Duch puszczy (Ossendowski, 1928)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Duch puszczy
Pochodzenie Na skrzyżowaniu dróg
Wydawca Instytut Wydawniczy Szkoły Morskiej w Tczewie
Data wyd. 1929
Druk Instytut Wydawniczy Szkoły Morskiej w Tczewie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
„DUCH PUSZCZY“
Na reszcie!...

Bolek wyleciał z klasy do korytarza, jak bomba.
Ułamki, historja z geografją, gramatyka, wieszcze — wszystko minęło i mogło spać teraz aż do Trzech Króli...
— Ale to jeszcze nie prędko! — pomyślał Bolek i westchnął z ulgą.
Wiedział, że przed stancją, gdzie mieszkał, stoją już sanki, zaprzężone w „Bułankę” i „Hrabinę”, a pucołowaty stangret, Wojciech, wygląda panicza.
Bolek wpakował do tornistra książki, album z markami i nigdy nie opuszczający go krótki i szeroki nóż, jakiego używają Delawarowie w puszczach amerykańskich. Prawda, że nóż był sfabrykowany z drzewa, lecz, pięknie pomalowany i posrebrzony, wyglądał jak najprawdziwsza maczeta delawarska.
Ho! Ho! A jakie skalpy, talizmany i oznaki wielkiego wodza i wojownika były przyczepione do rękojeści!
Nic dziwnego, bo ten nóż należał niegdyś do Unkasa, ostatniego wodza szlachetnych Mohikanów. Teraz Unkasa — Krzystka Chomickiego — podziwiało gimnazjum w Tarnowie, lecz nóż pozostał u „białego brata” — Ducha Puszczy — Bolka Wierzyńskiego z gimnazjum warszawskiego.
Ha, trudno!
Losy nieraz rozłączają najdzielniejszych wojowników.
W gimnazjum było wielu sławnych wodzów różnych szczepów.
Siuksom przewodził „Czarny Sęp”, Irokezom — „Przebiegły Lis”, Wugosom — „Lwia Grzywa”, lecz Bolek — „Duch Puszczy” nie przyjaźnił się z nikim.
Pozostawał samotny, jak najprawdziwszy „Duch Puszczy”, skupiony, tajemniczy, nieuchwytny, baczny na to, aby słabym nie działa się krzywda, aby winni nie pozostali bez pomsty. Ścigał więc zdradliwych Siuksów za niecny napad w pięciu na słabego Wugosa-Stacha Korsaka i w tym pościgu zdobył honorową ranę — siniec na czole; pomagał pokojowym Wugosom z przygotowawczej, gdy potajemnie prześlizgiwali się obok pierwszej klasy, zaludnionej przez skorych do bójki Irokezów, co nie przeszkodziło jednak „Duchowi Puszczy” uratować życia „Przebiegłemu Lisowi”, gdy „Dziki Bawół” z realnego gimnazjum rozbił nos wodzowi Irokezów.
„Duch Puszczy” tak poturbował „Dzikiego Bawołu”, że ten, chlipiąc żałośnie, zmykał, jak bystronoga sarna.
Bolek, mimo, że był „Duchem Puszczy”, uczył się dobrze.
Pamiętał bowiem ten tajemniczy biały człowiek, że wiedza przysparza potęgi, a niezrównany wojownik marzył o tem, aby złączyć wszystkie czerwonoskóre szczepy, dać im wiedzę i z jej pomocą wyłoić skórę hiszpańskim konkwistadorom — najeźdźcom, którzy wytępili tysiące dawnych władców Ameryki — Indjan.
Przywitawszy się z Wojciechem, Bolek wbiegł do swojej stancji, szybko spakował rzeczy do walizki: ubranie, bieliznę, tomahawk, łuk z kołczanem i dobrą cenzurę, którą położył na wierzchu, pożegnał sędziwą panią Kruszewską i wybiegł na ulicę.
Gdy Wojciech ułożył walizkę i tornister, sanki potoczyły się Alejami Jerozolimskiemi ku szosie Radomskiej.
Pięć mil dzieliło „Ducha Puszczy” od domu, lecz „Bułanka” i „Hrabina”, parskając raźno, szły ostrym kłusem.
Wieczorem wojownik był już w domu, radośnie witany przez rodziców i młodszą siostrzyczkę — Maniusię.
Po kolacji Bolek wydobył z szafy swój flower, opatrzył go i oczyścił, policzył pozostałe naboje i rzekł do ojca:
— Tatusiu! Jutro rano pójdę do lasu strzelać wrony. Dużo ich widziałem na drodze.
— Bardzo dobrze! — odparł ojciec. — Naleciało tych rabusiów bez liku, płoszą mi zające i kuropatwy!
— Już ja im pokażę! — odgrażał się „Duch Puszczy” i nazajutrz od rana wymknął się w pole.
Wron było dużo, lecz mądre ptaki, zdaleka widząc karabinek, odlatywały coraz dalej i dalej. Niestrudzony „Duch Puszczy” ścigał je. Przeszedł zagajnik, przeciął pole i minąwszy lasek, stanął na skraju szosy.
„Duch Puszczy” obejrzał się.
Sokole oczy pogromcy „Dzikiego Bawołu” dojrzały samotną postać nieznajomej dziewczynki, szybko zdążającej od kościoła do widnego w oddali dworu państwa Marchlewskich, dobrych, zacnych sąsiadów.
Dziewczynka niezawodnie była pensjonarką, bo o tem świadczyła czapeczka uczniowska. Mijała właśnie zagajnik, gdy nagle z głośnym rykiem wybiegła z „puszczy” kudłata, potworna postać i zastąpiła jej drogę.
— Grizli, straszliwy szary niedźwiedź Skalistych gór — pomyślał „Duch Puszczy”, ściskając mocniej flower w stalowych dłoniach.
Jednak wkrótce dosłyszał, że Grizli ryczał:
— N-no, ani pary z gęby!... Oddawaj pieniądze, palto, buty... N-no!
Napastnik zaczął wymachiwać sękatym kijem, zbliżając się do przerażonej pensjonarki.
Myśli zaczęły się kotłować w głowie „Ducha Puszczy”.
— To nie Grizli... Z pewnością to wódz tchórzliwych Majczosów — „Skradający się Jaguar”, groźny wróg południowych Delawarów...
Lecz Bolek był „Duchem Puszczy” i Unkas z tarnowskiego gimnazjum wiedział, komu oddać swój nóż wodza.
Chłopak pomknął ku napadniętej panience, wydając okrzyki bojowe.
„Skradający się Jaguar” obejrzał się, a widząc nadbiegającego wojownika z karabinem, nagle zawinął poły baraniego kożucha i, przesadziwszy rów, wpadł do krzaków. Zmykał, aż łomotało w zagajniku.
— Jestem „Duchem Puszczy” — rzekł Bolek, zbliżywszy się do pensjonarki. — Niech biała niewiasta nie boi się! „Skradający się Jaguar” ucieka teraz, jak płochliwy zając. Ja odprowadzę białą niewiastę do jej wigwamu. Z której strony jej osady wschodzi słońce? Wynajdę ślady i wyjdziemy razem na ścieżkę wojowników szczepu białej niewiasty.
Panienka, trochę starsza od „Ducha Puszczy”, ochłonęła z przerażenia i, wskazując przed siebie, odparła:
— Mieszkam w Rolnikach u państwa Marchlewskich. Przyjechałam do nich na Boże Narodzenie. Jestem kuzynką Julci...
„Duch Puszczy” już wiedział, co ma robić.
Odnalazł na szosie ślady bucików panienki, która chodziła po opłatki do księdza proboszcza, i doprowadził ją do skrętu drogi, biegnącej do Rolników.
— Zostanę tu, aż biała niewiasta dojdzie do wigwamu i uczyni mi znaki — rzekł „Duch Puszczy” na pożegnanie.
Stał oparty na wiernym karabinie i czekał, patrząc na dymy, podnoszące się nad wigwamem sąsiadów.
Gdy „Duch Puszczy” ujrzał uratowaną przez siebie panienkę, powiewającą mu z ganku chusteczką, zwyczajem szlachetnych Indjan, podniósł rękę na znak pożegnania i powrócił do domu.
Nic nie mówił rodzicom i Maniusi, gdyż „Duch Puszczy” nie lubił przechwałek.
W cieniu i milczeniu czynił dobro słabym i skrzywdzonym.
Swoją przygodą podzielił się tylko z Unkasem, pisząc mu do Tarnowa:
— Bracie i przyjacielu Unkasie, dostojny wodzu Mohikanów i Delawarów Czerwonej Rzeki! Donoszę ci, że pozostaję wiernym naszej przysiędze być tarczą dla uciśnionych i strzałą dla ciemiężycieli. Dziś rano miałem spotkanie z wodzem tchórzliwych Majczosów z prerji Alabama — „Skradającym się Jaguarem”; z zasadzki napadł tchórz i zdrajca na bezbronną niewiastę z przyjaznego szczepu. Na odgłos mego bojowego okrzyku i na widok połyskującej stalowej lufy mego karabinu wróg pokazał pięty i znikł w gęstwinie puszczy. Nie mogłem go ścigać, gdyż byłem zmuszony odnaleźć wigwam niewiasty i wyprowadzić ją na ścieżkę, kierującą się ku jej domowemu ognisku. Na rękojeści twego noża, waleczny Unkasie, bieleje nowe nacięcie — znak odniesionego zwycięstwa.
Niech Wielki Duch czuwa nad moim przyjacielem Unkasem, żyjącym w sercu

Ducha Puszczy,
wojownika i brata.

List poszedł do Tarnowa, lecz w domu nikt nie wiedział o zjawieniu się straszliwego „Jaguara” i o odparciu go przez „Ducha Puszczy”.
Jednak na Nowy Rok Bolek otrzymał duże pudło, owinięte w papier, z napisem:

Dzielnemu wojownikowi — „Duchowi Puszczy”
od przyjaznego szczepu Marchlewskich.

„Duch Puszczy” drżącemi rękami rozwinął papier i otworzył pudło.
Leżała tam piękna, nowiutka dubeltówka 24 kalibru, skórzany pas z nabojami, w złoconej oprawie „Ostatni Mohikanin” genjalnego Fenimore Coopera i niebieska, jedwabna wstęga z wyhaftowanemi słowami:

Nieustraszonemu, szlachetnemu obrońcy na pamiątkę
od Zochny.

„Duch Puszczy” stał zdumiony, nie wierząc oczom.
— Dzielnie się spisałeś, mój chłopcze, broniąc kobiety przed tym wywłóczykijem! — rzekł ojciec, klepiąc go po ramieniu.
— Był to „Skradający się Jaguar” — szepnął wojownik. — Nie godzien jednak jest ten tchórz spotkania się oko w oko z przyjacielem i bratem Unkasa...
— Rozumiem! — odparł ojciec. — Lecz dlaczegóż nic mi nie powiedziałeś o wydarzeniu?
— Nic w tem nie było nadzwyczajnego! — rzekł „Duch Puszczy”. — Uczyniłem, jak ślubowaliśmy sobie z Unkasem, jak postąpiłem, broniąc małego Wugosa przed napadem „Dzikiego Bawołu” i jak będę czynił przez całe życie...
— Bardzo dobrze, „Duchu Puszczy”! — zawołał ojciec i nagle zaczął chusteczką trzeć sobie oczy, czego nigdy przedtem nie robił, a za jego przykładem poszła mama, która uśmiechała się, płacząc.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.