Dwie sieroty/Tom V/XXXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Edmund spojrzał na Piotra Loriot z niewysłowionym zdumieniem.
— Cóż za bajki opowiadasz mój stryju? — odparł po chwili.
— Nie bajki, ale istotną prawdę. To o czem mówię, widziałem własnemi oczyma. Dwa razy przywoziłem tu w nocy jakiegoś pana, który tę furtę otwierał swym kluczem i po całogodzinnej w tym domu bytności, powracał znów ze mną. Pojmujesz mój chłopcze, że wzbudziło to moją ciekawość.
Edmund wierzył słowom swojego stryja, lecz przypomniawszy sobie niesłuszne przezeń posądzenie Berty i ztąd wynikło nieporozumienie, niewielką wagę przywiązywał do tego opowiadania.
— Musiałeś się pomylić mój stryju; rzekł uspokojony. Tuż obok jest drugi taki mur i ogród... Może to tam zawiozłeś swego pasażera?
— Niemógłbym na to przysiądz; odparł Piotr zbity z tropu zupełnie. W nocy mogłem się łatwo pomylić. Z resztą, ty musisz znać tę miejscowość lepiej odemnie.
— Znam ją bardzo dóbrze i wiem że od niepamiętnych czasów noga tu ludzka niepostała.
Podczas tej rozmowy, Ireneusz otworzył bramę wjazdową i niewidziany przez nikogo wtoczył się wózek na dziedziniec wysadzany lipami.
Przywołana do pomocy Franciszka, ułatwiła zniesienie Berty i kwadrans potem spoczywało już dziewczę na wygodnym łożu książęcym.
Niemogła jednak zdać sobie sprawy z tego gdzie się znajduje i dla czego nie odwieziono jej na ulicę Notre-dame des Champs? Chciała zapytać o to otaczających, lecz Edmund nakazał jej milczenie.
Zastosowała się do poleceń ukochanego, a że ta podróż pomimo całej ostrożności utrudniła ją wielce, niebawem więc zasnęła.
Franciszka usiadła na straży przy łóżku, a Edmund z Ireneuszem zabierali się do wyjścia.
— Idziesz pan ze mną? — zapytał doktór Moulin’a.
— Idę, muszę dziś jeszcze być w Belleville.
— A gdzież się spotkamy?
— Tu, dziś wieczorem.
Powrócimy do Plantada którego zostawiliśmy oczekującego na powrót komisarza w jego kancelarji.
Zaledwie o szóstej wieczorem zjawił się on w swem biurze. Plantade przedstawił mu natychmiast swą kartę inspektorską i zażądał potrzebnych objaśnień.
— Nierozumiem czego panowie jeszcze żądać możecie, rzekł z oburzeniem komisarz. Wszakże złożyłem wam raport?
— Ale zbyt lakoniczny.
— Cóż mu brakowało?
— Najgłówniejszej rzeczy, to jest jasnego przedstawienia sprawy. Nic nie wiemy co się stało z kobietą znalezioną w kopalni?
— O ile sobie przypominam napisałem, że odstawiono ją do szpitala.
— Ale potrzebujemy wiedzieć do którego?
— Do szpitala św. Antoniego.
Plantade ujął notatnik i przy numerze 5-ym dopisał: Dziewczynę znalezioną w kopalni odwieziono do szpitala św. Antoniego.
— A teraz powiedz mi pan jeszcze, zagadnął komisarza, czy przy tej kobiecie nie znaleziono żadnych papierów które by mogły nas na ślad naprowadzić?
— Nie panie. Miała przy sobie tylko portmonetkę z trochą pieniędzy, klucz od mieszkania i numer dorożki. Portmonetkę i klucz kazałem złożyć w szpitalnej kancelarji.
— A jaki był numer dorożki? — zapytał z pośpiechem Plantade.
— Zdaje mi się że 13-ty. Nie przywiązując wartości do tego świstka, rzuciłem go na ziemię.
— To wielka szkoda! — zawołał Plantade. — Ten właśnie numer byłby zbawiennym pomykiem słońca do śledztwa jakie prowadzę. Objaśnienia pańskie wystarczają mi jak na teraz i mocno za nie dziękuję.
Podczas tej rozmowy, zupełnie się już ściemniło i gęsty deszcz padać zaczął. Wicher jesienny dął z niezwykłą gwałtownością, a przejmujące zimno ścinało krew w żyłach.
Plantade wyszedłszy na ulicę stanął rozmyślając jak sobie radzić.