Dom parowy/Tom II/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dom parowy |
Podtytuł | Podróż po Indyach północnych |
Wydawca | Księgarnia K. Łukaszewicza |
Data wyd. | 1882 |
Druk | Drukarnia J. Czainskiego w Samborze |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tom II |
Indeks stron |
Stalowy Olbrzym.
Na odgłos tego wystrzału, lady Munro padła zemdlona w objęcia męża, który nie tracąc chwili zaczął z nią uciekać. Przebudzony wystrzałem Indus, któremu powierzono straż nad więźniem, zerwał się chcąc ich ścigać, ale Gumi zadał mu śmierć trzymanym jeszcze w ręku nożem. Poczem puścili się szybko wązką ścieżyną wiodącą do drogi.
Zaledwie minęli wał forteczny, zbudzona nagle banda Nana-Sahiba, wyległa na płaszczyznę.
Nie mogli oni pojąć co się stało i co mają robić, a to ich wahanie nader pożądanem było dla zbiegów.
Nana-Sahib rzadko kiedy całą noc spędzał w fortecy; to też i teraz, kazawszy przywiązać pułkownika Munro do paszczy armaty, poszedł odwiedzić kilku naczelników plemienia Gundwana, u których nigdy nie bywał we dnie. Ponieważ była to godzina o której zwykle powracał, oczekiwano go więc lada chwila.
Kalagani, Nassim, Indusi, Dakoici, razem przeszło sto ludzi, byliby niezawodnie rzucili się w pogoń za zbiegłym więźniem, gdyby odrazu zrozumieli że uciekł; ale nie wiedzieli co i jak się stało, a zabity Indus nie mógł ich objaśnić. Z różnych przypuszczeń to wydawało im się najprawdopodobniejszem: że niepojętym wypadkiem ogień dostał się do naboju przed oznaczonym przez nababa czasem, i wystrzał musiał rozszarpać więźnia, daleko rozrzucając jego szczątki.
Kalagani i towarzysze jego, wściekłym uniesieni gniewem, wygłaszali różne złorzeczenia i przekleństwa; więc ani Nana-Sahib, ani żaden z nich nie będzie mieć tej rozkoszy aby mógł patrzeć na męczarnie i zgon pułkownika Munro!...
Nie dość na tem, Nabab był gdzieś niedaleko i niezawodnie dosłyszał odgłos wystrzału, zatem powróci niebawem do fortecy — i cóż mu powiedzą gdy zapyta o więźnia którego w niej zostawił?
Gdy oni naradzali się i wahali, sir Edward Munro i Gumi, dziękując Bogu za tak cudowne ocalenie, biegli prędko krętym wąwozem. Choć zemdlona lady Munro była tak lekką iż nie wiele zaciężyła pułkownikowi, który był nadzwyczaj silny, zresztą idący obok niego Gumi, mógł w każdym razie przyjść mu z pomocą.
W pięć minut po minięciu wału fortecznego, przebyli połowę drogi z płaszczyzny do doliny; ale dnieć zaczynało i pierwsze blaski jutrzenki przedzierały się do głębi ciasnych wąwozów.
Nagle gwałtowne krzyki rozległy się nad ich głowami.
Przechylony nad parapetem, Kalagani dostrzegł cienie dwóch uciekających ludzi; jednym z nich był pewnie więzień Nana-Sahiba.
— To Munro! to Munro! wrzasnął wściekłym uniesiony gniewem.
I w tej chwili wraz z całą bandą rzucił się za nim w pogoń.
— Dostrzegli nas, rzekł pułkownik do Gumi’ego, niezwalniając kroku.
— Powstrzymam najpierwszych, odrzekł Gumi; ja zginę, ale może pan pułkownik zdoła uciec.
— Jeźli nie zdołamy się ocalić, zginiemy oba, odrzekł pułkownik.
O ile tylko mogli, przyspieszyli kroku; ścieżyna była teraz mniej stromą, mogli więc biedz prędzej. Już tylko z jakie czterdzieści kroków oddzielało ich od gościńca, po którym ucieczka będzie łatwiejszą, ale też i ścigającym łatwiej będzie ich gonić.
O ukryciu się gdzieś myśleć nawet nie można było, gdyż znający miejscowość Dakoici, znaleźliby ich niebawem. Trzeba więc tylko było starać się ich wyprzedzić, i pierwszym wyjść z wąwozów Windhyas.
Pułkownik postanowił raczej umrzeć niż żywcem dostać się znów w moc Nana-Sahiba.
Gdy pierwsi Indusi przebywali wał forteczny, pułkownik Munro i Gumi dochodzili już do drogi prowadzącej do gościńca, odległego o jakie ćwierć milki.
— Odwagi, panie mój! zawołał Gumi, gotów każdej chwili poświęcić własne życie dla ocalenia pułkownika, za pięć minut wejdziemy na drogę wiodącą do Jubbulpore.
— Daj Boże, abyśmy znaleźli na niej pomoc! wyszeptał pułkownik.
Wrzaski Indusów coraz wyraźniej słyszeć się dawały. W chwili, gdy dwaj zbiegowie dochodzili do drogi, dwóch szybko biegnących ludzi weszli na ścieżkę. Było już dość widno, można więc było widzieć się dobrze i poznać, to też jednocześnie dwa krzyki niewysłowionej nienawiści rozległy się w przestrzeni:
— Munro!
— Nana-Sahib!
Posłyszawszy odgłos wystrzału, Nabab coprędzej wracał do fortecy; nie mógł pojąć dlaczego przed oznaczoną godziną spełniono jego rozkaz.
Jeden tylko Indus mu towarzyszył, ale ten ugodzony niespodzianie, padł u stóp Gumi’ego który śmiertelny cios zadał mu nożem.
— Do mnie! krzyknął Nana-Sahib do nadbiegającej tłuszczy.
— Dobrze! zawołał Gumi, rzucając się na Nababa.
Uczynił to w tym celu, aby jeźli nie zdoła wydrzeć mu życia, mógł przynajmniej przeciągnąć walkę, aby pułkownikowi dać czas do ucieczki: ale silny bardzo Nabab tak mocno uderzył go w rękę, iż nóż mu z niej wypadł.
Widząc się rozbrojonym, Gumi zawrzał szalonym gniewem, który spotęgował jeszcze nadzwyczajną jego siłę. Uchwycił wpół Nababa i gwałtownie przyciskając do siebie, niósł go tak z zamiarem rzucenia się wraz z nim w pierwszą napotkaną otchłań.
Pod ten czas Kalagani i towarzyszący mu Indusi i Dakoici zbliżali się coraz więcej; gdy ich dopędzą, ani nadziei aby ujść mogli.
— Panie pułkowniku, wytężaj ostatki sił, wołał Gumi; ja jeszcze przez kilka minut zdołam stawiać im opór, jakby puklerzem, zasłaniając się Nababem, ale pan uciekaj nie oglądając się na mnie!
Ale zaledwie trzy minuty oddzielały już tylko zbiegów od goniących za nimi, a Nabab przytłumionym głosem przyzywał wciąż Kalagani’ego.
Wtem o jakie dwadzieścia kroków przed nimi rozległy się nawoływania:
— Munro! Munro!
Na drodze stykającej się z gościńcem był Bsnks, kapitan Hod, sierżant Mac-Neil, Fox i Parazard, a sto kroków dalej, na gościńcu, czekał na nich Olbrzym Stalowy buchający kłębami dymu, a w nim Stor i Kalut.
Po zniszczeniu ostatniego wagonu Steam-House, Inżynier i towarzysze jego zniewoleni byli poprzestać na olbrzymim słoniu, którego banda Dakoitów nie zdołała zniweczyć ani uszkodzić. Umieściwszy się na jego grzbiecie jak na koniu, zwrócili się na drogę wiodącą do Jubbulpore. Gdy przejeżdżali obok drogi do fortecy, nadzwyczaj silny strzał armatni rozległ się nad ich głowami, wtedy zatrzymali się i wiedzeni przeczuciem czy instynktem, pobiegli na drogę. Zobaczywszy ich, pułkownik Munro zawołał:
— Ratujcie lady Munro!
— I trzymajcie dobrze prawdziwego Nana-Sahiba! krzyknął Gumi!
I gwałtownie rzucił na ziemię na wpół już uduszonego Nababa, a kapitan Hod, Fox, i Mac-Neil, pochwycili go w tej chwili. Poczem o nic nie pytając, nie żądając żadnych objaśnień, wszyscy pobiegli ku Stalowemu Olbrzymowi.
Z rozkazu pułkownika, który chciał wydać Nababa władzom angielskim, tenże został mocno przywiązany do karku słonia. Lady Munro przeniesiono do wieżycy; pułkownik starał się ocucić ją z zemdlenia, a gdy zaczynała odzyskiwać zmysły, śledził bacznie czy nie objawi się choćby iskierka przytomności.
Inżynier i towarzysze jego wdrapali się znów na grzbiet słonia.
— Pędź jak można najprędzej! krzyknął Banks do mechanika.
Dzień już nastał. Pierwsza banda Indyan ukazała się o jakie sto kroków od nich; trzeba było wszelkiemi siłami dostać się przed nimi do pierwszych posterunków wojska, stojących w pobliżu stacyi Jubbulpore.
Stalowy Olbrzym miał teraz podostatkiem wody i opału, i nie zbywało mu na niczem niezbędnem do podniesienia do maximum ciśnienia pary aby mógł pędzić o ile możliwe najspieszniej — ale droga tak pełna była zakrętów, iż niepodobna było jechać zbyt prędko.
Wrzaski Indusów wzmagały się ciągle; dopędzali Stalowego Olbrzyma.
— Przyjdzie nam się bronić, rzekł sierżant Mac-Neil.
— A więc bronić się będziem! odrzekł kapitan.
Mieli wszystkiego dwanaście nabojów, należało więc bardzo ich oszczędzać aby odstraszały nacierających uzbrojonych Indusów.
Kapitan Hod i Fox, z karabinami w ręku, umieścili się nieco po za wieżycą. Gumi tak się uszykował, aby mógł strzelać z boku; Mac-Neil stał tuż obok Nana-Sahiba, z rewolwerem w jednej, ze sztyletem w drugiej ręce, aby ugodzić w pierś jego gdyby Indusi ich dopędzili. Kalut i Parazard stali przy ognisku, aby dodawać paliwa. Banks i Stor kierowali bieg Stalowego Olbrzyma.
Gonitwa trwała już dziesięć minut, i nie więcej jak dwieście kroków oddzielało Indusów od pułkownika i jego towarzyszy. Wtem rozległo się kilkanaście strzałów.
Kule świsnęły po nad Stalowym Olbrzymem, z wyjątkiem jednej która trafiła go w koniec trąby.
— Nie odstrzeliwajcie! krzyknął kapitan Hod; są jeszcze za daleko, trzeba oszczędzać kul i strzelać tylko na pewno.
Wtem miejscu droga zaczęła się ciągnąć w prostej linii, co widząc Banks kazał dodać pary i otworzyć regulator, i dzięki temu, wkrótce wyprzedzili Indusów o kilkaset kroków.
— Wiwat! wiwat! nasz Stalowy Olbrzym! krzyknął kapitan, aha! łotry nie będziecie go mieli!
Lecz niebawem znów nastała kręta, pod górę pnąca się droga, zniewalająca do zwolnienia biegu; wiedział o tem Kalagani i jego towarzysze, nie zaprzestawali więc pogoni. Jakkolwiek nie mieli już nadziei ocalenia Nana-Sahiba, pojmując, że za ich zbliżeniem, którykolwiek z towarzyszy pułkownika pchnięciem sztyletu pozbawi go życia, ale pragnęli przynajmniej pomścić śmierć jego.
Niebawem rozległy się nowe wystrzały, ale nie dosięgły żadnego z uciekających na Stalowym Olbrzymie.
— Baczność! krzyknął kapitan Hod, celując.
On i Gumi dali ognia jednocześnie, i dwóch najbliżej znajdujących się Indusów, padli ugodzeni w piersi.
— Mniej o dwóch! zawołał Gumi, nabijając karabin.
— Dwóch na sto, to za mały procent! odrzekł kapitan; niech nam zapłacą lichwiarski odsetek!
Fox przyłączył się do nich, wystrzelili z karabinów, znów padło trzech Indusów.
Na nieszczęście coraz więcej zwężająca się kręta i bardzo spadzista droga, nietylko nie dozwalała dopuszczać pary dla przyspiesznia biegu, ale nawet zniewalała do coraz wolniejszej jazdy. Ta stroma pochyłość ciągnęła się jeszcze z pół mili, gdyby je przebyć zdołali, znaleźliby się o jakie sto kroków od odwachu, zkąd widać już stacyą Jubbulpore.
Strzały kapitana i jego towarzyszy nie zdołały powstrzymać pogoni Indusów, ani myśleli się cofnąć; za nic mieli życie własne skoro chodziło o ocalenie lub pomszczenie Nana-Sahiba. Zginie dwudziestu lub trzydziestu, ale kilkudziesięciu pozostałych rzuci się na Stalowego Olbrzyma i z łatwością pokonają garstkę którym słoń ten służył za ruchomą fortecę. To też podwajali usiłowania aby ich dogonić.
Zresztą Kalagani wiedział dobrze iż kapitan i towarzysze jego ostatnie już użytkują ładunki, i że wkrótce karabinami swymi posługiwać się nie będą mogli.
Jakoż rzeczywiście kilka już tylko pozostało im ładunków, i za chwilę mieli być pozbawieni wszelkiego środka obrony. Znów jednak dali cztery strzały i padło czterech Indusów.
Kapitan i Fox mieli już tylko po jednym ładunku, inni żadnego.
W tej chwili Kalagani ciągle pozostający w tyle, więcej niż dozwalała przezorność wysunął się naprzód.
— A! mam cię! zawołał kapitan, i celując do niego, wystrzelił.
Kula ugodziła zdrajcę w samo czoło; wyciągnął ręce, zachwiał się i upadł.
Jednocześnie ukazał się koniec wąwozu; padł ostatni strzał z karabina Foxa, i poległ jeden jeszcze Indus.
Gdy ustały wystrzały, Indusi zmiarkowali że ścigani nie mają już naboi, i postanowili niebawem przypuścić szturm do słonia, już zaledwie o pięćdziesiąt kroków oddalonego — dościgną go więc niedługo.
— Zeskoczyć na ziemię! krzyknął Banks.
W tym stanie rzeczy nie można było ratować się inaczej, jak opuszczając Stalowego Olbrzyma, biedz co tchu starczyło do niezbyt oddalonego odwachu.
Pułkownik porwał żonę na ręce i zeskoczył; kapitan Hod i inni poszli za jego przykładem. Sam tylko Banks pozostał w wieżycy.
— A co zrobimy z tym łotrem? zapytał kapitan, wskazując Nana-Sahiba przywiązanego do karku słonia.
— Bądź spokojny, kapitanie, spuść się na mnie, odrzekł Banks szczególniejszym tonem.
I nadawszy ostatni obrót regulatorowi, z kolei i on zeskoczył na ziemię. Wszyscy zaczęli biedz co tchu ku odwachowi, trzymając sztylety w ręku, aby przynajmniej drogo sprzedać swoje życie.
Jakkolwiek pozostawiony samemu sobie, Stalowy Olbrzym posuwał się dalej, ale pozbawiony kierunku, uderzył o skałę wystającą z lewej strony wąwozu, i zatrzymując się nagle, całkiem prawie zagrodził drogę.
Banks i towarzysze jego ubiegli ze trzydzieści kroków, gdy cała zgraja Indusów rzuciła się na Stalowego Olbrzyma, aby uwolnić Nana Sahiba.
W tem nagle rozległ się w powietrzu przerażający huk, potężniejszy od najsilniejszego grzmotu.
Przed samem opuszczeniem wieżycy, Banks dopuścił nadzwyczaj wiele pary; wskutek czego nastąpiło nadzwyczajne ciśnienie, gdy więc Olbrzym uderzył o skałę, para nie mogąc uchodzić przez cylindry, rozsadziła kocioł i szczątki jego z przeraźliwym hukiem rozleciały się na wszystkie strony.
— Biedny Olbrzym! rzekł ze smutkiem kapitan zginął aby nas ocalić!