Dolina Tęczy/Rozdział XXXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Dolina Tęczy
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Wydawnictwo Arcydzieł Literatur Obcych RETOR
Data wyd. 1932
Druk Zakłady Drukarskie „Helikon”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Rainbow Valley
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXXI.
Karol odbywa karę.

— Nie rozumiem dlaczego mamy być ukarani, — rzekła Flora w zamyśleniu. — Nic złego nie uczyniliśmy, nie mogliśmy tylko opanować przestrachu, a przecież ojcu nie wyrządziło to żadnej krzywdy. Był to poprostu zwykły przypadek.
— Okazaliście się tchórzami, — odparł Jerry tonem sędziego. — Zato powinniście być ukarani. Wszyscy śmiać się z was będą i dzięki temu przyniesiecie hańbę rodzinie.
— Gdybyś wiedział, jakie to było straszne, — szepnęła Flora, drżąc na całem ciele, — przekonałbyś się, że i tak już zostaliśmy srodze ukarani. Nie chciałabym przeżyć tego po raz drugi za nic w świecie.
— Jestem pewny, że i ty byś uciekł, gdybyś tam był z nami, — mruknął Karol.
— Uważasz, że przestraszyłbym się starej baby w białem prześcieradle? — szydził Jerry. — Ha, ha, ha!
— To wcale nie wyglądało, jak stara baba, — zawołała Flora. — Było takie duże, białe i czołgało się do nas, tak, jak Mary Vance mówiła o Henryku Warrenie. Łatwo ci się teraz śmiać, Jerry, ale na pewno nie śmiałbyś się, gdybyś tam był z nami. W jaki sposób mamy być ukarani? Wszelką karę uważam za niesłuszną, ale powiedz nam, coś obmyślił, wielki sędzio!
— Według mnie, — rzekł Jerry, marszcząc brwi, — najwięcej w tem wszystkiem jest winy Karola. On pierwszy zaczął uciekać. Poza tem, jako mężczyzna, powinien był bronić was, gdy niebezpieczeństwo się zbliżało. Sam wiesz o tem, Karolu, prawda?
— Wiem, — odparł Karolek zawstydzony.
— Otóż właśnie. Zasłużyłeś na karę. Dziś wieczorem będziesz siedział na grobie Eljasza Pollocka sam jeden aż do godziny dwunastej.
Karol uczuł nagle zimny dreszcz. Cmentarz był znów nie tak daleko od ogrodu starego Bailey‘a. Ciężką mu dano karę, lecz Karol lękał się, żeby go po raz drugi nie nazwano tchórzem.
— Dobrze, — zgodził się mężnie. — Ale skąd będę wiedział, że już jest dwunasta?
— Okna gabinetu są otwarte, więc będziesz słyszał, jak zegar wybije. Pamiętaj, nie wolno ci wychodzić z cmentarza, dopóki zegar nie przestanie bić. Dziewczęta za karę przez cały tydzień nie będą jadły na kolację marmelady.
Flora i Una pobladły. Przyszło im na myśl, że nawet kara Karolka była lżejsza do zniesienia. Przez cały tydzień miały jeść suchy chleb, wówczas gdy marmelada będzie stała na stole! Lecz prawo klubu przestrzegane było surowo. Dziewczynki napozór spokojnie przyjęły wyrok.
Tego wieczoru wszyscy już o dziewiątej udali się na spoczynek z wyjątkiem Karola, który odsiadywał już swą karę na płycie nagrobnej. Una wymknęła się jeszcze na chwilę, aby mu życzyć dobrej nocy. Dobre jej serduszko przepełnione było współczuciem.
— Karolku, bardzo się boisz? — szepnęła.
— Ani trochę, — odparł Karol obojętnie.
— Postaram się nie spać do dwunastej, rzekła Una. — Jak ci będzie bardzo przykro, to spójrz w okno naszego pokoju i przypomnij sobie, że ja tam leżę i myślę o tobie. Zawsze będzie ci raźniej, prawda?
— Bądź spokojna. Nie martw się o mnie, — uspokajał ją Karol.
Mimo tej chwilowej odwagi, Karol odczuł dopiero swą samotność, gdy na plebanji wszystkie światła pogasły. Pocieszał się nadzieją, że ojciec dość długo będzie siedział w swym gabinecie, jak to zwykł był czynić prawie codziennie. Wówczas chłopiec nie czułby się tak samotny. Jednak tego wieczoru pan Meredith wezwany został do wsi rybackiej, do jednego z umierających mieszkańców. Na pewno wróci dopiero po północy. Karol musi znieść swą karę w zupełnej samotności.
Drogą obok cmentarza szedł ktoś z przyćmioną latarnią. Jasna smuga światła padła na aleję cmentarną i cienie pomników zdawały się pochylać to w jedną, to w drugą stronę. Potem znowu wszędzie zapanowała ciemność. Co chwilę gasło jakieś światło w pobliskich domkach Glen. Noc była ciemna, niebo zachmurzone i zerwał się nagle silny wicher. Zdaleka na horyzoncie majaczył blask świateł elektrycznych z Charlottetown. Wiatr szumiał coraz głośniej w gałęziach starych drzew. Najwyższy ze wszystkich pomników był pomnik Aleksandra Davisa, otoczony niejako rozłożystemi konarami rosnącej wpobliżu wierzby. W pewnej chwili zdawało się Karolkowi, że pomnik się nagle poruszył. U
Karolek skurczył się na swej płycie kamiennej i nogi podwinął pod siebie. Było mu dosyć twardo i niewygodnie. Zdawało mu się, że nogami i rękami dotyka zwłok nieboszczyka Pollocka i odczuwa zimno uścisku zmarłego. Tak kiedyś powiedziała Mary Vance, gdy wszyscy siedzieli na tej płycie. Teraz słowa jej przyszły nagle na myśl Karolowi. Nie wierzył w to coprawda, jak zresztą nie wierzył również w ducha Henryka Warrena. Co do nieboszczyka Pollocka, to umarł on przecież sześćdziesiąt lat temu i na pewno nic go nie obchodziło, kto siedział teraz na jego grobie. Ale przykro jest jakoś czuwać, gdy cały świat wokoło tonie w uśpieniu. Człowiek jest zupełnie sam z własnym lękiem, a przeciwko sobie ma tylko tę potworną ciemność. Karol miał zaledwie lat dziesięć i po raz pierwszy znalazł się w nocy wśród tylu umarłych. Jakże pragnął, żeby już zegar nareszcie wybił dwunastą! Czy ta dwunasta nigdy nie wybije? Może ciotka Marta zapomniała zegar nakręcić?
I nagle wybiła jedenasta — tylko jedenasta! Musi jeszcze pozostać całą godzinę na cmentarzu. Żeby chociaż gwiazdy świeciły! Było tak strasznie ciemno, że nic nie było widać dokoła. Zdawało się Karolkowi, że słyszy odgłos czyichś kroków na cmentarzu. Zadrżał trochę z przestrachu, a trochę z zimna.
Nagle zaczął padać deszcz, zimne krople przenikały aż do kości. Cienka wełniana bluza Karolka wkrótce przemokła. Zapomniał o strachu, przejęty fizycznym bólem. Ale musi tu zostać do dwunastej, musi tu zostać, aby uratować swój honor. Podczas wyroku nie przewidziano deszczu, chyba to jednak nie sprawia żadnej różnicy. Gdy zegar w gabinecie wybił wreszcie dwunastą, mała skurczona postać zsunęła się ostatnim wysiłkiem z nagrobnej płyty Pollocka i wolnym krokiem weszła do mieszkania. Karolek drżał na całem ciele. Miał wrażenie, że już nigdy w życiu nie będzie mu naprawdę ciepło.
Ciepło mu było jednak nazajutrz rano. Jerry spojrzał na rozpaloną jego twarzyczkę i pośpiesznie przywołał ojca. Pan Meredith wszedł do pokoju, blady po nocy przepędzonej przy łożu chorego. Wrócił do domu dopiero o świcie. Pochylił się niespokojnie nad rozgorączkowanym synem.
— Karolku, chory jesteś? — zapytał.
— Ten — pomnik — tam, — bredził Karol. — On się rusza — idzie do mnie — trzymajcie go — ja się boję...
Pan Meredith pośpieszył do telefonu. W dziesięć minut potem na plebanję przybył doktór Blythe, a po pół godzinie zatelegrafowano do miasta po pielęgniarkę i wszyscy w Glen już wiedzieli, że Karol Meredith zachorował na ciężkie zapalenie płuc i że doktór Blythe już tylko kiwał nad nim głową.
Gilbert niejednokrotnie kiwał głową w ciągu następnych dwóch tygodni. Karol naprawdę przechodził bardzo ciężkie zapalenie płuc. Podczas jednej nocy pan Meredith nie usiadł ani na chwilę, tylko spacerował niespokojnie po swym gabinecie, Flora i Una, zamknięte w swym pokoju, płakały cicho, a Jerry całą noc przepędził w hallu pod drzwiami pokoju, w którym leżał Karol. Doktór Blythe i pielęgniarka ani na chwilę nie odchodzili od łóżka chorego. Postanowili walczyć z nieubłaganą śmiercią i wreszcie odnieśli zwycięstwo. Karol pokonał kryzys i począł wracać do zdrowia. Dopiero teraz mieszkańcy Glen przekonali się, jak bardzo kochali swego proboszcza i jego dzieci.
— Ani jednej nocy spokojnie nie przespałam od czasu, jak dowiedziałam się, że dziecko jest chore, — mówiła panna Kornelja do Ani. — Mary Vance przez cały czas płakała, bałam się, że ta dziewczyna wypłacze sobie oczy. Czy to prawda, że Karol nabawił się tej choroby, bo przez upór w deszczową noc chciał zostać na cmentarzu?
— Nie. Został tam za karę, bo okazał się tchórzem podczas tej całej historji z duchem Warrena. Podobno dzieciaki założyły sobie klub i wyznaczają sobie sami karę, gdy któreś z nich coś złego zrobi. Jerry opowiedział o wszystkiem panu Meredithowi.
— Biedactwa, — westchnęła panna Kornelja.
Karol powracał szybko do zdrowia dzięki parafjanom, którzy przynosili na plebanję dużo dobrych i pożywnych rzeczy. Norman Douglas przyjeżdżał co wieczór z mendlem świeżych jajek i dzbankiem kremowej śmietany. Czasami zostawał na godzinę, gawędząc o różnych rzeczach z panem Meredithem, częściej jednak śpieszył się do szarego domu Westów, wznoszącego się na wzgórzu ponad Glen.
Gdy pewnego dnia Karol mógł już zejść nadół, pan Meredith zawołał wszystkie dzieci do bibljoteki, prosząc, aby nie wyznaczały sobie już nigdy więcej kary bez uprzedniego porozumienia się z ojcem.
— Ale ciotka Marta zawsze mówi, że nie wolno tatusiowi przeszkadzać, — odezwała się Flora.
— Mniejsza o to. Pamiętajcie, co wam mówię, dzieci. Wasz klub bardzo mi się podoba, lecz pozwólcie, żebym ja był waszym sędzią.
Gdy doktór pozwolił Karolowi pójść po raz pierwszy do Doliny Tęczy, urządzono na jego cześć specjalną uroczystą ucztę, urozmaiconą fajerwerkami. Mary Vance również się zjawiła, lecz nie opowiadała już historyj o duchach. Panna Kornelja zabroniła jej mówić z dziećmi na takie tematy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.