<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Dom parowy
Podtytuł Podróż po Indyach północnych
Wydawca Księgarnia K. Łukaszewicza
Data wyd. 1882
Druk Drukarnia J. Czainskiego
w Samborze
Miejsce wyd. Lwów
Źródło skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIV.

Pięćdziesiąty tygrys kapitana Hod.

Teraz już pułkownik Munro, jego przyjaciele i towarzysze podróży, nie potrzebowali obawiać się ani Nababa, ani Indusów ani Dakoitów, gdyż na odgłos wybuchu nadbiegł oddział żołnierzy z odwachu. Indusi pozbawieni wodza, na ich widok uciekli.
Pułkownik Munro dał się poznać żołnierzom. W pół godziny doszli do stacyi Jubbulpore, gdzie znaleźli wszystko czego zapotrzebować mogli, a szczególniej żywność której od tylu godzin byli pozbawieni.
Lady Munro zamieszkała z mężem w wygodnym hotelu, do czasu przewiezienia jej do Bombay. Tam pułkownik miał nadzieję wrócić zdrowie duszy tej która fizycznem tylko żyła życiem, i pozostałaby zawsze jakby martwą dla niego, jeźliby nie odzyskała rozumu.
Zresztą i wszyscy przyjaciele pułkownika cieszyli się nadzieją że lady Munro zostanie uleczoną, oczekując z ufnością tej chwili mającej tak zbawiennie oddziałać na jego życie i usposobienie.
Po kilku dniach postanowiono odjechać do Bombay, stolicy Indyi zachodnich, pierwszym rannym pociągiem, ale zamiast okazałego Steam-House i Stalowego Olbrzyma, z którego tylko bezkształtne pozostały szczątki, zajęli miejsca w zwykłych wagonach kolei, zupełnie zwyczajną ciągnionych lokomotywą. Jednak gorący wielbiciel stalowego słonia, kapitan Hod, twórca jego, genialny inżynier Banks, jak równie każdy z uczestników tej niezwykłej podróży, zachowali do końca życia pamięć o „tem wiernem zwierzęciu“ w którego życie prawie uwierzyli. Zawsze brzmiał im w uszach straszliwy odgłos wybuchu który go zniweczył.
To też łatwo pojąć że Banks, kapitan Hod, Fox i Gumi, zapragnęli przed odjazdem zwiedzić miejsca będące widownią tak przerażającej katastrofy.
Jakkolwiek nie potrzeba już było obawiać się bandy Dakoitów, jednak, przez chwalebną przezorność, oddział żołnierzy towarzyszył Banks’owi i jego współtowarzyszom podróży. O jedenastej stanęli u wejścia do wąwozu.
Tu zaraz zobaczyli na ziemi rozszarpane ciała kilku Indusów, tych właśnie którzy rzucili się na Stalowego Olbrzyma, aby oswobodzić Nana-Sahiba. Zresztą z całej bandy najmniejszego nie zostało śladu. Widać nie chcąc wracać do zniszczonej forteczki Ripore, skoro wiedziano już że się w niej ukrywali, ostatni z wiernych do końca Nababowi, rozbiegli się po dolinie Nerbudda.
Co do Stalowego Olbrzyma, wybuch kotła rozsadził go i zniszczył zupełnie. Jedna z ogromnych łap jego leżała dość daleko; część trąby zaryła się w skałę, sterczącą w niej jakby olbrzymia prawica. Tu i owdzie leżały poodrywane kawały stali, śruby, nitable, odłamy cylindrów, szczątki wieży i lokomotywy. Straszne to zniszczenie dowodziło że w chwili wybuchu ciśnienie pary musiało przechodzić dwadzieścia atmosfer.
I oto z tego sztucznego słonia z którego podróżnicy ze Steam-House tak byli dumni, z tego kolosu wywołującego zabobonny podziw Indusów, z tego mechanicznego arcydzieła genialnego inżyniera, z tego urzeczywistnionego marzenia radży Butanu, pozostał tylko nędzny, nie do poznania szkielet, najmniejszej nie mający wartości.
— Biedny Słoń! zawołał kapitan Hod patrząc na te szczątki ulubionego swego Olbrzyma, i ciężkie westchnienie wydarło się z jego piersi.
— Nie rozpaczaj, kapitanie, rzekł Banks, mogę zbudować innego, potężniejszego jeszcze.
— Wierzę temu, odrzekł kapitan Hod, ale ten już nie powstanie!...
Wtem przyszło im na myśl rozejrzeć się po miejscowości czy nie znajdą jakichś śladów Nana-Sahiba. Gdyby w braku głowy choć ręce znaleźli, to i tak po brakującym palcu, poznać by można Nababa i stwierdzić jego tożsamość; a bardzo pragnęli mieć ten niezaprzeczony dowód śmierci Nana-Sahiba; Balao-Rao już nie żył, nikt więc za niego nie będzie mógł uchodzić. Ale nigdzie nie było ani śladu jego ciała, unieśli je widać fanatyczni wielbiciele.
Oto jakie pociągnęło to za sobą następstwa: ponieważ nie było pewnego dowodu śmierci Nababa, legenda o nim odzyskała swe prawa, i niepochwycalny Nana Sahib zawsze żyć będzie w pamięci ludności Indyi środkowych, zanim nareszcie zaliczony zostanie do rzędu nieśmiertelnych bożków.
W każdym razie, ani Banks, ani towarzysze jego nie mogli przypuszczać, aby dawny przywódzca mógł uniknąć śmierci, spowodowanej wybuchem kotła.
Przed powrotem na stacyę, kapitan Hod podniósł z ziemi odłamek trąby ulubionego swego Stalowego Olbrzyma, aby go zachować jako drogą pamiątkę.
Nazajutrz, dnia 4 października, wszyscy opuścili Jubbulpore w odzielnym wagonie, który oddano do rozporządzenia pułkownika Munro i jego towarzyszy. We dwadzieścia cztery godzin, minęli Gaty zachodnie, te Andy indyjskie ciągnące się na długość trzystu mil, w pośród gęstych lasów bananów, sykomorów, teków, palm, kokosów, areków, sandałów i bambusów. W kilka godzin później kolej dowiozła ich do wyspy Bombay, która łącznie z wyspami Salcette, Elephanta i kilku innemi, tworzy doskonałą przystań, i na której południowo-wschodnim krańcu, wznosi się stolica prezydencyi.
Pułkownik nie miał jednak pozostać w tem wielkiem mieście zamieszkanem przez najrozmaitsze narodowości, gdyż przyzwani doktorzy polecili mu zamieszkać w jakiejś poblizkiej willi, gdzie zupełny spokój, troskliwa ich opieka i poświęcenie męża musi stopniowo oddziałać zbawiennie na umysłowy stan lady Munro.
Upłynęło parę miesięcy, żaden z towarzyszy i sług pułkownika ani myślał go opuścić; chcieli koniecznie być przy nim w dniu, którego blizkie nadejście zwiastowali lekarze, gdy nareszcie lady Munro odzyska rozum.
Nie zawiodły ich nadzieje. Umysł lady Munro, powoli, stopniowo budził się do życia, i wkrótce Błędny Ognik pozostał tylko smutnem wspomnieniem.
— Lauro! Lauro moja! zawołał pułkownik, spostrzegłszy, że jakoś inaczej patrzy na niego.
— Edwardzie! krzyknęła, i padła w jego objęcia.
W parę tygodni potem wszyscy zebrali się w saloniku w bungalowie w Kalkucie, gdzie miało rozpocząć się odtąd zupełnie inne życie, niż to jakie wiódł tam przed podróżą zrozpaczony pułkownik. Banks spędzał w nim wszystkie wolne od pracy chwile; Hod przyjeżdżał ilekroć mógł dostać urlop. Sierżant Mac-Neil i Gumi zaliczali się do domowników, i nigdy nie mieli rozstać się z pułkownikiem Munro.
Fox nie odstępował kapitana, razem z nim odjechał do pułku stojącego garnizonem w Madras i razem z nim na urlopy przyjeżdżał do Kalkutty.
— Bywaj zdrów i do widzenia! kochany kapitanie, rzekł żegnając się z nim pułkownik Munro. Cieszę się myśląc, że nie masz powodu żałować odbycia podróży do Indyi północnych, chyba może tego tylko żeś nie zabił swego pięćdziesiątego tygrysa.
— Jakto pułkowniku, przecież go zabiłem.
— Gdzież i kiedy? zapytał pułkownik Munro.
— W wąwozie Windhyasów, odpowiedział. Czterdziestu dziewięciu tygrysów i... Kalagani — razem pięćdziesiąt.

KONIEC.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.