Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925)/I/Rozdział 35

<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Grabski
Tytuł Dwa lata pracy u podstaw państwowości naszej (1924-1925)
Wydawca Księgarnia F. Hoesicka
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Rozdział XXXV.

Po mojem odejściu.


Odszedłem, gdyż uznałem, że dopuszczanie do nieustannego spadku złotego jest narażeniem kraju na największe trudności i niebezpieczeństwa. Nie rozumiano mego upierania się przy polityce wysokiego kursu złotego. Mój następca wysunął koncepcję parytetu gospodarczego. Dopuścił do spadku złotego znacznie niżej tej normy, której przed odejściem broniłem t. j. 6 zł. za dolara. Kursu złotego nie ratował żadnemi pożyczkami walutowemi. Uważał to widocznie za bezcelowe, czy za niemożliwe. Nie naraził się też szyderstwom zaślepionych wrogów sejmowych mojej polityki walutowej.
W niedługim po objęciu Ministerstwa przez Zdziechowskiego czasie przybył do Polski prof. Kemmerer, który na odjezdnem dn. 10 stycznia 1926 r., dał ministrowi ustnie następujące rady, wydrukowane w sprawozdaniu misji (doradców finansowych, tom III, str. 129). Oto co mówił o walucie naszej: „Stanowczo postanówcie przywrócenie al pari[1] kursu złotego.” „Nie stabilizujcie czasowo złotego na poziomie niższym niż al pari”. „Uzyskajcie dla Banku Polskiego pożyczkę zagraniczną nie niższą jak 15 miljonów dolarów z przeznaczeniem na stabilizację złotego (po kursie al pari). Dajcie w zastaw dochody, o ile okaże się potrzeba.”
A więc w półtora miesiąca po mojem odejściu jeszcze było możliwem kontynuowanie mojej polityki walutowej. Jeszcze wtedy ekspert zagraniczny zalecał powrót do mojej polityki i wskazywał sposoby te same, których ja używałem, — pożyczki interwencyjne, gdyż stabilizacja al pari, zalecana przez Kemmerera przy pomocy kredytu zagranicznego, było to, nic innego jak przeprowadzenie na szeroką skalę akcji, którą jako interwencję kursową na jesieni 1925 r. prowadziłem i przeciwko czemu w Sejmie powstała taka na mnie naganka.
Zdziechowski nie czuł się na siłach, by pójść za ówczesną radą Kemmerera. To też gdy latem zjechała do Polski cala misja doradców finansowych pod przewodnictwem tegoż Kemmerera, wydali już oni całkowicie odmienną opinję. Konstatując ogromny wzrost drożyzny, jaki w ciągu 1926 roku nastąpił i widząc zwiększenie już po mojem odejściu emisji biletów zdawkowych, uznali podnoszenie kursu złotego za niemożliwe i stanęli na gruncie koniecznej ich zdaniem jego dewaluacji.
Odchodząc od władzy w listopadzie 1925 r., zostawiałem trudną sytuację kasową. Było to zupełnie zrozumiałem. Odebrałem przecież Skarb w 1923 roku w warunkach katastrofalnych, wymagających gwałtownie reformy. Prowadziłem nawę skarbową wciąż z wielkim wysiłkiem. Lato i jesień 1926 r. sprowadziły wielkie trudności. Ale te trudności były bez porównania mniejsze niż te, które zostały już pokonane przezemnie. Do wyjścia z nich nie potrzeba było żadnej reformy, wystarczyło trochę odprężenia ogólnej psychiki antypodatkowej, które niektóre stronnictwa i organy prasy za moich rządów uprawiały i potrzeba było trochę rezygnacji z niektórych wymagań wydatkowych, co rząd, który po mnie przyszedł, z łatwością przeprowadził. Od razu stan się nie polepszył zbyt znacznie, ale główne trudności usunięto. Dziś z odległości czasu jasnem jest, że stan, w którym zostawiłem Skarb nie był wcale katastrofalnym. Wystarczyło jednak to, że były znaczne zaległości płatnicze, do których musiałem dopuścić, nie chcąc zwiększać emisji biletów zdawkowych, gdyż ustawy upoważniającej do tego jeszcze nie miałem uchwalonej, podczas gdy Zdziechowski zaraz po mnie w grudniu, nie cofnął się przed dokonaniem tych wypłat właśnie biletami zdawkowemi, których obieg i emisję znacznie powiększył, gdyż już miał ustawę, do tego upoważniającą, uchwaloną, by zaczęto rozgłaszać, że zostawiłem Skarb w stanie jaknajgorszym. Do wytworzenia się tej opinji przyczynił się mój następca, chcąc wyjaskrawić duże zresztą istotnie trudności, z jakiemi miał do czynienia. A następnie na ten temat rozpisał się Witos w broszurze dla ludu napisanej, w której postawił sobie za zadanie za pomocą fałszywych zestawień rehabilitować swoje rządy w porównaniu z mojemi. — Niesumienność broszury Witosa w operowaniu cyframi była przerażająca. Widocznem było, iż pisał mu ją ktoś, kto dawno już wyzbył się wszelkich skrupułów w atakowaniu mnie. Witos w swej broszurze dla ludu pisanej sformułował ciężkie przeciwko mnie oskarżenia marnotrawstwa grosza publicznego, chcąc dobić w ten sposób już nie mogącego się bronić przeciwnika politycznego.
Jednocześnie w różnych organach prasy prowadzona była zajadła przeciwko mnie naganka, która nie ustawała, choć nie byłem już u władzy.
Jedni obawiali się mego powrotu, inni uważali, że najważniejszą rzeczą jest to znaleźć kozła ofiarnego za wszystko zło, które ludzi trapiło, inni wreszcie w znajdowaniu tego kozła ofiarnego widzieli rozgrzeszenie samych siebie z własnej bezduszności lub bezdarności.
W tej ogólnej atmosferze nie umiał się utrzymać na poziomie objektywności i następca po mnie, jako minister Skarbu, Zdziechowski. — Dopóki byłem ministrem, nie występował nigdy przeciwko mnie. Ceniłem to sobie i wyraźnie zaznaczyłem wobec niego i innych, że nie widzę bardziej odpowiedniego po mnie następcy nad niego.
Ale gdy został ministrem, Zdziechowski uznał widać za pożyteczne dla lepszego uwypuklenia swoich postulatów i łatwiejszego przeprowadzenia ich w Sejmie, by zająć wyraźnie krytyczne wobec mojej polityki skarbowej z 1924 r. i 25 stanowisko. Ponieważ Zdziechowski czynił to, jak jestem o tem przekonany, w myśl jedynie swego pojmowania dobra służby sprawie publicznej, dlatego o to nawet żalu do niego żadnego nie zachowałem. Niemniej muszę podkreślić i przedstawić, w jak przesadny sposób wystąpił on z krytyką szkodliwości emisji bilonu i biletów zdawkowych.
Najbardziej to było przytem zadziwiające, że Zdziechowski, silnie akcentując, jaką szkodę wyrządziło to, że ja wypuszczałem za dużo biletów zdawkowych, sam nie przestawał tego czynić, a nawet i po nim czynił to w dalszym ciągu jeszcze i Minister Klamer latem 1926 roku. Gdy Zdziechowski był Prezesem Komisji budżetowej Sejmu, zgodził się na to, żeby w budżecie 1925 r., jako poważne źródło pokrycia wydatków, pomieścić dochód z biletów i bilonu i ani razu w niczem nie zaznaczył, żeby to źródło uważał za niewłaściwe, pomimo że tylokrotnie budżet ten omawiał i referował.
Przesadne podkreślenie przez Zdziechowskiego niebezpiecznej roli biletów zdawkowych dla kursu złotego wyrobiło Polsce złą opinję zagranicą i przyczyniło się tylko do osłabienia tam zaufania do naszej waluty. — Dopóki Zdziechowski nie poruszył tej sprawy, patrzono za granicą na spadek złotego jako na objaw przejściowy, wywołany chwilowo złym bilansem okresu letniego 1925 r., a ponieważ bilans już na jesieni znacznie się poprawił, więc spoglądano z ufnością na przyszłość złotego. Dowodem, że tak było istotnie jest wydrukowany obecnie tekst rad udzielonych Zdziechowskiemu przez Kemmerera w dniu 10 stycznia 1926, które przytoczyłem. Tam Kemmerer radził powrócić do kursu 5.18 i uważał to za możliwe przy tej emisji biletów zdawkowych, jaka była, radząc stopniową ich zamianę na bilon metalowy, co zawsze przezemnie było zamierzone i co w pierwszej połowie 1925 r. właśnie się odbywało.
Gdy Zdziechowski wziął nutę wielkiego pesymizmu co do całej naszej polityki z 1924 i 25 r., pesymizm udzielił się i zagranicy i to źle się odbiło na losach kursu złotego. Polityka Zdziechowskiego była niefortunna ze stanowiska wyższych potrzeb państwa, gdyż te wymagały, ażeby przedewszystkiem podtrzymać kurs złotego.
W kraju całym jednak polityka Zdziechowskiego bardzo się spodobała, myślano bowiem, że to była „cała prawda”. Nie było to wcale prawdą, ale na wewnątrz ta polityka miała jeden pozytywny skutek: urobiła grunt dla przyjęcia bolesnych oszczędności na oświacie, wojsku i na pensjach urzędniczych. Te bolesne oszczędności na razie dały dobre rezultaty dla równowagi budżetu, ale okupione zostały stratami na wielu innych polach.
Bez tej przesady w odmalowaniu przeszłości, Zdziechowski nie mógł by przeprowadzić swoich wniosków, które widocznie uważał za koniecznie. — Ale z drugiej strony przez zepsucie opinji o Polsce zagranicą, złą oddał usługę kursowi złotego i przez to sam sobie utrudnił sytuację na dalszą metę, bo te bolesne oszczędności nie były by konieczne w tak wielkich rozmiarach i na tak długi okres czasu, gdyby nie spadek złotego, — którego zbytni pesymizm Ministra Skarbu nie mógł przecież powstrzymać. — Zbyt daleko posunięty spadek złotego, zbyt radykalne potraktowanie oszczędności na pensjach całego zespołu funkcjonarjuszy państwowych i zbyt daleko idący pesymizm w zapatrywaniach na całą naszą przeszłość państwową sprzyjały wytworzeniu się atmosfery, na tle której niewątpliwie umożliwione zostały następnie wypadki majowe. W tem oświetleniu polityka Zdziechowskiego nie prowadziła po prawidłowej linji rozwojowej naszej państwowości, brakowało jej bowiem potrzebnego umiarkowania w ocenie sytuacji i w stosowaniu wypływających z niej środków.
Swój pesymistyczny pogląd na całą gospodarkę 1924 i 25 r., sformułował Zdziechowski w mowie swojej z dnia 10 grudnia 1926 r., w której wyliczył, że rząd rozporządzał w ciągu tych dwóch lat 1.232 miljonami zł. środków nadzwyczajnych. Do nich zaliczył Zdziechowski cały pobrany podatek majątkowy 253 miljony, oraz środki z likwidacji P. K. K. P., dalej pożyczki zagraniczne, pożyczki krajowe, bilon i bilety zdawkowe, co razem przyniosło 979 milj. zł. — Od sumy 1.232 miljonów dochodów nadzwyczajnych odliczył Zdziechowski 497 miljonów wydatków nadzwyczajnych, a mianowicie na wykup marek 315 miljonów, na fundusz gospodarczy 100 miljonów, na pożyczki samorządowe 17 i na lokaty kredytowe w Banku Rolnym i Banku Gospodarstwa Krajowego 65. — Otrzymał tym sposobem Zdziechowski sumę 735 miljonów zł., co do której wypowiedział opinję następującą:
„A więc blisko 750 miljonów wpływów nadzwyczajnych poszło na wyrównanie deficytów nadzwyczajnych.
„Byłoby niesłusznem twierdzić, że skonsumowaliśmy i te sumy całkiem nieprodukcyjnie, bo nie mówiąc o pewnych koniecznościach, związanych z dziełem reformy waluty, część tej sumy wzięta została na budowę nowych linji kolejowych i na inne wydatki inwestycyjne budżetów tych dwóch lat, jak również na środki obrony. Większość jednak tych nadzwyczajnych dochodów poszła na zrównoważenie budżetu, który był wyrazem życia Państwa nad stan”. Nieco dalej mówił on „Wskazałem co zmarnowaliśmy”.
Z cytaty powyższej widzimy, że sposób ujmowania sprawy przez Zdziechowskiego był oględny. Wprawdzie użył on wyrażenia „zmarnowaliśmy”, ale przy cyfrach robił odliczenia i zastrzeżenia. Inni natomiast, którzy opierali się na wywodach Zdziechowskiego nie krępowali się wcale w zaokrąglaniu cyfr i w przesadzie wywodów. — Witos w swojej broszurze napisał ordynarnie i bezceremonjalnie, że rząd Grabskiego zmarnował 1,232.000.000 zł.”. Było to zupełnie co innego niż to, co powiedział Zdziechowski, który użył wyrażenia zmarnowaliśmy, ale zastosował je tylko do „większości sumy 735 miljonów”.
Chcąc ustalić całą prawdę należy w wywodach Zdziechowskiego porobić następujące sprostowania. Zdziechowski nie wymienił całego szeregu wydatków inwestycyjnych nadzwyczajnych, które z sumy 735 miljonów dochodów nadzwyczajnych zostały dokonane i które nie mogą być uważane za pokrycie deficytu budżetowego: przedewszystkiem przeprowadzony został wykup fabryk tytoniowych i porobione inwestycje w monopolu tytoniowym i spirytusowym, dalej prócz budowy naszych linij kolejowych został przeprowadzony zakup parowozów znacznie przewyższający potrzeby eksploatacji, co pozwoliło w 1926 r. uruchomić wielkie tabory dla masowego eksportu węgla. — Jeżeli uwzględnić przytem, że to co mówił Zdziechowski o wydatkach „na środki obrony” mieści w sobie znaczne zapasy mobilizacyjne oraz budowę strażnic na kresach i wyekwipowanie korpusu ochrony pogranicza, to można dojść łatwo do przekonania, że Zdziechowski minął się z prawdą, że większość sumy 713 milj. poszła na pokrycie deficytów budżetowych 1924 i 25 roku.
Ale jeszcze bardziej minął się z prawdą Zdziechowski, gdy użył wyrażenia „zmarnowaliśmy” mając na myśli to co poszło na pokrycie deficytów 1924 i 25 r.
Puszczenie w świat tego wyrażenia jest wielką krzywdą wyrządzoną prawdzie dziejowej, jest niesprawiedliwością wyrządzoną Polsce. O tem, że dochody zwyczajne w 1924 i 25 r. nie mogły starczyć na pokrycie wydatków zwyczajnych i nadzwyczajnych 1923 i 24 r., wszyscy dobrze wiedzieli. Wszak budżety uchwalały te nadzwyczajne środki i nie uważały, żeby wykonanie budżetu miało być ich marnotrawstwem. Nazwanie wykonania budżetowego marnotrawstwem środków budżetowo uchwalonych jest ze strony byłego generalnego referenta budżetowego sejmowego, który te środki proponował Sejmowi do uchwalenia, czemś wprost niebywałem.
Wszak, gdy przystępowałem do tego, by przeprowadzić reformę walutową, oraz by poprowadzić nawę państwową bez dalszej inflacji markowej, wtedy wszyscy się dziwili, że śmiem się podejmować tego, nie mając w zapasie pożyczki zagranicznej, gdyż deficyty były konieczne i nieuniknione, w ciągu kilku pierwszych lat, póki monopole nie będą urządzone, a urzędy skarbowe dostatecznie usprawnione. Ja jeden w całem społeczeństwie podjąłem się, by to dokonać bez pożyczki zagranicznej, poprzestając jedynie na prawie wypuszczenia bilonu i biletów skarbowych, ograniczonych normą w stosunku do liczby ludności.
W ciągu 2 lat nikt nie był krzywdzony w wyniku inflacji, bo jej nie było, wszyscy otrzymywali słuszną i należną pensję i wynagrodzenie, porobione zostały poważne inwestycje państwowe i czyż zatem można mówić, by cośkolwiek było „zmarnotrawione”.
Wszak Sejm widać nie uważał, by dość było tych środków nadzwyczajnych, któremi rozporządzałem, skoro dwukrotnie uchwalał mnie upoważnienia do sprzedaży różnych objektów własności państwowej do łącznej wysokości 100 miljonów złotych, a ja ani razu z tego nie skorzystałem. Z pożyczek zagranicznych tylko tytoniową i zapałczaną obróciłem na potrzeby nadzwyczajne wydatków państwowych, a amerykańską prawie całkowicie oddałem na rzecz potrzeb życia gospodarczego. — Zadłużenie nasze państwowe zarówno zagraniczne jak i wewnętrzne z lat 1924-25 stanowi drobny ułamek, w porównaniu z zadłużeniem naszego państwa w latach 1918-23, nie licząc nawet ówczesnej inflacji.
Z podatku majątkowego, uchwalonego na dwa lata w wysokości 666 miljonów złotych, pobrałem, a więc i użyłem tylko 253 miljony złotych.
A więc nie można było mówić o tem, bym wykorzystał wszelkie możliwości. Możliwości wydatkowania miałem wprawdzie ograniczone, ale też wcale ich nie forsowałem. Nie forsowałem ani podatku majątkowego, skoro pobrałem 253 milj. zł., zamiast 666, bo widziałem zupełną niemożliwość wyciągnięcia tak wielkiej, uchwalonej za moich poprzedników sumy, nie forsowałem sprzedaży własności państwowych, bo wiedziałem, że to musiało by być dokonane za bezcen, nie forsowałem pożyczek zagranicznych, by uniknąć grożącej nam w takim razie kontroli międzynarodowej, nie forsowałem pożyczek krajowych, bo nie chciałem słabego naszego rynku dla papierów procentowych zaabsorbować na rzecz jedynie potrzeb państwa i dawałem na nim wolne pole dla lokat gospodarczych, którym jeszcze ze strony rządu udzielałem pomocy.
Zostawiając wiele źródeł dochodowych niewyzyskanych, jednocześnie stosowałem wszelkie możliwe oszczędności, a budżet Prezydenta Rzeczypospolitej był tego wzorem. Budżet Prezydjum Rady Ministrów również był bardzo skromny. Fundusze dyspozycyjne za mnie były mniejsze, niż za moich następców. A budżetami miesięcznymi doprowadziłem do tego, że wydawałem stale mniej, niż Sejm uchwalał. Podczas, gdy Sejm na 1925 r. uchwalił 2.166 milj. zł. wydatków, rząd wydał 1.845 miljonów.
W ciągu 1924 i 1925 roku porobiliśmy znaczne oszczędności, redukując duże ilości personelu. Tempo tych oszczędności w 1926 r. nie było już takie szybkie, jak w 1924 i 25 r. W drugiej połowie 1926 r. zmieniano dużo urzędników, ale ich nie redukowano. Czyż to, że pensje urzędnikom płacone były za mnie zgodnie z obowiązującą ustawą, t. j. podług wskaźników drożyźnianych, można nazwać marnotrawstwem?
A przecież była to jedyna zasadnicza różnica w sposobie wydatkowania pieniędzy państwowych w ciągu 1924 i 1925 r. z jednej, a 1926 r. z drugiej. — Inna różnica, ale już nie zasadnicza, polegała na tem, że w 1924 i 25 r. porobione były poważne inwestycje państwowe, a w 1926 r. uczyniono ich bardzo mało.
Te słowa Zdziechowskiego, „wskazałem co zmarnowaliśmy”, nieopatrznie z trybuny w imieniu rządu rzucone, narobiły wiele bardzo złego Polsce. — Niektórym osobom się zdawało, że to była jedynie krytyka mojego sposobu rządzenia. Jako taka, była to krytyka niesprawiedliwa i nieuzasadniona. Ale przecież wypadki wykazały, że to nie była jedynie krytyka mojej osoby, tylko że to stało się hasłem, które zostało podchwycone przez tych, którzy chcieli przekreślić cały poprzedni bieg rozwoju państwowości naszej i narzucić Polsce nową niby erę.
Trzeci z kolei Minister Skarbu, który po mnie nastąpił, wystąpił z krytyką rządów moich przed objęciem swego stanowiska w broszurze wydanej pod pseudoninen Leliwy w kwietniu 1926 r. pod tyt.: „Problem skarbowy w świetle prawdy”. Wyszedł on z założeń, którym już Zdziechowski utorował drogę, jakobym ja był winien temu, że stan kraju i Skarbu w końcu 1925 r. okazał się krytycznym i stanął na gruncie stale i systematycznie urabianym przez Michalskiego, jakoby reforma walutowa z 1924 roku była przedwczesna. A do tych zarzutów, które już omawialiśmy w sposób wystarczający, dodał on zarzut, jakobym ja mianował na wyższe stanowiska ludzi niefachowych. Co do tego zarzutu autor broszury stanął na gruncie wspólnym z posłem Byrką i ze znanym organem prasowym krakowskim.
Jakie to wyższe nominacje w Skarbie przy mnie miały miejsce, które mogły budzić wątpliwości i niezadowolenia? Pragnę je rozejrzeć po kolei. Jedną z pierwszych było to powierzenie przezemnie dyrektorowi departamentu podatkowego Skarbu, obecnemu ministrowi Czechowiczowi i oddanie w jego ręce całej polityki personalnej Izb Skarbowych i urzędów podatkowych, a więc ogromnej większości spraw personalnych Ministerstwa. Mojemi decyzjami, bez niczyich wpływów, byli mianowani Karpiński i Steczkowski, na Prezesów głównych Banków, następnie Szmidt na miejsce Lindego w P. K. O. Z mojego wyboru powierzone były monopole państwowe Głowackiemu, Ostrowskiemu i Podkomorskiemu. Z mego wyboru nastąpiły nominacje na wiceministrów Klarnera i Karśnickiego, na sekretarza komitetu Ekonomicznego powołałem p. Widomskiego, na dyrektorów departamentu P. Kauzika, Młynarskiego i Kubalę.
Oto zespół ludzi, których wybór sam zrobiłem, nie znając wielu z nich osobiście, polegające wtedy jednak na opinji, którą się cieszyli.
Istnieje kierunek państwowy, który wymaga, żeby do wyższych stanowisk dochodzili tylko ci, którzy mają w danej dziedzinie największą ilość lat służby. Z mej strony zawsze wysoko ceniłem lata służby skarbowej, ale wiedziałem również dobrze, że Ministerstwo Skarbu, obok skarbowców rutynowanych, wymaga dopływu sił wykształconych ekonomicznie, a siły takie szukać należy w całem społeczeństwie, by najlepsze z nich do pracy w Ministerstwie przyciągać. Głowackiego, Podkomorskiego i Ostrowskiego przywołałem z poza Skarbu. Stworzyli oni podwaliny naszych monopoli państwowych, które dziś dają tak duże dochody, dali podwaliny zdrowe i dobre. Przyszli do Skarbu z innych dziedzin życia, jako ludzie wytrawni, wyrobieni, z opinją ustaloną dobrych administratorów i ludzi wysokiej wartości w swojej dziedzinie. Do organizacji rzeczy nowych i trudnych, są to dużo lepsze kwalifikacje, niż długie lata służby specjalnej w Skarbie. Ale pierwsi dwaj mieli dużo nieprzyjaciół, mogli mieć za mało rutyny w urzędowaniu. Nie znaczy się to, by nie okazali się pożytecznymi, nie położyli zasług. Pan Ostrowski obok zalet zdolnego administratora w sprawach gospodarczych, wykazał jednocześnie i wszystkie potrzebne kwalifikacje urzędnicze.
Szczególną animozję budziło u niektórych fachowców stanowisko p. Kauzika, gdyz był młody i miał szybką tak zwaną karjerę urzędniczą. Ale przy obecnym ministrze to samo stanowisko zajęte jest przez kogoś, kto swoją karjerę odbył jeszcze szybciej i jest znacznie młodszy wiekiem. O braku fachowości w sprawach ogólnych finansowych państwa pana Kauzika nie można poważnie mówić. Już w 1917 roku zwrócił moją uwagę na jego wybitne zdolności w sprawach rozrachunku finansowego pomiędzy Rosją i Polską późniejszy Prezes N. Izby Kontroli Państwa Żarnowski, który był wówczas członkiem takiej samej Izby w Petersburgu i jednocześnie pomagał w wydawaniu „Materjałów dla odbudowy Państwa Polskiego”, o których mówiłem już w pierwszym rozdziale moich wspomnień historycznych.
W pracach swoich w Głównym Urzędzie Likwidacyjny oraz na Konferencji Pokojowej w Rydze pan Kauzik dostatecznie wykazał następnie swoją fachowość.
Przyciągnięcie do służby państwowej w Ministerstwie Skarbu pp. Klarnera i Widomskiego, którzy dawniej pracowali już w Ministerstwie Przemysłu i Handlu, a drugi prócz tego i w Skarbie, również nie może być dyskwalifikowane ze względów fachowości. Pierwszy został ministrem Skarbu w tym samym rządzie, w którem jest nim i autor omawianej broszury, a drugi pozostał w Ministerstwie Skarbu na stanowisku wybitnie fachowem. Jako sekretarz generalny Komitetu Ekonomicznego Ministrów, pan Widomski wykazał dużo wytrawnej metody w przygotowywaniu materjałów i ich układzie i z metody tej jego następcy obecnie tylko korzystają.
Panów Karśnickiego i Kubalę powołałem do Centrali Ministerstwa Skarbu z Głównego Urzędu Likwidacyjnego, który jest urzędem poświęconym najtrudniejszym sprawom finansów państwowych, gdyż sprawom rozrachunku międzynarodowego. Wszędzie urzędy takie grupują i wyrabiają wybitniejsze siły finansowe i prawne. Przesunięcie przeto osób które przeszły, przez szkołę myślenia finansowego, jaką jest Główny Urząd likwidacyjny, do Centrali Ministerstwa Skarbu nie może być absolutnie kwestjonowane ze stanowiska fachowości.
Typowem nie liczeniem się z ciasno pojętą fachowością było mianowanie przezemnie Młynarskiego na bardzo odpowiedzialne stanowisko najpierw w Skarbie, a później w Banku Polskim. Robiłem to na własną zupełnie odpowiedzialność, widząc wybitne jego zdolności w kierunku finansowym i sądząc o nich podług jego publikacji. Ocena moja zapewne musiała być trafna, skoro po mojem odejściu Młynarski dalszemi swojemi pracami umiał utrwalić swój autorytet w świecie osób poważnie myślących w sprawach finansowych i zdobyć go sobie wśród finansistów nawet i zagranicą. W Banku Polskim Młynarski jest poważniejszą siłą teoretyczną. Czyż to, że ściągnąłem go w swoim czasie do Skarbu i powierzyłem mu najtrudniejsze zadania, gdyż prawodawstwo tyczące się reformy walutowej, może mnie być za złe uważane.
Te wszystkie siły „nie skarbowe”, które ściągnąłem do Ministerstwa Skarbu i do wyższych instytucyj finansowych pracowały z całem oddaniem się dla dobra Polski i wniosły dużo walorów intelektualnych do naszej twórczości państwowej, która tyle wymaga wysiłków. Z tego zespołu sił tylko mogę być dumnym.
Żaden z tych ludzi nie był dyletantem lub pozerem, nie był bezdusznym karjerowiczem, myślącym o tem jedynie, by się przypodobać zwierzchnikom i otrzymać awans. Żaden nie kaptował sobie przeciwników kosztem cudzym, każdy mierzył się z nimi otwarcie. Działali w myśl przekonań własnych. Niektórzy z nich ze mną się spierali. Mogli błądzić, ale nie kryli się ze swoją odpowiedzialnością. Byli to poważni, fachowo stojący na pełnej wysokości i życiowo wypróbowani ludzie. Nie dobierałem ich dla dogodzenia niczyim wpływom. Wielu z nich nie znałem osobiście wcale i polegałem na opinji o nich innych osób poważnych. Nie stanowili oni wcale żadnej wspólnej grupy, poglądy ich bowiem ogólne były zupełnie rzeczą dla mnie obojętną. Wspominam o nich razem tylko dlatego, że do rzędu tych osób odnosi się jedna wspólna cecha, że mianowani byli na odpowiedzialne w Skarbie i w wyższych instytucjach stanowiska za mnie i przezemnie, choć nie byli poprzednio na służbie w tem ministerstwie. Wypróbowanych pracowników państwowych to w niczem nie dotykało, gdyż za ostatniego mego urzędowania nikt z wyższych urzędników Skarbu ze swego stanowiska usuniętym nie został.
W ministerstwie Skarbu są takie działy, w których rutyna ma duże znaczenie. Ale w innych działach, naprzykład w dziedzinie walutowej i kredytowej, długoletnie nawyknienia biurokratyczne mogą być zupełnie nieodpowiednie. Właściwych specjalistów w tych zagadnieniach nie mieliśmy. Tak samo i zagadnienia z zakresu ogólnej polityki ekonomicznej komentowane w Komitecie Ekonomicznym potrzebowały więcej przygotowania ogólno ekonomicznego niż ściśle skarbowego.
Pomimo, że dla zarzutów z powodu moich nominacyj w Skarbie nie było żadnych realnych podstaw i wprost odwrotnie, wiele z tych nominacyj stanowi poważny nabytek sił pierwszorzędnych dla kraju i państwa, czemu nawet przeciwnicy zaprzeczyć nie mogą, próbowano wytwarzać pod adresem osób, które bliżej ze mną współpracowały, atmosferę nie tylko krytyki, ale nawet nienawiści. Nienawiść ta była ślepa, a przedewszystkiem pozbawiona jakiejkolwiek podstawy słuszności. Ogół społeczeństwa czuł się dotkniętym ciężarem podatków i narzekał z tego powodu. Wrogowie polityczni ukuli termin, że wszystkiemu złemu, co było w Polsce prócz mnie, winni są „grabszczycy”, czyli moi współpracownicy przezemnie do Skarbu wprowadzeni. Otóż ani jeden z nich ze sprawami podatkowymi nie miał nic wspólnego. Były one, jak zaznaczyłem, powierzone przezemnie całkowicie temu, kto właśnie zaatakował mnie z powodu moich nominacyj i który, zostawszy sam ministrem, pragnął się od grabszczyków odseparować.
Zagadnienie doboru najodpowiedniejszych ludzi do Ministerstwa Skarbu ma pierwszorzędne znaczenie. Oczywiście, że poważnem źródłem, który musi tych ludzi dostarczać, są to dawniejsi urzędnicy skarbowi.
Coraz więcej się oni wyrabiają i coraz łatwiejszy jest wśród nich wybór. Ale dla zrobienia najlepszego zespołu trzeba było ich zasilać dopływem z zewnątrz. Do Ministerstwa Skarbu trzeba wogóle ściągać najdzielniejsze siły z całej Polski. Tego nie sposób osiągnąć, jeżeli fachowość pojmować ciasno i stać na gruncie, że prawo do wyższych stanowisk ma tylko ten, kto przeszedł niższe szczeble w służbie podatkowej.
Przesadne i nieustanne krytykowanie rządów moich przez Zdziechowskiego w czasie jego urzędowania jako Ministra Skarbu, ciągła kampanja niektórych odłamów prasy, dwie broszury Witosa przeciwko mnie wymierzone, zjadliwa krytyka moich rządów w broszurce obecnego Ministra z czasu poprzedzającego objęcie przez niego Ministerstwa, oraz różne inne ataki przygotowały grunt dla kampanji rozpoczętej przeciwko mnie w Sejmie w połowie 1926 roku. Najpierw próbowano wywołać taką kampanję już w początkach 1926 roku na tle pożyczki Dillonowskiej. Ale artykuły moje w prasie, krytykujące ostro te zakusy, kampanję tę przerwały. Wtedy poseł Byrka dał hasło do rozpoczęcia kampanji zapałczanej, w której szybko wysunął się na czoło poseł Wyrzykowski, patronowany przez posła Michalskiego. Kampanja ta trwa do dziś dnia. Zajmowałem już co do niej parę razy głos publicznie. Ponieważ nie jest zakończona, nie poświęcę jej na razie dłuższego ustępu w moich wspomnieniach.
Dla oświetlenia naszych obyczajów życia publicznego ta ostatnia kampanja zawiera bardzo ciekawe momenty oraz tło ogólne. W swoim czasie powinno to być oświetlone i wyłożone osobno.
Wśród powodzi głosów, artykułów i broszur przeciwko mnie w różnych sprawach wymierzanych, rzadkie były głosy starające się wyświetlić sprawy bezstronnie. Gdy dwóch moich byłych bliskich współpracowników przy przeprowadzaniu reformy walutowej, Młynarski i Barański, w pracach swoich, poświęconych załamaniu się kursu złotego w 1925 r., nie obarczyło mnie szczególną za to odpowiedzialnością i gdy wykazali oni cały szereg przyczyn objektywnych, wystarczająco to załamanie tłumaczonych, dało to powód do tego, by ich ostro krytykowano, widząc w nich jak gdyby moich sojuszników. W rozgwarze najbardziej zajadłej kampanji przeciwko mnie prowadzonej, wystąpił jako mój obrońca Józef Kożuchowski w broszurze, „Upadek gabinetu Wł. Grabskiego”, w której, nie przesądzając wielu spraw ze stanowiska czysto merytorycznego, wykazał błędy opinji publicznej oraz Sejmu w sprawach często niesłusznie mnie przypisywanych. Na całokształt rządów moich rzucił autor światło dodatnie, które streścił na początku swojej pracy (str. 8) w sposób następujący: „Gabinet ten (Wł. Grabskiego) zrobił bardzo wiele dla odrodzenia kraju. Złożył się jednak szereg niekorzystnych okoliczności na terenie międzynarodowym i w kraju, które powodowały, że ten gabinet właśnie upadł po zreorganizowaniu waluty, budżetu i finansów państwa, przeprowadzeniu szeregu finansowych i gospodarczych pożyczek, po zreorganizowaniu stosunków na kresach, po przeprowadzeniu głębokich i poważnych zmian w zaopatrzeniu armji, po chwyceniu inicjatywy, wydartej z rąk polskich w zakresie polityki międzynarodowej, wreszcie po zepchnięciu z martwego punktu polskiej kwestji mniejszości narodowych”.
Kampanja polityczna przeciwko mnie prowadzona znalazła w pierwszej połowie 1926 roku, w czasie swego największego natężenia, uzupełnienie w kampanji oszczerczej. Początki jej sięgają namiętnego zwalczania mnie w prasie już w końcu 1925 roku. Rzucając szereg nieustannie powtarzających się insynuacyj, chciano ze mnie zrobić potwora. Jakkolwiek całe życie moje jest na widoku wszystkich, a stanowi ono jedno nieustanne pasmo działań w imię jedynie służby interesom publicznym, chciano mnie upodobnić do licznych niestety w społeczeństwie naszem jednostek chciwych i brudnych. Różne jednostki, zupełnie mnie nie znające, z pasją i namiętnością tworzyły, nie mające najmniejszych podstaw faktycznych, sensacyjne wersje o moich jakoby bogactwach i zyskach, nabytych na skutek urzędowania.
A gawiedź nie wiedziała co sądzić. Zaprawiona do upatrywania we mnie winowajcy ciężkiej sytuacji kraju przez kampanję polityczną, gotowa była potwornym wieściom dowierzać, a w każdym razie słuchała je chętnie. Jeszcze dziś istnieje sporo ludzi przekonanych o mojej dużej fortunie, o wpływach pieniężnych jakiemi rozporządzam, o możności wydawania czasopism. Zwracają się więc do mnie o protekcje, o poparcia, o danie pracy i t. p. Ludziom nie może się w głowie zmieścić, by człowiek, który tyloma funduszami rozporządzał i o którym tyle pisano, że robił co chciał przez dwa lata, mógł następnie pozostać zwykłym skromnym profesorem, którego całą ambicją życiową jest, jak było to i dawniej, we wszystkiem wystarczać samemu sobie, niczego od innych nie potrzebując i pozwalając sobie na jeden tylko luksus: śmiałego wypowiadania własnego zdania publicznie.
Wszystkie te kampanje nie osiągnęły celu. Gdy widziałem, że intrygi i napaści nienawistne przebrały miarę, wystąpiłem z listem otwartym i to oczyściło atmosferę. Cały szereg osób wybitnych wystąpił w obronie mojej. Przez jakiś czas nie śmiano mnie szarpać. Ale że wrogowie nie zasypiali w swej kampanji przeciwko mnie prowadzonej, więc znów zaczęły się w mniejszych tylko rozmiarach napaści i insynuacje.
Cały 1926 rok zeszedł na ciągłem odpieraniu fal nienawiści i rozpraszaniu wyziewów trujących, które z tych fal się wznosiły. W wzmaganiu się tem mogłem rachować tylko na ciasne grono osób bliżej mnie znajomych. Nie należąc do żadnego stronnictwa, nie mogłem liczyć na żadne siły zorganizowane. Kilku tylko przyjaciół stało przy mnie wiernie. Musiałem poprzestawać głównie na obronie moim własnem piórem, zanurzając je w głębie serca i sumienia ludzkiego. Nie żałuję tego, że rok 1926 dał mnie takie ciężkie przejścia. Widocznie były one konieczne.
Lata 1924 i 25 nie były zwyczajnemi latami, nie tylko ze względu na to, co zostało w nich dokonane, ale również na to, w imię jakich dążeń i ideałów państwowych praca rządowa była w nich prowadzona.
Dążenia te i ideały mają widocznie swoją moc niezależną od tego, czy kto jest w ich imieniu u władzy. Ten tylko można objaśnić sobie uporczywość walki prowadzonej z tymi ludźmi, którzy im służyli.
To co w imię tych ideałów zostało postawione u podstaw państwowości naszej w latach 1924—25, to przetrwało do dziś dnia, pomimo napaści i wyroków potępienia na tych, którzy te podstawy budowali. W ciągu 1926 i początku 1927 nie położono żadnej nowej podwaliny.
W 1927 r. powstało dążenie naturalne do dalszych ulepszeń i wzmocnień naszej budowy, ale wszyscy korzystają z możności opierania się na fundamentach, w latach 1924 i 25 założonych.
Gdy w czasie pisania obecnych moich wspomnień zauważyłem, że w opinji publicznej urabiany był pogląd, by złotego zdewaluować i zrezygnować z wszelkiej dalszej podwyżki jego kursu, co byłoby krokiem wstecz w stosunku do reformy walutowej z 1924 roku, wystąpiłem przeciwko temu z kampanją w prasie, wykazując, że taki krok, którego autorzy zasłaniali się autorytetem Kemmerera byłby sfałszowaną parodją rad jego. Gdy zaczęły przenikać wieści, że szykuje się dla Polski pożyczka zagraniczna kosztem ustanowienia kontroli obcej w Banku Polskim i przyjęcia obcego planu sanacyjnego, łącznie z dewaluacją złotego, wystąpiłem ostro przeciwko temu.
Moja kampanja prasowa wywarła ten częściowy skutek, że od kontroli obcej w Banku Polskim odstąpiono, ale za to rozpętała się przeciwko mnie nowa naganka, pełna przesadnej krytyki wszystkiego, co robiłem za rządów moich. Celem tej naganki było zmuszenie mnie do nie zabierania głosu publicznie w sprawach, w których miałem przecie wiele do powiedzenia. Nie osiągnęła ona swego celu. Nie opierając się ani o Sejm, ani o żadne stronnictwo, prowadzę linję torowania drogi tym idejom, którym służyłem, będąc u steru rządów, licząc jedynie na siłę wygłaszanych przezemnie argumentów, oraz na odczucie interesu państwowego przez tych, którzy za losy państwa niosą najwyższą odpowiedzialność.




  1. Przypis własny Wikiźródeł (wł. – na równi, na tym samym poziomie) – kurs walut zgodny z ich wartością nominalną





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Grabski.