Dwadzieścia lat później/Tom I/Rozdział XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Dwadzieścia lat później
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Vingt ans après
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIV
GDZIE POKAZUJE SIĘ, ŻE, JEŻELI PORTHOSOWI NIE WYSTARCZAŁO JEGO STANOWISKO, MOUSQUETON ZE SWEGO ZADOWOLONY BYŁ NAJZUPEŁNIEJ

Gdy powracali do pałacu i Porthos rozkołysany był marzeniami o baronostwie, d‘Artagnan zastanawiał się nad nędzą biednej natury ludzkiej, niezadowolonej wiecznie z tego, co posiada, i zawsze pożądającej tego, czego dosięgnąć trudno. Na miejscu Porthosa, czułby się najszczęśliwszym z ludzi, a Porthosowi czegóż brakowało do szczęścia?.. pięciu liter dla wypisania przed nazwiskiem i maleńkiej korony dla namalowania po bokach powozu.
— Więc żywot mój przeminie — mówił w duchu d‘Artagnan — na daremnem rozglądaniu się w lewo i w prawo — dla ujrzenia oblicza ludzkiego z wyrazem rzetelnego szczęścia.
W chwili, gdy Porthos rozłączył się z nim, dla dania rozkazów kucharzowi, spostrzegł zbliżającego się Moustquetona. Oblicze tego poczciwca, gdyby nie lekkie zafrasowanie, które je przesłaniało, jak przejrzysty obłoczek wiosenny, wyrażało szczęśliwość w całej pełni.
— Mam nareszcie, czego szukałem — rzekł sobie d‘Artagnan — ale niestety!... biedaczysko nie wie, po co tu przybywam.
Mousqueton stanął w oddaleniu. D‘Artagnan dał mu znak, aby się zbliżył.
— Panie, odezwał się Mousqueton — korzystając z pozwolenia, proszę o jedną łaskę.
— Mów, kochanku — odrzekł d‘Artagnan.
— Tylko brak mi śmiałości, z obawy, aby pan nie sądził, iż pomyślność mnie psuje.
— Więc jesteś szczęśliwy, przyjacielu? — zagadnął go d‘Artagnan.
— O tyle, o ile nim być można, a jednak w pana mocy jest uczynić mnie jeszcze szczęśliwszym.
— Mówże więc, a uczynię, co zechcesz, jeśli to tylko ode mnie zależeć będzie.
— O!... od pana jedynie!
— Słucham.
— Panie, jeżeli chcesz mi wyświadczyć łaskę, nie nazywaj mnie już, proszę, Mousquetonem tylko Moustonem. Odkąd mam zaszczyt być intendentem u jaśnie pana, przybrałem to nazwisko, które brzmi dostojniej i wzbudza uszanowanie w podwładnych moich. Pan wie, jak dla tej hołoty potrzebna jest subordynacja.
D‘Artagnan uśmiechnął się; Porthos przedłużał swoje nazwisko, Mousqueton zaś skracał swoje...
— I cóż, panie?... — pytał cały drżący Mousqueton.
— I owszem, drogi Moustonie — odparł d‘Artagnan — uspokój się, nie zapomnę o twojem żądaniu i, jeżeli sobie życzysz, mówiąc do ciebie, nie będę cię tykał.
— O!... — wykrzyknął cały czerwony z radości Mousqueton, — gdybyś mi panie uczynił ten zaszczyt, wdzięczność moja trwałaby całe życie; lecz może to zbyt wielkie żądanie?
— Niestety! — pomyślał d‘Artagnan — to bardzo niewiele, wzamian za utrapienie, które sprawię temu biedakowi, co mnie tak serdecznie przyjął.
— Czy długo pozostanie pan z nami?... — zapytał Mousqueton, którego uspokojone oblicze, kraśniało, jak kwiat rozwiniętej piwonji.
— Jutro odjeżdżam, kochanku.
— A! panie!... — zawołał Mousqueton — na to więc przybyłeś, aby nam tylko żalu narobić?...
— Bardzo się tego obawiam — powiedział tak cicho d‘Artagnan, aby oddalający się z ukłonem Mousqueton nie mógł go usłyszeć.
Pomimo, że d’Artagnan serce miał stwardniałe, przemknął mu przez myśl rodzaj wyrzutu sumienia; nie żal mu jednak było wciągnąć Porthosa na tę drogę, na której życie jego i mienie mogło być narażone. Porthos bowiem dla tytułu barona, którego od lat piętnastu pragnął dosięgnąć, gotów był wszystko poświęcić; lecz Mouisquetom, niczego więcej nie pragnął, tylko Moustonem się przezwać, nie byłoż to więc okrucieństwem wyrywać go z rozkosznego życia, z tego śpichlerza wszelkiej obfitości?... Myśli te trapiły go nieco, gdy zjawił się przed mim Porthos.
— Do stołu!... — zawołał.
— Do stołu?.... — zapytał d‘Artagnan — a któraż godzina?...
— E! mój drogi, już jest po pierwszej.
— Dom twój to istny raj, Porthosie; zapomina się tu o czasie. Służę ci, chociaż głodny nie jestem.
— Chodź; jeżeli nie jeść, to pić zawsze można; to zasada biednego Athosa, którego osamotnienie pojmuję, odkąd sam nudzę się tak okrutnie.
Gdy już podano deser, na znak d‘Artagnana Porthos odprawił służbę i dwaj przyjaciele pozostali sami.
— Porthosie, — odezwał się d‘Artagnan — kto ci będzie towarzyszył w twoich wyprawach.
— A któżby, jak nie Mouston — odparł najspokojniej Porthos.
To było dla d‘Artagnana prawdziwym ciosem; stanął mu przed oczami pełen dobroduszności uśmiech intendenta, zamieniający się w skrzywienie bolesne.
— A jednak — odparł d‘Artagnan — Mouston nie pierwszej już młodości, mój drogi; co więcej, utył niezmiernie i może odwykł już od czynnej służby.
— Wiem o tem. Lecz przywykłem do niego; a zresztą zanadto mnie kocha, aby chciał rozstać się ze mną.
— O! ślepa miłości własna!... — pomyślał d‘Artagnan.
W tej chwili wszedł intendent — dla naradzenia się z panem co do potraw na dzień następny, a także w sprawie zamierzonego polowania.
— Powiedz mi, Moustonie, — odezwał się Porthos — czy broń moja w dobrym jest stanie?
— Broń jaśnie pana — zapytał Mouston — jaka broń?
— Cóż u licha! rynsztunek mój!
— Jaki rynsztunek?
— Wojenny.
— Rozumie się, jaśnie panie. Tak mi się przynajmniej zdaje.
— Upewnisz się o tem jutro i każesz go oczyścić, jeżeli zajdzie tego potrzeba. Który z wierzchowców moich jest najlżejszy w nogach?
— Wulkan.
— A najwytrwalszy?
— Bayard.
— A ty, którego konia najlepiej lubisz?
— Rustoda, jaśnie panie; to dobra szkapa, z którą najłatwiej mi poradzić sobie.
— Mocna, nieprawdaż?
— Normandczyk, skrzyżowany z Meklemburgiem, dzień i noc nie ustanie.
— Tego nam potrzeba. Każesz podpaść te trzy konie, oczyścisz lub każesz oczyścić broń moją; do tego, dla ciebie pistolety i nóż myśliwski.
— Czy w podróż się wybieramy, jaśnie panie?... — odezwał się zaniepokojony Mousqueton.
D‘Artagnan, który przebierał zlekka palcami po stole, zabębnił teraz marsza.
— Coś lepszego, Moustonie!... — odparł Porthos.
— Na wyprawę; panie?... — wybąkał intendent, którego rumieńce sinieć poczęły.
— Powracamy do służby, Moustonie!!... — odrzekł Porthos, usiłując nadać wąsom swoim wygląd marsowy, który utraciły zupełnie.
Zaledwie wymówione zostały te słowa, gdy Mousquetona ogarnęła drżączka, od której mu się zatrzęsły pucołowate i zbladłe, jak marmur, policzki; spojrzał na d‘Artagnana z wyrazem niewysłowienie tkliwego wyrzutu, którego tenże bez rozczulenia znieść nie był w stanie; następnie, chwiejąc się na nogach, rzekł głosem zdławionym:
— Do służby! do służby w szeregach królewskich?
— Tak i nie. Powtórzymy dawne wyprawy, poszukiwanie wszelkich awantur, powrócimy nareszcie do życia, jak niegdyś.
Ostatnie to słowo piorunem spadło na Mousquetona. Właśnie owo przerażające niegdyś czyniło tak słodkiem to dzisiaj.
— O! mój Boże! co ja słyszę?... — zawołał Mousqueton, spoglądając bardziej jeszcze błagalnie, niż poprzednio, w stronę d‘Artagnana.
— Co robić, biedny mój Moustonie?... — odezwał się d‘Artagnan — fatalność...
Pomimo całej przezorności, jakiej użył d‘Artagnan, by nazwać go według jego życzenia, cios dla Mousquetona był okrutny, tak straszny, że nawskroś wzburzony wyszedł, zapomniawszy zamknąć drzwi za sobą.
— Poczciwy Mousqueton nie posiada się z radości — odezwał się Porthos tonem, jakiego musiał użyć Donkiszot, by zachęcić Sansza do osiodłania mu siwki na ostatnią wyprawę.
Dwaj przyjaciele, pozostawszy sami, poczęli gwarzyć o przyszłości, budując zamki na lodzie. Stare wino Mousquetona ukazywało d‘Artagnanowi przyszłość, jaśniejącą poczwórnemi i zwyczajnemi pistolami, a Porthosowi wstęgę błękitną i płaszcz książęcy. Faktem jest, że zasnęli wsparci na stole, i dopiero służba musiała ich nakłaniać do położenia się do łóżka.
Nazajutrz jednak odżył Mousqueton, dzięki d‘Artagnanowi, który mu oznajmił, iż wojna prawdopodobnie toczyć się będzie wśród murów Paryża i w pobliżu pałacu du Vallon, który był tuż przy Corbeil, w Bracieux, które leżało blisko Melun, i w Pierrefonds, znajdującem się pomiędzy Compiégine i Villiers-Cotterets.
— Jednak zdaje mi się, że niegdyś... — nieśmiało rzekł Mousqueton.
— O!... — przerwał mu d‘Artagnan — dzisiaj nie tak się wojnę prowadzi, jak niegdyś. Teraz chodzi o sprawy polityczne, zapytaj Plancheta.
Poszedł Mousqueton po objaśnienia do starego przyjaciela, który co do joty potwierdził słowa d‘Artagnana; to tylko od siebie dodał, że w obecnej wojnie jeńcom grozi szubienica.
— Do paralusza!... — zaklął Mousqueton — zdaje mi się, że wolę oblężenie Roszelli.
Porthos zaś, rozkazawszy zabić koźlątko dla gościa swego, poprowadził go z lasu na górę, a z góry do stawów swoich, zapoznał go z chartami swojemi, ze sforą, Gredinetem i wszystkiem, co tylko posiadał, ponowił trzy wspaniałe uczty i zasięgnął ostatecznych informacyj u d‘Artagnana, zmuszonego do pożegnania się z nim dla dalszej podróży.
— Oto tak się rzeczy mają, drogi przyjacielu!... — rzekł mu wysłaniec — potrzeba mi na drogę stąd do Blois czterech dni, jednego, by tam zabawić, trzech lub czterech na powrót do Paryża. Zatem wyrusz za tydzień z całym swoim orszakiem; staniesz przy ulicy Tiquetonne w hotelu „pod Kozą“ i czekaj mojego powrotu.
— Zgoda — rzekł Porthos.
— Zamiary moje względem Athosa są beznadziejne — mówił d‘Artagnan — lecz, jakkolwiek sądzę, iż wielce zniedołężniał, należy zachowywać pewne względy w postępowaniu z przyjaciółmi.
— Słusznie. Jedź więc i — odwagi; co do mnie, pełen jestem zapału.
— Wyśmienicie!... — zawołał d‘Artagnan.
I rozstali się na granicy posiadłości Pierrefonds, dokąd Porthos pragnął odprowadzić przyjaciela.
— Przynajmniej sam jeden nie będę — mówił do siebie id‘Artagnan, jadąc prosto ku Villiars-Cotterets. — Ten Porthos djablo jeszcze zachował swoje siły. Jeżeli Athos nam przybędzie, w takim razie we trzech zadrwimy z Aramisa, tego eleganckiego mnicha ze szczęściem do kobiet.
Stanąwszy w Villiers-Cotterets, napisał do kardynała:
„Ekscelencjo, zdobyłem już jednego dla Waszej Eminencji, a ten za dwudziestu wystarczy. Wyruszam do Blois, w której to okolicy zamieszkuje w zamku swym de Bragelonne, hrabia de la Fére“.
To załatwiwszy, ruszył ku Blois, gawędząc potrosze z Planchetem, stanowiącym wielką dla niego rozrywkę w tej długiej podróży.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.