<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dwa światy
Pochodzenie Powieści szlacheckie
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1885
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIII.

Ułożyło się więc nad wszelkie spodziewanie łatwo, jak chcieli Karlińscy, ale pozostawał najtrudniejszy orzech do zgryzienia dla Aleksego, oznajmienie o tém matce. Sam obawiał się nawet na to porywać; wiedział, że niejaki wpływ na nią miał stary Junosza, którego wdowa, szczególniéj za wyrzeczenie się dobrowolne państwa i pozorów jego, lubiła i słuchała chętnie; postanowił więc udać się do Nadarzyna i z nim powrócić do Żerbów, żeby miał komu polecić swoję obronę. Z prawdziwą czułością podziękowano mu w Karlinie; Anna podała rękę, prezes zwycięski nie taił się ze swém ukontentowaniem, Julian uczuł, jakby mu wielki ciężar spadł z ramion; nie było umowy drobnostkowéj, Aleksy musiał się odwołać do matki. Prosto więc stamtąd kazał jechać, mijając Żerby, do Nadarzyna; tak się zwało miejsce obrane przez starego dziwaka na mieszkanie, a położone na skraju lasów, należących do klucza Perewertowskiego, pani Izydorowéj, córki hrabiego. Stary zwykle piechotą stamtąd przychodził do Żerbów; nie było to daleko, ale droga szkaradna. Nadarzyn sam sobie wybrał i zabudował Junosza; był to cypel lasu przytykający do rozległéj puszczy, jednéj z najwspanialszych i najlepiéj zaoszczędzonych w tych stronach; nieopodal przebiegała rzeczułka, miejsce było dosyć wyniosłe, dokoła ocienione, a w pośrodku starych dębów stała chata hrabiego. Inaczéj bowiem nazwać jéj było trudno, stawiał ją sam właściciel, swoją myślą i po części ręką własną, z grubych kloców sosnowych w zamki, pokrył słomą i otoczył zabudowaniami i ogródkiem, jakie się zwykle spotykają przy zagrodach dostatnich czynszowników. Fantazyą jego było teraz obchodzić się jak najmniejszém i życie doprowadzić do najprostszego wyrazu. Umyślnie więc pozbawił się wielu wygód i przyjemności. Para krów, kilka owiec, trochę drobiu, całe jego składało mienie, a dwór jedna kobieta, dzieweczka do pomocy i wyrostek. Wszystko to chodziło po wiejsku i żyło po wieśniaczemu. Zewnątrz chata odznaczała się tylko porządniejszą budową, rozległością większą i starannością utrzymania, wewnątrz trochę od pospolitych była odmienną. Hrabia miał wlewo izbę z alkierzem, wprawo była kuchnia i czeladnia; w sieni kręciły się kury, karmny wieprzaczek, kilka gęsi i para indyków. Naprzeciwko, Junosza swoje izby urządził wedle myśli, jaka nowemu życiu przewodniczyła; wyrzekł się nawet pamiątek przeszłości dla prostoty, chorował widocznie na Dyogenesa i codzień jakąś czarkę odrzucał, żeby mu nie ciężyła, dłonią własną zastępując wszystko.
Ulubioném jego czytaniem był manuał Epikteta... i kilka ksiąg łacińskich filozoficznych, jak Cyceron i Seneka. Moralność jego zależała przedewszystkiém na zupełném oderwaniu się i oswobodzeniu od świata.
— To, co my mamy — mawiał często — pozornie naszém jest tylko; myśmy niewolnikami mienia a nie ono własnością naszą; przywiązujemy się, by cierpiéć, krępujemy do ziemi i marności, to też codzień malejem i więcéj zależni jesteśmy.
Na tém budując nową życia swojego teoryę, Junosza odepchnął wszystko, co go więzić mogło, i starał się obchodzić nieodzowném. System jego może był ciasny i brak mu było wypełniających go zasad chrześcijańskich, na których staremu wychowańcowi XVIII wieku zbywało; ale wytrwałość żelazna, z jaką wprowadził go w życie własne i spełniał na sobie, dowodziła silnego charakteru tém więcéj, że hrabia przywykły był i zepsuty przeszłością zbytku i przepychu.
W mieszkaniu jego nic prócz prostych ław i stołu, łóżko potrząśnięte sianem, przykryte grubą bielizną, strzelb parę, torba i odartych książek kilka. Dwa stare brytany wylegiwały się na prostéj sosnowéj podłodze pierwszéj izby. Nie wiem, jakim przypadkiem zastał go Aleksy; stary wyszedł do progu i podał mu szeroką, namuloną dłoń swoję.
— Otóż to gość poczciwy, chaty się mojéj nie boi — rzekł hrabia uśmiechając się. — No, siadaj, proszę, i spocznij... Choć nie mam zwyczaju przywiązywać się do nikogo, bo wszelkie przywiązanie niewolą i cierpieniem grozi, ale ciebie, mój Aleksy, prawie kocham... a szacuję wyżéj wielu!
Tych słów kilka były wielką pochwałą w ustach oszczędnego starca, który chętniéj naganiał niżeli oddawał sprawiedliwość. Dobre serce pokrywało się w nim umyślnie przywdzianą szorstką powłoką.
— No! ale cóż cię sprowadza, bo to darmo — rzekł, nie przyjechałbyś tak do mnie, masz mnie codzień u siebie, zatęsknić nie mogłeś... gadaj odrazu; wiesz, że nie lubię przyborów.
— Zgadłeś pan, na nieszczęście, żem przybył z prośbą — odpowiedział Aleksy. — Od niejakiego czasu życie moje weszło na tor nowy i niespodziewany; sam nie wiem, dokąd idę... i co z tego będzie.
— No! cóż się to stało? a! Karlin! — domyślając się, zawołał stary. — Może matka przy swoim starym rozumie ma słuszność, tobie to niepotrzebne... świat pracy a świat fantazyi i państwa, to dwie całkiem odrębne sfery; w obu razem żyć nie można, pogodzić ich niepodobna... Świat nasz bliżéj jest prawdy, tamten na fałszywéj zbudowany posadzie, cały sztuczny... po co ci tam go szukać i z nim się bratać?
Aleksy wysłuchał cierpliwie; westchnął i po chwili namysłu odpowiedział:
— Są w życiu nieuniknione konieczności.
— Dla tych, co w nie wierzą — odparł Junosza — no, daléj, nie bój się, nie będę ci się sprzeciwiać; oddawna przekonany jestem, że człowiek cudzą radą iść nie może i nie powinien... skutecznie sam się tylko przez siebie wyrabia... mów.
— Julian był moim towarzyszem i przyjacielem, żąda mojéj pomocy; dałem mu prawie słowo zająć się jego interesami i zarządem majątku...
— A Żerby? a matka?
— Matka zostaje z Janem; i tak rozdzielić się już postanowiliśmy; ja miałem osobno gospodarzyć na małéj dzierżawie.
— Krok to ważny i ważniejszy może, niż ci się zdaje — odezwał się Junosza — stanowi o całéj twojéj przyszłości, zmienia charakter... Byłeś ubogim i niezależnym, zaprzedajesz się dobrowolnie... zważ, co robisz?... gotujesz sobie przyszłość utrapioną. Najpoczciwsi ludzie w końcu wydadzą ci się niewdzięczni, gdy położenie twoje uczyni cię sługą, a zbliżenie do nich w przekonaniu własném podniesie. Co tam zarobisz? wiele upokorzenia za trochę grosza! Nie lepiéj mniéj miéć i nauczyć się małém obchodzić?
— Wszystko to prawda — rzekł Aleksy — ale mało znacie Juliana, panie hrabio.
Junosza dźwignął ramionami.
— No, czegoż chcesz ode mnie? — zapytał.
— Abyście ze mną pojechali do matki i dopomogli mi wytłómaczyć się przed nią...
— O! to sęk! stara ci dobrze uszu natrze... Ha! ale jak widzę, wpadłeś już w pułapkę i wygrzałeś sobie w niéj kątek; rób, co chcesz; dziecko, póki się nie sparzy, nie wierzy w ogień... oparzyć się musisz... Jedźmy!
Stary wziął czapkę, nieodstępny pęcherz z tytoniem, fajeczkę i kij w rękę; siadł na bryczkę z Aleksym i pojechali do Żerbów.
Tu już szczęśliwy Jaś gospodarował z matką zawzięcie, a że mu uwolnienie się z ławy szkolnéj i wyjście na człowieka i gospodarza niezmiernie pochlebiało, używał szczęścia pomłodemu, nie spał, nie jadł i latał jak opętany; pani Drabicka wstrzymywać go musiała od zbytku gorliwości. Zastali go lecącego na koniu w pole i właśnie wyjeżdżającego z podwórka; uśmiechnął się do Aleksego, ukłonił hrabiemu i jak szalony, na złamanie karku poleciał. Pani Drabicka stała w ganku poglądając na Jasia razem i na przybywającego Aleksego i powtarzając w duchu swoje:
— Taki to nie mój Aleksy! ale... stań się wola boża!
— Otóż zbiega jéjmości przywożę! — zawołał wysiadając Junosza.
— Co to! oba byliście w Karlinie?
— Ja nie! — odparł hrabia — aleśmy się spotkali na drodze, i że mnie jéjmość dawno nie widziałaś, a musiałaś zatęsknić...
— Miałabym o czém myśleć! — odpowiedziała Drabicka — także hrabia zgadłeś!
— Nigdy się kobiety do uczuć swoich przyznawać nie zwykły, stara sztuka, jéjmościuniu.
Rozśmieli się starzy oboje.
— Przybyłem tedy — mówił hrabia — razem z atencyą i powinszowaniem.
— Znalazłeś mi pan czego winszować? ciekawam?
— Dwóch razem szczęśliwych wypadków.
— Aż dwóch?
— Najprzód, wyniesienie na godność gospodarza tego oto kawalera, który z radości, że mundur zrzucił, gotów sobie kark skręcić...
— Prawda, i konia mi ochwaci! — dodała pani Drabicka — jemu się nic nie stanie, ale...
— Ma pani racyę, ale konia pewnie dyabli wezmą, i nie jednego...
— No, a czego drugiego masz mi pan winszować?
— Drugie — rzekł Junosza siadając na ławie w ganku — daleko ważniejsze, i jeszcze nawet pani o tém nic nie wiesz...
— Ot tobie masz... czy stertę nieogrodzoną bydło najadło?
— Gorzéj, jéjmościuniu, panowie ci syna nadkąsili!
— A! toć to wiem...
— Nie ze wszystkiem.
— Czy jeszcze jest co nowego?
— Pan Aleksy mianowany został rządcą, plenipotentem i przyjacielem uprzywilejowanym Karlińskich.
Drabicka spojrzała na syna.
— Co to jest? — spytała.
— Tak, kochana matko, będę gospodarował im... Ultajski droży mi się ze swoją częścią; więcéj dla was w ten sposób, niż na téj lichéj dzierżawie zarobić potrafię.
— Ot to mu zaświtało w głowie! — bijąc w ręce zawołała matka — to mu poszło na zgubę, nic go nie wstrzyma.
— Ale cóż to złego? — spytał hrabia.
— I pan mnie o to pytasz? — groźnie odparła wdowa — i to pańskie przekonanie? A na cóżeś włożył tę siermięgę, panie hrabio, czy żeby się z pod niéj fałsz wydawał szczerszym? Czyż pan tak myślisz w istocie, że to szczęście dla mojego syna, ze swobodnego człowieka stać się płatnym sługą?
Stary Junosza brwi ogromnie namarszczył, brodę potarł i głowę spuścił.
— Kiedy z téj beczki zaczynamy — rzekł — kłamać nie będę; ja tego nie pochwalam, ale wierzę w to, że człowiekowi swobodę zostawić należy; niech robi, co chce, inaczéj go jéjmość trzymając na pasku, zawsze dzieckiem miéć będziesz.
— Przecieżem go uwolniła, ale nie na to, żeby poszedł służyć! — odparła matka.
— Moja kochana matko — przerwał Aleksy — znasz mnie przecie; w ladajaką służbę-bym się nie wprzągł, znam Juliana, to mój przyjaciel... to nie służba...
— Tak! maluj to sobie, jak chcesz! a cóż tam będziesz robił? próżnował? tém ci gorzéj!
Aleksy zachmurzył się, matce żal go się zrobiło.
— Mam obowiązek prawdę ci powiedziéć — rzekła zmieniając głos — ale nie będę ci stawać na drodze... mówiłam ci raz, jesteś wolny... Ale pomyśl, pomyśl! co sobie gotujesz! wiész, zastanowiłeś się, jakie położenie przyjmujesz? jaki ciężar? jakie sądy? I przyjaciela stracisz, mogę ci to przepowiedziéć zgóry, i nic tam prócz zawodu nie znajdziesz!
— Coś nakształt tego i ja mu mówiłem — dodał Junosza — ale oboje musimy pójść w kąt z naszém starém doświadczeniem...
Aleksy zniósł ten pierwszy napad z pokorą, w milczeniu; dopiéro gdy się stara nieco uspokoiła, gdy mu mówić dozwolono, wytłómaczył się lepiéj, obszerniéj, otwarciéj wystawił swoję przyszłość, jak ją widział, obliczył korzyści materyalne, które istotnie byt rodziny polepszyć mogły, i wskazał matce, że więcéj dla nich niż dla siebie robił tę ofiarę.
— Skwitowalibyśmy cię z niéj — odpowiedziała pani Drabicka — ale widzę, że nic nie pomoże; gotoweś mnie nawet przekonać... Zawsze miałam jakieś przeczucie, że nam ci Karlińscy biedy naniosą; imię ich robiło na mnie przykre wrażenie; dowiedziawszy się, żeś tam był, zadrżałam w duchu... Stań się więc wola twoja, Panie!
Staréj łza błysnęła w oku, którą szybko otarła.
— Nie mówmy już o tém — rzekła. — Twój dziad, pradziad, ojciec nie służyli nikomu; ubodzy byli, na małém przestawali i dobrze się im działo... chcesz innego chleba spróbować, ja ci nie wzbronię, ale przeczuwam dla ciebie los ciężki! Kto wié, co cię tam czeka! Nabierzesz przywyknień pańskich, wzgardzisz nami, staniesz się nietoperzem jakimś, którego ptaki ani myszy nie przyjmą. Wolałabym cię orzącego zagon poczciwie w pocie czoła i śpiewającego z skowronkiem; tam cię śpiew i spokój odlecą.
Na tém skończyła stara, i milczącego Junoszę skinieniem poprosiła z sobą do środka domu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.