Dwie matki/Część pierwsza/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie matki |
Wydawca | Redakcja "Głosu Narodu" |
Data wyd. | 1897 |
Druk | W. Kornecki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Deux mères |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zapanowało w gabinecie dłuższe milczenie, podczas którego Blaireau rozmyślał nad czemś, przerzucając od niechcenia niektóre papiery na biórku. Podniósł głowę nareszcie, potrząsając nią znacząco.
— I cóż panie Blaireau? — spytał Sosten.
— Pytaj wyraźniej mój młody panie.
— Czy chcesz mi pan usłużyć? Mogęż liczyć na twoją pomoc w tej sprawie?
— Zobaczymy mój młody panie... Dotąd nie wiem nic jeszcze... Czy wiesz pan, że to, co mi proponujesz, przedstawia trudności prawie nie do pokonania?... Że już nie wspomnę o niesłychanem niebezpieczeństwie, na które trzeba by się narazić w danym razie.
— Pojmuję to... jednakże...
— Rozumiem... Kiedyż ma nastąpić rozwiązanie u pańskiej siostry?
Blaireau miał ciągle na ustach uśmiech szyderski.
— Najpóźniej od dziś za pięć miesięcy.
— Termin dość oddalony... jest czas rozpatrzeć się dokładnie w położeniu.
— Kiedy mąż odjechał?
— Przed dwoma miesiącami.
— Dwa miesiące przed, dwa po odjeździe.... a pięć.... mamy dziewięć jak obszył... Dobrześ pan obrachował...
— Czy pańska siostra bardzo majętna?
— Jak obecnie... średnio.
— A więc cały majątek należy do męża?
— Nieinaczej.
Blaireau zmarszczył czoło nieznacznie.
— No! nie każdemu jest danem posiadanie miljonów — rzekł sucho. Spodziewam się jednak mój młody panie, żeś się nie puścił lekkomyślnie, na tak niebezpieczna spekulację; nie obrachowawszy z góry, ile ona może kosztować, zanim ją się doprowadzi szczęśliwie do skutku?
— Naturalnie żem się nad tem zastanowił.
— Oszacowawszy ją, na?...
— Sądzę, że z dwudziestoma tysiącami franków....
— Na początek... na początek... mój młody panie — dodał Blaireau, mrugając silnie lewem okiem.
Jednak słowo: „Dwadzieścia tysięcy“, połechtały go przyjemnie po sercu.
— Jakto na początek? — Sosten zawołał zdumiony i zaniepokojony.
— Rzecz naturalna, mój młody panie... na rozpoczęcie kampanji — Blaireau położył szczególny nacisk na te słowa. Co znaczy, że później, na przykład po śmierci męża, nie omieszkasz wynagrodzić stosownie oddanej ci przysługi. A teraz pomówmy na serjo kochany panie, czyli wyrażając się po prostu: wyłóżmy obydwaj karty na stół....
Masz z pewnością więcej doświadczenia w podobnych interesach, niż chcesz przyznać, a i ja nie jestem żadnym „frycem“, z mlekiem pod nosem. Jestem prawnym doradcą, do którego zgłaszasz się pan, żądając przysługi. Dla czego? Bo jesteś przekonany z góry, że kto inny nie podjąłby się sprawy tak... drażliwej, wyrażając się o tem jak najoględniej. Ty mi proponujesz, mnie zaś wolno przyjąć lub odrzucić pańską prośbę o pomoc; to rozumie się samo przez się, jeżeli zgodzę się, zajmę się sprawą poruczoną. Muszę jednak postawić panu warunki z mojej strony, które ty rozważywszy należycie, przyjmiesz lub odrzucisz. Otóż u mnie mój młody panie, nazywa się to targiem. Za nic... niczego nie ma!... Kupujący cokolwiek... płaci temu, który to coś sprzedaje.... Możesz umieć doskonale rachować, mój młody panie, ale i ja niemniej posiadam ten talent w wysokim stopniu. Zapowiadam więc... jako obznajomiony z podobnemi sprawami... że pańskich dwadzieścia tysięcy franków, starczy zaledwie, aby pokryć koszta przedwstępnej kampanji... Nie będę rozwodził się szczegółowo, ile tu trzeba będzie sprężyn poruszyć; ilu użyć ajentów... To wszystko nie zajęłoby pana... Nie wtajemniczam zresztą nigdy moich klientów w sposoby, któremi dobijam do portu, z tą lub ową sprawą. Na jedną li okoliczność, pozwolę sobie zwrócić pańską uwagę. Im sprawa jest natury drażliwszej, im więcej przedstawia trudności i niebezpiecznych szkopułów, tem drożej opłaca się ludzi, których używa się do przeprowadzenia tejże... Nie pytam się wcale, ile panu przyniesie ten interes i jaką sumę przedstawia majątek, na który dybiecie. Nie potrzebuję o tem wiedzieć, to się mnie nie tyczy. Jestem dyskretnym pod każdym względem... Wracajmy atoli do pańskich dwudziestu tysięcy. Gdy zacznie się niemi opłacać wydatki w miarę, jak się okażą takowe niezbędnemi, nic z nich nie zostanie, wierzaj pan mojemu w tem długoletniemu doświadczeniu. Może nawet nie wystarczy mi na wynagrodzenie ajentów, których będę musiał użyć. A cóż ja dostanę za moją czynność, za wysilanie całej bystrości mego umysłu? Powtarzam: Darmo nic! Za tę cenę, jaką mi pan proponujesz, nie mogę obstać w żaden sposób. Proszę poszukać sobie kogo innego.
Sosten pozieleniał. Na czoło wystąpiły mu grube krople potu. Drżał teraz z trwogi, że nie będzie mógł zaspokoić wygórowanych żądań straszliwego Blaireau ta i zostanie pomimowolnie pozbawiony jego drogocennej pomocy.
— Panie Blaireau — przemówił po chwili głosem zdławionym — twój cały wywód jest niemiłosierny, ale niemniej przekonywujący. Jeżeli stać mnie będzie dać ci tyle, ile zażądasz, uczynię to. Wiem doskonale, że nie ma taksy za pewne przysługi, i nie godzi się targować o nie; tem bardziej z panem, kiedy jest się pewnym, najlepszego powodzenia. Sam wyznacz więc summę.
— Obrachowuję ci moje wydatki, a nigdy nie kładę taksy na własne zasługi i pracę około sprawy — dorzucił sucho Blaireau.
— Dodam jeszcze dziesięć tysięcy — Sosten bąknął nieśmiało.
Blaireau skrzywił się niemiłosiernie.
— Dwadzieścia tysięcy! — mruknął de Perny.
Skrzywienie jakoś nie chciało ustąpić z twarzy nikczemnika.
— Panie Blaireau! — Sosten był już bliski mdłości — dokładam jeszcze dziesięć tysięcy, przysięgając mu uroczyście, że więcej uczynić nie mogę!
Rozjaśniła się w końcu ohydna fizjonomja Blaireau’a.
— Tylko... wtrącił Sosten:
— Dokończże mój młody panie!...
— Nie będę mógł złożyć mu od razu trzydziestu tysięcy franków.
— Kiedyż je pan mieć będziesz?
— Dziesięć tysięcy za dwa miesiące.
— A resztę?
— Trochę później...
— W dniu, w którym oddadzą panu dziecko, co?
— Nieinaczej.
— Niech i tak będzie! Jestem gotów podpisać ci weksel na tę sumę, panie Blaireau.
— Nie potrzeba — Blaireau potrząsł głową przecząco. W pewnych okolicznościach, ani nie żądam rewersu na sumę obiecaną, ani nie kwituję z odebranych pieniędzy... Czy masz pan przy sobie dwadzieścia tysięcy franków.
— Naturalnie.
— Proszę więc o nie.
Sosten wyjął z kieszeni sporą paczkę banknotów i podał ją Blaireau’owi. Pochwycił on chciwie pieniądze, w palce zakrzywione i sękowate, rachując zwolna i uważnie. Porozkładał je starannie na biurku, przepatrując do światła, czy niema czasem między niemi podrobionego.
— Dobrze — mruknął, — Zaraz jutro rozpoczynamy, kampanją na całej linji.
Powstał.
Sosten zrozumiał iż to ma znaczyć, że rozmowa skończona i klient może się wynosić z jego gabinetu.
— Nie masz mi nic więcej do polecenia, panie Blaireau? — spytał, wstając również z dziurawego i twardego fotelu.
— Chwilowo... omówiliśmy wszystko dokładnie i szczegółowo.
— Kiedyż mam się zgłosić powtórnie do pana?
Blaireau potarł czoło, dumając.
— W dniu, w którym odniesiesz mi pan owe dziesięć tysięcy... Ale, ale... na bilecie wizytowym, nie ma pańskiego adresu?
— Ulica Bichepanse, numer trzeci, na pierwszem piętrze... na prawo.
Blaireau zanotował na bilecie. Sosten podał mu adres swego mieszkania kawalerskiego. Tam to zrzucał maskę przywdziewaną, w pałacu Coulange i wiódł z całą swobodą życie nieokiełznane, najgorszego libertyna i rozpustnika.
— Gdybym przypadkiem potrzebował się z panem porozumieć w czemkolwiek, napiszę do niego — rzekł Blaireau na pożegnanie.
Ukłonili się z daleka jeden drugiemu i Sosten wyszedł z gabinetu.
Gdy sam pozostał, Blaireau zamknął najprzód drzwi na zasuwkę, potem pocisnął guzik ukryty w ścianie. Odskoczyła deszczułka, zasłaniająca żelazną kasę ogniotrwałą, wpuszczoną zręcznie w mur. Do niej złożył natychmiast pęk banknotów, Ukończywszy robotę, zasiadł napowrót przed biórkiem. Teraz zebrał myśli, układając plan działania.
— Interes w zupełnie nowym rodzaju — mruknął — ale trzeba próbować wszystkiego, byle pieniądze płynęły. Sprawa rzeczywiście drażliwa i niebezpieczna; djabelnie będzie trudno doprowadzić ją do skutku. Ba! od czego głowa, od czego rozum... Czyż staję po raz pierwszy w życiu, wobec przeszkód, które wydawały mi się nie do zwalczenia? Ejże! musi przecież człowiek liczyć najprzód na swój genjusz, a po trochu i na swoje szczęście!... Kiedy tylko powiedziałem: — „Tak chcę!“ — usuwałem zawsze przeszkody; łamałem wszystko, co mi zawadzało na drodze. Nie skłamałem atoli temu młokosowi, mówiąc, że to będzie grubo kosztowało. Ileż na przykład? Może i więcej niż pięć tysięcy... a w dodatku temu prezencik... tamtemu wsunie się coś w łapę,.. „Kto smaruje, ten jedzie“... Trzeba koniecznie starać się o wdzięczność swoich podwładnych. Do djabła!... widzę, że dziesięć tysięcy utoną bez śladu... A mnie się nie zostanie, jak czterdzieści tysięcy franków. Ba! gdybym często miewał podobne sprawy, jak dzisiejsza, kasa moja napełniłaby się wkrótce po same brzegi. Bądź co bądź, byłem nadto miękkim z tym młokosem... Powinienem był wytrzymać panicza trochę dłużej... i utargować jeszcze więcej... Jak też mogłem zgodzić się tak od razu? Ot bałem się po prostu, żeby mi się nie wymknął z dłoni, taki świetny interes.
....Setny głupiec ze mnie. Czyżby ten młokos mógł się w tym wypadku obejść bezemnie? Czy w całym Paryżu, znalazłby drugiego człowieka, tak sprytnego i obrotnego? Palnąłem wielkie głupstwo niezaprzeczenie!... No! trzeba to sobie będzie jakoś powetować... Zwolna, znajdziemy później dobrą sposobność.
...Ho! ho! od pięciu lat, jakąż to ja olbrzymią przestrzeń przebiegłem! — dumał dalej Blaireau, pochylony nad biurkiem. — Obok mnie, jakiemiż nędznemi karłami, wydają mi się zwykli śmiertelnicy!
Oczy płonęły mu ogniem piekielnym, ciskając błyskawice tryumfu i pychy iście szatańskiej. Myślał dalej:
— Rozkazuję, panuję; depczę nieledwie po wszystkich!... Przedemną korzy się świat cały i zgina karki pod mojem jarzmem!... Chcę zdobyć miljony. Dziś tylko one dają siłę i potęgę niepokonaną. Gdy z pieniędzmi połączy się taka energja i taki spryt gienjalny, jaki ja posiadam; można dosięgnąć i najmniej dostępnych szczytów w hjerarchji społecznej.
Zaśmiał się dziko i wykrzywił usta pogardliwie.
W tej chwili zapukano do drzwi gabinetu, sposobem niezwykłym.
Blaireau zmienił natychmiast wyraz twarzy i zrobił się majestatycznie poważnym. Wstał, odsunął cichuteńko zasuwkę i otworzył dopiero drzwi nowemu gościowi.
Wszedł do gabinetu człowiek o kilka lat starszy od Blaireau’a, odziany nader licho.