Don Kiszot z la Manczy i jego przygody/XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor z Cervantesa streścił Zbigniew Kamiński
Tytuł Don Kiszot z la Manczy i jego przygody
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1900
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXIII.
ZAKOŃCZENIE.

Opuściwszy pałac po obiedzie, rycerz i giermek pół dnia jechali gładką drogą. Ku wieczorowi znaleźli się w lesie i już myśleli o spoczynku, kiedy ich napadła gromada zbójców, która przedewszystkiem złupiła zapasy żywności, w jakie byli hojnie zaopatrzeni. Na szczęście zbójcy nie domyślili się, że Sanczo ma przy sobie znaczne pieniądze. Wkrótce też nadjechał i herszt zbójców. Słyszał on niejedno o Don Kiszocie, bo przygody rycerza z Manczy miały już wtedy szeroki rozgłos. Kazał więc zwrócić wszystko, co rycerzowi i giermkowi zabrano i dał Don Kiszotowi listy do swoich przyjaciół w Barcelonie; do tego miasta bowiem rycerz zamierzał jechać. Zarazem pchnął posłańca z wiadomością o rychłem przybyciu Lwiego rycerza.
Kiedy Don Kiszot z Sanczem zbliżyli się do Barcelony, spotkali gromadę, złożoną z kilku jeźdźców, wykrzykujących.
— Witaj, chlubo i wzorze rycerstwa, sławny Don Kiszocie z Manczy!
Byli to ciż sami, których dowódca rozbójników zawiadomił o przyjeździe rycerza.
Jeden z tych jeźdźców zaprosił do swego domu Don Kiszota i Sanczę i przez kilka dni podejmował ich szczodrze. Wszyscy wyśmienicie bawili się napuszoną mową Don Kiszota i dowcipami Sanczy, płatali im różne drobne figle, a kiedy Don Kiszot wychodził na ulicę, przyczepiali mu na plecach kartę z napisem:
«Don Kiszot, błędny rycerz z Manczy.»
Tłumy otaczały go i przyjmowały okrzykami, a rycerz cieszył się, że jest tak sławny.
Jednego dnia, kiedy uzbrojony przejeżdżał się na Rosynancie, mając Sanczę na ośle za towarzysza, najechał innego rycerza na koniu, podobnież uzbrojonego, mającego na tarczy srebrny księżyc.
Nieznajomy, spostrzegłszy naszego bohatera, podjechał do niego i przemówił w te słowa.
— Szanowny Don Kiszocie z Manczy! Ja, rycerz Srebrnego Księżyca, przybyłem umyślnie, żeby z tobą walczyć. Albo wyznaj, że moja ukochana pani jest piękniejsza i szlachetniejsza od twojej Dulcynei z Tobozo, albo ze mną stoczyć musisz bój śmiertelny. Jeżeli cię pokonam, to wrócisz do domu i na rok cały zrzekniesz się przygód rycerskich; jeżeli ty zwyciężysz, to zbroja i koń mój staną się twoją zdobyczą. Czy zgadzasz się? W takim razie nasz los dziś będzie rozstrzygnięty.
Oburzony wyzwaniem, odpowiedział Don Kiszot.
— Wprawdzie nie wiem, kto jesteś, rycerzu Srebrnego Księżyca, i nigdy o tobie nie słyszałem, ale do potyczki jestem gotów stanąć zaraz.
Obaj wybrali miejsce stosowne do walki. Ale że koń rycerza nieznajomego był o wiele silniejszy i zwinniejszy, aniżeli zesztywniały Rosynant, więc w pierwszem zaraz natarciu wierzchowiec rycerza z Manczy zwalił się z nóg i zrzucił swego jeźdźca na ziemię.
Rycerz Srebrnego Księżyca przytknął ostrze swego oszczepu do gardła przeciwnika i powiedział.
— Musisz śmierć ponieść, jeśli odmówisz spełnienia warunków, któreśmy przed walką zgodnie ułożyli.
— Chociażbym miał zaraz dech wyzionąć — odpowiedział Don Kiszot — ogłaszam, że Dulcynea najpiękniejszą jest kobietą na kuli ziemskiej. Zabij mię, kiedy mi odjąłeś sławę zwycięstwa.
— Nie mam tego zamiaru — rzekł rycerz księżycowy — niech żyje Dulcynea z Tobozo. Ale musisz się poddać drugiemu warunkowi i na rok zrzec się przygód rycerskich.
— Dobrze — odrzekł Don Kiszot — jako wierny rycerz, słowa dotrzymam.
Czytelnik odgadł już zapewne, że napastnikiem był Samson Karasko, ten sam, który niegdyś, jako rycerz Zwierciadlany, doznał klęski w spotkaniu z Don Kiszotem.
Zwyciężony bohater leżał kilka dni w łóżku. Pocieszał się myślą, że tylko zwierzę było powodem upadku, że nie on uległ dzielności przeciwnika, tylko Rosynant mu nie dopisał i że rok spokoju to przecież nie całe życie.
Czując polepszenie, pożegnał swoich nowych znajomych w Barcelonie, podziękował im za gościnność i za współczucie, jakie mu okazywali po nieszczęśliwej walce; następnie obaj z Sanczem dosiedli swoich wierzchowców i powrócili do domu.
Gospodyni i siostrzenica Don Kiszota z radością przyjęły powracającego, pielęgnowały go i cierpliwie słuchały jego opowiadań i projektów na przyszłość, bo błędny rycerz ciągle snuł projekty na przyszłość i wymyślał bohaterskie czyny, jakie obiecywał sobie wykonać.
Ale tak on jak i jego otoczenie niedługo się tem cieszyło, bo wkrótce chwyciła Don Kiszota złośliwa gorączka, która już mu nie pozwoliła wstać z łóżka.
Widząc, że koniec życia jego się zbliża posłał po proboszcza, wyspowiadał się i umarł jako dobry chrześcijanin.
Przed śmiercią umysł jego odzyskał jasność zupełną. Don Kiszot głośno wyznał, że zbałamuciły go złe książki, że skutkiem tego błądził, gdy zamiast pilnować domu, został błędnym rycerzem i gonił za zwodniczą sławą.
Przyjaciele pożegnali go z płaczem, a wierny Sanczo, który przy swojej Jagusi żył jeszcze długo i szczęśliwie, chodził codziennie na cmentarz, aby na grobie swego dawnego pana pomodlić się za spokój jego duszy.


KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Miguel de Cervantes y Saavedra, Zbigniew Kamiński.