<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Drobnoludki
Pochodzenie Drobnoludki i inne dziwy
Wydawca Spółka Wydawnicza Antoni Gmachowski i S-ka
Data wyd. 1936
Druk „Polskie Zakłady Graficzne“
Miejsce wyd. Częstochowa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
DROBNOLUDKI.

Cicho było na wysokiej górze.
Po ciemnem niebie płynął księżyc. Chociaż bladą miał twarz, — świecił jednak jasno. Migotały gwiazdki. Na wyżynie bez szmeru ślizgały się białe obłoczki.
Nagle coś się poruszyło na odłamku kamienia.
Był to mały człowieczek — tak mały, że takich dwudziestu zmieściłoby się na dłoni. Wgramolił się na kamień, i, przystawiwszy dłonie do ust, pisnął:
— Hej, hej! Przybywajcie, bracia! Do pracy! Do pracy!
Z każdej szczeliny w skale, z norek w ziemi, z kępek trawy wybiegły tysiące karzełków. Miały na sobie szare, obcisłe ubranka, okrągłe czapeczki i buciki z cholewkami. W rączkach trzymały malutkie młoteczki, ostre kilofiki, toporki i rydelki.
— Zaczynajmy! — krzyknął pierwszy z karzełków i zeskoczył z kamienia.
Całe bractwo kopnęło się do roboty.
Postukiwały młoteczki, zgrzytały kilofiki i szurgały rydelki.
Karzełki odbijały od skał drobne kamyczki, tłukły je na piasek, na pył. Skry sypały się z pod stalowych obuszków i z pod ostrz kilofików.
Kamyki rozpadały się na drobne cząsteczki.
Jedne z nich błyszczały, jak djamenty, bo były to białe, przezroczyste kryształy, inne miały barwę liljową, wiśniową lub żółtą; połyskiwały małe, ledwie widzialne blaszki złota i srebrzystej miki; odpadały malutkie pyłki żelaza i miedzi.
Małe rydelki drobnoludków odgarniały wszystko i układały w porządku. Złoty pyłek — w tej szczelinie, mikę — w tamtej. Tu — żelazo, tam — miedź, a trochę dalej — białe, szafirowe i wiśniowe kryształki.
W innem miejscu inna znów kipiała robota.
Tam drobnoludki toporkami wyrąbywały niepotrzebne chwasty, rydelkami wykopywały ich korzonki i zrzucały do jakiegoś dołeczka w ziemi.
Całe czeredy drobnoludków znosiły skądś i zasadzały na nagich polankach — pożyteczne, pożywne trawy i roślinki wonne, siały nasiona świerków i sosen.
Jeszcze dalej — w pocie czoła drobnoludki najcięższą wykonywały pracę. Tam rozbijano kamienie i zamieniano je na piasek, do którego dodawano gnijących liści, gałązek i czarnej ziemi.
I tak każdej nocy — dzień w dzień, miesiąc po miesiącu, rok po roku.
Drobne stukały tam młoteczki, dziobały ziemię kilofiki i zgrzytały rydelki.
Zabawnie małe drobnoludki sapały i pracowały zawzięcie.
Jedne z nich umierały, a na ich miejsce stawały inne.
Stawały do pracy.
Ile lat trwała ona — tegoby nikt nie zliczył.
A praca to była wspaniała i potężna.
Gdy raz pierwszy przyszły do tych gór drobnoludki — smutne i jałowe ujrzały okolice. Nagie, siwe skały, złomiska kamieni potrzaskanych.
Ani drzewka, ani źdźbełka! Zwierzęta tu nie zaglądały, ani ptaki nie zalatywały.
Pustynia!
Ale teraz młoteczki, rydelki i kilofiki w rękach pracowitych drobnoludków zmieniły wszystko.
Nagie, martwe skały okryły się ziemią żyzną.
Na niej wyrosła trawa soczysta i wysoka.
Pasterze przygnali tu krowy, owce, kozy i konie na pastwisko.
Kosiarze ponastawiali długich i wysokich stogów.
Na ziemi czarnej zasadzone rączkami drobnoludków ziarenka rozrosły się obficie i potężnie.
Szumią tam teraz bory świerkowe i sosnowe, o czemś gwarzą i pachną żywicą.
Różne zwierzęta znalazły dla siebie schroniska w gąszczu drzew.
Na polanach leśnych pasą się jelenie o pięknych wieńcach rozłożystych i sarny płochliwe.
Tam, gdzie drobnoludki posiały niegdyś ziarna dębów i buków, żerują dziki, ryjąc ziemię i szukając żołędzi i smacznych korzeni.
Po drzewach skaczą wiewiórki rude.
W trawie gniazda sobie wiją głuszce i jarząbki.
Wesołe stadka ptaków drobnych fruwają w krzakach, szczebioczą i śpiewają.
Ludzie dowiedzieli się o tem, co tu porobiły drobnoludki, i przyszli na zwiady. Drwale poczęli rąbać drzewo na domy, kościoły, mosty, stoły, skrzynie i setki innych rzeczy potrzebnych. Kobiety zbierają tam grzyby, borówki, jagody czarne, maliny i orzechy.
Inne znów szukają rumianków, mięty, szałwi, piołunu i innych ziół, co chorym ludziom zdrowie przywracają.
Górnicy odnaleźli szczeliny, gdzie drobnoludki złożyły złoto, żelazo, miedź i barwne kryształy. Tam teraz wybito w skałach szyby głębokie i przekopano długie chodniki. Z nich to górnicy wywożą rzeczy dla ludzi niezbędne i pożyteczne, aby mogli koleje budować, maszyny, telegraf, radjo, łodzie podwodne, samoloty i okręty, co płyną przez oceany.
I wszystko to dały nam małe, śmieszne drobnoludki, tak małe, że dwadzieścia ich na dłoni rozmieścić się może swobodnie.
Nie napróżno tyle lat bez przerwy biły w skały ich maluśkie młoteczki, zgrzytały i krzesały iskierki ostre kilofiki stalowe i szurgały rydelki błyszczące!

Taką bajeczkę opowiedziała mi niegdyś babunia...
Zapamiętałem sobie dobrze drobnoludków!
Zrozumiałem, jak wielkich rzeczy dokonać może uczciwie pracująca gromada.
Gdy dorosłem, dowiedziałem się, że to nie była tylko „bajeczka“.
Drobnoludki pracują do dziśdnia.
Prawda, że nie są one podobne do małych człowieczków.
Nie mają też młoteczków, toporków, kilofików i rydelków.
Ale istnieją drobnoludki, istnieją i wciąż pracują!...
Uczeni nazywają je kropelkami wody i niewidzialnemi strugami powietrza.
Jakżeż to pracują te kropelki i te strugi?
Zapytajcie o to swojej pani, lub pana w szkole.
Oni wam opowiedzą jeszcze jedną bajeczkę — piękną, „prawdziwą“ bajeczkę...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.