Dramat na Oceanie Spokojnym/Emilio Salgari
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Emilio Salgari |
Pochodzenie | Dramat na Oceanie Spokojnym |
Wydawca | Księgarnia Św. Wojciecha |
Data wyd. | po 1926 |
Druk | Drukarnia św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań; Warszawa; Wilno; Lublin |
Tłumacz | Józef Birkenmajer |
Tytuł orygin. | Un dramma nell'Oceano Pacifico |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wyraz „awantura“ ma w naszym języku znaczenie wzgardliwe i ujemne. „Zrobić komuś awanturę“ znaczy tyle, co nawymyślać mu tak, że aż „słuchać hadko“. Jeżeli gdzieś „wynikła awantura“, było w niej na pewno pijaństwo i burda. To też wszelkie „wyrabianie awantur“ jest u nas słusznie i policyjnie zabronione — narówni z wyrabianiem sacharyny i fałszywych banknotów.
Inaczej jest jednak we Włoszech, które są tego wyrazu kolebką i właściwą ojczyzną. L'avventura oznacza tam wszystko „cokolwiek się zdarzy“, wszelką przygodę, wszelkie złe i dobre przypadki, co chodzą po ludziach zarówno złych jak dobrych, wszelkie poszukiwania — nietylko guza, ale nowych mórz i lądów — wszelkie podróże, wyprawy, śmiałe przedsięwzięcia — słowem wszystko, co ma w sobie wiele ruchu, wiele zmian, wiele rozmaitości. L'avventuriere nie jest jednoznaczny z naszym „awanturnikiem“; może nim być człowiek najpoczciwszy w świecie, ale prześladowany losem i pomimo swej woli tułający się po krajach dalekich; może nim być rycerz, wojujący w imię cnej sprawy; może być i odkrywca, opanowany żądzą wiedzy. Podobnie też nie złośliwem przezwiskiem, ale owszem zaszczytnym nieomal tytułem jest przydomek „un poeta dell‘avventura“, nadany włoskiemu powieściopisarzowi, którego imię i nazwisko brzmi: Emilio Salgari.
Skąd się wziął i co oznaczał ten przydomek? Czemu przylgnął właśnie do Salgariego? Częściową odpowiedź łatwo dać na te pytania. Powieściopisarz — więc pisywał powieści, a l'avventura była główną ich cechą i elementem. Powieść taką — romanzo d‘avventure — nazywano i u nas, niezupełnie zresztą trafnie, „romansem awanturniczym“; dziś częściej używa się terminu „powieść podróżnicza“ lub „przygody“ Od dwóch wieków prymat w tej dziedzinie trzymają Anglicy; zczasem dopiero zaczęli rywalizować z nimi Francuzi i inni — nie brakło i Polaków. I Włosi nie stanęli na szarym końcu; w znacznej mierze zawdzięczają to Salgariemu, który należy na tem polu do pisarzy najtęższych i najpłodniejszych.
Toby jednak nie wystarczało do uzyskania wspomnianego tytułu. Miano poety zjednały mu przymioty jego powieści. Pierwszym z nich jest polot ideowy, który je ożywia. Salgari trzymał się zasady, że „dobro powinno zawsze triumfować: zarówno w życiu, jak w książkach“. Za bohaterów powieści lubił obierać ludzi silnych duchem — ludzi na skalę prawdziwie bohaterską — którzy łamali się z największemi przeciwnościami, gotowi byli podjąć się największych trudów, byle przeciwdziałać złu, byle ratować uciśnionych i nieszczęśliwych, byle dopomóc sprawie szlachetnej. Wprawdzie owe trudy i przeciwności przechodziły nieraz wytrzymałość przeciętnego człowieka, ale to tylko podnosiło urok powieści, urok czytelniczy, a często i artystyczny. W opisach walk — zwłaszcza z dzikiemi zwierzętami — w przedstawianiu żywiołowych zdarzeń w przyrodzie — takich jak cyklon morski, kruszenie się gór lodowych, pożar preryj czy wielkiego miasta — lubował się Salgari i okazywał w nich pewną rękę. Lubił stwarzać sytuacje pełne naprężenia, w których nad człowiekiem wisiała omal niechybna zguba, zażegnana bądź jakimś czynem heroicznym, bądź niezwykłym splotem okoliczności. Ta niezwykłość zdarzeń — będąca jednem z uprawnień poezji — cechuje niemal wszystkie powieści Salgariego. Graniczy ona miejscami — rzec można — wprost z nieprawdopodobieństwem, jednakże nigdy się w nie nie przeradza. Od tego nadmiaru hiperboli chroniła romantyka — Salgariego — prawdziwość ogromnej większości wypadków, składających się na osnowę jego powieści.
Chociażby bowiem Salgari napisał nie sto po wieści (bo tyle ich podobno stworzył), ale tysiąc, mimo to zawszeby poza niemi pozostała jeszcze jedna — tysiąc pierwsza. Powieścią tą byłoby — jego własne życie, la più strana vita avventurosa, jak sam je określił. Z wydanego pośmiertnie — fragmentarycznego niestety — pamiętnika „Le mie memorie“, który miał być „syntezą i epilogiem“ całego życia, dowiadujemy się, że autor „Czarnego Korsarza”(Corsaro Nero) czerpał treść swych książek przeważnie z przeżyć osobistych. A przeżycia te były ciekawe i wielce rozmaite, podobne i niepodobne do przeżyć Conrada czy Londona — o których zresztą nie było naówczas jeszcze słychać.
Był Salgari prawie rówieśnikiem wielkiego piewcy Indyj, Rudyarda Kiplinga, z którego „Księgą Dżungli“ zbiegł się nietylko datą, ale niemal tematem swej pierwszej powieści (I misteri della Jungla Nera). Urodził się 25 września 1863 r. w Weronie, jako syn kupca, wywodzącego swój ród od mitycznych wojowników perskich, człowieka poza tem spokojnego i zgoła niewojowniczego. Natomiast matka, pochodząca z rodziny dalmackich marynarzy, swemi opowiadaniami rozbudziła w synu wcześnie żyłkę podróżniczą, nauczyła go kochać morze i przygody; reszty dokonała lektura „Don Kiszota“, „Robinsona”, a nadewszystko różnych opisów podróży i atlasów, które młody chłopak — w nauce poza tem zgoła nie pilny — zapełniał mnóstwem wcale udatnych rysunków, najczęściej przedstawiających życie marynarskie. Życie to wkrótce poznał nietylko z opowiadań i obrazków, bo jako chłopak kilkunastoletni przebył już szkołę morską, by z patentem sztormana rozpocząć żeglarską karjerę. Nie miał szczęścia do swych przełożonych; kapitanowie Varak i Guffrè, pod których rozkazami kolejno służył, niczem nie przypominali dobrotliwego kapitana Hilla — co najwyżej tylko słusznym wzrostem i siłą. Drugi z nich — Guffrè — pokłóciwszy się ze swym porucznikiem w sprawie tajemniczego rozbitka, znalezionego na tratwie (ponoć źródło jednego z epizodów „Dramatu na Oceanie”), dał mu dymisję natychmiast po przybyciu do portu, tak iż Salgari znalazł się nagle bez oparcia — możnaby powiedzieć „na lodzie”, gdyby się to nie stało w tropikalnych Indjach. Zresztą to bezrobocie nie trwało długo. Wkrótce bowiem Salgari zaawansował na kapitana okrętu — dziwnym i niespodziewanym sposobem. Wierny swej zasadzie, że powinien bronić wszelkiej sprawy słusznej i szlachetnej, wstąpił w służbę jednego z radżów, który obrabowany ze swych posiadłości przez Anglików i Holendrów, rozpoczął przeciw zaborcom wojnę podjazdową na morzu — niby drugi kapitan Nemo, tylko tem tragiczniejszy, że środkami technicznemi nie dorównywał swym przeciwnikom. Dzieje tej walki, w której zajaśniały nazwiska Sandokana, Tremal-Naika i innych „Tygrysów z Mompracem”, zużytkował Salgari później w całym szeregu powieści (Sandokan, pirata della Malesia). Po częściowym rozgromie wojsk powstańczych dostał się jako rozbitek na okręt francuski, na którym przesłużył dwa lata, słuchając niezliczonych opowiadań starego wilka morskiego, kapitana Pierre’a. Ciężka gorączką tropikalna zmusiła go wkońcu do porzucenia marynarki i poświęcenia się publicystyce. Pracował przez pewien czas w redakcji Areny, wiodąc zawzięte utarczki — słowne i czynne — z redaktorami innych pism (zwłaszcza werońskiej Adige). W r. 1892, ożeniwszy się, zatęsknił za spokojniejszym trybem życia. Porzucił dziennikarstwo i postanowił żyć wyłącznie z literatury. A wyżyć z niej było trudno, bo rodzina się powiększała; trzeba było wyżywić czworo dzieci, które kolejno przychodziły na świat podczas włóczęgi młodych małżonków po różnych miastach włoskich. Najstarszy z synów, Nadir, który po ojcu odziedziczył w pewnej mierze talent literacki, imię swe zawdzięczał bohaterowi drugiej powieści Salgariego (Il re della montagna). Powieści teraz sypały się jak z rogu obfitości; na mocy kontraktu miał ich Salgari dostarczać trzy rocznie swemu wydawcy — dostarczał nieraz i więcej. W skromnem mieszkaniu w Turynie, gdzie wkońcu osiadł na stałe, całem umeblowaniem jego gabinetu był mały stoliczek, zwany „stolikiem czarodziejskim“. Do tego stoliczka nie trzeba było przemawiać: „Stoliczku, nakryj się!“ Był on bowiem zawsze nakryty — nie jadłem, bo tego zawsze w domu pp. Salgarich było mało — ale stosem kartek równo obciętych, na których pan kapitan pisał swe powieści. Żadnej szafy z książkami, żadnych atlasów nikt w domu jego nie widział; za całą bibljotekę starczyły te białe karteluszki — cartelle da lavoro — oraz własne wspomnienia i fantazja autora. Na wspomnieniach indyjskich osnute są powieści La scimitarra di Budda, Il Monte di Luce (w przekładzie polskim „Góra światła“ i t. d. Inne — jak Il Redella Prateria (w przekładzie polskim „Król Prerji“), Due mila leghe sotto l‘America, I pescatori di balene, Un dramma sul l‘Oceano Pacifico („Dramat na oceanie Spokojnym”), Al paese dei ghiacci, L‘Uomo di Fuoco („Człowiek gromowładny”) itd. — powstały z wrażeń przeżytych na morzu. Najpoczytniejsze jednak są te powieści, w których odzwierciedliły się dzieje walecznego Sandokana i jego drużyny. Pisywał Salgari i powieści historyczne, ale rzadko (Cartagine in fiamme).
Pomimo tej płodności pisarskiej, pomimo wziętości, jaką sobie zdobył, Salgari cierpiał wielką biedę. Honorarja, jakie mu płacono, były śmiesznie małe. Praca literacka stawała się u niego zwolna rzemiosłem, brzydła mu coraz bardziej, nadszarpywała wzrok i nerwy. Ciężka choroba umysłowa ukochanej żony była ciosem ponad siły tego żelaznego człowieka. Parę ostatnich lat życia spędził w okropnym rozstroju duchowym, który wraz z recydywami dawnej gorączki tropikalnej stał się powodem jego tragicznej śmierci w dniu 25 kwietnia 1911. Przeżyły go jego książki i są dziś jeszcze ulubioną lekturą włoskiej młodzieży.