Dusza Zaczarowana/I/Część pierwsza/12
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dusza Zaczarowana |
Podtytuł | I. Anetka i Sylwja |
Część | pierwsza |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Concordia |
Miejsce wyd. | Lwów; Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | L’Âme enchantée |
Podtytuł oryginalny | I. Annette et Sylvie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część pierwsza Cała księga I |
Indeks stron |
Wracała nocą. Księżyc miał się ukazać, wschód był jeszcze daleki, ale czuło się, że nadchodzi i zaraz wynurzy się z toni przepastnych ciemności. Słabe jaśnienie brzeżyć zaczęło krawędź szczytów i przełęczy otaczających dolinę, a z minuty na minutę coraz to wyraźniej zarysowywały się ich czarne sylwety na jaśniejącem tle. Anetka szła, nie spiesząc się, chwytając w pierś, coraz to normalniej oddychającą, zapach skoszonych łąk.
W ciemni i dali drogi posłyszała nagle szybkie kroki. Zabiło jej serce. Przystanęła. Poznała, kto idzie, potem ruszyła prędzej na spotkanie. Posłyszano ją zprzeciwka, a niespokojny głos zawołał:
— Anetko!
Nie odpowiedziała, bo nie mogla skutkiem wzruszenia. Przeniknął ją prąd radości, zmywając resztki bólu, unosząc wszystko. Nie odpowiedziała, ale przyspieszyła kroku i szła coraz to prędzej. Tamta biegła teraz, powtarzając głosem przepojonym trwogą:
— Anetko!
Zjawiła się mała, niewyraźna postać na tle fosforescencji świetlnej, dobywającego się z poza czarnych murów skalnych, księżyca. Anetka zawołała:
— Droga moja!
Rzuciła się naprzód, wyciągając ramiona.
W pośpiechu tęsknoty uderzyły o siebie ciałami. Objęły się w ramiona. Usta zaczęły się szukać i spotkały...
— Moja Anetko!
— Moja Sylwjo!
— Najdroższa!
— Ukochana!
Ręce ich szukały w ciemności policzków, włosów, gładziły kark, szyję, ramiona, brały wzajem w posiadanie skarb straconej przyjaźni.
— Droga moja! — zawołała Sylwja, dotykając obnażonych ramion przyjaciółki. — Nie masz płaszcza, widzę, nie masz się czem okryć.
Anetka spostrzegła teraz dopiero, że jest w sukni wieczorowej i przejął ją dreszcz. Zadrżała.
— Szalona jesteś, szalona! — zawołała Sylwja, otulając ją szczelnie swą peleryną, a ręce jej ślizgające się wzdłuż całego ciała stwierdziły stan rzeczy. — Suknia podarta? Cóżeś robiła? Co się z tobą działo? Włosy roztargane na policzkach. A tu, cóż to masz na czole? Anetko, tyś upadła!
Anetka milczała. Stała bezwładnie, z ustami na ramieniu Sylwji i płakała. Sylwja posadziła ją przy sobie na wzgórku, przy drodze. Księżyc przekroczywszy wreszcie zaporę gór, oświecił skaleczoną w czoło Anetkę, którą Sylwja okrywała pocałunkami.
— Powiedz mi, coś robiła? Powiedz, co się stało? Skarbie mój, mała moja, zaniepokoiłam się o ciebie, nie zastawszy nikogo w pokoju twym. Szukałam wszędzie i szukam cię od godziny. Czułam się tak nieszczęśliwą i bałam się strasznie... powiedzieć nie mogę, jak się bałam! Czemuż wyszłaś, czemuś uciekła?
Anetka nie chciała odpowiadać.
— Nie wiem — szepnęła po chwili — czułam się nieswojo, przeto chciałam... przejść się... odetchnąć...
— Nie, nie mówisz prawdy! Anetko, wyznaj wszystko! — pochyliła się nad nią i spytała ciszej: — Powiedz, może to przez niego... przez tego...
Anetka przerwała:
— O, nie, nie!
Ale Sylwja nalegała:
— Nie kłam! Powiedz prawdę, powiedz swej siostrzyczce... prawda, że to z jego powodu?
Anetka otarła oczy i spróbowała się uśmiechnąć.
— Nie, zaręczam ci... Trochę mi było przykro, przyznaję... głupia byłam! Ale już wszystko skończone! Cieszę się, że on cię kocha!
Sylwja podskoczyła, uderzyła w ręce ze złością i zawołała:
— A więc przez niego! Otóż wiedz, że ja go wcale nie kocham, nie kocham tego bydlaka!
— Kochasz go!
— Nie, nie, nie!
Sylwja skakała po drodze.
— Bawiło mnie wodzić go za nos, robiłam sobie zeń żarty, ale jest mi niczem, niczem w porównaniu z tobą... Ach, pocałunki wszystkich mężczyzn nie warte jednej łzy twojej...
Anetka zadrżała ze szczęścia:
— Czyż to prawda? — spytała.
Sylwja rzuciła jej się w ramiona.
Gdy się nieco uspokoiły, Sylwja powiedziała Anetce:
— Przyznaj teraz, że i ty go kochałaś!
— I ty? A widzisz, Sylwjo, sama przyznajesz, żeś go kochała!
— Nie, przysięgam, zabraniam ci... nie chcę o tem słyszeć słowa! Rzecz skończona i basta.
— Skończona! — powtórzyła Anetka.
Wracały drogą skąpaną w świetle księżyca, uśmiechając się do siebie, zachwycone tem, że się odnalazły.
Nagle Sylwja przystanęła i, wytrząsając pięścią księżycowi, krzyknęła:
— A, bydlę jakieś... porachuję ja się z tobą!
Młodość nie traci nigdy swych praw, przeto wybuchnęły obie śmiechem, rozbawione tą pogróżką.
Wiesz co musimy uczynić? — powiedziała zapamiętale Sylwja. — Oto spakujemy manatki, natychmiast po powrocie, a jutro, jutro rano uciekamy pierwszym pociągiem. Gdy przyjdzie na śniadanie, nie zastanie nikogo. Ptaszki uciekły... To dopiero będzie... Ha, ha, ha, (parsknęła). Prawda, zapomniałam powiedzieć... Wyznaczyłam mu schadzkę na dziesiątą tam, w lesie, na górze... Będzie za mną biegał przez całe pół dnia...
Śmiała się w najlepsze, a Anetka jej wtórowała. Bawiły się doskonale, wyobrażając sobie minę Tullia, oszukanego i wściekłego. Szalone dziewczęta. Troski ich były już daleko.
— Wszystko dobrze ozwała się wreszcie Anetka — ale jakże możesz się w ten sposób kompromitować, droga Sylwjo?
— Ba! — odparła lekkomyślna dziewczyna. — Cóż mi to szkodzi? Ja przecież nie zaliczam się do towarzystwa! Tak, – dodała, otrzymawszy od Anetki lekkiego klapsa w ucho — powinnabym uważać potrochu na siebie, od kiedy zostałam twoją siostrą... Przyrzekam, że uczynię co w mojej mocy... Ale przyznaj, staruszko, że ty niewiele lepiej zachowałaś się ode mnie!
— To prawda! — uderzyła się w piersi Anetka. — Chwilami wydaje mi się nawet, że byłam gorsza... Ach, — dodała, tuląc się silniej do siostry — cóż to za dziwna rzecz to serce. Nigdy niewiadomo, co w nim się zbudzi i gdzie poniesie...
— Tak! — przyznała Sylwja, ściskając ją. — I dlatego właśnie cię kocham, że twe serce ponosi cię tak często i tak daleko!
Zbliżyły się do hotelu, którego dachy lśniły w promieniach księżyca. Sylwja otoczyła ramieniem szyję Anetki i szepnęła jej w ucho tonem niezwykle poważnym:
— Starucho moja! Nigdy nie zapomnę, ile przecierpiałaś tej nocy, ilu doznałaś strasznych przejść z mojej winy, tak, tak, nie zaprzeczaj... Miałam to czas rozważyć, biegając w poszukiwaniach za tobą, drżąc z obawy, że może stało się jakieś nieszczęście. Gdyby to zaszło... ach... Cóżbym uczyniła... nie wróciłlabym już chyba nigdy do domu!
— Droga moja! zawołała wzruszona Anetka. — Nie ponosisz winy, nie mogłaś wiedzieć, ile mi sprawiasz bólu.
— Wiedziałam doskonale! Wiedziałam, że cię ranię, a nawet... słuchaj, Anetko... sprawiało mi to wielką radość.
Anetka pomyślała, z dreszczem w sercu, że ona też przed chwilą była w takim nastroju, iż przyjemność sprawiłby jej widok cierpień Sylwji, że gotowa była ją dręczyć okrutnie. Powiedziała jej to i objęły się silniejszym jeszcze uściskiem.
— Cóż to jest, cóż to znaczy? — pytały się wzajem, zawstydzone, przybite, ale uspokojone myślą, że się niczem nie różnią.
— To znaczy miłość! — rzekła Sylwja.
— Miłość! — powtórzyła mechanicznie Anetka i dodała z przerażeniem: — Więc taką być musi miłość?
— I wiedz jeszcze, — pouczała Sylwja — że gdy się raz zacznie, niema żadnej rady...
Anetka zaprotestowała energicznie, oświadczając, że nie chce już nigdy kochać.
Sylwja ją wyśmiała, ale Anetka powtórzyła wielce poważnie:
— Nie chcę! Nie nadaję się do tego!
— Acha! — odparła, śmiejąc się Sylwja. — Nic z tego, biedna Anetko! Ty właśnie będziesz kochała przez całe, całe życie, aż do śmierci!