<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dwa światy
Pochodzenie Powieści szlacheckie
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1885
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVII.

Gdy się nazajutrz zeszli rano, o białym dniu, Aleksy nie śmiał spojrzéć na Polę; obawiał się, by wzrok nie wydał go i nie zapłonił biednego dziewczęcia; ale miłość sieroty tak była gwałtowna i szczera, że się nie rumieniła; w prostocie swéj chciała się chlubić zwycięstwem. Pola wiedziała, że Aleksy zszedł ich i był świadkiem schadzki, ale to ją nie zmieszało bynajmniéj; rachowała na Drabickiego uczciwość, a tajemnicy nie pojmowała nawet. Spojrzenie jéj śmiałe wypowiedziało mu wszystko... musiał się zmieszać, gdy go zuchwale zagadnęła sama:
— Jak pan późno przechadzasz się po ogrodzie; widziałam zamykając moje okno, gdyś pan powracał po jedenastéj... Prawda, że noc była prześliczna!
Aleksy zarumienił się, nie wiedząc, co odpowiedziéć; Julian zdziwiony, musiał się odwrócić, by ukryć przestrach, jaki go ogarnął. Pola była w humorze szalonym, wesoła, trzpiotowata, jak za dobrych czasów; śmiała się i usadzała, by prześladować Aleksego, który nie mógł się jéj odcinać. Julian cierpiał na téj nadzwyczajnéj wesołości, któréj podzielać nie umiał; Anna się nią cieszyła i obca wśród nich, z niewinnością anielską mieszała się do rozmowy, połowy jéj znaczenia pochwycić nie mogąc.
Tkwiła jéj jeszcze w myśli wczorajsza narada z Drabickim, chciała wyrozumiéć Juliana i powoli odciągnęła go z sobą; Pola została sam na sam z Aleksym.
W pierwszéj chwili patrząc mu śmiało w oczy, podeszła ku niemu i podała dłoń drżącą...
— Nie gniewasz się pan na mnie? — spytała.
— Ja? za co?...
— Strasznie pana prześladuję.
Śmiech na ustach, łza zakręciła się w jéj oku.
— Biedny pan jesteś! a ja-m tak szczęśliwa... a! pan wiész wszystko!...
— Ja? ja nic nie wiem...
— Kocham pana jak brata... ale milcz!
— Doprawdy, to są zagadki...
— Pan mnie masz za dziecko... ja widziałam pana wczoraj, nie mogłeś nas nie widziéć...
Aleksy zmieszał się.
— Ja się nie wstydzę — zawołała dumnie — ja go kocham i życie gotowani dać za niego... Co mi świat! co mi ludzie!
— Zastanowiłaś się kiedy pani nad przyszłością?
— Nie! i nie chcę się nad nią zastanawiać... dla mnie jéj niéma i nie będzie... poszaleję, rozśmieję się, zapłaczę... i umrę... szczęśliwa!...
Aleksy westchnął.
— O! błogosławiona nieopatrzna młodości! jakie ty wyrabiasz cuda!.. Nic już pani nie powiem więcéj... Jest-że słowo, którémby dziś trafić można do przekonania?...
— Wy wszyscyście prawie zimni rachmistrze — żywo odparła Pola — całe życie żyjecie w jutrze i dlatego nie macie teraźniejszości... Jak wam nie wstyd! jak wam nie żal! Jutro! alboż ono do mnie należy? kto je kiedy wyprosił, wymodlił lub wyrachował? Sto razy omyleni, setny pierwszy raz poczynacie zadanie i tak do śmierci... Ja używam i nastawiam czoło groźbie przyszłości... Cierpiéć? alboż się nie cierpi wśród szczęścia? umrzéć? alboż się wśród szczęścia nie umiera?... Mali jesteście!... karły! dzieci! starcowie, ale nie mężczyźni i nie ludzie!
— Wszystko to dobrze — rzekł Aleksy — ale gdy nie o nasze, lecz o cudze jutro idzie, zdaje mi się, że trochę rachunku nie byłoby zbyteczném?
— Cudze? moje i jego to jedno — odparła Pola zapominając się — nas dwoje to istota jedna, pełna i cała... możemyż nie miéć co wspólnego?... zawsze zawcześnie przyjdą chłody, obawy, łzy i rozpamiętywania; nie psuj nam szczęścia, panie Aleksy... A zresztą — dodała figlarnie — ja pana mam także w ręku...
— Pani? mnie!...
— Oho! ho! więcéj, niż pan myślisz!
Aleksy się rozśmiał, ale poczerwieniał.
— Jeśli mi w czém przeszkodzisz, jeśli mi co popsujesz, staniesz na drodze... pan mnie nie znasz, ja-m się straszliwie zemścić gotowa! jestem egoistka, bo mój egoizm szczęściem dwojga... nie ulęknę się niczego, spotwarzę... zrobię plotkę... domyślę się, odgadnę, skłamię zresztą, jeśli będzie potrzeba...
— Co pani takiego? — zapytał chłodno Drabicki.
— Nic, mam trochę gorączki... przypuśćmy...
— Niebezpiecznéj...
— Ale w téj gorączce widzę niebo! Daj mi pan pokój... nie chcę zdrowia... i nie wezmę pana za doktora, to pewno...
To mówiąc odwróciła się, a Aleksy stanął zdumiony i smutny rozwiązaniem tak nagłém i niespodzianém miłości, którą spodziewał się pohamować i rozerwać. Dziś już było po czasie. Julian szalał, a Pola śpiewając szła na męczeństwo, nie licząc ofiar, nie bojąc się wstydu, bo kochała całą zapamiętałą miłością, świeżą, pierwszéj młodości, duszy dziewiczéj i ognistego temperamentu...
Zdala, już nie mieszając się do niczego, ze smutkiem spoglądał na to Aleksy, dziwiąc się, że nikt, prócz niego, nie poznał się na zmianach, jakim uległy stosunki Poli i Juliana.
Anna szczególniéj ślepą była; cieszyły ją zmiany, które powinny były zastraszać; Pola stała się dziwaczną, fantastyczną, i nie kryła się wcale ani z gwałtowném swém przywiązaniem, ani z prawami, jakie miała nad Karlińskim. Niekiedy rozkazywała posłusznemu jak pani, to znowu z najbłahszych powodów kaprysząc, przejmowała się zazdrością i wybuchami gniewu niepohamowanemi i robiła sceny; nie gadała po całych dniach, chorowała, rozpaczała, a gdy pocichu zgodę zawarto, szalała tak samo z miłości, rzucała się prawie do nóg, przepraszając, ofiarowała życie... Codzień prawie oblewała się łzami, nakarmiała rozpaczą i upajała szczęściem. Julian jakkolwiek kochał ją gwałtownie, z ciężkością znosił tę dręczącą miłość, która w spokoju, wierze i ufności wyżyć nie mogła, którą podsycać było potrzeba ustawicznie wybuchami namiętności, która podejrzywała wszystkich i wszystko, widziała groźby zobojętnienia w najmniéj znaczących ruchach i miotała się gorączkowo... Napróżne były przysięgi, dowody uczucia, przyrzeczenia, ofiary, łzy i uściski gorące: ledwie uspokojona burza rozpoczynała się nanowo z najlżejszéj chmurki i z najmniejszego wyziewu... Karliński dręczył się i upadał pod brzemieniem tego przywiązania dzikiego, szalonego, któremu wystarczyć nie mógł, którego ukołysać nie umiał. Prawda, że i ono nie szczędziło mu ofiar i gotowém było na wszystko, ale wszystko téż oddać mu było trzeba, by je zaspokoić.
Anna nic jeszcze w tém nie dostrzegła, prócz dziecinnéj jakiéjś zabawki; Aleksy unikał wmieszania się, gdy i tak Pola często najniesłuszniéj go o jakieś posądzając wpływy, ciężkie mu robiła wyrzuty i karała milczeniem, groźbami, przycinkami... i szło to daléj a daléj.
Tymczasem Emil zmartwychpowstawał... myśl powoli jak w dziecku rozpowijać się zaczynała i zamknięta w czaszce, wyszła w świat przez zdumione oczy... pojmował, pytał, odpowiadał, uczył się... Wszystko to nabył dzięki staraniom Aleksego, a choć skutek jego pracy coraz był widoczniejszy, jeszcze uczeń nie wydał się zupełnie ani przed siostrą, ani przed bratem; jeden stary sługa coś się domyślał i śmiejąc się, dochowywał tajemnicy, z któréj sobie obiecywał radość całéj rodziny...
Postępy były coraz żywsze, rozmawiał już z Aleksym, a choć pytania jego maluczkie jeszcze zapowiadały rozwinienie, wszakże myśl tlała, iskierka żyła, podłożyć tylko trzeba było i rozdmuchać święty ogień w duszy... Jednego poranku, Aleksy wedle zwyczaju przyszedł do Emila, gdy w zamku spali jeszcze; uczeń przywitał go uściskiem łzawym i zasiedli nad przyniesioną książką, któréj czytanie dopełniał nauczyciel mową ze znaków złożoną, tym dobroczynnym wynalazkiem litościwego serca, które dla wydziedziczonych z dźwięków zastępuje żywe słowo. Obaj tak byli zajęci, że się ani spostrzegli, jak Anna, która dnia tego wstała raniéj niż zwykle, i otwartém oknem zwabiona do Emila, weszła pocichu do pokoju, zastała ich nad tém tajemniczém zajęciem. Na widok ten, zrazu zdumiewający i niespodziany, osłupiała, stanęła wryta i serce jéj uderzyło wdzięcznością, ręce się jak do modlitwy złożyły, łza wytrysła na powiece... Zgadła, że to, co dziś widziała, było już skutkiem, owocem ukrytych przed nią długich i mozolnych trudów; zmierzyła sercem, co Drabicki uczynił dla nich, i rzuciła się ku niemu przejęta, szczęśliwa, chwytając go za rękę z uczuciem wdzięczności.
Słowa nie umiała powiedziéć, wszelkie dzięki byłyby próżne i słabe, spojrzała nań pięknemi swemi czarnemi oczyma; Aleksy stanął jak winowajca przed nią, zmieszany i poruszony do głębi... rzuciła się potém do Emila i rozpłakała, widząc, że mu się nie da zrozumiéć, że nie zna jego języka.
Emil wskazał na Aleksego, ręce wyciągając ku niemu.
— A! ja-m się nic nie domyślała — zawołała Anna — mam sobie do wyrzucenia; nie odgadłam nic, nie przeczułam, żeś pan miał być dobroczyńcą naszym... żeś miał oddać nam brata... Lecz na co ta tajemnica?
— Obawiałem się dać i odebrać nadzieję, chciałem wprzódy być pewnym — rzekł Aleksy.
— I Emil potrafił zachować przed nami tajemnicę?
— Emil ma dziwny instynkt... i serce anielskie; zrozumiał mnie, był mi posłusznym.
Annie na łzy się zbierało; już jéj mało było własnego szczęścia, chciała się z niém co najprędzéj podzielić; posłała po Juliana, po Polę, chciała zwabić dom cały, nie umiała słów znaléźć dla Aleksego... Julian przybiegł przestraszony i stanął zdumiały, rzucił się na szyję Drabickiemu w milczeniu, ale wejście Poli, któréj wzrok przeszył go na wstępie, odwróciło serce jego od brata... Pola uścisnęła rękę Aleksemu.
— Dla mnie to nie było tajemnicą — zawołała uśmiechając się — wiedziałam o wszystkiém! Pan jesteś jednym z tych ludzi wybranych, którzy błogosławieństwo wprowadzają pod dach w dom, który ich okrywa.
— Potrzeba dać znać prezesowi! prezes nic nie wié... matce! najprzód matce... a! co to będzie za szczęście, ileśmy mu winni wdzięczności!...
W czasie téj sceny, Emil, który mały w niéj miał udział, oczyma latał po wszystkich, zgadywał wrażenia, spoglądał na Aleksego i czule dłoń jego do piersi przyciskał, uśmiechał się.
— Na Boga! ucz-że pan nas wszystkich, żebyśmy z nim mówić mogli! będziemy panu pomocą — mówiła Anna.
Miłość jest pełną egoizmu, trzeba jéj to wybaczyć, ziemska inną być nie może; po chwili Julian zajął się Polą, Pola przybliżyła się do Juliana i zapomnieli o bracie, o Aleksym... szepcąc niedokończoną wczoraj wieczorem rozmowę, którą chmurka i deszcz w ogrodzie przerwały... Anna modliła się w duchu, Aleksy się wymknął z duszą pełną radości i spokoju, jaki daje spełnienie wielkiego i świętego obowiązku... czuł, że miał zasługę, i że za przyjaźń Karlińskich wypłacił się oddając im zgubionego brata.
Anna, jak tylko zniknął, zbliżyła, się żywo do Juliana.
— A! prawda, sto razy miałeś słuszność wymawiając mi, że nie znam Aleksego! co za człowiek, jakie serce, ile delikatności i charakteru... jak my się mu potrafimy odwdzięczyć?...
W Julianie jakoś może mimowolnie pan się odezwał.
— Potrzeba pomyśléć i zrobić coś dla niego... ubogi..
— Bracie! — zawołała Anna — takie rzeczy się nie płacą...
Pola rzuciła nań także okiem zagniewaném prawie; Julian się zapłonił.
— Nie zrozumieliście mnie — rzekł zmieszany — nie to chciałem powiedziéć...
— Zapłacim mu przyjaźnią serdeczną, staraniem, opieką i temi względy, na jakie zasłużył.
Pola uśmiechnęła się figlarnie.
— Jacy to z was panowie — odezwała się z wymówką gorzką — zaraz chcielibyście zapłacić, żeby się z nim skwitować i nic mu nie być winnemi! Nie obawiajcie się, Aleksemu zapłaci serce własne, uczucie jego dla was, na którém doprawdy chybaście się nie poznali... Sądzicie go surowo, nielitościwie... Ja lepiéj znam go od was wszystkich, obrazilibyście śmiertelnie biednego człowieka, mówiąc mu o waszéj wdzięczności; podnieście go ku sobie, jeśli się wam zdaje niższym jeszcze nawet po tém poświęceniu; uznajcie go za brata... oto najwyższa nagroda, jaką mu dać możecie.
— Albożeśmy go kiedy inaczéj uważali? — spytała Anna.
— Pozwólcie mnie i jemu sądzić! — szepnęła spoglądając na Juliana sierota — i nie mówmy o tém...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.