑Bojana — wieś w Bułgarii z cerkwią z freskami z 1259, sławiącymi fundatora Kalojana, jego żonę Desisławy i cara Konstantyna Asena z żoną Ireną.
↑Nierozbieramy charakteru téj sekty — bo go niema — wiemy z dawniejszych i nowszych czasów — że jest krajowi szkodliwą — a głównie tém, że kusi ludzi szlachetnych i stanowiska moralne w narodzie mających — przez nich potém działa trująco na ogół — a ich samych w końcu łamie i niweczy.
↑Protest Hercena przeciw okrucieństwom popełnionym w Polsce. Umieszczony w Kołokole z 1. Sierpnia 1864. Dziesięć razy odrzucaliśmy pióro i dziesięć razy chwytaliśmy za nie! Pragnęliśmy zebrać nasze myśli, pragnęliśmy rozproszyć tę rozpacz, która nas trawi — mój Boże! Co za okropności! Krew ich upaja! Kłamią bezwstydnie, starają się oszukać i w błąd wprowadzać tych, którzy idą na pewną śmierć, zbezczeszczają trupy i znaczą piętnem hańby wdowy i sieroty tych, co jeszcze walczą. — A wszystko to są Moskale — Moskale uczeni.(?) cywilizowani, a na koniec ci, którzy piszą do dzienników!... Nie — oni niemają nic wspólnego z naszą literaturą! — „Wszystko jest kalectwem w naturze Moskiewskiéj! niewola, nikczemne pochlebstwo, kradzież upoważniona, spodliły tę naturę! Widzicie na zewnątrz tylko piękne frazesy i piękne utopie liberalne, wnętrze zaś jest tylko służalstwem, błotem i niewolą!“ Toż wśród tych egzekucyi, tych morderstw wściekłych i zbójców nasadzonych, przydanych katom: wśród téj piekielnéj wrzawy obudzonego patryotyzmu, powstaje z grobu naród Polski i pragnie podnieść dwa grobowe kamienie, które go w czasie bardzo długiego snu przygniatały! — Gdybyż przynajmiéj wszystkie te okropności skropione krwią, mogły stać się cementem, którymby wszystkie kasty połączone zostały w jeden naród. — I cóż robi naród? niewiemy w tym względzie nic! Fabrykacya adresów i petycyi nie dowodzi nic. — Ale wiemy tylko że całe społeczeństwo, szlachta, pisarze, uczeni, a nawet młodzież szkolna, wszyscy są zgangrenowani. — Szaleństwo fałszywego patryotyzmu krąży w ich żyłach — krew ich jest niém zarażona, a jad — wsiąknął — głęboko!... Moskwa sama dała tego dowody. Toast na cześć Murawiewa Wiszatela jest faktem historycznym. Podczas ruchów r. 1799 i owych dni teroryzmu, nieprzypominamy sobie, ażali pito kiedy w Paryżu zdrowie Carriera, lub czy robiono owacye Satellitom Fouquier Tennevilla, — i liwerantom Gilotyny. — Niewolno przemilczeć takiego poniżenia; legalna mniejszość ma prawo ogłosić swoje „Veto“ i protestować, a protestować energicznie, aby niewyrządzono jéj krzywdy, i niezlewano w jedno ze społeczeństwem niemającém już ani serca, ani duszy. Niepozostaje im, jak tylko protestować, — ale to nie jest powodem do ogłaszania odrodzenia Moskwy w oczach wszystkich narodów ucywilizowanych: ponieważ ta Moskwa nie jest już pod jarzmem jednego ciemiężcy zwanego Mikołajem — ale pod tyrańskiem panowaniem całéj kasty podłéj i niewolniczéj. — Jeżeli nikt niechce protestować, więc my protestujemy sami. Na to potrzeba tylko cokolwiek sumienia, trochę mniéj niepojętéj zimnéj krwi, a przedewszystkiem cokolwiek odwagi. Z resztą — czegóż się mamy lękać? Jeżeli jest jakie niebezpieczeństwo, to niebezpieczeństwo to zagraża tylko zbutwiałemu, podłemu i na swych podwalinach złożonych z rutyn i formułek Niemieckich, chwiejącemu się Caratowi, który oburzony tém, iż niemoże podołać kilku niesfornym, lecz nieustraszonym powstańczym oddziałom Polskim, postanowił zabijać rannych, wieszać chorych i niewinnych i łupić właścicieli ziemskich. Upadku takiego systemu można sobie tylko życzyć — im prędzéj on runie, tém predzéj Moskwa będzie wolną!... A oni, aby zachować ten rząd, chcą zabić wszelką wolność indiwidualną, oni chcą swemi najemniczemi krzykami przygłuszyć okrzyk oburzenia, wyrwany z piersi wolnéj! oni chcą zgubić w massach indiwidualność i powrócić do dawnego stanu rzeczy, ażeby tyranizować po kolei, liżąc stopy Pana!... Jeżeli w istocie cała Moskwa tak sądzi, jeźli męczarnie wszelkiego rodzaju jéj nie znieważają; nie pozostaje nic innego, jak rzucić się w objęcia Murawiewa; a gdy powstanie raz będzie zwyciężone, nie pozostanie jéj nic, jak tylko osamotnionéj, strapionéj i niepłodnéj wyczekiwać téj chwili, kiedy wstąpi do grobu za swym Caratem, który prędzéj czy późniéj zginie, w skutek swéj nikczemności, swéj niewoli i niesłychanéj pogardy wszelkiéj osobistéj wolności. Oto dla tego, według mego zdania, potrzebaby protestować. Nie dosyć jest milczeć. Za czasów Mikołaja można było (?) jeszcze milczeć. — On sam zachowywał tylko milczenie, albo rozkazywał. — Ale wymowność dzisiejszego rządu, zapał Kancellaryi Państwa, fabryka nieustająca adresów, niepozwala dłużéj milczeć obecnie. Są chwile znużenia i goryczy: powiadacie sobie, iż niema środka do zwalczenia szaleństwa i dobrowolnej ślepoty całego narodu, że lepiéj czekać, i że niema od czego odwodzić tam, gdzie nikt się nawet niestara o to, by rzucić zasłonę na te kłamstwa, lub przynajmiéj nadać im pozór prawdy i logiki. Ale czas i okoliczności popychają was do innych czynów: sił wam brakuje, by czekać i milczeć, ponieważ niema środka do odroczenia cierpień i boleści. Nie jesteśmy Czerńcami, byśmy byli objętnymi świadkami okrucieństw dokoła popełnianych: oni mieli dla pocieszenia swego wieczność, a modlitwę na osuszenie łez: my niemamy ani wieczności ani modlitw: nasza miłość, nasza dążność, nasze marzenia, nasze interesa, wszystko to jest z tego świata,[13] wszystko śmiertelne jak my, a my mamy załatwić tylko interes innego rodzaju. Jeżeli nasze wołanie nie znajdzie odgłosu, jeżeli żaden promyk niezdoła przeniknąć tych ciemności, jeżeli jedno słowo, jeden wyraz dobroczynny, wypływający z wolności i niepodległości, niemoże być wysłuchanym wśród jednogłośnych pochwał, śpiewanych Caratowi przez zaprzedane tłumy, które mają się za cywilizowanych, pozostańmy sami z naszą protestacyą, ale nie przestańmy protestować!!! — Powtarzamy tę protestacyą, choćby tylko dla okazania światu i dostarczenia dowodu przyszłym pokoleniom, iż podczas moralnego poniżenia tak ogólnego, byli przecie mężowie, którzy umieli protestować w imię przyszłéj Moskwy, przeciw czynom tego zbutwiałego Caratu, że byli tacy, co mieli odwagę narażać się na imię haniebne zdrajców sprawy powszechnéj, w imieniu przywiązania swego, do sprawy powszechnéj, w imieniu przywiązania swego do narodu Moskiewskiego, do prawdy, piękna, i sprawiedliwości. Nasze wołanie dojdzie może aż do tych, co wznoszą swe kielichy skalane krwią na cześć starego Murawiewa Wiszatela!... 1863.
↑Pereat jus — fiat justitia — Choćby przepadło prawo — niech się stanie sprawiedliwość.
↑Gorzko jest wspomnieć niesłuszność hałaśliwych krzyków, miotanych przeciw dowódzcy VII oddziału, a niespodzanie, wodzowi wyprawy zwanej wołyńsko-lubelską, pułkownikowi K***, zato, że oddział jego spotkał los wszystkich innych partyzanckich oddziałów, za jego niczém nieskażone postępowanie, — za to, że otoczony przez przeciw wszelkim oczekiwaniom na granicy przez siłę Moskiewską, wolał oddział o parę dni pierwéj rozpuścić, niż bez szansy przerznąwszy się, cofać, i stać się celem takich krzyków, jak wyprawa Miechowska: Niektórzy krzyknęli, że powinien był raczéj wojsko na jatki wydać a przedrzeć się przez Lubelską granicę otoczoną, niż po pierwszém starciu rozpuścić oddział. W parę miesięcy, wyeksasperowany dowódzca zebrawszy na nowo oddział — poszedł, przerżnął się z małą garstką — a jedynym tego owocem była śmierć kilku bohaterów i niewola tych, co pozostali na placu walki. W pierwszéj wyprawie K* miał tylko jednym oddziałem dowodzić, pod ogólném dowództwem Kruka, po gorzkiéj, a wiecznie u nas w najuroczystszych chwilach powtarzającéj się komedyi, niezgody wodzów, którzy kolejno wszyscy poskładali dowództwa tuż nad granicą, w obec tém już zgorszeniem sparaliżowanego żołnierza, (kiedy oddział Aladara marnie się rozproszył), dowództwo trudne wszystkich razem oddziałów spadło na głowę młodego dowódzcy, który w tém wszystkiém jeden takt zachował, i nieuchylił się od ciężkiego losu, kiedy go drudzy razem z swych barków przy drodze porzucali, zostawiając tak odziałyoddziały! Zważmy daléj, że Austrya nie dała mu się zorganizować, ostrzeżona rozruchami obozu, i zmusiła do przejścia na Wołyń w tym nieładzie, bez języka, żywności, któréj prócz w Porycku nigdzie niebyło, że żołnierz przez trzy dni tak ciągłemi nocnémi pochodami znużony, po dwóch utarczkach pod Poryckiem, z którego wyszli Moskale by szarpać na zewnątrz i rozdzielić siłę oddziałów, aż nadciągną większe siły, musiał raptem znowu przerzucić się (z piechotą) w Lubelskie, o kilka mil odległe, by w koło Porycka niezostać obsaczonym. — By dojść ku granicy trzeba było przejść półmilowy przesmyk Galicyi — tam już Austryacy czekający, przywitali oddział ogniem i część jego zachwycili — reszta pod ich strzałami pomykając, doleciała na terrytoryum zaboru Moskiewskiego, z zamiarem pójścia w Lubelskie. — Tu Moskale strzałami Austryi ostrzeżeni, otoczyli przyjścia granicy wojskiem i przywitali oddział szarżujący po trzykroć, — działami. — Czyż rzeczą partyzanta było tam na jedną walną bitwę bez szansy innéj jak ofiara, wieść znużone i zdemoralizowane już oddziały? — Od Austryaków za plecami otoczony oddział popadł w ich niewolę. — Oto, za co dowódzca stał się przedmiotem krzyków, a głównie pochodzących od takich, których noga w oddziale niepostała, albo którzy z daleka lornetując, krytykowali powstanie. — Przeszłość wojskowa dowódzcy K*, kule otrzymane w nieśmiertelnéj bitwie Grochowskiéj, i następna druga wyprawa z zaparciem siebie poprowadzona, wróżą, że oddana mu będzie z lichwą sprawiedliwość poczciwéj służby około dobra kraju, dla którego dom i rodzinę odszedł, by zebrać gorycze potwarzy — ale i rany na polu bitwy. Tylu innych dowódzców było przedmiotem podobnych krzyków — bo cóż łatwiejszego — jak sądzić — a jednak często, (u nas zwłaszcza), lepiej być sądzonym, niż sądzącym!
↑Trzeci obraz jest kartonem do osobnego poematu: „Sąd ostateczny.“
↑Te słowa głównie dotyczą garstki Bosaka, która — ostatnia — cudem utrzymywała ruch zbrojny i skruchy swéj stali posiała na ziarna przyszłego powstania! cześć im, cześć!!
↑Odezwę niniejszą jako jedną z charakterystyczniejszych odezw rządu narodowego, zamieszczamy tutaj, żałując, że nie mamy pod ręką wszystkich dokumentów powstania, nie wyrzekamy się pociechy, oddania późniéj tych wszystkich aktów archiwum narodowej historyi, w właściwym porządku i całości. Ta odezwa wypisana z Gazety Narodowéj Lwowskiéj, (15 Sierpnia 1863 Nr. 146) równie jak protest Hercena.
↑Te słowa niech iskrami świecą w pamięci tych, co drżąc dawniéj przed R. narodowym, udawali, że mu chcą służyć, a dziś mając go za umarłego, radziby mu dali kopnięcie osła.
↑Niemając pod ręka adresu szlachty Podolskiéj, wysłanego z Kamieńca do Petersburga, tej pięknej karty, w rocznikach szlachty pod zaborem Moskwy w ziemiach ruskich zostającej, umieszczamy przynajmniéj drugi niemniej charakterystyczny:
↑Które nie są w stanie pojąć, że wolność prawdziwa stoi w środku pomiędzy nie-wo-lą — a swa-wo-lą, i żelazną ręką obydwie trzyma na obroży, bo jest wyrazem dojrzenia ogólnego umysłów w szlachetności zdolnych ciągle dla ogółu zapierać się „samych siebie!“
↑Temu zarzutowi przeczymy surowo —! Targowica wylęgła się nie wśród i nie ze szlachty polskiéj, poczciwej pamięci, lecz śród dygnitarstwa i magnateryi[24] — wyosobnionéj kastycznie z ogółu narodu, téj jemioły, téj piany narodu, opartej tylko na środkach materyalnych, któréj ojczyzna stała się środkiem do ich celu. Dygnitarstwo i możnowładztwo polskie (prócz nielicznych kometów), dosięga szczytu spodlenia i prywaty ze śmiercią Jana III., a staje na nim, by runąć w piekło za dni Targowicy. Tam — nigdy dość przekleństwa — i ostrożności na przyszłość! Ale stara szlachta polska — złą nigdy nie była. — Barem przeklęła Targowicę, czego dowiedła późniéj 3 Majem, rewolucyą Kościuszkowską, orłami Legionów i rokiem 1831. — Szlachta polska grzeszyła nieraz rozumem, magicznie dawała się za nos wodzić magnatom do ich celów zwykle prywatnych, ale Bóg i dzieje świadkiem, że sercem — nie grzeszyła nigdy! wyjątki napiętnowane reguły stanowić nie mogą w oczach ludzi dobréj woli — a czas by jéj pod tym względem oddano sprawiedliwość. — Dobroduszność, lenistwo, niewytrwałość próżność i wichrowatość, były i są jéj wadami. Ale małoduszności i ciasnoty serca w obec tego co nam święte — nikt jéj niezaprzeczy. — Rejtan i Korsak, J. Poniatowski, Dąbrowski i tylu innych pozostaną reprezentantami dziejowemi szlachty, tak jak Kościuszko, Kołłątaj, Mochnacki, ludu i trzeciego stanu, niestety tak mało wyrobionego dotąd między nami. Uwagi te, o których niejeden może powie, że są absurdami pisanemi z ręką na sercu, kończymy tym ustępem z ksiąg nieśmiertelnych pielgrzymstwa: „Tedy rzekł syn niewiasty: leczcie jakokolwiek, byleście wyleczyli. Ale lekarze nie chcieli się zgodzić, jeden żadnym sposobem nie chciał ustąpić drugiemu. — Tedy syn z żalem i rozpaczą zawołał: o matko moja! A niewiasta na ten głos syna obudziła się i wyzdrowiała.“ — Przebóg! tak zawołajmy życiem — a wstanie — gdzie taka całość bogata nierozinny się — bo stronnictwa najniebezpieczniejszą rzeczą w narodzie co nieodzyskał jeszcze swéj niepodległości. — Wielki apostoł św. Paweł — rzekł do dzisiejszych, raczej może niż do wczorajszych: „Ducha niegaście!“
↑Ona jest w całej Europie jednem i tem samem ciałem, mytem dumnego samolubstwa, wyjąwszy może jedną Anglię z natury jéj instytucyi. Patrzmy, czem się stała w Francyi! czemby się stała była Francya, gdyby reszta narodu nie była się oświeciła, kiedy F. St. Germain w skutek zmiany rządu przestał służyć ojczyźnie?...